Dodany: 02.10.2011 19:09|Autor: librarian

Co jest w życiu najważniejsze?


Czy istnieje zasada przyciągania się książek czy tematów? Czytając niedawno po raz kolejny „Oddział chorych na raka” Aleksandra Sołżenicyna, co i raz trafiałam na artykuły i książki z czasów obecnych, doskonale współbrzmiące z przesłaniem tej powieści. W rezultacie przemawiał do mnie Sołżenicyn i chór współczesnych głosów mu wtórujących.

Ale od początku. Sołżenicyn napisał książkę o strasznej chorobie, o szpitalu, o śmierci, czy tak? „Co za okropny temat, ja takich rzeczy czytać nie mogę” - mówili niektórzy ze znajomych poinformowanych o moim ostatnim zaczytywaniu się Sołżenicynem. No dobrze, zgoda, jest to książka, której akcja dzieje się w szpitalu, wśród chorych i lekarzy, jest diagnoza, cierpienie, leczenie, niejednokrotnie śmierć. Są realia lat pięćdziesiątych w Związku Radzieckim. Niektórzy uważają, że to wręcz alegoria totalitarnego państwa. Na wszystko zgoda. Cała ta warstwa jest jak najbardziej prawdziwa, realistyczna, zresztą oparta na osobistych przeżyciach autora, którego, po rozpoznaniu u niego raka żołądka, leczono naświetleniami w szpitalu w Taszkiencie, jak również poddano operacji usunięcia guza. Następnie, pomimo przerzutów i diagnozy lekarzy-zesłańców postawionej w grudniu1953, według której Sołżenicynowi pozostały trzy miesiące życia, przerzuty nagle ustąpiły, a pacjent wyzdrowiał.

Zatem osobiste przeżycia oraz najprawdziwsza rzeczywistość tamtych czasów w tamtym, a nie innym kraju są materiałem, z którego autor zbudował realia powieści „Oddział chorych na raka”.

A jednak oprócz tej warstwy realistycznej, która służy (nie umniejszając jej roli) za tło, odczytać możemy jeszcze coś innego, i właśnie to coś zainteresowało mnie najbardziej. Książkę tę czyta się mając wrażenie, że odnosi się ona do naszego „tu i teraz”. Wygląda bowiem na to, że zawarta w niej filozofia życia jest nie tylko aktualna, ale wręcz obecna we współczesnych publikacjach, artykułach, wywiadach.

Jest w niej coś z poradnika, jak żyć - lub też jak NIE żyć. Mówi i o tym, jak dopiero będąc blisko śmierci, jesteśmy w stanie lepiej zobaczyć życie.

Krzysztof Krauze w wywiadzie zatytułowanym „Rak, mój nauczyciel” w tygodniku „Wprost” stwierdza, że „w sztuce chodzi o to samo, o co w życiu – żeby zadać właściwe pytanie. Odpowiedź przyjdzie. Nasz kłopot polega na tym, że nie potrafimy zadać sobie samym właściwych pytań”[1].

Zaraz na początku „Oddziału chorych na raka” pada pytanie o to, co jest w życiu najważniejsze. Pytanie to zadaje pacjent, Oleg Kostogłotow, pozostający pod wrażeniem lektury opowiadań Lwa Tołstoja. Nie wiemy dokładnie, co czyta Kostogłotow, ale automatycznie narzuciła mi się pasująca do sytuacji szpitalnej nowela Tołstoja pt. „Śmierć Iwana Ilicza” (1886), w której główny bohater w obliczu śmierci zaczyna analizować swoje życie i dochodzi do wniosku, że źle je przeżył, i nie dość, że całe zmarnował żyjąc w kłamstwie i iluzji, to nawet w obliczu śmieci bierze udział w farsie i nie ma odwagi przerwać błędnego koła.

Kostogłotow jest zaprzeczeniem tołstojowskiego bohatera, jest szczery i prawdziwy w tym, co mówi i robi, ponadto jest w nim zaraźliwy pęd do życia i umiejętność cieszenia się z każdej chwili i każdego życia przejawu. Dzieje się tak, ponieważ Kostogłotow to pojętny uczeń. Cierpienie własne i innych, w obozie pracy i na wiecznej zsyłce, nauczyło go, że odzyskanym życiem należy cieszyć się w każdej sekundzie.

„Po okrutnych latach łagru wszystko wydawało się tylko zabawne. A co po łagrze mogło wyglądać poważnie? Co nie było odpoczynkiem? Przecież jaka to rozkosz - włożyć o zmierzchu białą koszulę (zresztą z przetartym kołnierzykiem, o butach i spodniach lepiej nie mówić) i pójść na spacer po głównej ulicy osady. Kupić najtańszy bilet za dwa ruble, w pierwszym rzędzie między dzieciarnią”[2].

Bohaterów „Oddziału chorych na raka” można by podzielić na pojętnych i niepojętnych uczniów życia. Ci pojętni żyją harmonijnie, mają świadomość urody życia, jak Zoja, pielęgniarka i studentka medycyny, jak - pomimo choroby i cierpienia - Kostogłotow, jak stary lekarz, profesor, już u schyłku życia, jak starsze małżeństwo Nikołaj Iwanowicz i Jelena Aleksandrowna Kadminowie. Natomiast ci mało pojętni, jak sowiecki urzędnik Paweł Nikołajewicz czy jego córka Awieta, żyją w kłamstwie, strachu, iluzji, nieustanie samooszukując się.

Zoja: „We własnym ciele, we współdziałaniu organów, a także w charakterze, w swoim pojmowaniu życia jako niepodzielnej całości Zoja odczuwała równowagę i harmonię. I jedynie w zgodzie z tą harmonią, nie inaczej, mogło się dokonać jakiekolwiek dopełnienie, rozkwit jej życia”[3].

Nikołaj Iwanowicz i Jelena Aleksandrowna Kadminowie: „To nie dobrobyt czyni nas szczęśliwymi, lecz dobroć i sposób widzenia własnego życia. I jedno, i drugie zawsze zależy od nas samych, człowiek zawsze może być szczęśliwy, jeśli tego zechce, i nikt nie jest w stanie mu przeszkodzić”[4].

Profesor: „I czuł wtedy, że sens istnienia - jego własnego istnienia w długiej przeszłości i krótkiej przyszłości, sens istnienia zmarłej żony, młodziutkiej wnuczki i w ogóle wszystkich ludzi wcale nie zawierał się w działalności, której poświęcali się z takim zapałem, którą uważali za najważniejszą sprawę w życiu i z której byli znani. Sens ów polegał na tym, by nie zatracać w sobie czystej, niezmąconej i nieskalanej cząstki wieczności, jaka trwa w każdej ludzkiej istocie. Jak srebrny księżyc w spokojnym stawie”[5].

Pacjent Aleksiej Filippycz Szułubin: „Czasem czuję zupełnie wyraźnie, że ja - to coś więcej niż ja. Mam w sobie coś niezniszczalnego, coś bardzo wzniosłego, jakąś cząsteczkę Ducha Wszechświata” [6].

Wybitnie niepojętnym uczniem, który nie umie skorzystać z szansy, jaką dała mu choroba, jest pacjent Paweł Nikołajewicz Rusanow. W paraliżującym, zwierzęcym strachu spędza pierwsze kilka tygodni w szpitalu. Kiedy terapia wydaje się skuteczna, Rusanow natychmiast odzyskuje grunt pod nogami i postawę wyższości, a w momencie, gdy niebezpieczeństwo zostaje zażegnane, wychodzi ze szpitala dumny i pogardzający wszystkimi, którzy reprezentują dla niego niesowiecki model myślenia i postępowania. To dość odrażająca postać, przynależąca do klasy rządzących, idąca po trupach (złożenie donosu na Rodiczewa, z którym Rusanowowie dzielili mieszkanie, i po wtrąceniu go do więzienia zajęcie całego mieszkania, służenie aparatowi przemocy i krzywdzenie niewinnych ludzi etc.) do celu, jakim jest dostatek i wygodne życie. Chwilowe zażegnanie choroby sprawia, że podejmuje on tę niechlubną drogę, ale wiemy, że powrót niepojętnego ucznia do szkoły, jaką jest szpital, to tylko kwestia czasu.

I jeśli dwa różne sposoby wychodzenia ze szpitala mogą nam posłużyć za dowód nauczenia się lub nienauczenia lekcji, to warto przyjrzeć się, jak wychodził ze szpitala Rusanow, a jak Kostogłotow.

Po Rusanowa przyjeżdża rodzina; syn, który prowadzi samochód, przy wyjeździe, za namową ojca, specjalnie podjeżdża za blisko spacerującego pacjenta, aby go przestraszyć.

„Ruszyli, rozbryzgując kałuże, skręcili za róg pawilonu ortopedii. Środkiem asfaltowej drogi szedł niespiesznie tyczkowaty pacjent w szarym szlafroku i w wojskowych butach.
- Dalej, postrasz go porządnie! - zdążył powiedzieć Paweł Nikołajewicz.
Ławrik ochoczo nacisnął klakson. Tyczkowaty odskoczył gwałtownie i odwrócił się. Ławrik dodał gazu i przemknął o dziesięć centymetrów od niego. (...) Wróg klasowy – burczał Rusanow. - W innych okolicznościach...
- To trzeba było go przejechać, czemu kazałeś tylko trąbić? - śmiał się Ławrik...”[7].

Inaczej wychodzi ze szpitala Oleg. Nie mamy pewności, czy został wyleczony, czy tylko zaleczony, jak Rusanow, ale w tym wypadku nie ma to znaczenia, wiemy, że był uczniem pojętnym, bo „nie ten więcej żyje, kto dłużej żyje”.

Oleg wychodzi z myślą, aby odszukać i zobaczyć uriuk, kwitnący krzew słynący z piękności, którego on jeszcze nigdy nie widział.

„Wyszedł na taras – i stanął. Odetchnął głęboko – poczuł młode powietrze, niczym niezmącone, niczym nieskalane! Rozejrzał się – zobaczył młody zielony świat! Zadarł głowę – niebo wzbierało różowością, wschodzącego daleko słońca. Zadarł głowę jeszcze wyżej – wrzeciona obłoków o żmudnie wycyzelowanych odwiecznych kształtach rozciągały się na całe niebo – tylko na kilka minut, tylko dla nielicznych, którzy o świcie zadzierają głowę, a może nawet wyłącznie dla niego, Olega Kostogłotowa!
A przez fryzy, koronki, bryzgi, pianę tych obłoków płynął dobrze jeszcze widoczny, połyskliwy i wyszczerbiony sierp księżyca.
To były narodziny świata! Świat tworzył się na nowo tylko po to, żeby wrócić do Olega i powiedzieć: idź! Żyj! (...) I rozpromieniony ze szczęścia, uśmiechający się do nikogo – do nieba i drzew, pełen tej wczesnowiosennej, wczesnoporannej radości, która dana jest starcom i chorym, ruszył Oleg znajomymi alejkami”[8].

„Można było uznać, że sierżant Kostogłotow, więzień Kostogłotow, który odsłużył wszystko, czego żądali od niego ludzie, i odcierpiał wszystko, co kazała mu odcierpieć choroba – umarł w styczniu. A teraz, chwiejąc się na niepewnych nogach, wyszedł z kliniki jakiś zupełnie nowy Kostogłotow - »cienki, miękki, przezroczysty«, jak mawiano w łagrze, wyszedł nie po całe życie, ale po życie – dokładkę, taką jak dokładka chleba, przyszpilona sosnowym patyczkiem do dziennej porcji, żeby waga się zgadzała: niby ta sama porcja, jednak – dodatkowe kawalątko.
I zaczynając dziś to malutkie, dodatkowe, darowane życie, chciał Oleg, by nie było ono podobne do poprzedniego, dużego. Chciał przestać popełniać błędy. (...)
I wtedy z balkonu czajchany zobaczył nad zamkniętym kwadratem sąsiedniego podwórza jak gdyby przezroczysty różowy dmuchawiec o średnicy sześciu metrów – wielką nieważką różową kulę. Nigdy w życiu nie widział takiego ogromu różowości!
Uriuk?...
Poczuł Oleg: oto nagroda za brak pośpiechu! Czyli nigdy nie pędź przed siebie na oślep, rozejrzyj się wokół siebie!
Podszedł do balustrady i stąd, z góry, patrzył i patrzył bez końca na przejrzyste różowe cudo.
Dawał je sobie w prezencie – na pierwszy dzień tworzenia”[9].

Postacią kontrastujących z tym ideałem jest córka Pawła Nikołajewicza, Awieta, która marzy o zostaniu pisarką i służeniu ustrojowi stalinowskiemu poprzez wypełnianie misji polegającej na tworzeniu literatury socrealistycznej - czyli na zakłamywaniu rzeczywistości. Czytając fragmenty dotyczące tej entuzjastki niejednokrotnie wspominałam klimat i humor innej wielkiej rosyjskiej powieści, „Mistrza i Małgorzaty”. Warto dodać, że w ponurym na pierwszy rzut oka „Oddziale chorych na raka” jest spora doza humoru w opisach środowisk literackich Moskwy.

„- Chłopcze, niech pan posłucha! - oznajmiła dobitnie jak z trybuny. - Autor artykułu wszystko pokręcił albo czegoś nie przemyślał. Szczerość w żadnym wypadku nie może być podstawowym kryterium książki. Jeśli książka zawiera niesłuszną myśl lub obce nam nastroje, szczerość może jedynie zwiększyć szkodliwe oddziaływanie utworu, szczerość jest po prostu szkodliwa! Obiektywna szczerość może być sprzeczna z prawdziwością obrazu przedstawianego życia, może go wypaczać – rozumie pan tę dialektykę? (...)
- Musisz zrozumieć chłopcze, że łatwiej jest opisywać to, co jest, niż to, czego jeszcze nie ma, ale ty wiesz, że będzie. To, co widzimy dziś na własne oczy, niekoniecznie musi być prawdą. Prawda to to, co  p o w i n n o  być, co będzie w przyszłości, jutro! I to trzeba opisywać, właśnie to nasze wspaniałe jutro!”[10]

„Czyż Moskwę można opisać słowami? Moskwę trzeba zobaczyć na własne oczy, mieszkać w niej! Moskwa to inny świat! Pojechać do Moskwy - to jakby zajrzeć w przyszłość! (...)
A w Moskwie - życie jak w powieściach Wellsa; ludzie siedzą sobie przed telewizorami, oglądają”[11].

„- Przyjrzałam się życiu pisarzy. Jacyż są mili, bezpośredni, serdeczni! Laureaci - a mówią sobie po imieniu. Tacy skromni, prostolinijni! Nam się wydaje, że pisarz buja gdzieś w obłokach, blady, uduchowiony, daleki od wszystkiego - ani przystąp! A tymczasem - nic podobnego! Lubią się zabawić, popić, zakąsić, wyskoczyć za miasto. A jacy są towarzyscy! Robią sobie kawały. Boki można zrywać! Powiedziałabym, że to właśnie pisarze   w e s o ł o   sobie żyją. A kiedy trzeba napisać powieść, zamykają się na daczy, dwa-trzy miesiące.... i gotowe! Strasznie podoba mi się takie życie - samodzielne, wolne, godne! Zrobię wszystko, żeby dostać się do związku pisarzy! (...)
Wiesz, pewien pisarz, jak tylko został pisarzem, od razu nauczył pisać książki żonę i siostrzenicę. Teraz piszą wszyscy troje.
Gorki powiedział: Każdy może zostać pisarzem.
- I nazwisko mam piękne! Nie będę pisać pod pseudonimem. Nazwisko i warunki zewnętrzne. Jak na pisarkę po prostu wyjątkowe”[12].

Wracając do tytułowego pytania tej refleksji, to zostało ono zadane w wywiadzie przeprowadzonym z Ewą Zadrzyńską w niedawnym numerze magazynu „Pani”. Po pytaniu padła cudna odpowiedź.

Otóż Ewa Zadrzyńska, jako dziecko zagrożone śmiercią i uratowane cudem, wychowana została w przeświadczeniu, że sam fakt, iż żyje, jest już wielkim sukcesem.

„Rodzice nie mieli wobec mnie żadnych oczekiwań, za co jestem im niesłychanie wdzięczna, bo wiedziałam, że nigdy ich nie rozczaruję. (...) »Ciesz się, że żyjesz«, powtarzano, więc się cieszyłam. I cieszę do dziś”. Ewa zawsze widziała, że „to i tak cud, że żyję”[13].

Tę samą nutę znalazłam u Sołżenicyna, i pomyślałam sobie, że gdyby każdy z nas głęboko odczuł, że „to i tak cud, że żyjemy”, musiałoby to chyba mieć wpływ na nasze życie. Ewidentnie miało w przypadku Ewy Zadrzyńskiej, która robiła i robi wspaniałe rzeczy, ciesząc się życiem.

Innym głosem, który doskonale zharmonizował mi się z treścią zawartą w „Oddziale chorych na raka”, jest głos Krzysztofa Krauzego w wywiadzie, którego niedawno udzielił. Oto, co znany reżyser odpowiada na pytanie, co dobrego daje rak:

„Dużo. To znaczy może dużo dać, ale to zależy od naszego charakteru i nastawienia. Ja nie mówię o walce z rakiem, bo w ogóle nie uważam go za swojego wroga, uważam go za swojego przyjaciela, ponieważ sporo mu zawdzięczam, naprawdę. Żyję bardziej świadomie, jem świadomie, myślę, że mądrzej żyję, lepiej dysponuję czasem, on ma dla mnie wartość. Godzina to naprawdę coś dzisiaj znaczy. Największym błędem jest życie przeszłością lub przyszłością nie czując czasu teraźniejszego, czyli marnując go. I ja tak żyłem – planami lub wspomnieniami. Rakowi zawdzięczam to, że czuję smak czasu, widzę go. Rak to jest więc nauczyciel, który bardzo rozszerza świadomość. Oczywiście tak wcale nie musi być, trzeba wykonać jakiś krok w tę stronę.

Tak, można nazwać raka lekarzem duszy.

Tak, to jest droga do poznania siebie samego. Rak jest wyzwanie, próbą. Rak jest i lekarzem, i nauczycielem”[14].



---
[1] Krzysztof Krauze, „Rak mój nauczyciel”, „Wprost”, 18 czerwca 2011, s. 47-48.
[2] Aleksander Sołżenicyn, „Oddział chorych na raka.”, przeł. Michał B. Jagiełło, wyd. Dom Wydawniczy Rebis, 2010, s. 231-232.
[3] Tamże, s. 138.
[4] Tamże, s. 233.
[5] Tamże, s. 362.
[6] Tamże, s. 407.
[7] Tamże, s. 390.
[8] Tamże, s. 408-409.
[9] Tamże. s. 413.
[10] Tamże. s. 248-250.
[11] Tamże. s. 245.
[12] Tamże. s. 246-247.
[13] Ewa Zadrzyńska, „Pani”, lipiec 2011, s. 52-55.
[14] Krzysztof Krauze, dz. cyt., s. 48.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 11509
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 6
Użytkownik: Nulka 04.10.2011 03:59 napisał(a):
Odpowiedź na: Czy istnieje zasada przyc... | librarian
Librarianko,
Bardzo mi się podoba ta recenzja,a zwłaszcza to, że wybrałaś z książki to, co najważniejsze (według mnie): pytanie o sens istnienia. Nie bardzo mamy czas na myślenie o tym, kłopotanie się takim poważnym zagadnieniem, a jest to takie proste:"Sens ów polegał na tym, by nie zatracać w sobie czystej, niezmąconej i nieskalanej cząstki wieczności, jaka trwa w każdej ludzkiej istocie. Jak srebrny księżyc w spokojnym stawie”. Dziekuję Tobie i Sołżeniconowi za przypomnienie tak prostej prawdy...
Użytkownik: markko 14.10.2011 07:49 napisał(a):
Odpowiedź na: Czy istnieje zasada przyc... | librarian
Konkretna recenzja. Po jej przeczytaniu już nikt nie musi mnie namawiać do przeczytania tej książki. Dzieki Librarianko. Kawał dobrej pracy...
Użytkownik: Krzysztof 27.10.2011 21:43 napisał(a):
Odpowiedź na: Czy istnieje zasada przyc... | librarian
Witaj, Doroto.
Książkę dodałem do swojej listy planowanych zakupów - dzięki Tobie.
Dziękuję Ci za to.
Użytkownik: oxeven 11.12.2011 09:26 napisał(a):
Odpowiedź na: Czy istnieje zasada przyc... | librarian
Przepiękna recenzja, jestem za nią wdzięczny. "Oddział chorych na raka" czytałem wiele lat temu, a teraz wrócił do mnie w tak ciekawej i mądrej postaci. Dzięki.
Użytkownik: Biały Bocian 02.01.2012 19:34 napisał(a):
Odpowiedź na: Czy istnieje zasada przyc... | librarian
Ten cytat: „to i tak cud, że żyję”, po prostu genialny, znakomicie pasuje do książki, którą dane mi było przeczytać, za co dziękuję fatum. Gratuluję udanej recenzji :-) Pozdrawiam wszystkich miłośników książki :-)
Użytkownik: BardMirMił 26.11.2013 17:59 napisał(a):
Odpowiedź na: Czy istnieje zasada przyc... | librarian
Wpadłem tu, bo zaintrygował mnie tytuł, a sama recenzja pozwoliła podjąć decyzję, że tę książkę na pewno muszę przeczytać. Dzięki!
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: