Dodany: 08.10.2004 21:45|Autor: dorocinska

Zawiedzione nadzieje...


Na początku lat siedemdziesiątych XIX wieku Kraszewski dostał z "Niwy" zamówienie na książkę, które zalecało: "pierwszym tematem (...) może być wykazanie potrzeby pracy organicznej u nas". Pisarz przyjął zlecenie i w 1873 roku na łamach "Niwy" zaczęły się ukazywać w odcinkach, jak większość ówczesnych powieści, "Roboty i prace". Hasło "pracy u podstaw", mającej według teorii pozytywistów uzdrowić polskie społeczeństwo, było wówczas bardzo głośno i entuzjastycznie dyskutowane - wielkie rozczarowania rodzącym się na ziemiach polskich kapitalizmem miały dopiero nadejść. Jednak Kraszewski, zawsze bystrzej i z większym dystansem patrzący na świat niż jego młodsi koledzy po piórze, nie podzielał ogólnych zachwytów... "Roboty i prace", których podtytuł - dodany dla podkreślenia autentyczności - brzmi: "Sceny i charaktery z życia powszedniego", stały się dla niego okazją do przedstawienia gorzkich obserwacji.

Pisarz, któremu dość ogólne wytyczne zostawiły dużo swobody, podjął temat pracy organicznej, ale zrealizował go - jak zwykle - po swojemu. Zajął się nie samą potrzebą takiej działalności, ale opisał, jak wygląda ona w praktyce. I dał obraz wielkiej gry, która pod przykrywką działalności dla dobra kraju, jak np. rozbudowa infrastruktury kolejowej, toczy się o pieniądze i władzę. Nawet za czynem pozornie ze wszech miar pożytecznym, jakim jest założenie szkółki dla dzieci, stoi po prostu chęć zyskania popularności i zaufania społecznego.

Głównym bohaterem jest cyniczny i pozbawiony skrupułów aferzysta Juliusz Płocki, który stosując machiavelliczne metody postępowania dorabia się znacznego majątku i postanawia zająć pierwsze miejsce wśród krajowych potentatów. Układa więc plan postępowania i podporządkowuje mu wszystkie swoje poczynania, nie zostawiając miejsca na żadne sentymenty. Żeni się oczywiście z rozsądku, z cichą, spokojną, urodziwą panną z dobrej rodziny, wpatrzoną w niego jak w obrazek i spełniającą wszystkie jego zalecenia. Małżonka staje się dzięki odpowiedniemu ukształtowaniu cennym narzędziem w walce o podniesienie prestiżu społecznego i dostanie się do kół arystokratycznych. Ich dom - zaprojektowany przez znawców tak, by jak najbardziej różnił się od kapiących od złota siedzib wyśmiewanych dorobkiewiczów - zadziwia możnych swoją wykwintnością i dobrym smakiem. Drogę Płockiemu torują najrozmaitsi, świadomi i nieświadomi wielkiej gry ludzie: od dziennikarza, który odpowiednio nagłośni wysoką sumę ofiarowaną "bezinteresownie" na cele charytatywne, po szaraczkowego współpracownika, który udając wielkie upojenie alkoholowe i niekontrolowaną wylewność w sprytny sposób przekona zgromadzonych w knajpie do racji swego pryncypała i jego wyższości w sporze z Werndorfem.

Werndorf to postać będąca ideową przeciwwagą dla Płockiego. Również finansista - dziś powiedzielibyśmy: biznesmen - jest jednak człowiekiem uczciwym i szlachetnym, głęboko wierzącym w sens działalności dla dobra kraju. Bogaci się, nie krzywdząc innych i w przeciwieństwie do Płockiego widzi możliwość współpracy z innymi kapitalistami, a wręcz do niej dąży. Jego działania są zawsze konstruktywne i nastawione na zyski nie tylko dla siebie, lecz przede wszystkim dla dobra kraju. A ponieważ pozostaje człowiekiem skromnym i nie dba o rozgłos, dająca się łatwo zmanipulować opinia publiczna woli Płockiego.

I właśnie ta postać - Werndorf - drastycznie obniża loty tej powieści. Niestety - o "Robotach i pracach" czyta się całkiem ciekawie, ale przeczytać samemu ten utwór - dużo trudniejsze zadanie. Nie pomaga ani genialny zmysł obserwatorski pisarza (mistrzowski, krytyczny, a czasami wręcz karykaturalny obraz salonów wyższych sfer!), który pozwolił mu o kilkanaście lat wyprzedzić podobne wnioski Prusa, zawarte w jego mającej z "Robotami i pracami" wiele wspólnego "Lalce", ani wątek romansowy, bez którego nie obywa się u Kraszewskiego żadna powieść - tu szczególnie ciekawie wykorzystany, gdyż losy miłości dwojga młodych, Piętki, pracownika Werndorfa i Eulalii, kuzynki pani Płockiej, są od początku do końca przez Płockiego wyreżyserowane: bowiem nawet to wykorzystuje on w swojej kampanii przeciwko Werndorfowi, by odbierając mu zaufanego pracownika i odpowiednio ten fakt podając do wiadomości publicznej zyskać przewagę nad przeciwnikiem.

Niestety! Wszyskie zalety bledną przy schematyzmie ustawienia jako głównej osi kompozycyjnej pary dwóch tak mocno i jednoznacznie, że aż topornie skontrastowanych postaci finansistów, które do tego skonsolidowane zostało dodaniem każdemu z nich skrojonego na jego miarę współpracownika "z wyższych sfer" - Płockiemu księcia Nestora, uchodzącego w towarzystwie za rokującego wielkie nadzieje, wyjątkowego młodzieńca, a w rzeczywistości pustego, interesującego się jedynie romansami z aktoreczkami pozera i bawidamka, a Werndorfowi hrabiego Adama, pełnego najlepszych chęci i autentycznie zaangażowanego w działalność dla dobra ogólnego. W efekcie czytelnik dostaje dzieło, o którym aż się prosi powiedzieć: "ni pies, ni wydra". Z jednej strony - nieznośne zabiegi jak z powieści tendencyjnej i ocean sztuczności i nadmiernej cnoty, w którym topią się bohaterowie pozytywni, by sprostać zamówieniu, jakim było przecież napisanie powieści o potrzebie pracy organicznej, a z drugiej - świat wielkich interesów, genialnie przedstawiony jako utajniona przed zwykłymi śmiertelnikami gra, bezwzględna darwinowska walka, w której silniejszy zjada słabszego...

Po przeczytaniu "Robót i prac" długo nurtowało mnie pytanie: co się właściwie stało, że Kraszewski spalił tak znakomity temat?! Odpowiedź znalazłam przypadkowo, szukając - jak to zazwyczaj bywa - zupełnie czegoś innego u wybitnego badacza epoki pozytywizmu, Henryka Markiewicza. Otóż "Roboty i prace" okazały się powieścią z kluczem: konflikt filantropa Werndorfa i aferzysty Płockiego tak naprawdę był literacko przetworzoną wersją zatargu dwóch ówczesnych finansistów, Leopolda Kronenberga i Jana Blocha! Nie byłoby w tym nic sensacyjnego - przecież np. znakomita, napisana tuż przed powstaniem "Robót i prac" powieść "Morituri" również powstała w oparciu o autentyczną historię - gdyby nie fakt, że... Kraszewski przyjaźnił się wówczas z Kronenbergiem i konsultował się z nim podczas pracy nad kolejnymi odcinkami. A te, rzecz jasna, pisał starając się, by jak najpochlebniej ukazać postać Werndorfa-Kronenberga, i przeciwnie - w jak najczarniejszych barwach odmalować Płockiego-Blocha, i w ten sposób wpłynąć na opinię publiczną! Stąd ta nieznośna - i bardzo dziwna u Kraszewskiego, niezłego przecież psychologa - sztywność postaci, ten czarno-biały, sztampowy kontrast między powieściowymi antagonistami, psujący całą lekturę i sprawiający, że jest to jedna z tych powieści autora "Starej baśni", które moim zdaniem najgorzej zniosły próbę czasu. Utwór ten wciąż pozostaje bardzo ciekawy... dla literaturoznawców lub bardzo zainteresowanych tą tematyką czy epoką czytelników. Czyta się go nienajlepiej, zwłaszcza mając w pamięci genialną "Lalkę" Prusa. A przecież Kraszewskiemu starczyłoby z pewnością i talentu, i warsztatu pisarskiego, by stworzyć dzieło jeśli nie wybitne, to co najmniej bardzo dobre, a takim przecież mogłyby być "Roboty i prace". I to mnie najbardziej boli w tej książce: zawiedzione nadzieje na arcydzieło.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 3163
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: