Dodany: 15.05.2007 18:19|Autor: dot59
Chwile, których nie da się zapomnieć
Wszelkiego rodzaju dzienniki i osobiste notatniki, jeśli tylko uda im się ujrzeć światło dzienne poza czterema ścianami pokoju autora, bywają nieocenionym źródłem informacji o świecie, ukazując jakiś wycinek rzeczywistości, przefiltrowany przez sito intelektu i wrażliwości tworzącego je człowieka, i jeśli nawet nie posiadają żadnej wartości literackiej, pozwalają z mniejszą lub większą dokładnością odtworzyć sposób myślenia i postrzegania jednostki w określonym kontekście historyczno-społecznym.
Dzienniki ludzi pióra stanowią między nimi swoistą ekstraklasę, dając wgląd nie tylko w osobowość autora i otaczające go realia zewnętrzne, ale także w jego warsztat pisarski, a nierzadko też dostarczając kluczy do zrozumienia pewnych aspektów jego twórczości.
Dziennik Virginii Woolf plasuje się w tej ekstraklasie na jednym z czołowych miejsc, spełniając wszystkie powyższe funkcje w sposób idealny. Jego ogromną zaletą jest autentyzm. To nie jest rzecz pisana na pokaz, z założenia przeznaczona do wyjścia w świat (tym bardziej – jak dzienniki niektórych znanych ludzi – do publikacji „na gorąco” w jakimś poczytnym czasopiśmie, w charakterze instrumentu autokreacji i autopromocji). Pierwsza myśl o ewentualnym upublicznieniu zapisków pojawia się dopiero w 11 roku od ich rozpoczęcia („Jeślibym umarła, co Leo z nimi zrobi? (...) Hm, pewnie wykroi z nich książkę”[1]), lecz głównym założeniem ich prowadzenia pozostaje cały czas chęć utrwalenia siebie dla siebie („Jeśli Virginia Woolf w wieku lat pięćdziesięciu usiądzie nad tymi zapiskami, by z nich skonstruować swoje wspomnienia (...)”[2]), ocalenia fragmentów szybko przemijającej rzeczywistości („pozwala na zagarnianie przeróżnych przypadkowych spraw, które (...) okazują się na końcu diamentami w kupce popiołu”[3]), a także „leczenia pisaniem poczucia bezcelowości”[4]. A skoro tak, nie ma mowy o retuszu i lukrowaniu czegokolwiek.
Woolf potrafi być bezlitosna w stosunku do swych krewnych i znajomych, podsumowując ich aparycję i zachowanie nader dosadnymi zwrotami lub wymownymi, pełnymi sarkazmu opisami („ona ma zapach – cóż – cywety, która się prostytuuje”[5]; „niemal biega wokół pokoju, węszy po nogach krzeseł i stołów, macha ogonem, jak tylko potrafi i chwyta zębami każdy ochłap rozmowy”[6]; „robi się taką przypominającą podstarzałego foksteriera mądruśną pańcią intelektualistką[7]”; „malarze (...) mają bardzo mało samoświadomości, ich umysły są zupełnie gładkie i płaskie”[8]; „zwarty i lśniący jak stonoga”[9]), ale nie oszczędza i siebie, wytykając sobie mniej lub bardziej wyimaginowane wady („jestem mizerna, mglista, rozrzedzona, nieludzka, bezkrwista i dłubiąca w nikogo nie poruszających bzdurach”[10]), przyznając się do uczuć zgoła niechwalebnych („zaczynam nienawidzić bliźnich, szczególnie kiedy oglądam ich twarze w metrze. Naprawdę, więcej mam przyjemności z oglądania surowej wołowiny i srebrnych śledzi”[11]) i do tego, jak bardzo jest uzależniona od pozytywnych recenzji swej twórczości („Jestem taka rozszczebiotana z powodu tych dwóch kolumn z pochwałami...”[12]).
Z przejmującą szczerością rozbiera na czynniki pierwsze swoje uczucia - zwłaszcza te pojawiające się w okresach twórczej niemocy („nic mi nie przelatuje przez umysł, który jest jak zabite okno”[13]; „nie jestem w stanie rozpostrzeć umysłu i przyłożyć go do jakiejś książki”[14]), nasilania się nerwic i depresji („Najścia obcych [mowa o siostrze i jej partnerze! - przyp. rec.] zawsze powodują u mnie rozdygotanie”[15], „leżę całkowicie otępiała, często doświadczając ostrego fizycznego bólu”[16]) – opisuje swoje projekty twórcze („Na tę książkę mam aż nazbyt wiele pomysłów. Chcę w niej zawrzeć życie i śmierć, zdrowie i szaleństwo...”[17]) i mozolny proces ich realizacji („Chodzę i wymyślam zdania; siadam i komponuję sceny”[18]; „od 11 października napisałam już sześćdziesiąt tysięcy trzysta dwadzieścia słów”[19]; „muszę ją jakoś skrócić i rozluźnić, nie mogę (pamiętaj) pozwolić sobie na rozwinięcie jej w długą, męczącą, dosłowną książkę”[20]). Te partie tekstu nie pozostawiają wątpliwości, że mamy do czynienia z osobowością nieprzeciętną - bardzo inteligentną, bardzo (i może trochę inaczej niż statystyczny człowiek) wrażliwą, bardzo niezależną i bardzo oddaną swojej pasji życia w świecie słów.
Ale mylilibyśmy się, sądząc, że tylko myślom, wrażeniom i analizom sytuacji pozwoliła Woolf zagościć na kartach swego dziennika. Bo – mówi do siebie - „kolej rzeczy jest taka, jak zwykle zresztą, że zamierzam pisać o duszy, ale życie nie daje za wygraną”[21]. Więc życie, z całą swoją dosłownością i prozaicznością – „kupiliśmy dwuręczną piłę, rybę i koperty”[22]; „spędziłam całe popołudnie na malowaniu klozetu polowego na żółto”[23]; „trzy tuziny jajek kosztują cztery szylingi i sześć pensów”[24] - rozpycha się między poetyckimi opisami i wzniosłymi przemyśleniami. Lecz nawet zupełnie przyziemne realia potrafią niespodziewanie zagrać na strunach wyobraźni pisarki i oto nagle w wzmiance o wyprawie po zakupy albo o codziennej krzątaninie w wiejskim domku spływa z pióra jakaś kształtna metafora, jakieś zabawne porównanie: „tłuste klejnoty w satynowych kasetkach [o bogaczach jadących autami po londyńskich ulicach – przyp. rec.]”[25]; „ranek był miły, szary jak gąska”[26]; „śliczny wieczór o błękitnym odcieniu droździch jajeczek”[27].
Prawie 700 stron pasjonującej lektury, wielowymiarowego portretu człowieka – twórcy – kobiety na tle epoki. Wielowymiarowego, ale i tak jeszcze niekompletnego, bo – jak dowiadujemy się z noty angielskiego wydawcy – pozszywanego (w sposób bardzo fachowy, prawie niedostrzegalny) z zaledwie jednej piątej oryginalnego materiału. W skład skróconego wydania nie weszła znaczna część tych partii tekstu, które opisują powstawanie i szlifowanie kolejnych dzieł, a także relacje z licznych i niekiedy długich podróży; w zamian za to notatki z każdego kolejnego roku zaopatrzono w krótkie kalendarium, podające najważniejsze wydarzenia tego okresu. Pewno, że czytelnik, zamiast „wyruszyli na samochodową wyprawę przez Holandię, Niemcy, Austrię do Rzymu”[28], wolałby przeczytać cały reportaż z tejże – ale argument ekonomiczny jest nie do odparcia: ile trzeba by zapłacić za pełne pięciotomowe wydanie dzienników, lepiej nie wiedzieć...
Kwestią stosunkowo skąpo reprezentowaną i, jak mi się zdaje, raczej z woli autorki niż wydawcy, jest erotyka, co nie wynika chyba z pruderii – bo Woolf należała do osób nierumieniących się na dźwięk słów w rodzaju „penis” czy „kopulacja”, przeciwnie, twierdziła, że „gdyby Brytyjczycy rozmawiali otwarcie o klozetach i kopulacji, mogliby odczuwać poruszenie emocjami uniwersalnymi”[29] – lecz może po prostu z przekonania, że są sprawy bardziej zasługujące na uwiecznienie. Ci więc, którzy sądzą, że „Chwile wolności” przyniosą im nieznane dotąd rewelacje na temat prawdziwej orientacji seksualnej autorki, rozczarują się, znajdując tam ledwie parę wzmianek na temat pożycia z Leonardem – zawsze utrzymanych w ciepłym tonie i wyrażających głębokie doń przywiązanie – i ledwie kilka delikatnych aluzji dotyczących znajomości z Vitą Sackville-West („naprawdę czuję do niej wielką słabość”[30]; „przyjaźń nigdy nie jest wolna od miłosnego zabarwienia”[31]) czy awansów czynionych Virginii przez starszawą i nieciekawą Ethel Smyth („deklaruje swą miłość, odgrywa scenę (...). Rozczarowująca jest powierzchowność tego wszystkiego: jej pożądanie emocji”[32]).
Mnie akurat ten aspekt sprawy nie przeszkadza. Dla mnie liczy się możliwość wglądu w umysł i duszę, których kooperacja doprowadziła do powstania „Fal” i „Pani Dalloway” - a ta możliwość została mi dana. I gdybym miała określić „Chwile wolności” jednym zdaniem, powiem: to chwile, których nie da się zapomnieć.
_ _ _
[1] Virginia Woolf, „Chwile wolności. Dziennik 1915-1941”, przeł. Magda Heydel, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2007, s. 291.
[2] Tamże, s. 98.
[3] Tamże.
[4] Tamże, s. 419.
[5] Tamże, s. 34.
[6] Tamże, s. 57.
[7] Tamże, s. 155.
[8] Tamże, s. 39.
[9] Tamże, s. 471.
[10] Tamże, s. 184 (zachowano oryginalną pisownię).
[11] Tamże, s. 16.
[12] Tamże, s. 561.
[13] Tamże, s. 339.
[14] Tamże, s. 561.
[15] Tamże, s. 129.
[16] Tamże, s. 383.
[17] Tamże, s. 233.
[18] Tamże, s. 332.
[19] Tamże, s. 452.
[20] Tamże, s. 586.
[21] Tamże, s. 228.
[22] Tamże, s. 85.
[23] Tamże, s. 162.
[24] Tamże, s. 202.
[25] Tamże, s. 22.
[26] Tamże, s. 439.
[27] Tamże, s. 587.
[28] Anne Olivier Bell, nota wydawcy, w: Virginia Woolf, op. cit., s. 502.
[29] Virginia Woolf, op. cit., s. 16.
[30] Tamże, s. 283.
[31] Tamże, s. 185.
[32] Tamże, s. 446.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.