Zainspirowana przez pewną blogerkę stworzyłam swoją własną listę 10 najważniejszych dla mnie książek - książek, które w jakiś sposób wpłynęły na moje życie. Kolejność... hmm... No niech będzie alfabetyczna.
Błękitny zamek (
Montgomery Lucy Maud)
- nie wiem jak to się stało, że przeczytałam tę książkę na długo przed Anią i Emilką. Tym bardziej, że to raczej książka dla dorosłego czytelnika a nie dla kilkulatki. Jakby nie było to moja najukochańsza książka, czytana co jakiś czas - i w całości i we fragmentach. Mam już chyba 4 egzemplarz - poprzednie nie wytrzymały nadmiernej eksploatacji. A i ten świetność ma już za sobą. Trzeba się rozejrzeć za nowym.
Maria i Magdalena (
Samozwaniec Magdalena (właśc. Kossak Magdalena))
- na książkę trafiłam przypadkiem, jeszcze w liceum i sympatia pozostała do dzisiaj. Pierwszy egzemplarz kupiłam sobie z pieniążków przeznaczonych na opłacenie obiadów w szkole - mieszkałam w internacie, podział godzin miałam ułożony jakoś tak bez sensu, że na obiad udawało mi się zdążyć tylko raz w tygodniu. Rodzice dali więc pieniążki na szkolną stołówkę i najczęściej zmieniały one swoje przeznaczenie, ja chodziłam głodna (odjadałam w soboty i niedziele w domu) a kupowane książki przemycałam do domu po kryjomu. Mama czytała i to dużo, ale raczej nie byłaby zadowolona wiedząc, że zamiast regularnych posiłków kupuję książki, które można przecież wypożyczyć z biblioteki.
Mistrz i Małgorzata (
Bułhakow Michaił (Bułhakow Michał))
- dostałam ją na zakończenie liceum i przez jakiś czas leżała gdzieś zapomniana i przyłożona jakimiś szpargałami. Kilka miesięcy później wzięłam do czytania, bo nic innego nie było pod ręką, przebrnęłam przez pierwsze kilka kartek i... zostałam zauroczona, oczarowana, zachwycona i taki stan trwa do dzisiaj. Jedna z najlepszych książek jakie ujrzały kiedykolwiek światło dzienne.
Na jagody (
Konopnicka Maria)
- pierwsza samodzielnie przeczytana książeczka. Miałam wtedy 6 lat i rozpoczęłam edukację - rodzice posłali mnie do szkoły rok wcześniej, bo już umiałam czytać, liczyć i jak głosi rodzinna legenda panie w przedszkolu już nie mogły ze mną wytrzymać ;)
Książeczka była z lat 50-tych, należała wcześniej do mojej mamy, miała przecudne ilustracje i na długi czas była najulubieńsza - obszerne fragmenty umiałam na pamięć...
Ogniem i mieczem (
Sienkiewicz Henryk (1846-1916))
- tak jak i cała reszta "Trylogii" pochłonięta przez 13-latkę zaowocowała miłością do Sienkiewicza, historii w ogóle i XVII wieku w szczególe. Do dzisiaj jest to mój ulubiony okres w dziejach pomimo tego, że już od dawna wiem, że Sienkiewicz wyidealizował i epokę i swoich bohaterów. Czytam wszystko co dostępne na temat czasów i ludzi, którzy je tworzyli - zarówno opracowania historyczne jak i beletrystykę.
I tylko dla porządku nadmienię, że miłość do historii stała się dla mnie sposobem na życie i pracę.
Poczekajka (
Michalak Katarzyna (ur. 1969; właśc. Lesiecka Katarzyna))
- nie chciałabym, żeby zabrzmiało patetycznie ale ta książka uratowała mi, no może nie życie ale równowagę psychiczną. Dwa lata temu mąż mój Robert miał bardzo ciężki wypadek w pracy - spadający konar uszkodził głowę. Kilkugodzinna operacja i rozłożone ręce lekarza - z takich obrażeń cało wychodzi jakieś 5% pacjentów a i to większość w mniejszym lub większym zakresie sparaliżowana. Po pierwszym szoku zaczęły się "myślenice" - Robert w śpiączce (prawie 2 tygodnie), rozgrzebany remont domu, kredytów wyżej kokardy, 4-letnie dziecko czekające na tatusia - no masakra po prostu. Którejś kolejnej nieprzespanej nocy do ręki wpadła książka, która na siłę wcisnęła mi kilkanaście dni wcześniej bibliotekarka. Zaczęłam czytać i pomimo mocno niewesołej sytuacji nie mogłam się powstrzymać od śmiechu - przygody Patrycji dały mi ogromną porcję optymizmu, która w jakiś sposób podreperowała moje zszarpane nerwy...
Wszystko skończyło się nadzwyczaj dobrze - po wybudzeniu okazało się, że nie ma paraliżu, aczkolwiek przez kilka tygodni Robert uczył się chodzić, jeść, ubierać jak malutkie dziecko. Na dzień dzisiejszy nie ma prawie śladów wypadku - ot leciutki niedowład prawej ręki i częściowa afazja. A "Poczekajka" i jej kontynuacja stoi na honorowym miejscu w biblioteczce.
Polowanie na "Czerwony Październik" (
Clancy Tom)
- pierwsza książka sensacyjna jaką przeczytałam i od razu wiedziałam, że to jest to. Poza Clancym uwielbiam Cusslera i jego najpopularniejszego bohatera Dirka Pitta. Ponieważ mam niezłą pamięć zostaje mi w głowie sporo szczegółów technicznych - mina kolegi mojego męża, kiedy się okazało, że wiem co to jest "kewlar" i do czego to można wykorzystać - bezcenna:)
Toliny: Wystrzałowe opowieści dla dzieci (
Iggulden Conn)
- recenzja tej książki to pierwszy mój tekst opublikowany w sieci oraz pierwsza recenzja pisana na zlecenie. Jesienią ubiegłego roku portal Lubimy Czytać poszukiwał recenzentów tej książki. Zgłosiłam się, ktoś tam zaufał osobie bez żadnego "dorobku" i dostałam książkę. Przeczytałam w ciągu godziny i zaczęłam tworzyć swoją opinię. Zeszło mi kilka dni, napisałam ileś wersji, w końcu wybrałam tę pierwszą i wysłałam. Chyba nie było najgorzej bo już kilka razy LC wybierało mnie spośród tłumów chętnych do recenzowania - pomimo, ze nie jestem ich stałym recenzentem:)
Drużyna Pierścienia (
Tolkien J. R. R. (Tolkien John Ronald Reuel))
(a właściwie cały cykl "Władca pierścieni") - pierwsza przeczytana fantastyka - nawet "Opowieści z Narnii" czytałam później. A "Władcę" czytałam zamiast uczyć się do matury - kolega z internatu skądś ją pożyczył i od razu ustawiła się kilometrowa kolejka chętnych do tej lektury. Pożyczał tylko wybranym, mnie to kosztowało kilka wypracowań (w tym ze znienawidzonych "Medalionów" Nałkowskiej) i przysięgę, że przeczytam w ciągu kilku dni. Zajęło mi tych dni 5 i nocy też 5 - chodziłam jak zombi, ale dałam radę...
Skończyłam w nocy z soboty na niedzielę, niedzielę przespałam a w poniedziałek poszłam na pisemny polski. Bóg czuwa nad dziećmi i wariatami - zdałam tę maturę...
Wszyscy jesteśmy podejrzani (
Chmielewska Joanna (właśc. Kühn Irena))
- pierwsza książka tej autorki i też od razu wielka miłość. Do dzisiaj ulubiona na równi z "Wszystko czerwone" i "Klinem". Kocham Chmielewską - głównie tę "starszą", chociaż i te nowsze też czytam z uśmiechem na ustach. W jakiejś gorszej chwili wystarczy wziąć którąś z jej książek, otworzyć na chybił trafił, przeczytać kilka zdań i zaraz się człowiek chichra jak głupi - przynajmniej ja tak mam. Śmiechoterapia w wydaniu domowym.
To jest moja 10-tka. Zabrakło w niej miejsca dla kilku jeszcze książek - wybór był trudny. Ale tak myślę, że gdyby to była np. 15-tka to też by się okazało, że coś trzeba było pominąć...
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.