Dodany: 28.05.2007 18:46|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Gdzie to Eldorado?


Należę, zdaje się, do mniejszości, która w żaden sposób nie potrafi uwierzyć w mit Ameryki jako krainy wszelkiej szczęśliwości, a tym bardziej jako Ziemi Obiecanej dla Polaków, czujących się w ojczyźnie niedocenianymi i niewystarczająco opłacanymi. Widać mam pecha, bo spośród kilkudziesięciu pozycji, bezpośrednio lub pośrednio poruszających temat losów moich rodaków w USA, doprawdy niewiele znalazłam takich, które by ten mit mogły ugruntować – a jeśli tak, to mowa była wyłącznie o wybitnych naukowcach czy artystach – za to dosyć takich, które go w brutalny sposób rozwiewały, począwszy od „Za chlebem” Sienkiewicza i „Znojnego chleba” Umińskiego, a kończąc na „Szczurojorczykach” Redlińskiego i „Idiotce” Bakuły.

Także i „Pani na domkach” wpisuje się w ten schemat, opowiadając o perypetiach wykształconej dziewczyny, wypuszczającej się do USA nie „za chlebem” co prawda, ale w każdym razie „na zarobek”. W odróżnieniu do większości „czarnej masy roboczej”, Joanna ma za co przeżyć w razie chwilowego braku zatrudnienia i ma za co wrócić do kraju. I może dlatego stać ją na trzeźwe podsumowanie swoich doświadczeń i przekazanie ich potencjalnym amatorom amerykańskiej sielanki.

Co może robić w Stanach Polka z wykształceniem humanistycznym? Nie oszukujmy się, nawet jeśli perfekcyjnie zna angielski, nikt nie zatrudni jej jako wykładowcy uniwersyteckiego, jeśli nie podpisał z jej macierzystą uczelnią kontraktu; nie ma też co liczyć na etat dziennikarza czy kustosza. O ile ma szczęście, może „załapać się” na dorywczą pracę – cóż z tego, że związaną z kulturą, kiedy mało ambitną, ogłupiającą i niespecjalnie dochodową - w jakiejś instytucji polonijnej. Ale podstawowy rynek pracy dla imigrantek, nie tylko zresztą z Europy Środkowej, jest identyczny jak dla niewykształconych Amerykanek: najniższe stanowiska w gastronomii, usługach, no i oczywiście posady opiekunek i pomocy domowych. Tu nie ma mowy o jakimś kodeksie pracy – jeśli pracownik przez przypadek ma jakieś prawa, to musi odczuć, że są one aktem łaski ze strony pracodawcy. Ale przede wszystkim ma spełniać jego życzenia. Także te absurdalne, złośliwe, poniżające. Bo choćby miał tytuł doktora nauk dowolnych, jest tylko sługą, a Pan/Pani jest Panem/Panią.

Książka Pawluśkiewicz przekazuje tę prawdę z nieco mniejszym dramatyzmem niż „Za grosze” Ehrenreich i z mniejszym sarkazmem niż „Niania w Nowym Jorku” Kraus i Mc Laughlin, ale treść przekazu pozostaje ta sama. I choć wiemy, że przeżycia autorki wypływają raczej z poszukiwania ciekawej i dochodowej przygody, niż z konieczności życiowej, razem z nią czujemy wewnętrzną niezgodę na taki rodzaj dobrowolnego niewolnictwa.

Relacje z tych doświadczeń uzupełnione są notatkami z podróży po Stanach, zawierającymi sporo interesujących szczegółów. Niestety, niezłe wrażenie psuje kilka mankamentów: irytująca maniera pisania niektórych nazw własnych – konkretnie tytułów książek, filmów i czasopism - małą literą; niezbyt liczne co prawda, ale całkowicie zbędne wulgaryzmy; wreszcie niedoszlifowany, miejscami bardzo męczący styl („i pytamy pana ze sklepu, co to wisi nad nami na niebie, i on mówi, że dziś są jakieś ćwiczenia”*; „jedząc zupę pieczarkową, oglądając filmy, jeżdżąc codziennie na drajwy długie, leżąc na plaży (...)”*). Szkoda, bo temat wart lepszej oprawy.



_ _ _

* Joanna Pawluśkiewicz, „Pani na domkach”, wyd. Korporacja Ha!art, Warszawa 2006.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1513
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: