Dodany: 27.09.2011 08:42|Autor: kluku
Operacja z pozorowanym znieczuleniem
To jedna z głośniejszych książek 2010 roku. Artur Domosławski, uczeń i przyjaciel Kapuścińskiego, postanowił napisać biografię swojego mistrza. Czy to jest biografia? Tak, bo spełnia podstawowe kryterium definicyjne: jest to opis czyjegoś życia. "Kapuściński non-fiction" to opis życia Kapu według Domosławskiego. Opis bardzo subiektywny. Autor biografii wyraźnie kieruje się tezą, którą wyraża explicite już w pierwszych akapitach książki, podając w wątpliwość towarzyszący Kapuścińskiemu prawie zawsze uśmiech. Pisze o wielu spotkaniach z ludźmi, którzy znali autora "Cesarza", ale nie wspomina, że rozmówców dobierał sobie zgodnie z tą tezą. Opiera się na plotkach i niesprawdzonych informacjach. Nie miał śmiałości porozmawiać z żoną czy córką pisarza. Czy to może być rzetelna książka? Przechodzi do porządku dziennego nad tym, że entuzjaści przytaczania niepochlebnych opinii o Kapuścińskim to być może ludzie mu nieżyczliwi. Domosławski kreśli śmiałe, porywające idee, ale nie potrafi udowodnić, że są one prawdziwe. Zadaje pytania i sam na nie odpowiada, momentami wręcz stosuje pomówienia. Manipuluje wywodem tak, by czytelnik tłumaczył sobie niedomówienia na niekorzyść Kapuścińskiego. Jest przy tym na tyle subtelny, by montować manipulację z dziesiątek drobnych przeinaczeń, a nie z kilku bezczelnych oszustw. Jestem wręcz gotów przyjąć, że w pierwszej kolejności oszukuje samego siebie.
Kiedy książka ukazała się na rynku, wdowa po Kapuścińskim złożyła pozew do sądu przeciwko Domosławskiemu i wydawcy o naruszenie dóbr osobistych. Sprzedaż gwałtownie wzrosła, przez kilka tygodni temat biografii był gorąco dyskutowany w mediach. W pewnym momencie nikt już nie rozmawiał o Kapuścińskim, jego życiorysie. Dwie strony sporu - przeciwnicy i zwolennicy książki - okopali się na swoich pozycjach i przerzucali się coraz bardziej odbiegającymi od tematu epitetami ad personam. Szkoda, że mało dyskutowano o samej książce, jej formie, stylu i przede wszystkim znaczeniu nastawienia piszącego biografię do swojego bohatera. Przypomina ono intrygę między Salierim a Mozartem (w sztuce Petera Shaffera "Amadeusz", nie w rzeczywistości, o sztukę mi chodzi). Mozart to Kapuściński, Salieri - Domosławski. Niby jeden drugiego podziwia, ale tak naprawdę jeden do drugiego nie dorasta, jeden drugiemu zazdrości. I ten, co nie dorasta, ma tego świadomość, a ten drugi próbuje go jakoś podciągnąć, naiwnie nie widzi zawiści. Ale irytuje się czasami. Załóżmy, że Kapuściński poznawszy Domosławskiego ucieszył się, że oto trafił na kogoś, kto może kontynuować jego dzieło, kto rozumie świat podobnie. Ale w różnych dyskusjach i sporach szybko się zorientował, że to nie to. Że Domosławski nie dorasta mu do pięt (to w końcu nie może być przypadek, że żadna książka Domosławskiego nie jest przetłumaczona na żaden obcy język! przy takiej koneksji!?). Więc Kapuściński go trochę poszturchiwał, mając nadzieję, że zaskoczy. Ale widział, że nic z tego. Że nawet gdy Domosławski pisze jakąś poważną analizę, nie dostrzega, co jest spoiwem tego zagadnienia, jak można zrobić syntezę. I już nawet z nim nie dyskutuje, tylko mu - nieco z góry - dyktuje. Napisz to i to. Koniecznie. A Domosławski czuje niechęć do tego swojego mistrza, na którego musi ciągle patrzeć z dołu. To takie upokarzające!
Ta "biografia" to w istocie operacja z pozorowanym znieczuleniem. Domosławski w wywiadach towarzyszących książce podkreślał, że Kapuściński to jego mistrz, że ciągle czuje się jego przyjacielem. W rzeczywistości postanowił podjąć próbę zabicia swojego mentora. Była to próba beznadziejna już w zamierzeniu, ale przynajmniej osiągnął cel cząstkowy: stał się sławny, został dziennikarzem roku i w atmosferze transferu znanej z piłki nożnej zmienił barwy klubowe - przeszedł do zespołu tygodnika "Polityka".
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.