Dodany: 10.08.2011 20:53|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Dobrze mieć swoją babkę Izabelkę


Z ostatnią książką Fleszarowej miałam do czynienia pewnie ze dwadzieścia lat przed zabiblionetkowaniem się, toteż znanym tytułom retrospektywnie wstawiłam czwórki, wychodząc z założenia, że skoro wszystkie mniej więcej tak samo pamiętam, były mniej więcej równie dobre. Pewnie gdybym je dzisiaj miała czytać od nowa, pojawiłoby się parę niuansów – pół oceny w dół albo pół w górę – ale zamiast wracać do już przeczytanych, postanowiłam skusić się na jedną z tych, których nie znałam, a które ostatnio gorąco rekomendowały pokrewne dusze. W bibliotece były obie, a o wyborze przesądził fakt, że… „Pod jednym dachem, pod jednym niebem” była nieco mniej zakurzona. I odrobinę cieńsza, co też było nie bez znaczenia w obliczu pokaźnej objętości czekających w kolejce innych lektur, bo na przeczytanie wystarczyło jedno popołudnie.

Może mają rację ci, którzy piszą, że to „tylko czytadło”. Bo jeżeli do kategorii czytadeł zaliczymy prócz romansów, kryminałów, lekkiej fantastyki itd. także powieści obyczajowe, które nie załapały się na powszechne uznanie i prestiżowe nagrody, ale są dobrze napisane i ich lektura coś daje czytelnikowi, „Pod jednym dachem, pod jednym niebem” bez wątpienia spełnia to kryterium. To wcale nie takie proste - rzucić na scenę kilkanaście postaci, kazać każdej z nich w ciągu niecałej doby ujawnić własną przeszłość, relacje łączące je z pozostałymi, marzenia, lęki, mocne i słabe strony charakteru, a do tego jeszcze pokazać ich losy na tle sporego wycinka historii.

A historia jest tu ważna, bo gdyby nie ona, jakież mieliby szanse na wspólne życie Wiktor i Karolina – on wychowywany na dziedzica sporej posiadłości i pałacu, ona – córka wieśniaczki z ubogiej rodziny i małomiasteczkowego weterynarza? Wojna sprawiła, że ci dwoje mogli się spotkać i pokochać, powojenna zmiana ustroju i obyczajowości – że ich związku nikt (może poza matką Wiktora… ale też tylko do czasu) nie uważał za szokujący mezalians. I oto minęło czterdzieści lat od chwili, gdy postanowili być ze sobą na zawsze. Na jubileuszowym przyjęciu spotykają się cztery pokolenia: matka Wiktora, Jadwiga Wysoczarska, i matka Karoliny, Izabela Szymankowa, zwana przez wszystkich babcią Izabelką; Wiktor i Karolina; ich dzieci - Krystian z żoną Kasią, Kamil, rozwiedziony i nadal samotny, Agnieszka z byłym mężem Romanem i kandydatem na nowego partnera; wreszcie dwójka nastolatków: Marek, syn Krystiana i Sylwia, córka Agnieszki. A prócz nich ksiądz, który dawał ślub „młodym” Wysoczarskim i chrzcił całą trójkę dzieci, oraz przyjaciel Wiktora z wojska. Ta uroczystość powinna być radosna. I w znacznej mierze jest… tylko że taka okazja zawsze pobudza do wspomnień, a te nie zawsze są wygodne, czasem sprawiają ból, czasem wypłaszają z zakamarków duszy jakiegoś przyczajonego demona – strach, wstyd, żal… Jedni dopiero teraz mają okazję powiedzieć sobie coś, czego nigdy nie mieli odwagi wyznać albo o czym nigdy wcześniej nie pomyśleli, inni dowiadują się o sobie albo o kimś z bliskich czegoś zupełnie niepodejrzewanego. I co najważniejsze – niektórzy zyskują szansę naprawienia popełnionych niegdyś błędów; jak ją wykorzystają, zależy już tylko od nich (i od wyobraźni czytelnika).

Autorce doskonale udało się poprowadzenie wszystkich tych pół-wątków i ćwierć-wątków i poprzeplatanie ich retrospekcjami tak, by łączyły się w sensowną całość. Wszystkie ważne wydarzenia z przeszłości są dość precyzyjnie umiejscowione w czasie, ani na moment nie trzeba się zastanawiać, kto jest kim, co mu się do tej pory przydarzyło i co go z kim łączy. Jedyne, co można potraktować jako swego rodzaju mankament, to pozwolenie narratorowi na stosunkowo obszerne wykładanie myśli i przeżyć bohaterów; gdyby jednak chcieć odebrać mu ten przywilej i kazać postaciom wyrażać siebie tylko poprzez zachowania i wypowiedzi, powieść musiałaby mieć objętość znacznie większą. Teoretycznie można też zarzucić autorce zbyt wyidealizowany obraz rodziny, mogący nasuwać odległe skojarzenia z familią ukochanych przez wielu czytelników (a odrzuconych zapewne przez tyluż) Borejków, choć nakreślony ze znacznie mniejszym przymrużeniem oka. Porównanie to jest o tyle uzasadnione, że i tu, i tam mamy do czynienia z postacią kobiecą może mniej barwną niż pozostałe, za to będącą niezachwianym filarem rodziny – pociechą strapionych, przystanią zbłąkanych, ostoją wątpiących, dobrą kucharką i dobrym… saperem (bo, jak myśli sobie powieściopisarz Roman, przypatrując się przyszywanej babce, „jedni wciąż podkładają bomby pod własne i cudze życie, pod każdy dzień, pod każdą chwilę, inni starają się te bomby rozbrajać”*). Taka osoba, choć wcale nie oszczędzana przez życie, promieniuje ciepłem, a w kręgu tego ciepła może się zdarzyć, że znów zakwitnie zmarniałe, przygaszone uczucie, że zasklepi się jakaś rana, stopnieje uraza. Oczywiście, są rodziny, w których przez całe pokolenia nikt taki się nie trafia, i być może stanowią one większość; lecz przecie nie znaczy to, że te mające swoją babkę Izabelkę (albo Milę) są tylko wytworami imaginacji!

A literatura, prócz licznych innych zadań, ma także i to, by wzruszać i krzepić – które to zadanie „Pod jednym dachem, pod jednym niebem” spełnia bez pudła.



---
* Stanisława Fleszarowa-Muskat, „Pod jednym dachem, pod jednym niebem”, wyd. Glob, Szczecin 1988, s. 257.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2634
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: lutek01 14.07.2013 22:44 napisał(a):
Odpowiedź na: Z ostatnią książką Flesza... | dot59Opiekun BiblioNETki
Bardzo dobra recenzja bardzo dobrej książki. Właśnie skończyłem czytać. Bardzo ciepła i rodzinna książka, ale wcale nie przelukrowana. I bardzo dużo mądrych rzeczy pisze pani Fleszarowa, ale podanych wcale nie nachalnie i patetycznie, tylko tak jakoś ot tak, zwyczajnie. No i strasznie podobała mi się postać babki Izabelki, kobiety mądrej taką prostą, życiową mądrością, która stworzyła taki dom, w którym dla każdego znajdzie się miejsce - i dla całej rodziny, w której każdy jest innym typem człowieka, i dla obcego chorego psa i dla pana Zdzisia, co to nie stroni od alkoholu. Dla każdego dobre słowo i kęs czegoś ciepłego. Bardzo wartościowa literatura.
Użytkownik: misiak297 15.07.2013 13:18 napisał(a):
Odpowiedź na: Z ostatnią książką Flesza... | dot59Opiekun BiblioNETki
Obiektywnie nieco bardziej cenię "Stangreta jaśnie pani". "Pod jednym dachem..." jest dla mnie w pewnych momentach ciut, ale jednak dosłodzone (choć nie ckliwe, Fleszarowa-Muskat nie przekracza cienkiej granicy!), a jednak to do tej drugiej pozycji mam większy sentyment. A oto fragment, który urzekł mnie szczególnie:

"Wiktor uśmiechał się do Karoliny, ściskając pod osłoną obrusa jej gorące palce.
- Już się na mnie nie dąsasz?
- A dąsałam się?
- Tak mi się zdawało. (...)
- Żal mi życia na wywoływane urojeniami dąsy. Byłam z tobą bardzo szczęśliwa Wiktor! Chcę, żebyś to ode mnie usłyszał. To największy prezent, jaki ci mogę dać.
- Największy z największych! Tylko dlaczego mówisz w czasie przeszłym? Teraźniejszość jest szczęśliwa.
- Ale trwa krótko i ulotnie. Patrz, już minęła tamta chwila, w której ci to powiedziałam. A przeszłość mamy, trwale i niezniszczalnie, nikt nam jej nie ukradnie, nie wyniesie przez okno, nie podpali, nie wyrzuci, właściwie ją jedną się naprawdę ma. I ja w tym uroczystym dniu, tylko nam wiadomej rocznicy dziękuję ci za moją przeszłość z tobą.
Wysoczarski podniósł dłoń żony do ust i długo ją całował.
- Ja tobie też dziękuję. I także daję ci ten największy prezent, jaki człowiek może dać drugiemu człowiekowi, spędzającemu z nim życie. Ale ja ci go daję na otwarcie przyszłości, na całe jutro, które nam los podaruje.
Zamilkli i przez długą chwilę byli zupełnie sami przy stole, przy którym wciąż toczyły się rozmowy i wybuchały śmiechy".
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: