Dodany: 17.10.2011 14:55|Autor: izabellag

Krótki kurs zarządzania rodziną


"Marianna i róże" Joanny Konopińskiej i Janiny Fedorowicz opisuje historię, która zdarzyła się naprawdę. To wspomnienia babci jednej z autorek, zrekonstruowane na podstawie pozostawionych przez nią zapisków, pamiątek i rodzinnych wspomnień. Opowieść, która brzmi dziś jak z innego świata.

Książka ma formę pamiętnika średniozamożnej wielkopolskiej ziemianki, Marianny Jasieckiej. Obejmuje lata 1871-1914 i koncentruje się na codziennym życiu. Marianna ma jednak świadomość upływającego czasu i chce zostawić dla swoich dzieci oraz wnuków swoiste świadectwo, stąd też sporo tu wzmianek o wydarzeniach kulturalnych czy politycznych. Wielkopolska walczyła wówczas z agresywną germanizacją, a autorka miała możliwość być świadkiem choćby sprawy wozu Drzymały czy szkolnego strajku we Wrześni.

Co można powiedzieć o życiu w Wielkopolsce w okresie fin de siècle'u? Poza takimi ciekawostkami, że wyjazd nad morze czy do Wrocławia wymagał przygotowań większych, niż obecnie podróż na drugi koniec świata? Czy faktem, że ślubna wyprawa mogłaby wystarczyć do wyposażenia hotelu średniej wielkości?

Uderzyły mnie dwie sprawy. Po pierwsze - życie kobiety było podporządkowane rodzinie, ale absolutnie nie chodziło o jakieś stereotypy typu "matka Polka". Rodzina była przedsiębiorstwem, a produktem tegoż przedsiębiorstwa były dzieci. Ważne było, aby gdy dorosły, odnalazły swoje miejsce w życiu, dlatego niezwykle istotne było staranne i ŚWIADOME wychowanie. I nie chodzi bynajmniej o to, że było to wychowanie rygorystyczne czy też pozbawione spontaniczności.

Celem procesu było raczej przekazanie właściwych wartości (także poprzez wybór placówek edukacyjnych), równoważenie wpływów zewnętrznych wpływami domu, tak, aby nie zepsuć "produktu", zanim rozpocznie samodzielne życie. Szczególnie wiele czasu poświęcała Marianna formowaniu charakterów córek. Czasy bowiem były okrutne dla kobiet i zniszczenie szans na zamążpójście równało się zepchnięciu na margines społeczeństwa. A że nie było to zagrożenie wyssane z palca, świadczą choćby losy młodej kuzynki Jasieckich, którą samo podejrzenie o pozamałżeński romans nie tylko pozbawiło szans na założenie rodziny, ale i uniemożliwiło jej pracę zarobkową.

A w rodzinie naszej bohaterki córek do uplasowania na matrymonialnym rynku było aż sześć. Nie trzeba dodawać, że skazy na reputacji jednej z nich równały się pogrzebaniu szans pozostałych. Zarządzaniem procesem wychowawczym zajmowała się właśnie Marianna i był to proces nie mniej skomplikowany, niż współczesny Human Resources Management (a odpowiedzialność większa, bo chodziło o własną firmę - rodzinę - i własne dzieci).

Drugi temat, który mnie zainteresował, to obrona przed germanizacją, przyjmującą formę swoistego apartheidu: bojkot niemieckich sklepów, kontakty wyłącznie z polskimi sąsiadami, tak długo, jak to było możliwe - polskojęzyczna edukacja, obrona przed wykupem ziemi. W dzisiejszych czasach, kiedy większość Polaków nie widziałaby nic złego w zmianie obywatelstwa na bardziej prestiżowe, ta determinacja jest niemal nierzeczywista.

No cóż - zachęcam do tej podróży w inne czasy :). Ciekawe, na co Wy zwrócicie/zwróciliście uwagę.


[Tekst opublikowałam także na moim blogu]

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 3144
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 10
Użytkownik: UzytkownikUsuniety08​252023084921 06.11.2011 11:33 napisał(a):
Odpowiedź na: "Marianna i róże" Joanny ... | izabellag
Cześć Iza,

słusznie nazwałaś tę patologiczną obronę przed germanizacją "apartheidem". Kiedy czytałam książkę też mnie to uderzyło. Szowinizm Marianny przybierał tak groteskowe formy, że nie pozwoliła, aby córki uczyły się niemieckiego u niemieckiej nauczycielki! Skutki tego niestety były opłakanie, bo obydwie dziewczynki nie dostały się do szkoły, w której miały się dalej kształcić...
Postawa tytułowej bohaterki była według mnie żałosna, bo nieważne, czy dana osoba okazywała się dobrym człowiekiem, to bycie Niemcem ją od razu w jej oczach skreślało. Od razu przypinała jej łatkę.
Ech, przez takich fanatyków jak Marianna powstają totalitarne reżimy...

Z tego co wiem jednak na podstawie książek "Niemcy w Polsce" Marka Zybury i "Matka i dziecko w rodzinie polskiej" Anety Bołdyrew takie poglądy nie były częste, bo ludzie jednak kupowali u Niemców, ba, niektórzy nawet wchodzili w związki małżeńskie z Niemcami i nikt takich osób nie bojkotował.

Może na antyniemiecki klimat tej książki wpłynął fakt, że została napisana przez autorki w 1977 roku, przed transformacją, kiedy Niemcy były w mentalności narodowo-politycznej ówczesnych władz wrogiem numer jeden?

To tylko takie moje przemyślenia. Może nie całkiem obiektywne, bo jestem tłumaczką języka niemieckiego :-).
Użytkownik: Panterka 15.12.2013 12:38 napisał(a):
Odpowiedź na: Cześć Iza, słusznie na... | UzytkownikUsuniety08​252023084921
Nie wierzę, no normalnie nie wierzę, że znalazła się osoba, które miała podobne do moich odczucia! Mniej więcej w połowie książki ta "antygermańska" postawa Marianny przyprawiała mnie o mroczki przed oczami i o nudności - tak była eksploatowana. Drobny smaczek - nie pozwalała nawet na nucenie walczyków niemieckich, ale jak wyprawiała córkom bal, to grano "przepięknego walca "Nad pięknym modrym Dunajem"" (cytowanie z pamięci).
Ogólnie Marianna jako taka nie spodobała mi się, ale książkę z chęcią zobaczyłabym na swojej półce. Jest tam mnóstwo smaczków - co trzeba było zawieźć dziewczynkom na pensję, co składało się na posag i ile zarabiała służba.
Marianna jednak... cóż. Uderzyła mnie scena, kiedy nauczycielka przyjechawszy po córki Marianny, zauważyła, że Marianna w gruncie rzeczy nie robi nic. Zaczęłam patrzeć pod tym kątem. Owszem, wszędzie jest "zrobiłam, uszyłam, ugotowałam, posprzątałam" - ale jak się dokładnie przyjrzeć, to ona tylko mówiła żeby Rózia posprzątała, szwaczkę nająć trzeba, kucharka dostała polecenia dotyczące obiadu i to nie od Marianny, a od jej matki etc. Wyprawa nad morze? Och, tyle rzeczy trzeba wziąć, no Marianna sama nie da rady, musi wziąć do pomocy służącą, która będzie zajmowała się garderobą i synkiem Marianny. No i nauczycielkę Marianna weźmie, żeby opiekowała się resztą potomstwa Marianny. A co robiła sama Marianna? Stawiała sobie pasjanse i była niezwykle dumna, że tak dobrze opiekuje się dziećmi. Te wakacje i darcie pierza utwierdziły mnie w przekonaniu, że Marianna niewiele w domu samodzielnie robi.
Bardzo trudna kobieta we współżyciu. Przyjechał do niej brat z żoną - oczywiście dwoiła się i troiła, by gościom rozrywkę zapewnić. Goście z uśmiechem i zainteresowaniem każdy rodzaj rozrywki przyjmowali. Natomiast gdy Marianna przyjechała z rewizytą - do zoo nie pójdzie, bo ona wie, jak zwierzęta wyglądają, na wsi mieszka! Do opery? A fuj, tam po niemiecku! Gospodarze dwoją się i troją, by zapewnić rozrywkę, a ona niewdzięcznie wybrzydza. Jest nudną kwoką, odporną na wszelkie nowe doznania (jak chociażby kąpiel w morzu). Jednym słowem - cierp w imię dobra dzieci.
Użytkownik: sapere 11.05.2014 23:40 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie wierzę, no normalnie ... | Panterka
Moze dlatego, że "Nad pięknym modrym Dunajem" to walczyk z Wiednia?:)))
Użytkownik: UzytkownikUsuniety08​252023084921 10.09.2014 13:59 napisał(a):
Odpowiedź na: Moze dlatego, że "Nad pię... | sapere
No, ale kulturowo Niemcy i Austria stanowią jedną całość :-).

Poza tym, Niemcy jako takie istnieją dopiero od 1871 r.

Wcześniej, do 1806 r., stolicą Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego był Wiedeń.
Użytkownik: aleutka 12.05.2014 13:33 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie wierzę, no normalnie ... | Panterka
Ja tez nie lubilam Marianny jako osoby (ciekawe, ze uderzyla mnie dokladnie ta sama scena! ta nauczycielka, ktora wykazuje ze Marianna nic nie robi i Marianna taka zgorszona, jak toto nic nie rozumie, mlode i glupie, bo przeciez prowadzenie domu przez wydawanie polecen sluzacym jest TAKIE wyczerpujace... Wydawala mi sie wlasnie bardzo zasciankowa), tym niemniej musze zaprotestowac. Bardzo lubie niemiecki i uwazam go za piekny jezyk, czym zaskakuje wielu, ale postawa Polakow wobec niemieckiej kultury wowczas jest w pelni zrozumiala. Te wszystkie kulturkampfy, ta pogarda dla polskiego i Polakow - przeciez to zupelnie zrozumialy mechanizm obronny przed tym wlasnie. Dzis nie rozumiemy stopnia i realnosci zagrozenia naszego jezyka wowczas. To cos teoretycznego, czego uczymy sie na lekcjach historii a przeciez bylo calkiem mozliwe, ze polszczyzne by wykorzeniono (dodatkowego smaczku dodaje tu porownanie np. z "Gdybym mniej kochala" - choc tu dotyczy rosyjskiego i Rosjan. Autorka bywa straszliwie nieracjonalna w swojej niecheci, niekiedy wrecz komicznie - uwaza to za prawdziwa katastrofe np. ze Rosjanki sa takie ladne i stanowia prawdziwa pokuse dla dobrych polskich mlodziencow, ktorzy sie odpowiednio powinni zenic wszak...)Ale z drugiej strony spojrzmy na pytanie Bernarda Shawa, ktory mial w liscie sie zastanawiac, dlaczego Polacy nie przeszli na rosyjski. Przeciez to takie racjonalne. Irlandczycy poszli na angielski i swietnie na tym wyszli (zdaniem Shawa). Przyjmujemy dzis istnienie polszczyzny za oczywiste. Wtedy tak nie bylo i to przesadne reagowanie niechecia jest w pelni zrozumiale. Przy tym wiemy przeciez ze zaborcy potrafili byc naprawde brutalni w swoich taktykach wynaradawiajacych. Uprzedzenia Polakow sa niewatpliwie uprzedzeniami, ale calkowicie zrozumialymi moim zdaniem w tamtym kontekscie.
Użytkownik: Panterka 13.05.2014 11:02 napisał(a):
Odpowiedź na: Ja tez nie lubilam Marian... | aleutka
Ówczesna sytuacja polityczno-kulturalno-społeczna nie jest mi obca. I do pewnego momentu rozumiałam postanowienia Marianny. Jednak, jak już napisałam, raził mnie głównie straszliwy nacisk położony w książce na owe pogardzanie i bojkotowanie wszystkiego "made in German". Zbyt nachalne to było, zbyt rozdmuchane, bym mogła uznać takie nastawienie za prawdziwe.
Osoba, matka, która przejmuje się wykształceniem córek, nie może sobie pozwolić na lekceważenie nauki języka, którym trzeba, czy się tego chce czy nie, posługiwać się w życiu codziennym.
Użytkownik: aleutka 13.05.2014 11:40 napisał(a):
Odpowiedź na: Ówczesna sytuacja polityc... | Panterka
Jak juz cytowalam ponizej w prasie potrafily sie ukazywac recenzje zawierajace stwierdzenia "Jak swiat swiatem nie bedzie Niemiec Polakowi bratem" i podobne. Niewatpliwe uprzedzenie, ale moim zdaniem "Marianna" niekoniecznie przesadza. Odnioslam wrazenie, ze wszyscy chcieliby od tej kobiety wspolczesnej otwartosci kulturowej a przeciez sytuacja specyficzna w niecheci do jezyka tez nie widze nic nienaturalnego* (od razu przychodzi mi do glowy bodaj de Gaulle, ktory byl straszliwie uciazliwym dla Niemcow wiezniem. Ile razy zapytano go o cos po niemiecku odpowiadal i tak po francusku).


* CHOC JEJ NIE POCHWALAM chce to zaznaczyc wyraznie. Kocham sie uczyc jezykow, uwazam ze to swietny sposob mogl byc na przelamanie uprzedzen, no ale trudno. Zreszta Syrenka podaje przyklady w czytatkach i Broniarek wspomina jak sie niemieckiego w czasie wojny ze starych podrecznikow uczyl i uderzyla go wlasnie stylizacja. CZesto byly to klasyczne rozmowki i Polacy zawsze wystepowali w roli petentow i zawsze grzecznie sie zgadzali, przytakiwali, pokornie powtarzali, zalezalo im zeby Niemiec ich lubil. Niezbyt motywujace do nauki jezyka szczerze mowiac.

A juz w ogole edukacja corek to temat osobny. Inna rzecza jaka mnie uderzyla w Mariannie byla generalnie niechec do szkolnej edukacji i ksiazek. Ta corka mol ksiazkowy spedzala wszak Mariannie sen z powiek, jeszcze sie biedna okularow nabawi, a okulary to przekreslona szansa na zamazpojscie!!

Użytkownik: sapere 11.05.2014 23:39 napisał(a):
Odpowiedź na: Cześć Iza, słusznie na... | UzytkownikUsuniety08​252023084921
Nie jestem tłumaczką, ale język niemiecki lubię. Zawsze łatwo było mi się go uczyć. Mimo to nie uznałam zachowania Marianny Jasieckiej za patologiczne. Przełom wieków XIX i XX był naprawdę ciężki dla Polaków - zamykanie szkół, siłowe rozwiązania wobec niepokornych były powszechne. Jedyną obroną przed autentyczną germanizacją stanowiło chyba lekceważenie Niemców i niemieckości jako takich. Bałabym się nazwać Mariannę Jasiecką fanatyczką w sytuacji, gdy jej córki mogą się uczyć literatury, historii i geografii polskiej tylko po kryjomu, na tajnych lekcjach, gdy jej syn musi odbyć przymusową służbę wojskową w obcym de facto wojsku i przysięgać na wierność potomkowi najeźdźców (co by nie mówić). To jasne, że w sytuacji zagrożenia człowiek ciągnie do swoich.
Użytkownik: aleutka 12.05.2014 13:49 napisał(a):
Odpowiedź na: Cześć Iza, słusznie na... | UzytkownikUsuniety08​252023084921
To ciekawe, bo ja mam troche inne dane (na marginesie prac mojej kolezanki nad jej doktoratem, dotyczacym pierwszej polowy XIX wieku). Ona podawala przyklad historyka pochodzacego z mieszanego zwiazku polsko-niemieckiego, ktorego ksiazka na temat historii Polski zostala generalnie odrzucona i zmieszana z blotem w recenzjach, przy czym padaly wlasnie argumenty w rodzaju cytuje "jak swiat swiatem nie bedzie Niemiec Polakowi bratem". W PRASIE, u powaznych recenzentow. Nie odwazylabym sie wiec powiedziec, ze nikt takich zwiazkow mieszanych nie bojkotowal. Z pewnoscia bywaly pietnem naznaczajacym. Nie byly NIEMOZLIWE, nie byly zupelnie ostracyzowane, ale patrzono na nie z duza niechecia i niewatpliwie byly trudne. Do tego stopnia, ze kiedy czytalam jakies angielskie historyczne czytadlo i wspomniano tam niemiecka szlachcianke wychodzaca za polskiego hrabiego (z jakiejs znaczacej rodziny, magnaterii, uzyto bodajze nazwiska Lubomirskich) zaczelam sie zastanawiac, czy to bylo w ogole mozliwe technicznie, czy takie znamienite rodziny utrzymywaly takie koneksje.
Użytkownik: UzytkownikUsuniety08​252023084921 10.09.2014 14:03 napisał(a):
Odpowiedź na: To ciekawe, bo ja mam tro... | aleutka
Owszem, u arystokracji związki polsko-niemieckie były jak najbardziej możliwe.
Narodowość w tych kręgach nie miała i nadal nie ma żadnego znaczenia, bo i tak wszyscy uważają się za jedną rodzinę.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: