Dodany: 06.05.2007 20:15|Autor: verdiana

Książki i okolice> Rozmowa z pisarzem

1 osoba poleca ten tekst.

Krzysztof Rudowski - Spotkanie nr 13


Krzysztof Rudowski urodził się w roku 1960 we Wrocławiu. Tam też uczęszczał do słynnej „czternastki”, a następnie ukończył politechnikę na wydziale budownictwa.

Długi czas uprawiał czynnie muzykę, grywając w zespołach jazzowych (m. in. w awangardowej formacji "Poszukiwacze zaginionej arki" oraz w kwartecie warszawskiego perkusisty Władysława Jagiełły).

Pisaniem zajmował się zawsze (przez wiele lat tworzył krótkie formy poetyckie i szkice powieściowe), ale decyzję o wydaniu swoich utworów podjął stosunkowo późno, wychodząc z założenia, że autentyzm twórczy najlepiej osiągnąć, bazując na bogatym doświadczeniu życiowym.

Pierwszą opublikowaną przez niego książką były wydane w roku 2001 przez poznańską witrynę „Zysk i S-ka” „Stopy Pana Boga – Metafizyczny przewodnik po Tatrach” – utwór będący bezkompromisowym wyrazem miłości do literatury i gór. Jest to proza przepojona poezją, z wielkim pietyzmem opisująca zarówno krajobrazy, jak i stany psychiczne bohatera. Autor nie stroni w niej od licznych – mniej lub bardziej czytelnych – odniesień literackich. W tym roku poznańskie wydawnictwo przygotowało wznowienie „Stóp Pana Boga”.

Kolejna publikacja to książkowa wersja pierwszego w historii literatury dramatu internetowego pt. „Cz@t”, wydana przez gdańskie wydawnictwo „słowo/obraz terytoria”. Utwór wykorzystuje doświadczenia autora z nowymi mediami i jego przemyślenia na temat psychologii i socjologii Internetu. Sztukę tę drukował również miesięcznik teatralny „Dialog”, a w roku 2002 zrealizowana została w wersji radiowej, otrzymując wyróżnienie na ogólnopolskim festiwalu twórczości radiowej i telewizyjnej „Dwa teatry” w Sopocie. Wystawiono ją również na deskach scenicznych w Teatrze Współczesnym w Krakowie (w obsadzie m. in. Danuta Stenka i Jan Peszek).

W roku 2003 warszawska witryna Wydawnictwo Książkowe „Twój Styl” opublikowała kolejną książkę Rudowskiego, powieść zatytułowaną „Powrót”, będącą literacką relacją z podróży z Niemiec do Polski, zawierającą szereg obserwacji i przemyśleń dotyczących problemu emigracji i poszukiwania swojego miejsca w obliczu wielkich przemian współczesności. Powieść w oryginalnej formie literackiej operuje wieloma strumieniami czasowymi przeplatającymi się niczym nitki autostrady, którymi mknie pod osłoną nocy pojazd wiozący głównego bohatera.

Utwory Rudowskiego ukazywały się również w „Akcencie”, „Odrze” i roczniku wrocławskiego SPP „Pomosty”.

W chwili obecnej Krzysztof Rudowski poświęca swój czas zamierzeniu zaplanowanemu na okres dłuższy – kontynuacji „Rękopisu znalezionego w Saragossie”. Powieść z założenia odnosi się do pierwowzoru, ale nawiązuje również do najważniejszych dzieł fantastyki literackiej powstałych już po utworze Jana Potockiego.


Na stronę autora, gdzie napisał "słowo o sobie", można wejść tutaj.

Strona internetowa Gościa: http://www.krzysztofrudowski.com/ - zapraszamy!
Wyświetleń: 31921
Dyskusja została zamknięta.
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 61
Użytkownik: verdiana 27.05.2007 17:07 napisał(a):
Odpowiedź na: Krzysztof Rudowski urod... | verdiana
Zapraszam do zadawania pytań!

Pytania do autora dodajemy, klikając "Dodaj komentarz". Dyskutujemy potem już normalnie, czyli odpowiadając, klikamy "Odpowiedz". :-)
Użytkownik: verdiana 27.05.2007 17:08 napisał(a):
Odpowiedź na: Krzysztof Rudowski urod... | verdiana
„Stopy Pana Boga” zachwyciły mnie tak, że zaczęłam szukać dodatkowych egzemplarzy, żeby je podarować bliskim, dla których góry są także ważną częścią życia. Nie utożsamiam na ogół narratora z autorem, ale tym razem nie mogę się powstrzymać od ustalenia, które ze stwierdzeń w książce są Pana własne, a które są tylko opiniami bohaterów. Wypisałam garść cytatów i pięknie proszę o ustosunkowanie się czy może lepiej: określenie swojej postawy.

Pierwszy z cytatów nie dotyczy gór:

„Kiedyś poezja była potrzebna, dzisiaj już nie jest” (s. 66).

Nie wierzę, że Pan, piszący tak poetycką prozę, może tak myśleć.
Użytkownik: powrot1960 28.05.2007 12:23 napisał(a):
Odpowiedź na: „Stopy Pana Boga... | verdiana
„Stopy Pana Boga” są – jak napisano w pewnej trafnej recenzji – moim forum filozoficznym. A zatem, jeżeli już miałbym w tej powieści utożsamiać się z którymś z bohaterów, byłby to narrator – osoba, która nie ujawnia jednoznacznie swoich poglądów; cierpliwie wysłuchuje innych. Zdanie o niepotrzebności poezji we współczesnym świecie wygłasza Poeta, który stracił wiarę w moc sztuki, który stracił również (czego możemy się domyślać) muzę (Muzę). Ale i ja nie jestem wolny od podobnych wątpliwości, choć nie wyrażam tego w tak jednoznaczny sposób. Być może najlepiej ujął to Henryk Bereza w swoim genialnym traktacie o Pisaniu:
Pisarz – w stopniu większym niż inny artysta i niż każdy człowiek – jest skazany na „walkę z szatanem”, czyli na walkę ze świadomością i poczuciem własnej niepotrzebności. W tej walce nie można zwyciężyć (...), ale można do końca nie skapitulować, nie nabierając się przy tym na żadne pozory.
Użytkownik: verdiana 27.05.2007 17:09 napisał(a):
Odpowiedź na: Krzysztof Rudowski urod... | verdiana
„Trzeba sobie po prostu jasno powiedzieć, że sztuka jest dla wybranych. Kto chce jej doświadczać, niech jej się uczy, niech ją zgłębia, niech ją studiuje. Ja wcale nie martwię się o tych, którzy nie rozumieją, ja martwię się o tych, którzy rozumiejąc, negują. O, to jest sprawdzian dla poezji” (s. 67).

Rzeczywiście, poezję dziś czytają prawie wyłącznie sami poeci, tomiki wydaje się w nakładzie zaledwie kilkuset egzemplarzy. Myślę jednak, że to nie jest sprawdzian dla poezji (bo ta, jeśli jest dobra, to dobrą pozostanie, nawet pisana do szuflady, a zła będzie złą, nawet czytana przez miliony), tylko dla nas, czytelników; test na oddzielnie ziarna od plew. Sam Pan pisze dalej: „(...) poezja to przecież hermetyczna butla, do której mają dostęp właściwie tylko poeci. Są w niej szczelnie zakorkowani własnymi dziełami i we własnym sosie muszą się pławić. Każdy nowy wiersz oddziela ich jeszcze bardziej od świata”.
A Stachura mówił, że wszystko jest poezja...

Jak to jest ze sztuką? Czy popkultura pozostaje sztuką? Bo jeśli tak, to sztuka jest dla mas, nie dla wybranych.
Użytkownik: powrot1960 28.05.2007 12:27 napisał(a):
Odpowiedź na: „Trzeba sobie po pr... | verdiana
Ta przewrotna dyskusja toczy się między Poetą i Filozofem. A Filozof pełni w mojej książce dość specyficzna rolę. Po sokratejsku poszukuje prawdy przez zaprzeczenie; ale czy z pewnością o prawdę mu chodzi? Pierwowzorem tej postaci jest oczywiście Gombrowicz (w końcu to przecież on wystąpił „Przeciw poetom”). W relacjach o nim zwróciłem uwagę na pewną jego cechę: zwykle miał odmienne zdanie od swoich rozmówców. To mnie zainspirowało do tego stopnia, że i mój Filozof ma odmienne zdanie, a bywa, iż gdy jego adwersarz zgodzi się z jego poglądem, on przechodzi znowu do opozycji. To niewątpliwie ogromnie męczące, ale może działać zapładniająco.

Wszystko jest poezja – dla poety. :)

Wielka sztuka może być dla mas. Kiedyś mieliśmy jeden program telewizji i co poniedziałek premierę teatralną. Miliony widzów śledziły los Hamleta.
Tadeusz Różewicz powiedział, że ceni telewizję za to, iż po kilku godzinach jej oglądania ma doskonale wyczyszczony umysł; dzięki temu może znaleźć odpowiednie skupienie do pisania poezji.
A popkultura? To chyba działalność mająca zaspokoić konkretne zapotrzebowanie (często wytworzone różnymi przewrotnymi sposobami). Ale to zostawiam socjologom.

SZTUKA POWSTAJE Z WEWNETRZNEJ POTRZEBY TWORCY. Zaspokaja przede wszystkim jego potrzebę.
Użytkownik: verdiana 28.05.2007 15:15 napisał(a):
Odpowiedź na: Ta przewrotna dyskusja to... | powrot1960
SZTUKA POWSTAJE Z WEWNĘTRZNEJ POTRZEBY TWÓRCY. Czy w takim razie, jeśli pisarz tworzy dla czytelników, to, co tworzy, nadal jest sztuką? A co ze sztuką użytkową? Może "sztuka użytkowa" to tylko oksymoron?

Wszystko jest poezją? Czynną? :-) Czy jest Pan poetą, czy tylko nim bywa?
Użytkownik: powrot1960 28.05.2007 16:16 napisał(a):
Odpowiedź na: SZTUKA POWSTAJE Z WEWNĘTR... | verdiana
Jakoś nie przemawia do mnie to, że poetą się nie jest, a tylko bywa. Ja myślę, że od momentu, kiedy napisało się coś ważnego – już się nim jest. Już nie można się z tego bycia wywinąć.

Narozrabiał Sted z „wszystko jest poezja”, ale w końcu dodał do tego, że najmniej poezją jest sam poeta i jego wiersz :) Zresztą... to JEGO prawda.

Mając poetycki warsztat, można wstać rano, wyjrzeć przez okno, zobaczyć helikopter i powiedzieć: „dzisiaj napiszę wiersz o helikopterze”. I napisać. Ale dlaczego zobaczyłem najpierw helikopter, a nie samochód albo gołębia? Dlaczego nie zobaczyłem wariata, który zawieszał na płocie puste butelki, aby uchronić świat przed zatonięciem? Może więc o tym lepiej napisać? O wyborze.

Tworzenie jest odkrywaniem pewnej tajemnicy. Jest dialogiem twórcy z jego dziełem. Tomasz Mann miał zamiar napisać nowelkę, a wysmażył „Czarodziejską górę”. Nie umiem sobie wyobrazić twórczego uniesienia, ślęcząc nad tekstem, na jaki czekają czytelnicy. Kimkolwiek by nie byli.
Użytkownik: verdiana 30.05.2007 18:58 napisał(a):
Odpowiedź na: Jakoś nie przemawia do mn... | powrot1960
A jak stwierdzić i skąd mieć pewność, że napisało się coś ważnego?
Użytkownik: powrot1960 31.05.2007 08:31 napisał(a):
Odpowiedź na: A jak stwierdzić i skąd m... | verdiana
Jak widać z przytoczonej historyjki o poecie Stanisławie, nie zawsze w takich sprawach można polegać na autorytetach. A przecież i własny osąd nie jest obiektywny. Więc jak stwierdzić?
Dla mnie jest to naddatek. Coś, co się pojawiło w dziele, a czego tam nie umieściliśmy. Pieczątka Pana Boga. Pocałunek muzy. Lśnienie.
Użytkownik: verdiana 27.05.2007 17:10 napisał(a):
Odpowiedź na: Krzysztof Rudowski urod... | verdiana
„Kochać góry, to kochać odnalezienie siebie. W rzeczywistości stanowimy wraz z nimi jedną nierozerwalną całość” (s. 97).

Czy tylko w górach można się odnaleźć (jeden z bohaterów wyznaje, że nie rozumie morza)? Gdzie jeszcze odnajduje się Krzysztof Rudowski? Czy tylko w góry jeździ „poumierać i zmartwychwstać”? I czy te góry to zawsze Tatry?
Użytkownik: powrot1960 28.05.2007 12:28 napisał(a):
Odpowiedź na: „Kochać góry, to ko... | verdiana
W domu mojego dzieciństwa, za pośrednictwem babci (cudownej łączniczki z przełomem minionych wieków), trwał mit Młodej Polski. Tatry były jedną z jego piękniejszych składowych. Kiedy zatem w końcu trafiłem w region „wzniesień przesadnych”, oniemiałem z zachwytu. To była moja pierwsza miłość. Moja. Mam nadzieję, że każdy coś takiego ma. A czy góry to zawsze Tatry? Zawsze. W każdych innych górach (mniejszych czy większych) szukam tamtych, porównuję miejsca, zapachy...
Gdzie jeszcze odnajduje się Krzysztof Rudowski? Tak trudnego pytania jeszcze nikt mi nie zadał. Być może jedynie sam je sobie zadałem, siadając po raz pierwszy przed białą kartką. Na tej kartce od lat wypisuję odpowiedź.
Użytkownik: verdiana 27.05.2007 17:11 napisał(a):
Odpowiedź na: Krzysztof Rudowski urod... | verdiana
„Ci, którzy tworzą, boją się systematyzacji” (s. 213).

Czym jest tutaj ta systematyzacja? Szufladkowaniem?
Użytkownik: powrot1960 28.05.2007 12:29 napisał(a):
Odpowiedź na: „Ci, którzy tworzą,... | verdiana
Tak, szufladkowaniem. Przez owo szufladkowanie istnieje niebezpieczeństwo pominięcia niektórych aspektów dzieł tylko po to, by pasowały do innych.
Czyż nie uważano przez lata Carla Philippa Emanuela Bacha tylko i wyłącznie za jednego z przedstawicieli stylu galant? Na szczęście dzisiaj nie mamy wątpliwości, że twórczość tego kompozytora była przede wszystkim genialną zapowiedzią romantyzmu.
Użytkownik: verdiana 27.05.2007 17:11 napisał(a):
Odpowiedź na: Krzysztof Rudowski urod... | verdiana
„Osiągnięcie celu to śmierć. Ożywcze jest tylko zmierzanie ku czemuś” (s. 237).

To brzmi zupełnie jak buddyjska Droga, Droga Zen. Celowo?
Użytkownik: powrot1960 28.05.2007 12:31 napisał(a):
Odpowiedź na: „Osiągnięcie celu t... | verdiana
Z pewnością nie wprost. W książce jest wiele uogólnień, ale wynikają one z toku prowadzonych dialogów. Unikałem „wykładania” konkretnych doktryn filozoficznych; tworzenia konstrukcji mających na celu ich zaprezentowanie (według mnie, najbardziej zestrzeli się w „Czarodziejskiej górze” Naphta i Settembrini). Wydało mi się bardziej naturalne przedstawienie problemów banalnych zaraz przy tych z najwyższej półki, zazębianie ich, mieszanie
Oczywiście są dwie postacie (człowiek z maskującą ciemną brodą i młody, ale siwy mężczyzna), które jednoznacznie opowiadają się za filozofią życia i filozofią śmierci. Czerń i biel, wiara i jej brak. To są punkty oparcia. Bieguny między którymi ukazują się odcienie. Ale przecież nie mamy pewności, czy oni istnieją.
Użytkownik: verdiana 28.05.2007 15:10 napisał(a):
Odpowiedź na: Z pewnością nie wprost. W... | powrot1960
Czytam powyższe i zastanawiam się, na ile to, co zobaczyłam w "Stopach", to Pana zamierzenie, a na ile moje własne projekcje, domysły, skojarzenia. I na ile są one uprawnione. I jak autor się czuje, kiedy czytelnik zobaczy to, co w książce zostało ukryte przez autora, a jak kiedy zobaczy coś, czego tam nie ma. Jak to jest?
Użytkownik: powrot1960 29.05.2007 08:27 napisał(a):
Odpowiedź na: Czytam powyższe i zastana... | verdiana
„Kilka dni przekopywania poetyckiego archiwum, wybór kilkudziesięciu wierszy, przepisywanie na maszynie, ostatnie korekty.
Wysokie progi wydawnictwa.
Po miesiącu telefon.
– Panie Stanisławie – mówi redaktor obdarzony przez naturę pięknym barytonem przyćmionym nieco nutką tytoniowego dymu. – Mnie się pańskie wiersze bardzo, ale to bardzo podobają. Czytałem z wielką przyjemnością. Iskrzą się pomysłami. Są przemyślane, mądre i głębokie. Z powodzeniem można je wydać.
– O, to miłe – cieszy się poeta.
– Wiersze są pełne treści – ciągnie redaktor. – No, może jedynie konstrukcja, forma zostawia trochę do życzenia. Ale bez przesady. Dam je jutro naczelnemu. Jeżeli powie tak, albo przynajmniej będzie się wahał – mogę obiecać, że będą wydane.
Staś czeka kilka dni. Naczelny zaprasza go do swojego ciasnego gabinetu. Wysoki mężczyzna, wyraźnie zmęczony życiem.
– Ja też pisuję wiersze – mówi – ale chowam je do szuflady i nikomu nie pokazuję. Robię to, aby nie zwariować. I panu radzę…
Staszek nie bardzo rozumie, o co chodzi.
– Cóż, pańskie poezje są perfekcyjne. Perfekcyjne od strony technicznej, od strony formy – idealne. Istne perełki. Ale nie ma w nich treści. Są puste; brak w nich pomysłu, pozbawione są głębi. Nie, nie możemy ich wydać”.

To fragment mojej prozy, który pokazuje perypetie poety Stanisława.

Dla mnie największym pozytywnym zaskoczeniem było „rozgryzienie” przez Wacława Tkaczuka mojego wiersza „Obrona Sokratesa”, poświęconego Andrzejowi Partumowi i Konstantemu Mikiewiczowi (czy ktoś zna tych poetów?). Napisałem go naprawdę dla siebie i nie przypuszczałem, że ktokolwiek będzie w stanie dociec jego prawdziwego sensu. A jednak.

Pewien recenzent GW zapytał, dlaczego w „Stopach Pana Boga” brakuje góralskiego humoru. Nie zauważył zapewne, że brak tam również górali. O ile pamiętam, w okolicach Davos też nie pokazywali się dowcipni górale.

To, co napisałem o konstruowaniu „Stóp Pana Boga” być może nie do końca jest prawdą. Pisałem tę książkę wiele lat i właściwie każdy jej akapit powstawał tak, jak powstaje wiersz, czyli z natchnienia (niemodne słowo?). A zatem byłem w stanie przyjąć, że interpretacja tekstu będzie wieloznaczna; dla każdego inna. I jestem ciągle mile zaskakiwany, ponieważ wszędzie tam, gdzie dałem się ponieść uczuciom – te uczucia są bezbłędnie odczytywane. Nie umiem tego opisać, co czuję. Słowo satysfakcja jest zbyt płaskie, to raczej oszołomienie, spełnienie.
A zobaczenie w tekście tego, czego nie ma... W „Stopach Pana Boga” chyba nie. No, może czasem interpretacja fragmentów mitologizujących przestrzeń powieści delikatnie różni się od moich zamysłów. To mi jednak nie przeszkadza, to raczej mnie wzbogaca.
Użytkownik: verdiana 29.05.2007 13:33 napisał(a):
Odpowiedź na: „Kilka dni przekopy... | powrot1960
Natchnienie... czyli jednak życiopisanie? A forma? A warsztat? Szlifowanie frazy? Wracanie, poprawianie, przerabianie... nie?

A tu dla zainteresowanych "Obrona Sokratesa":
http://odra.okis.pl/article.php/494

Gdzie jeszcze można przeczytać Pana wiersze? Bo w tomiku nie wyszły...
Użytkownik: powrot1960 30.05.2007 10:25 napisał(a):
Odpowiedź na: Natchnienie... czyli jedn... | verdiana
Nie, raczej nie życiopisanie (to określenie rozumiem, jako zatarcie granicy między życiem i twórczością, a ja bardzo dbam o właściwe proporcje w tej materii), chodziło mi o to, że najczęściej piszę prozę w taki sposób, jakbym pisał poezję.

A warsztat?
Pierwszą wersję utworu piszę ręcznie, piórem. To pozwala na namysł. Nie ma mowy o zapędzeniu się, o przeholowaniu, a jednocześnie pozwala na uzyskanie odpowiedniego stanu skupienia.
Wstępną korektą i „stylistycznym układaniem” jest wpisywanie utworu do komputera. A potem zaczyna się rzemieślnicza praca nad tekstem (uwielbiam ją!), czyli korekty na kolejnych wydrukowanych wersjach. Ostatnim sprawdzianem jest głośne czytanie tekstu. Tu już nic się nie prześlizgnie; można wychwycić każde załamanie frazy, każdy niepotrzebny rym, każde fałszywe brzmienie.
A forma?
Dla mnie już z tematem utworu łączy się jego forma. Nie umiem tego racjonalnie wytłumaczyć. To jest związek naturalny, oczywisty.

Rzeczywiście, nie ma tomiku moich wierszy. Może dlatego, że każdy z nich jest osobny. Nie komponują mi się w książkę poetycką. Za to często idealnie wpasowują się w prozę.
Nie mam pomysłu na ich odrębną publikację.
Użytkownik: verdiana 01.06.2007 10:49 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie, raczej nie życiopisa... | powrot1960
O warsztacie Krzysztof Rutkowski pisze tak:
"Nie wolno zaniedbywać warsztatu, nie wolno nie doskonalić rzemiosła. Każdy prawdziwy «artysta» musi stać się najpierw pokornym rzemieślnikiem. Każdy mag musi być najpierw majstrem. I nie da się uniknąć ciągłych, intensywnych ćwiczeń. Od początku wiedziałem, że rzemiosło jest niesłychanie ważne w pisaniu, podobnie jak filologia: żadna filozofia nie jest możliwa bez filologii, a nie ma metafizyki bez fizyki".

Też nanosi poprawki na wydruk i też piórem. Podziwiam. Nie umiem pracować na wydrukach, nie widzę wtedy wielu błędów. Redakcję jestem w stanie zrobić tylko w Wordzie, na szarym tle, z ogromną czcionką. :-) Ale wcale mnie nie dziwi, że uwielbia Pan takie korekty - ja też!

A kto czyta tekst głośno? I komu?
I czy ma znaczenie, jakie to jest pióro?
Użytkownik: powrot1960 01.06.2007 12:08 napisał(a):
Odpowiedź na: O warsztacie Krzysztof Ru... | verdiana
Zgadzam się z każdym słowem tej wypowiedzi Krzysztofa Rutkowskiego, i to wcale nie z racji, iż mamy te same imiona i podobne nazwiska. Proszę sobie wyobrazić, że w mojej ostatniej książce padło podobne sformułowanie łączące fizykę z metafizyką, a nie dość na tym, bo i chemię z alchemią.
A jak łatwo dowieść słów mówiących o wadze rzemiosła w sztuce, niech świadczą wielkie dzieła, które przetrwały próbę czasu. Nie znam żadnego, które pozostało, nie będąc również szczytem możliwości w dziedzinie warsztatu.

Jeżeli chodzi o pióro, to największe znaczenie ma, iż jest wyłącznie moje; jest wygodne i nie zasycha w nim atrament. Koniecznie musi mieć dużą, odkrytą stalówkę. Poza tym jest ważne, by było ze mną na tyle długo, byśmy mogli się zaprzyjaźnić. A zatem nie musi to być Montblanc Meisterstück z numerowanej serii ;-)

Sam czytam głośno swoje teksty. Być może pomaga w tym doświadczenie muzyczne, bo jazz wymaga od grającego przede wszystkim słuchania (również siebie).
Użytkownik: verdiana 02.06.2007 14:07 napisał(a):
Odpowiedź na: Zgadzam się z każdym słow... | powrot1960
Zapytałam o pióra, bo kiedyś sama je zbierałam. I też nie musiał to być Montblanc Meisterstück z numerowanej serii. :-) Moim absolutnie ukochanym piórem był zwykły, najtańszy Pelikan przywieziony z Niemiec - plastikowy, zielony w fioletowe saksofony, z dużą stalówką. Na studiach ktoś mi go ukradł. I od tej pory nie piszę piórem - żadnym już nie pisało mi się tak wspaniale, mimo że próbowałam dobrać sobie jakieś wielokrotnie. :(

Nigdy nie pożyczyłam od nikogo pióra, ani nie pożyczyłam nikomu swojego. Nie wolno pożyczać piór. Ale czasami tak chciałabym choćby wziąć do ręki cudze... ot, taki mały fetysz. :-)

Pewnie nie nagrywa Pan tekstów czytanych przez siebie głośno, prawda?

Użytkownik: powrot1960 02.06.2007 19:11 napisał(a):
Odpowiedź na: Zapytałam o pióra, bo kie... | verdiana
Nie, nie nagrywam. Czytając, słucham; to mi w zupełności wystarcza.
Zresztą od czytania są fachowcy, tacy jak np. Andrzej Ferenc (nie Ferency), którego nic a nic nie wypacza prezentowanie reklam w radiu i telewizji. Od kiedy usłyszałem w jego recytacji utwory Walta Whitmana, już na zawsze będę kojarzył ten głos z tą poezją.
Użytkownik: verdiana 27.05.2007 17:11 napisał(a):
Odpowiedź na: Krzysztof Rudowski urod... | verdiana
„Zgubienie nasze* było prawidłowością. Po to gubimy siebie, aby nie gubić czegoś o wiele cenniejszego” (s. 251).
[* bohaterowie zgubili się w górach]

Co jest cenniejszego w nas od nas samych? Co cenniejszego możemy zgubić?
Użytkownik: powrot1960 28.05.2007 12:32 napisał(a):
Odpowiedź na: „Zgubienie nasze* b... | verdiana
Uwielbiam tę dwójkę zagubionych. Jeszcze w rękopisie scena spotkania z nimi na mglistych Czerwonych Wierchach kończyła się krótkim dialogiem bohaterów „Całej jaskrawości”: ”Zapalimy? Zapalimy”.
Owi zagubieni wyjaśniają sens swojego zagubienia w taki sposób, że porzucając (gubiąc) wiedzę i doświadczenie, docierają do miejsc niedostępnych dla tych, którzy poruszają się utartymi ścieżkami.
Gubienie się to przenośnia, to wyrzucenie szkiełka i oka.
Użytkownik: verdiana 30.05.2007 19:09 napisał(a):
Odpowiedź na: Uwielbiam tę dwójkę zagub... | powrot1960
Ja też ich uwielbiam. :-)
Kiedy czytałam „Stopy Pana Boga”, wokół unosił się duch Stachury. Nie mam na myśli jedynie odniesień literackich – cała książka wydała mi się natchniona duchem Stachury i przeniknięta nim na wskroś. Ją się czyta, żeby pogodzić się ze światem.
Użytkownik: Panterka 28.05.2007 13:01 napisał(a):
Odpowiedź na: Krzysztof Rudowski urod... | verdiana
Standardowe już chyba pytanie na BiblioNETce: Jak wygląda Twoja biblioteczka? Czy jest jakiś ulubiony autor/powieść?
Użytkownik: powrot1960 28.05.2007 13:45 napisał(a):
Odpowiedź na: Standardowe już chyba pyt... | Panterka
Bardzo lubię WIELKI SLOWNIK ORTOGRAFICZNO-FLEKSYJNY pod redakcja Jerzego Podrackiego, ale rozumiem, że chodzi o dzieła literackie. :)

„Podróż do źródeł czasu” Alejo Carpentiera – uwielbiam jej meandry językowe, długie, skrzące się zdania, tę historię, która tak pięknie się rozwija, to cofanie się w czasie i te intelektualne odniesienia. A przede wszystkim „kosz czarodziejskich podróży, w którym przytulałem się do Marii del Carmen (...), obok grządek, gdzie jej ojciec siał bazylię i miętę”.

„Przegrany” Thomasa Bernharda – idealna forma i pytanie bez odpowiedzi: jak ma zachować się artysta w obliczu boskiego geniuszu, z którym dane jest mu się zetknąć?

„Kosmos” Witolda Gombrowicza – język, jakim napisana jest ta powieść. To, co dzieje się tam w warstwie języka – oszałamia mnie.

„Rękopis znaleziony w Saragossie” Jana Potockiego – tajemnica i to „coś”, czego nie potrafię sprecyzować.

„Gargantua i Pantagruel” Francoisa Rabelais’go – dzięki tej książce dowiedziałem się, „skąd wzięli się Pigmejowie”.
Użytkownik: verdiana 29.05.2007 13:36 napisał(a):
Odpowiedź na: Bardzo lubię WIELKI SLOWN... | powrot1960
I jeszcze jedno pytanie, które musi paść: A jak wyglądają lektury bieżące? :-)

Dlaczego akurat "Przegrany"? Pytam, bo sama chciałabym zrozumieć fenomen prozy Bernharda i dociec, dlaczego dla mnie też "Przegrany" jest najważniejszy, dlaczego noszę go zawsze przy sobie. Przecież równie mocno oddziałują "Dawni mistrzowie", nie mówiąc już o "Autobiografiach"!
Użytkownik: powrot1960 29.05.2007 20:45 napisał(a):
Odpowiedź na: I jeszcze jedno pytanie, ... | verdiana
Lektury bieżące? Całkiem zwyczajne. Teraz czytam „Noc wigilijną” Gogola, a wcześniej było kilka rozdziałów z „Cafe Szafe” Łukasza Dębskiego.
Moje odkrycie ostatnich lat to Javier Marias; lektura jego „Serca tak białego” była fascynująca. Bardzo mi się podobały piękne literacko (choć często zbyt sentymentalne) książki Andrieja Makine (mit Belmonda na siermiężnej, kufajkowej Syberii!). Poza tym powroty do ulubionych książek, „sprawdzanie” głośnych nowości i lektury obowiązkowe, konieczne do pisania.

A „Przegrany”? Kiedy zacząłem czytać tę książkę, poczułem się tak, jakbym czytał własny tekst. Bywa, że w utworach literackich odnajduję jakiś mój motyw, podobną myśl, bliski sposób obrazowania. Tu jednak były moje myśli, moje formy, moje rozterki, moje problemy i moje pióro było. Coś niesamowitego.
Użytkownik: veverica 28.05.2007 19:54 napisał(a):
Odpowiedź na: Krzysztof Rudowski urod... | verdiana
Jak do tej pory czytałam tylko "Powrót", ale "Stopy Pana Boga" mam już w nieodległych planach. Jak wiele jest w "Powrocie" Twoich doświadczeń? Czy przezycia bohatera są prywatne, jednostkowe, czy jest to także szersze zjawisko? I jeszcze jedno pytanie - skąd pomysł na taką formę, oddzielenie - także graficzne - Teraz i Wspomnień?
Użytkownik: powrot1960 29.05.2007 09:33 napisał(a):
Odpowiedź na: Jak do tej pory czytałam ... | veverica
Kiedy po raz pierwszy (po wyjeździe za granicę) przyszedł dzień, a właściwie noc powrotu – znalazłem się jakby w innym świecie. Ci sami ludzie, z którymi w zupełnie zwyczajny, naturalny sposób przerabiałem codzienność – odmienili się, zaczęli spełniać jakiś niepojęty, mistyczny obrządek przygotowań do podróży. I w pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że biorę udział w powtarzanym po wielekroć misterium. To było tak silne odczucie, że postanowiłem je opisać (już wtedy). A potem były następne wyjazdy, następne noce podróży, to niesamowite zawieszenie między snem i rzeczywistością. Z tego wysnuła się powieść „Powrót”.

Oczywiście książka jest pełna moich doświadczeń, które wręcz musiałem odrzucać, selekcjonować. Jest pełna tego, co przeżyłem, widziałem, co mi opowiedziano. Samo życie.
W założeniu był to jednak skrajnie subiektywny opis świata, nie mający ambicji uogólnień. Okazało się jednak, że to, co opisałem, dotyczy również innych, którzy żyli lub żyją w wiecznej podróży; i to nie tylko na nocnych autostradach.

Bardzo się cieszę z pytania o formę „Powrotu”. Pierwotnie był napisany bez żadnych oddzieleń, a „oddechy” wyznaczał sposób narracji. Obawiałem się jednak, czy uwaga poświęcona strukturze utworu nie spowoduje pominięcia wielu jego istotnych treści. Wtedy konieczne byłoby drugie czytanie, ale takiego założenia, że ktoś książkę przeczyta dwa razy, nie mogłem przecież uczynić.
Ponieważ pracowałem już wtedy nad kontynuacją „Rękopisu znalezionego w Saragossie”, gdzie opowieści ze szkatułek oddzielone są bardzo wyraźnie, wykorzystałem to doświadczenie, w taki sam sposób wyodrębniając w „Powrocie” retrospekcje.
Użytkownik: Panterka 29.05.2007 18:44 napisał(a):
Odpowiedź na: Krzysztof Rudowski urod... | verdiana
Skąd pomysł na "Cz@ta"? Czy w zamyśle miała to byc kolejna umoralniająca historia o tym, że Internet to nie życie? Jak w ogóle odnosisz się do epoki internetu i "generacji dzieci neostrady"?
Użytkownik: powrot1960 30.05.2007 10:27 napisał(a):
Odpowiedź na: Skąd pomysł na "Cz@ta"? C... | Panterka
„Cz@t” powstał w roku 2000. A zatem w czasie, kiedy jeszcze nikt nie pokusił się o głębszą analizę zjawiska internetu. To była próba opisu nowego medium.
A pomysł? W wywiadzie dla „Wprost” powiedziałem, że wygląd okienka czata do złudzenia przypominał mi zapis utworu dramatycznego. Postać – kwestia, postać – kwestia. Stąd pomysł na dramat.
Utwór nie mógł być kolejną umoralniającą historią o internecie, ponieważ był pierwszym utworem literackim rozgrywającym się w przestrzeni wirtualnej. Pierwszym i – o ile mi wiadomo – jedynym dziejącym się wyłącznie w sieci.
Do epoki internetu nie odnoszę się w żaden sposób. Wydaje mi się, że w roku 2000 wyczerpałem temat. Teraz mnie to już nie interesuje. Korzystam z internetu, jak korzysta się z telefonu.
Użytkownik: verdiana 29.05.2007 19:07 napisał(a):
Odpowiedź na: Krzysztof Rudowski urod... | verdiana
A mnie ciekawi, skąd pomysł na oddzielne wydania "Cz@tu", wcześniej chyba ukazał się w "Dialogu", prawda? Nie ma u nas tradycji samodzielnych wydań dramatów, niestety, "Cz@t" to przełamuje. Czyj to był pomysł?

"Cz@t" był wystawiany co najmniej 2 razy (o tylu wiem) - w Teatrze Polskiego Radia i w Teatrze Współczesnym. Jakie to były sztuki? Jak patrzy na nie oko autora?
Użytkownik: powrot1960 30.05.2007 10:29 napisał(a):
Odpowiedź na: A mnie ciekawi, skąd pomy... | verdiana
Z założenia był to dramat do czytania. A w zasadzie nawet nie dramat, tylko „coś” do czytania. Dlatego zwróciłem się z nim do kilku poważnych wydawnictw i... nikt się nie podjął publikacji. Tekst uznano za zbyt awangardowy!!!
Wtedy Bohdan Zadura poradził mi, abym zainteresował „Cz@tem” „Dialog”. Miesięcznik natychmiast zdecydował się na druk.
Wydanie książkowe zaproponował mi zaś Stanisław Rosiek, stawiając tym samym – jako historyk literatury – kropkę nad i.
I do tej chwili utwór jest poddawany naukowym analizom. Ostatnio pisała o nim dr Dorota Suska z Akademii im. Jana Długosza w Częstochowie.

Realizacja radiowa był doskonała. Miała tempo i budowała świetnie napięcie. Otrzymała zasłużone wyróżnienie w Sopocie. Jury przewodniczył wtedy Wiesław Myśliwski, który słusznie zwrócił uwagę na zagadnienie dialogu wielogłosowego, umiejętnie wyeksponowane przez reżysera (Sylwester Woroniecki).
Zanim wystawiono utwór na scenie w Krakowie, Agnieszka Lipiec-Wróblewska zaczęła przygotowania do realizacji telewizyjnej, ale – podobnie jak wspomniani wydawcy – komisja TVP uznała rzecz za zbyt awangardową. A krakowski Teatr Współczesny postawił na obsadę (Peszek, Stenka), ale nie miał chyba pomysłu na spektakl. Sytuację uratował Radosław Krzyżowski, który jako Senior Wrangler „pociągnął” przedstawienie.
Użytkownik: verdiana 30.05.2007 16:04 napisał(a):
Odpowiedź na: Z założenia był to dramat... | powrot1960
Zbyt awangardowy? Nie do wiary... Ale zawsze wierzyłam w "Dialog". Prawdę mówiąc, nigdy nie sądziłam, że taki utwór może wciągnąć, ale Pan powybierał z czatów same najlepsze tematy. W tym sensie, że rzeczywiście na czatach nie rozmawia się wyłącznie o pokemonach i nie spotyka jedynie dzieci neostrady, a naprawdę można spotkać wartościowych ludzi i sensownie porozmawiać. Rzadko bo rzadko, ale można. I takie mniej więcej (prawie) rozmowy mamy w "Cz@cie". To nie tylko da się czytać, ale i wciąga - kolega, który odbierał mi tę książeczkę z poznańskiej Kapitałki, tak się zaczytał, że naprawdę nie wiem, jak zdołał dojechać do domu. :-)

A co można znaleźć w tych naukowych analizach? To analizy czatu czy "Cz@tu"?
Użytkownik: powrot1960 31.05.2007 13:24 napisał(a):
Odpowiedź na: Zbyt awangardowy? Nie do ... | verdiana
I dla mnie absurdalne było określenie „Cz@tu” mianem utworu zbyt awangardowego (w „Dialogu” całkiem słusznie porównano go z „Domem otwartym” Bałuckiego). Tym bardziej, że w warstwie językowej do minimum ograniczyłem charakterystyczną dla czatów niepoprawność (co mi zresztą nie raz wytykano, nie zważając na to, że mamy do czynienia z utworem literackim, a więc jakimś rodzajem przenośni), a jako że nie jestem (szczerze się przyznaję) wielkim znawcą dramaturgii, przy pisaniu utworu nie posłużyłem się utworami Becketta, ale dziełami Szekspira (Tytania i Dupek są tego wyraźnym znakiem).
A na czatach są możliwe nawet salony pani Verdurin. Zapewniam, bo sam w takim bywałem. Proszę sobie wyobrazić, że tam pisało się całymi zdaniami, rozmawiało o dobrej literaturze, filozofii, a wszystko okraszone było wysokiej miary humorem i skrzącą się inteligencją bywalców.

Ta analiza „Cz@tu”, o której wspomniałem, nosiła tytuł: Odczytanie wielojęzyczności dramatu Krzysztofa Rudowskiego w kontekście współczesnych przemian komunikacyjno-kulturowych.
Użytkownik: verdiana 31.05.2007 14:02 napisał(a):
Odpowiedź na: I dla mnie absurdalne był... | powrot1960
Salony pani Verdurin? Wierzę! Wierzę, bo też na takim czacie bywałam i był to w dodatku - nie do wiary! - czat na onecie. Nie ma go już od kilku lat, niestety, ale to właśnie ten czat był dla mnie pierwszym takim doświadczeniem. Z czatem jest zupełnie jak z "Samotnością w sieci", której się zarzuca, że tak się na icq nie rozmawia. Takie zarzuty mogę chyba formułować wyłącznie osoby, które same tak nie rozmawiają, ale dlaczego twierdzą, że inni tego nie robią? Czat czy icq to taka sama forma rozmowy jak każda inna, a to, jaka ta rozmowa jest, zależy wyłącznie od interlokutorów.

Dupek mnie rozbrajał! Takich Dupków jest mnóstwo! Teraz więcej niż w 2000. Ratunkiem jest założenie pokoju prywatnego - właściwie dlaczego Senior tego nie zrobił? [Senior, paradoksalnie, mimo potwierdzania stereotypu, którego nie lubię, jest moją ulubioną postacią]

Niepoprawność dla rozmów takich, jak w "Cz@cie", jest niecharakterystyczna - dobrze, że jej tam nie ma. :-)

A dlaczego nie bywa już Pan na czatowych salonach? :-)
Użytkownik: powrot1960 03.06.2007 13:06 napisał(a):
Odpowiedź na: Salony pani Verdurin? Wie... | verdiana
Też uważam, że jakość rozmów internetowych zależy jedynie od naszych oczekiwań i wysiłków. Statystyka (którą tak potępiał Fryderyk Nietzsche) mówiąca w tym przypadku o niepoprawności językowej większości internetowych dialogów jest dla jednostki nic nie warta. Bo przecież słusznie ktoś powiedział, że głupota powtórzona przez miliony nie przestaje być głupotą...

A ja muszę się przyznać, że postacie z „Cz@tu” zapanowały nade mną w stopniu o wiele większym niż bohaterowie innych utworów. Być może przyczyną było to, że pisałem dramat niejako na gorąco, pod wpływem świeżych doświadczeń. Większość z nich (bohaterów) ma zresztą autentyczne nicki, a Senior Wrangler – autentyczny charakter i osobowość. Proszę sobie wyobrazić, że postać ta na kartach utworu wymusiła niejako swoją historię, dlatego też tak trudno mi go tłumaczyć. Niech tłumaczy się sam! A z kolei Dupek do tego stopnia przypadł mi do gustu, że niejako zobligował mnie do ofiarowania mu drugiego oblicza.

Uczestnictwo w czatach było dla mnie bardzo interesującym doświadczeniem (stąd zresztą powstanie mojego utworu). Kiedy rozpadł się ów intelektualny czat, o którym wspominałem, nie mogłem już znaleźć innych, podobnych „przystani”, a może najzwyczajniej nie chciałem... I wygodniej było mi twierdzić, że tamten był jedyny i niepowtarzalny, „bo plemiona skazane na sto lat samotności nie mają już drugiej szansy na ziemi”.
Wydaje mi się również, że w pierwszych latach funkcjonowania internet przyciągał wielu marzycieli i idealistów, którzy sądzili, że ta nowa forma komunikacji naprawi świat. Zaś uczestnictwo w czatach było czymś w rodzaju działania w jakiejś tajnej organizacji, stowarzyszeniu podobnemu do wolnomularstwa.
Dzisiejsza powszechność internetu zdarła z niego tę ekscytującą otoczkę. Jest jeszcze jednym sposobem kontaktowania się i przekazywania informacji. Tak też go traktuję. Pożeglowałem odkrywać nowe lądy.
Użytkownik: verdiana 29.05.2007 19:15 napisał(a):
Odpowiedź na: Krzysztof Rudowski urod... | verdiana
I dlaczego "Cz@t" powiela stereotyp osoby niepełnosprawnej, niezdolnej do życia poza czterema ścianami własnego mieszkania, do komunikowania się z innymi poza Internetem? Ja wiem, że taki ktoś był właśnie potrzebny w tym konkretnym dramacie, ale to przecież od autora zależy, jakie wprowadzi postacie. Dlaczego akurat taki ktoś był potrzebny?
Użytkownik: powrot1960 30.05.2007 10:31 napisał(a):
Odpowiedź na: I dlaczego "Cz@t" powiela... | verdiana
Jak już napisałem, utwór powstał w roku 2000. A zatem w czasie, kiedy dopiero zaczynała się dyskusja nad tym, do czego może przydać się internet. Jednym z nieśmiałych argumentów przemawiających za rozpowszechnianiem tego medium była możliwość ułatwionej komunikacji ludzi odciętych (z różnych względów) od szerszych kontaktów interpersonalnych. Stereotyp osoby niepełnosprawnej, korzystającej z możliwości, jakie niesie internet, pojawił się nieco później. Mnie interesowało raczej zagadnienie, dlaczego ludzie mogą wiele godzin spędzać w sieci. To był jeden z wariantów tłumaczących to zjawisko.
Użytkownik: verdiana 30.05.2007 15:59 napisał(a):
Odpowiedź na: Jak już napisałem, utwór ... | powrot1960
Ale przecież problemy z komunikowaniem się to niepełno-sprawność psychiczna wymagająca psychoterapii, a nie fizyczna mająca związek z tym, że się nie chodzi. :-)

No dobrze, już nie marudzę. Mnie też ciekawi, dlaczego ludzie mogą wiele godzin spędzać w sieci, wyłączając oczywiście powód banalny - że na tym polega akurat ich praca. I doszłam do wniosku, że to głupie pytanie. To tak, jakby pytać, dlaczego ludzie mogą wiele godzin spędzać poza siecią. Przecież czasu nie spędza się ani w sieci, ani poza siecią. Czas spędza się, ROBIĄC COŚ. Nikt nie siedzi w sieci, siedząc w sieci, za to wielu:
- słucha radia
- rozmawia z przyjaciółmi
- uczy się
- odrabia pracę domową
- czyta
- pracuje
- robi zakupy
- oddaje się swojemu hobby
- zasięga języka/informacji/porady
- pisze list do przyjaciół, cv do potencjalnych pracodawców
- szuka pracy
- itd. itp. Jaka to różnica, czy tu, czy gdzie indziej? Sieć to też real, to część reala - obcuje się tam z ludźmi, a nie z autobotami i maszynami. A wszystko powyższe i tak trzeba w życiu zrobić.

Bardziej odpowiednim pytaniem wydaje mi się: dlaczego niektórzy mogą wiele godzin spędzać na czatach wśród ludzi obcych, nie rozmawiając o niczym konkretnym i bez konkretnego celu. Czyli zgadzać się na nudę, na nicnierobienie. Są, rzecz jasna, okresy, kiedy akurat tego potrzeba, ale dlaczego u wielu jest to stan permanentny?

Wbrew pozorom, w dalszym ciągu nie ma zbyt wielu rzetelnych badań na ten temat. Zwłaszcza w Polsce. Kiedy pisałam pracę mgr o technikach wpływu w Internecie, nie było ani jednej publikacji. W 2000 pojawiły się pierwsze na świecie artykuły - w Stanach. I to wszystko.

"Psychologii Internetu" Patricii Wallace nie wymieniam, bo nie uważam tej książki za naukową.

A swoją drogą, zauważam, że największa aktywność biblionetkowiczów ma miejsce w godzinach pracy. :-)
Użytkownik: powrot1960 31.05.2007 13:56 napisał(a):
Odpowiedź na: Ale przecież problemy z k... | verdiana
Wszystkie wymienione czynności możliwe są do wykonywania za pomocą komputera i internetu – dzisiaj. Dziesięć lat temu zasoby sieci (przynajmniej polskojęzyczne) były tak ubogie, że nie pozwalały na to wszystko. Nie dość na tym, bo i komputerów nie było we wszystkich domach, a wielkość (małość) przesyłu wręcz uniemożliwiła przekazywanie niektórych rzeczy. Oczywiście słuszne wydaje się pytanie o sens bezproduktywnego przebywania w sieci, ale czy ktokolwiek pyta ludzi siedzących w oknach, dlaczego to robią, skoro na ulicy nic się ciekawego nie dzieje?

Ten czas aktywności internetowej w godzinach pracy przewrotnie nazwałem w ”Cz@cie” czasem odnalezionym. I sądzę, że tutaj nic się nie zmieniło mimo upływu lat...
Użytkownik: verdiana 30.05.2007 19:20 napisał(a):
Odpowiedź na: Krzysztof Rudowski urod... | verdiana
Emigracja. Najchętniej chciałabym wiedzieć wszystko, zwłaszcza to, co zostało wykrojone z "Powrotu". Wyszperałam sobie Klub Trójki poświęcony "Powrotowi". Mówi Pan tam - na własnym przykładzie - o otwarciu się, o tym, że dopiero kiedy emigranci otworzą się na tamto, obce, środowisko, ono ich asymiluje, wchłania, otwiera się na nich - to działa jak sprzężenie zwrotne. Czy mógłby Pan opowiedzieć więcej?
Użytkownik: powrot1960 31.05.2007 14:58 napisał(a):
Odpowiedź na: Emigracja. Najchętniej ch... | verdiana
Bardzo zależało mi na zwartej formie „Powrotu”, na tym, aby dało się go czytać jednym tchem. Stąd taka objętość; i treściowa, i fizyczna.
Nie chciałem również, aby powstało kolejne umoralniające dziełko o Polakach za granicą, przeładowane anegdotami i dykteryjkami, które zaraz po przeczytaniu idą w niepamięć. Zależało mi na relacji człowieka uwikłanego w emigrację i nieustannie toczącego z nią dialog. Człowieka w zawieszeniu, w potrzasku.
A może wszytko tylko po to, aby napisać ostatni akapit książki, żeby się od niej tym ostatnim akapitem wyzwolić. Akapitem z boską pieczątką. ;-)


Niech zamiast wyłuszczeniu mojego poglądu na asymilację i otwieranie posłużę się fragmentem prozy (jeszcze nie publikowanej). Gwoli wyjaśnienia, polskie miasto, o którym tu mowa, to Wrocław.

Przemieszczenie się z po-niemieckiego miasta do miasta niemieckiego nie było trudne. Zamieniłem brudną ulicę na czystą. Zamieniłem ludzi mówiących po polsku na ludzi mówiących po niemiecku. Zamieniłem chaos na ład.
Patrząc na nowe miejsce zamieszkania, szukałem jednak podobieństw do tego starego. W odnowionych fasadach starych domów starałem się dostrzec bruzdy po odłamkach bomb, jakie do dzisiaj szpecą zszarzałe tynki kamienic mojego miasta. Na gładkiej powierzchni jezdni usiłowałem dostrzec nieregularności, jakie pozostawiły szyny zapomnianych już dawno linii tramwajowych. Zamiast skromnych sklepików, do których z rzadka trafiało mętne piwo, znajdowałem przytulne knajpki, które nie dość że serwowały ten napój w odpowiednio niskiej temperaturze, to posiadały na zapleczu czyste toalety, chroniąc tym samym bramy pobliskich budynków przed zatęchłą wonią uryny. Mimo istnienia psów, w tym nowym dla mnie świecie, na chodnikach nie potrafiłem dostrzec psich kupek. I, co najciekawsze, nikt nie obawiał się chodzić ulicą po zmroku.
Te wszystkie różnice były jednak niczym w porównaniu z faktem, że ulicę zamieszkiwali Niemcy, a nie Polacy.
Czy usiłowałem ich zrozumieć, nawiązać bliskie kontakty? Niekoniecznie. Chociaż nie byłem obojętny. Właściwie nie byłem obojętny od chwili, kiedy u schyłku pewnej zimy stało się z tamtą ulicą – jak i z całym miastem – coś dziwnego.
Jednego ranka zamiast tradycyjnego „guten Morgen” powitany zostałem zupełnie innymi słowami.
– Helau! – wykrzyknęła na mój widok sąsiadka, wyrzucając na boki ramiona, jakby chciała się ze mną serdecznie uścisnąć.
„Podpiła?” – zdziwiłem się. Skinąłem jej na przywitanie i ruszyłem dalej.
– Helau! – zawołała z drugiego końca ulicy Frau Berrich, czyniąc podobny gest jak ta poprzednia znajoma.
A to po prostu zaczął się karnawał. W dalekiej a pięknej Moguncji rozpoczęła się piąta pora roku, jak mieszkańcy tego miasta nazywają ostatni tydzień przed Popielcem. Połowa mieszkańców ma wtedy runde Füse, czyli, mówiąc jaśniej, jest na lekkim rauszu.
I stało się tak, jakbym za sprawą nieznanych sił przeniósł się na drugą półkulę i wylądował w samym Rio de Janeiro.
Użytkownik: norge 31.05.2007 15:13 napisał(a):
Odpowiedź na: Bardzo zależało mi na zwa... | powrot1960
Właśnie wysłuchałam we wspomnianym wcześniej przez Verdianę KLubie Trójki całej dyskusji. Zarówno temat, jak i Pana książka bardzo mnie zainteresowały. Może dlatego, że codziennie "przepracowuję sprawę". Nie wiem, czy jako emigrant jestem dośc otwarta na nowe środowisko, nową kulturę. Pewnie nie. Ale niesamowicie wyostrzył mi się zmysł obserwacji i to sobie bardzo cenię. Czy Pan też dostrzegł u siebie podczas swojego emigracyjnego okresu takie zjawisko poczucia niesamowitej ostrości widzenia?
Użytkownik: powrot1960 31.05.2007 17:21 napisał(a):
Odpowiedź na: Właśnie wysłuchałam we ws... | norge
Wydaje mi się, że aby otworzyć się na nowe środowisko czy nową kulturę, trzeba uporać się najpierw ze sobą. Decyzja o emigracji nie jest kaprysem, jest wynikiem skomplikowanej sytuacji. Napisałem kiedyś, że samo przemieszczenie się nie rozwiązuje głównych problemów, które najczęściej tkwią w nas samych. One przyjeżdżają wraz z nami.
Być może owa ostrość widzenia jest wynikiem stresu, pewnej ostrożności, koniecznej obserwacji i dystansu. Pozwala nam dowiedzieć się więcej, więcej zrozumieć, ale czy ułatwia nam życie? Tego nie wiem.
Moje doświadczenie w otwieraniu się było powtórzeniem tego, co zrobił Gombrowicz w paryskiej kawiarni. W pewnym momencie zaczął się rozbierać. Przestał coś udawać, odsłonił się, ale tym gestem pokazał, że niczym się nie różni od swoich rozmówców, bo przecież pod spodem wszyscy jesteśmy jednakowi. Różni nas tylko to, w co jesteśmy ubrani.
Użytkownik: norge 31.05.2007 17:31 napisał(a):
Odpowiedź na: Wydaje mi się, że aby otw... | powrot1960
Pięknie Pan pisze. Czuję się bardzo zachęcona do sięgnięcia po "Powrót". Jeśli chodzi o problem otwarcia, to wszystko prawda: o problemach przyjeżdżających wraz z nami, o trudzie uporania się z sobą, że wszyscy pod spodem jestesmy jednakowi. Ale nie wierzę, że tak "na życzenie" można się otworzyć na nową kulturę. To chyba jakoś samo przychodzi, albo i nie przychodzi. Nic nie da się zrobić na siłę.
Użytkownik: powrot1960 31.05.2007 21:02 napisał(a):
Odpowiedź na: Pięknie Pan pisze. Czuję ... | norge
Tak, zgadzam się z Panią. To przychodzi samo albo nie przychodzi. Dlatego właśnie zamieściłem fragment tekstu o karnawale. To może być czysty przypadek.

A w rzeczywistości wszystko zależy od tak wielu czynników... Od tego, co robimy, z czego żyjemy, gdzie i z kim pracujemy. Czy mamy możliwość stykać się z ludźmi naszego pokroju, czy opanowaliśmy dobrze język, czy nie trzymamy się kurczowo emigracyjnego środowiska, czy nie myślimy ciągle o powrocie. Czego tak naprawdę chcemy. Wtopienia się w ten świat czy zaznaczenia naszej odrębności.
Użytkownik: verdiana 01.06.2007 10:53 napisał(a):
Odpowiedź na: Krzysztof Rudowski urod... | verdiana
Mówi Pan: "We współczesnej prozie bardzo krytycznie patrzę na formy nieuzasadnione". Jakie to są te formy nieuzasadnione? Czy możemy prosić o przykłady?
Użytkownik: powrot1960 02.06.2007 08:39 napisał(a):
Odpowiedź na: Mówi Pan: "We współczesne... | verdiana
Kiedy wypowiadałem się o własnym warsztacie, napisałem, że forma utworu niejako automatycznie związana jest u mnie z jego treścią. Domyślam się, że w przypadku zdecydowanej ilości uznanych dzieł jest tak również. Forma nie przeciwstawia się treści, a raczej ją wspiera i w efekcie – jak w przypadku dobrej scenografii teatralnej – nie jest widoczna, nie przeszkadza w odbiorze utworu. Tak jest we wspomnianym wcześniej „Przegranym” Bernharda, w „Mazurku dla dwóch nieboszczyków” Celi, w „Traktacie o łuskaniu fasoli” Myśliwskiego, w Święcie wiosny” Carpentiera czy w „Tylko Beatrycze” Parnickiego.
Może być jednak inaczej. Inaczej, czyli tak, że treść wyje z rozpaczy rozpięta na niewygodnej dla niej formie. Nie podam przykładów, nie jestem bowiem krytykiem literackim. Dzięki temu mam komfort mówienia przede wszystkim o tym, co mi się podoba. Zresztą, takie książki odkładam już po kilku stronach, więc raczej nieuczciwe byłoby wymienianie utworów, których w całości nie przeczytałem.
Użytkownik: verdiana 01.06.2007 10:57 napisał(a):
Odpowiedź na: Krzysztof Rudowski urod... | verdiana
Przymierzam się do pytania o muzykę, ale jest tego tyle, że nie wiem, od czego zacząć!

Czy te ulubione walce Chopina muszą być w jakimś konkretnym wykonaniu? Czy zna Pan wykonanie (moje ulubione) Ashkenazego?

Dla mnie najelegantszy na świecie jest Barok. A w jazzie - Eva Cassidy. Jaki jest Pana Jazz?
Użytkownik: powrot1960 02.06.2007 08:41 napisał(a):
Odpowiedź na: Przymierzam się do pytani... | verdiana
Walce Chopina podałem jako wcielenie elegancji w sztuce w ogóle. Dlatego wstrzymam się ze wskazaniem wykonań (one są – zależnie od pianisty – bardziej lub jeszcze bardziej eleganckie). Ja po prostu nie podzielam zdania, że nowoczesność w sztuce polega na pozbyciu się elegancji; co sugeruje wielu teoretyków. Uważam, że elegancja jest jedną najtrudniejszych sztuk i być może owe trudności sprawiają, że się ją coraz częściej porzuca.
Barok może być elegancki, ale jest przecież tak samo złożony jak każda inna epoka. A renesans Baroku (piękne słów zestawienie) jest – być może – wynikiem poszukiwań estetycznych współczesności zniesmaczonej tworzywami sztucznymi. Dla mnie nie do przecenienia jest trwające już jakiś czas odkrywanie tej epoki. To przecież faktyczny fundament muzyki. Oczywiście osobnym zagadnieniem jest Bach. On jest stamtąd, ale jest też osobny.
Eva Cassidy (dla mnie zbyt bluesowa) i inne cudowne wokalistki, takie jak Sara Lazarus (płyta z Birelim Lagrene!) czy Madeleine Peyroux (na jej koncert na ostatnim „Jazie nad Odrą” przyjechał sam Kurt Mazur), a również wokaliści, Harry Connick Jr (umie zaśpiewać w stylu mojego ukochanego Mela Torme) czy John Pizzarelli (również świetny gitarzysta) – dowodzą, że estetyka swingowej elegancji jest ciągle żywa.

O jazzie mógłbym pisać bez końca, więc zamilczę i pozwolę tylko przemówić bohaterom mojej książki:

– Na specjalne moje życzenie, Billy Holiday zdecydowała się zaśpiewać państwu Don’t Explain.
– Jaka znów Billy Holiday? – zdziwił się pan Krzysztof.
Mimo zaskoczenia pożeglował w kierunku estrady, usiłując przypomnieć sobie schemat harmoniczny utworu. Na estradzie był już cały zespół. Bez większych problemów zaczęli zapowiedziany kawałek. Szczygieł zagrał na początku kilka fraz w stylu Bena Webstera, a nasz bohater dorzucił parę dźwięków brzmiących jakby wydała je trąbka Roya Eldrige’a. I wtedy stało się coś nadzwyczajnego. Siedząca dotąd spokojnie przy drzwiach toalety pani odłożyła druty z robótką, wstała i zdjęła fartuch, pod którym ukazała się długa, ciemna, mocno opinająca ciało suknia. Podeszła do mikrofonu i głosem, który zdradzał wypalenie w czasie długiego życia niejednej paczki papierosów, zaczęła śpiewać z bezbłędną intonacją, wzbudzając natychmiastowy aplauz widowni. Jak się później okazało – była to znana kiedyś wszystkim wokalistka jazzowa, która, kiedy stała się sławna, rozpiła się i wiele lat nie występowała. Teraz, dzięki uprzejmości właściciela klubu, dostała posadę babci klozetowej. Te szczegóły były jednak mało znaczące przy tym, co potrafiła wyrazić głosem, przy ekspresji, melodyjności i dramatyzmie swojego śpiewu, który tak wpłynął na przygrywających jej muzyków, że z owego pięknego utworu zrobili istną perełkę, budząc zasłużone uznanie oczarowanych słuchaczy.
Kiedy Billy siadła na swoim zydelku, Artur nabił ostre tempo i zaczęli adderleyowski temat Sack O’Woe. Utwór rozwinął się wspaniale i po brawurowo wykonanym temacie soliści zaczęli indywidualne improwizacje. Nasz bohater właśnie kończył swoją sekwencję, ciesząc się że Szczygieł z Saszą dogrywają mu zgrabne riffy, gdy usłyszał coś, co go, delikatnie mówiąc, poraziło. W tle odezwały się bowiem – frazą tak frapującą, jakby wyszła spod palców samego Larry’ego Younga – organy Hammonda. Akord, który zaraz potem zabrzmiał, poraził złowieszczym dysonansem kilkunastu dźwięków. Tego było już za wiele. Ciekawość kazała odwrócić się i sprawdzić, kto zasiadł za królewskim instrumentem.
Użytkownik: verdiana 02.06.2007 13:57 napisał(a):
Odpowiedź na: Walce Chopina podałem jak... | powrot1960
Madeleine Peyroux ma niesamowicie dojrzały głos (a sama ma 32 lata!). Nie wiem, czy to nie będzie herezja, ale uważam jej wokal za lepszy niż Billy Holiday. Naprawdę! A jak ona (MP) cudownie wykonuje "River"! Niebywałe.
Nb. niektórzy jej muzykę klasyfikują jak bluesową! A ja u niej słyszę tak samo mało bluesa, jak u Evy Cassidy. :-)

Pizzarelli mnie rozłożył na łopatki, nagrywając płytę z piosenkami Beatlesów. I znowu napiszę herezję: bardzo, bardzo często covery uważam za lepsze od oryginałów, i tak było i w tym przypadku.
(już można mnie linczować :-))

Swing, bossa nova... jazz to chyba jedyny gatunek muzyczny, który tak cudownie znosi wszelkie skrzyżowania z innymi gatunkami.

Proszę pisać o jazzie bez końca!

Użytkownik: powrot1960 02.06.2007 19:09 napisał(a):
Odpowiedź na: Madeleine Peyroux ma nies... | verdiana
No, nie zlinczuję, ale przywołam do porządku. W jazzie pojęcie cover jest herezją. Jazz po prostu polega na tym, że kolejni wykonawcy interpretują te same utwory, które w rzeczywistości są jedynie pretekstem do tworzenia własnych arcydziełek. Czy ktoś zliczy, ile wykonań miały ballady „Body and Soul” i „Round Midnight”?
Jazzmani zwykli powiadać, że nie ważne co się gra, ale jak. To powiedzonko chętnie dedykuję współczesnym artystom i z innych dziedzin sztuki.
À propos Pizzarelliego, polecam jego „Bossa Novę”. Choć w tym gatunku nie ma dla mnie nic ponad koncert Stana Getza i Astrud Gilberto w klubie „Au Go Go” (Verve 1964).
Oczywiście to są tylko smaczki, bo na drugą stronę – stronę tajemnicy – zaglądali tylko nieliczni. John Coltrane w modlitwie „A Love Supreme”, Miles Davis z ostatnim akustycznym kwintetem w nagraniach z klubu „Plugged Nickel” („All Blues” z 23 grudnia!); ale oni przecież uprawiali życiopisanie.
Użytkownik: verdiana 02.06.2007 19:21 napisał(a):
Odpowiedź na: No, nie zlinczuję, ale pr... | powrot1960
Też uważam, że nieważne, co się gra, ale jak. Odnoszę to też do literatury - nieważne, co się pisze, ale jak. Lubię powtarzać, że chętnie poczytam nawet o odżelazianiu wody, jeśli to będzie świetnie napisane. :-)

Czuję się przywołana do porządku. Ale dla mnie "cover" nie jest nacechowany pejoratywnie, właśnie dlatego, że nieważne, co się gra, ale jak. :-) To przecież tylko jakiś temat, wokół którego można wykonać własną, indywidualną i niepowtarzalną koronkową robotę.

"Bossa Nova" - tak! Dlatego wcześniej wspomniałam bossa novę. Ta płyta, obok Beatlesowej, to moja ulubiona Pizzarellego. Astrud Gilberto lubię w każdej postaci. A skoro Gilberto, to jeszcze Bebel Gilberto! Chociaż to już zupełnie inna muzyka.
I Bossa Tres... Jazz.
(a z Getzem grał też Joao Gilberto...)

Rzeczywiście można by tak długo!
Użytkownik: powrot1960 03.06.2007 09:06 napisał(a):
Odpowiedź na: Też uważam, że nieważne, ... | verdiana
Odżelazianie wody...
Tak, z pewnością można o tym pięknie napisać; jak o wszystkim.

W związku z tym odżelazianiem, muszę się do czegoś przyznać. Korciło mnie kiedyś, by napisać poradnik z zakresu techniki, który w pewnym momencie niepostrzeżenie przemieniałby się w książkę z akcją, bohaterami... Taki literacki żart. Cały problem w tym, by potencjalny użytkownik takiego poradnika mógł nie wiedzieć, co go w rzeczywistości czeka.
Użytkownik: verdiana 03.06.2007 10:15 napisał(a):
Odpowiedź na: Odżelazianie wody... Tak... | powrot1960
Mam nadzieję, że wciąż Pana korci. Szkoda, że taki podręcznik nie mógłby zostać obowiązkowym. O odżelazianiu wody uczyłam się na laboratorium ekologicznym w liceum - nie było to aż tak nudne (trochę przesadzam), ale z łatwością mogę sobie wyobrazić lepiej napisany podręcznik, naprawdę. :-)
Użytkownik: powrot1960 02.06.2007 19:19 napisał(a):
Odpowiedź na: Krzysztof Rudowski urod... | verdiana
TRZY KOLORY

Cofnąć czas. Zobaczyć świat takim, jakim był kilkanaście, kilkadziesiąt lat temu. Zobaczyć świat swojego dzieciństwa, dzieciństwa rodziców, dziadków… Tak, oczywiście, to nie jest możliwe. Pozostają tylko wspomnienia. Nasze wspomnienia, naszych bliskich. Zostają stare gazety, książki, archiwalne filmy i nagrania. Może właśnie nagrania przekazują najpełniej czas miniony, bo zawsze dobudować coś jeszcze może do nich nasza wyobraźnia. Wystarczy nastawić płytę, zamknąć oczy i przenieść się w inny świat.

KOLOR BIAŁY

W 1984 roku Francis Ford Coppola nakręcił film "Cotton Club". Film, w którym niebagatelną rolę odegrała muzyka. Muzyka z legendarnego Cotton Clubu, gdzie na przełomie lat 20-tych i 30-tych występowali tacy muzycy jak Cab Calloway czy Duke Ellington. Świetny instrumentalista i aranżer Bob Wilber przygotował specjalnie dla potrzeb filmu orkiestrę, która wykonała muzykę dokładnie według starych partytur. Dla uzyskania idealnie zbliżonego do oryginału brzmienia za wzór posłużono się dawnymi nagraniami. Efekt był piorunujący. Perfekcja sesyjnych muzyków pozwoliła stworzyć współczesne wykonania niemal identyczne ze starymi, a nawet doskonalsze ze względu na dzisiejszą technikę nagraniową. Można to sprawdzić, ponieważ równolegle z płytą, na której znalazła się ścieżka dźwiękowa z filmu, wypuszczony został krążek z oryginalnymi nagraniami z Cotton Clubu. Perfekcja, ale i magia. A na „dodatek” akcja filmu splatająca się nierozerwalnie z muzyką. Świetne aktorstwo, wycyzelowana scenografia, doskonała intryga i… Richard Gere sam grający solówki na kornecie.

KOLOR NIEBIESKI

W 1996 roku Robert Altman nakręcił film "Kansas City". Sam film może nie jest szczytowym osiągnięciem tego reżysera, ale muzyka, pojawiająca się jakby na drugim planie, nie pozwala przejść obok siebie obojętnie. Rok 1934 i jazzowe kluby Kansas City, w których bez przerwy toczy się muzyczne jam session. To właśnie w tym okresie działo się tam coś niezwykłego. Miasto było miejscem nieustannej konfrontacji miejscowych muzyków z przyjezdnymi orkiestrami jazzowymi. Odbywały się tam niesamowite muzyczne pojedynki, na które (dla wzmocnienia miejscowej drużyny) potrafiono ściągać muzyków do klubu nawet nad ranem. Tutaj pierwsze kroki stawiał Charlie Parker, tu grywał Coleman Hawkins i genialna Mary Lou Wiliams. I właśnie tę gorącą atmosferę przywołuje muzyka przygotowana do filmu. W nagraniach wzięli udział najlepsi współcześni jazzmani: Joshua Redman, Nicholas Payton, David Murray i inni. Uzyskano niespodziewane rezultaty. Muzyka z lat 30-tych zagrana została z użyciem całego bogactwa zdobyczy ostatnich dziesięcioleci; z elementami jazzu free włącznie. To nie jest odtworzenie dawnych wykonań, tutaj mamy do czynienia z kreacją na wskroś współczesną, choć mocno osadzoną w stylistyce tamtych czasów. To jak śpiewanie barokowych kantat przez wokalistów specjalizujących się na co dzień w wykonaniach Wagnera.

KOLOR CZERWONY

W roku 1998 Wim Wenders nakręcił film "Buena Vista Social Club". Czas cofnął się o kilkadziesiąt lat. Nie, nikt nie stylizował wykonywanej w filmie muzyki. Nikt nie dodawał do tego, co grano, współczesnych doświadczeń. W filmie ukazują się autentyczni muzycy, którzy żywcem zostali przeniesieni z Hawany lat 50-tych we współczesność i grają dokładnie te same nuty co niegdyś. Zakonserwowani dymem z kubańskich cygar i swoją niebywałą skromnością, przynoszą nam w darze umykający czas. Czas nie zmieniony, odmawiający racji bytu wiekopomnemu dziełu Prousta. Muzyka i tło. Tło – współczesna Hawana. Miasto-muzeum, podupadłe muzeum pełne starych samochodów i przedpotopowych lodówek. A nad wszystkim unosi się duch zasiany przed laty przez jeszcze jednego Kubańczyka, Alejo Carpentiera, autora niesamowitej „Podróży do źródeł czasu”.
Czyżby dla wszystkich mieszkańców tej wyspy czas był jedynie nic nie znaczącym dodatkiem do wieczności?
Użytkownik: verdiana 03.06.2007 14:50 napisał(a):
Odpowiedź na: Krzysztof Rudowski urod... | verdiana
W imieniu Redakcji i wszystkich Biblionetkowiczów chcę serdecznie podziękować Krzysztofowi Rudowskiemu, który przez kilka dni odpowiadał na nasze pytania.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: