Tak, to prawda, że „„Rzeźnia numer pięć” to książka krótka i popaprana”, jak twierdzi sam autor. To też powieść antywojenna, oparta na wątkach autobiograficznych. Zawiodą się jednak Ci, którzy szukają wyczerpującego opisu masakry- bombardowania Drezna. Owszem, w całej książce aż roi się od trupów, krwi i śmierci, czasami groteskowej i niepotrzebnej. bo ludzie umierają, czasem bez sensu. No cóż, zdarza się.
Łatwo mi zrozumieć, że Polakom trudno myśleć jest o drugiej wojnie światowej w oderwaniu od ich własnej narodowej tragedii. Rozumiem też mitologizację powstania warszawskiego i symbolicznej odbudowy stolicy przez cały kraj. I wcale przy tym nie dziwi mnie, że „Rzeźnia numer pięć” może być pojmowana jako trywializująca wojnę, czasami nawet obrazoburcza.
Vonnegut odwraca w tej powieści wojnę do góry nogami. Znosi klasyczny podział na „bad guys” i „good guys”, wyśmiewa opiewany przez liczne filmy heroizm żołnierzy amerykańskich, ukazuje zaś masakrę cywilnej ludności podczas bombardowania Drezna w czasie nalotów alianckich. Nagle uświadamiamy sobie, że w tej wojnie szlachetni i bojowniczy alianci również nie byli fair. Jednostka musiała ustąpić przed wielką polityką, także w tych krajach, które dziś uważane są za liderów przestrzegania praw człowieka ( poniekąd często niezasłużenie: patrz okupacja Indii przez Wielką Brytanię).
Czas jednak przejść od skali makro do skali mikro. Poznajmy Amerykanina, Billego Pilligrima. Adepta sztuki okulistycznej oraz niesamowitego chojraka, którego ironia dziejów pchnęła na wojnę. Jak taki kraj jak Stany Zjednoczone może wysyłać na wojnę takich ludzi jak Billy, dziwią się sami jego towarzysze broni. Biedaczysko byłby chętnie umarł podczas wojennej zawieruchy, na swoje nieszczęście dostaje się jednak w niemiecką niewolę i jako jeniec wojenny trafia do Drezna i przeżywa jego bombardowanie. A potem? Potem odbija mu zupełnie. Wydaje mu się, że porwali go kosmici i wywożą na Trafalmagorię, gdzie jest wystawiany jako rzadki okaz w tamtejszym zoo.
Można by powiedzieć, że to wszystko jest jakieś bez sensu. I tu dochodzimy do sedna, bo ta książka stanowi pytanie o sens życia, śmierci, wojny, miłości, cierpienia… Rozmaite rzeczy dzieją się bowiem na świecie. W sposób absurdalny i niepotrzebny giną ludzie, nie tylko na wojnie, ale też na co dzień. Vonnegut mówi „ zdarza się”. Stwierdzenie to wyraża olbrzymi kryzys moralności współczesnego człowieka i jego bezradność wobec problemów takich jak terroryzm. Mówi też wiele o wojnie. Tu nie można myśleć, trzeba jedynie przyjmować rzeczy do wiadomości. Jeśli nie, to człowiek popada w szaleństwo, bo jak inaczej sobie poradzić z takim ogromem masakry. Jak zareagować na tak brutalne zderzenie wartości moralnych i humanistycznych z prawami wojny? W tym kontekście należy zwrócić też uwagę nad podtytuł powieści : „Krucjata dziecięca, czyli obowiązkowy taniec ze śmiercią”. Wbrew temu co narzucają nam buchające testosteronem filmy, na wojnę nie idą silni mężczyźni, ale przede wszystkim, jeszcze dzieci wyrwane matce spod spódnicy. W szerszym ujęciu chodzi też o to, że w obliczu okrucieństwa człowiek staje się malutki, bezradny jak dziecko.
O tym, co wydarzyło się w Dreźnie można jedynie domyślać się po stanie, w jakim znalazł się Billy po wojnie. Oprócz kilku niezwykle sugestywnych wzmianek właściwie nie znajdziemy w powieści szczegółów tej akcji wojskowej, za to wiele miejsca pisarz poświęca portretowi Billego. Vonnegut ukazuje więc przede wszystkim osobistą tragedię człowieka. Zarówno mieszkańców Drezna, jak i nieudolnego amerykańskiego żołnierza, którego przerósł ogrom okrucieństwa, bezwzględność wojny, brutalny mord cywili. Nie doszukał się on bowiem w tym żadnego sensu. Na krótko po bombardowaniu nastąpił przecież koniec wojny. Cóż… może o to właśnie chodzi, że to wszystko po prostu nie miało sensu.
Rzeźnia numer pięć (
Vonnegut Kurt (Vonnegut Kurt Jr))
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.