Dodany: 06.09.2011 18:42|Autor: zsiaduemleko

Książka: Morderca bez twarzy
Mankell Henning

1 osoba poleca ten tekst.

O tym... no... morderstwie w Szwecji, znowu


Będzie krótko. Rok 1990 kojarzy mi się z wielkim, zagranicznym kalendarzem z Myszką Miki, ozdabiającym wtenczas ścianę mojego pokoju. Ilekroć budziłem się rankiem, me oczęta atakował tenże kalendarz i uśmiechnięta, opierająca się łokciem o Garbusa Cabrio maskotka Walta Disneya. Gdy sobie pomyślę, że Mankell w tym samym czasie pisał pierwszy tom serii traktującej o Kurcie Wallanderze, ogarnia mnie pewne rozrzewnienie i pokora wobec szwedzkiego autora. To powoduje wewnętrzne zahamowania i zmusza do zweryfikowania mojego podejścia do „Mordercy bez twarzy” – powieści, która pojawiła się na rynku w czasach, gdy ja sam byłem małym pypciem – dumnym posiadaczem kolekcji resoraków i zestawów lego. Trudno mi więc oceniać ją surowo, bo nie przetrwała ona próby czasu. Dźwigająca dwie dekady na grzbiecie książka ma niewiele do zaproponowania dzisiejszemu czytelnikowi, o ile ten nie traktuje jej sentymentalnie.

„Morderca bez twarzy” zaszczyca nas sztampowym do bólu otwarciem, które trudno streścić za pomocą zakresu słów szerszego niż: brutalne morderstwo, ofiara, zwłoki, bohater wyrwany ze snu i wezwany na miejsce zbrodni. Dalej jest nie mniej szablonowo. Początkowo prowincjonalny charakter śledztwa nabiera znaczenia, komplikuje się, pompuje i pęcznieje z czasem do sprawy krajowego rozmiaru. Ością w gardle policji staje fakt, iż głównymi podejrzanymi o zbrodnię stają się obcokrajowcy. W 1990 roku mało kosmopolityczne, hermetyczne szwedzkie społeczeństwo bardzo sceptycznie podchodziło do napływu wszelakich uchodźców z innych krajów (mur berliński właśnie upadł). Dało się zaobserwować prześladowania mniejszości, a pewne ugrupowania jedynie czekały na dogodny moment, by zaognić konflikt. Do sprawy morderstwa dochodzi więc delikatna kwestia aktualnych i możliwych konfliktów rasowych, a te nie objawiają się zwykłą przepychanką w piaskownicy. Główny bohater – Kurt Wallander – musi więc stawić czoło spiętrzającym się problemom, nie tylko tym w pracy, ale i w życiu osobistym, wszak bohater bez słabości i pasztetu w rodzinie to bohater bez charakteru – wiedzą o tym wszyscy twórcy kryminałów.

Sam Wallander, a, przepraszam, Kurt Wallander, bo Mankell ma zboczoną tendencję zapisywania jego imienia i nazwiska wiecznie razem, tak jakby były one nierozłączne – nie spotkamy się za zapisem „Kurt powiedział”, „Wallander spojrzał”, a w zamian otrzymujemy ciągłe „Kurt Wallander powiedział” i ” Kurt Wallander się obudził” (chwilami miałem wrażenie, że gdyby nie tan zabieg, to książka byłaby o 1/3 krótsza, hihi); otóż ten właśnie Kurt Wallander również nie odbiega znacznie od kliszy zmęczonego życiem policjanta. Rozwodnik, z problemem z porozumieniem się z emocjonalnie rozchwianą córką i tendencją do spoglądania na świat przez dno butelki. Dodatkowo zdarza mu się popłakać przy kobiecie (czego to facet nie zrobi, by zaciągnąć babę pod pierzynę), prowadzić auto po pijaku (generalnie po procentach głupieje) i miewać erotyczne sny – czyli swój chłop i trudno go mimo wszystko nie polubić.

Fabuła oparta na mozolnym, systematycznym śledztwie, napędzanym przez niebywałą intuicję zaangażowanych, a nawet zbiegi okoliczności czy szczęśliwe przypadki, nie jest w stanie zaimponować świeżemu czytelnikowi. Zdaję sobie sprawę, że dwie dekady temu tego rodzaju nurt fabuły mógł zrobić wrażenie, ba! był czymś nowym, ale dzisiaj nie wykracza on poza margines wzoru każdego kryminału. Zalało nas zbyt dużo tego rodzaju powieści, by Mankell się wybronił ze swoim debiutem. W przypadku większości powieści nie widać lat, które upłynęły od ich premiery, ale „Morderca bez twarzy” nie oparł się kolejnym wiosnom. Trudno.

Początek serii tylko dla fanów kryminałów (podobno im dalej w serię, tym bywa lepiej, ale chyba tam nie dotrę), choć osobiście proponowałbym raczej stworzone przez Akunina przygody Erasta Fandorina – już pierwsza z nim styczność robi znacznie lepsze wrażenie.

Miało być krótko, więc już mnie nie ma.


[opinię zamieściłem wcześniej na blogu]

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1753
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: sonmi 22.10.2013 08:57 napisał(a):
Odpowiedź na: Będzie krótko. Rok 1990 k... | zsiaduemleko
Przejrzałam kilka wątków dotyczących serii o Wallanderze i zdziwiło mnie, że większość komentarzy jest bardzo pozytywna. Zgadzam się, powieści przyjemnie i szybko się czyta, ale czegoś mi w nich brakuje. O ile pomysły na każdą z historii są ciekawe, o tyle mam nieco zastrzeżeń do realizacji.

Henning Mankell starał się przedstawić zwykłego, przeciętnego mężczyznę w średnim wieku, z problemami osobistymi, żeby go przybliżyć czytelnikow, uczłowieczyć. Wydaje mi się, że zrobione to zostało nieco na siłę.

Myślę, że nie chodzi tu o sam fakt, że seria nie przetrwała próby czasu. Akcja kryminałów Marininej też, o ile dobrze pamiętam, toczy się kilkanaście lat temu, a czyta się lepiej, ponieważ bohaterowie są dobrze skonstruowani. I tu jest moje największe zastrzeżenie do cyklu o Wallanderze - postacie są płytkie, ich problemy potraktowane dość powierzchownie, bez głębszego wejrzenia w postać i jej przeżycia. Właśnie skończyłam czytać Biała lwica (Mankell Henning), gdzie Wallander zabija człowieka i spodziewałabym się raczej, że autor skupi się pod koniec powieści i w kolejnej części cyklu na wewnętrznych przeżyciach bohatera. Moim zdaniem robi to dość nieudolnie, koncentrując się tylko i wyłącznie na przejawach zewnętrznych depresji Wallandera, twierdzeniami w stylu "wyjechał, zaczął pić, spędził noc z prostytutką". Dla mnie to bardzo powierzchowne, a może autor miał taki zamysł, żeby nie wnikać głębiej w postacie, tylko przedstawić ich postępowanie i pozwolić czytelnikowi domyślać się, co czuje Kurt Wallander?

I tak zbliżyłam się do języka powieści: "Poczuł w głowie nagłą pustkę. Po chwili odnalazł wątek i zaczął mówić" (cytat z Mężczyzna, który się uśmiechał (Mankell Henning)). Prostota języka mnie trochę razi, rozpoczynając przygodę z Kurtem Wallanderem liczyłam chyba na coś innego. Zastanawiam się jednak, czy to styl tłumaczki, czy samego Henninga Mankella. Skłaniałabym się raczej ku drugiej opcji, ponieważ każdą z części tłumaczyła inna osoba, a styl się powtarza, więc może taka specyfika szwedzkich kryminałów (bo cykl o Erice Falck autorstwa Camilli Läckberg również nie przypadł mi do gustu ze względu na język i powierzchowne nakreślenie bohaterów).

Jeśli chodzi o samego Wallandera, to jego postać mnie nieco irytowała. Nie odbieram mu sprytu i inteligencji, króra przejawia się w rozwiązywaniu zagadek. Drażniła mnie jednak jego nieumiejętność pracy w grupie - zatajanie przed współpracownikami ważnych tropów, śladów, dowodów, żeby samemu sobie udowodnić, że jest świetnym detektywem i potrafi rozwikłać zagadkę. Drażniło mnie ponadto jego wydawanie poleceń, brak pokory i maniera szefowania innym.
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: