Dodany: 01.08.2011 16:48|Autor: jolietjakeblues

Naprawdę niezłe


Nie mogę pozbyć się wrażenia, że Agata Christie tę powieść, a może i wszystkie swoje kryminalne powieści i opowiadania, zaczynała pisać od środka. Ten środek, czy może raczej punkt, jądro, to rekwizyt obłożony, otulony mniej znaczącymi przedmiotami czy zjawiskami, których funkcją jest jednak takie działanie, takie wywieranie wpływu na czytelnika, takie jego mylenie, żeby przez wiele stron powieści mógł on uważać za „punkt programu” co rusz to inny z nagromadzonych przez pisarkę rekwizytów. Jest to absolutnie zrozumiałe. W ten sposób autorka odwzorowuje rekonstruowanie przez śledczych popełnionej w rzeczywistości zbrodni: odczytywanie kolejnych tropów, odrzucanie mylnych śladów, składanie w całość elementów-rekwizytów kryminalnych puzzli.

Gdybyśmy tak dla zabawy, dość mgliście, dość niejasno, wyobrazili sobie zdanie stanowiące kwintesencję tego kryminału, to z pewnością nasz rekwizyt stanowiłby w tym zdaniu dopełnienie. Teraz należałoby zacząć szukać podmiotu. To oczywiste, że bez niego się nie obędziemy. Ale żeby kryminał był zajmujący, a zbrodnia i pozostałe wydarzenia nie wydumane, a bliskie realiom, podmiotów Christie wprowadziła mnóstwo. I one stanowią kolejną otulinę jądra ciemności, kolejną warstwę zakrywającą rozwiązanie zagadki. W tej warstwie, rzecz jasna, mamy coś w rodzaju węzełków, pętelek, jak na kipu. To są informacje czy też punkty informacyjne, które pomagają czytelnikowi, gdy nie może poradzić sobie z układaniem kolejności wydarzeń i przypisywaniem ról kolejnym osobom. Za biurkami owych turystycznych punktów informacyjnych, bo przecież jesteśmy na wycieczce po Egipcie, po Nilu, siedzą Herkules Poirot i jeszcze przynajmniej ze dwie osoby, ale przyjemność odkrycia, kim one są, należy pozostawić czytelnikowi. Podmioty krążą po kryminalnym kole, wypadają z kręgu podejrzeń, znowu weń wpadają. Autorka tworzy na początku powieści ich numerus clausus, zamknięty katalog postaci. Wycieczka tutaj ma znaczenie jako wyprawa, ale także, co wydaje mi się zdecydowanie ważniejsze, jest zbiorem osób. Symbolizuje coś zwartego, coś, czego nie można opuścić. Przychodzi mi na myśl porównanie do pomieszczenia, w którym zebrane zostało skazane na siebie towarzystwo. A przecież taki obrazek jest częsty w kryminałach Christie z udziałem Poirota. Stąd już niedaleko do wyobrażenia sobie, że w kręgu uczestników wycieczki powstaje duszna atmosfera zagrożenia.

Po raz pierwszy autorka nacisnęła swoje pióro w tym najważniejszym punkcie fabuły, prowadząc je następnie po kolejnych kołach, warstwach. Zewnętrzna pętla zawiązana jest przez dwie postacie, pełniące funkcję swego rodzaju komentatorów rzeczywistości wprowadzających czytelnika w fabułę, zapowiadaczy, odźwiernych, w końcu wypowiadających coś w rodzaju morału, przypieczętowujących zdarzenia, które mamy już za sobą. Pozwolę sobie te klamry przytoczyć:

„- Napędzi do Malton pieniędzy – odrzekł przyjaciel pana Burnaby’ego, chudy, wymizerowany człowiek. W głosie jego brzmiała zawiść i niechęć”[1].
„- Chudy przyjaciel pana Burnaby’ego powiedział:
- Nie było to w porządku, tak mieć wszystko, co dusza zapragnie”[2].

Gdy Burnaby i jego chudy przyjaciel zawiązali już sznurek, tworząc pętlę, gdy otworzyli, no, może jedynie uchylili drzwi do Wode Hall, a potem rzucili trap na „Karnak”, w kolejnych jedenastu podrozdziałach poznajemy tenże zamknięty katalog bohaterów. Jak zwykle u Christie, przekrój dostojnego i obrzydliwie bogatego angielskiego towarzystwa jest niezwykle szeroki i niezwykle interesujący. Pokrótce, bardziej jak w sztuce teatralnej niż powieści, postacie zostają opisane wraz z powodami, dla których wyruszyły na wycieczkę do Egiptu. Oczywiście każda z tych osób będzie w miarę toczenia się fabuły odkrywała przed czytelnikiem swoje tajemnice, będzie jawiła mu się kimś trochę innym niż na początku, będzie zaskakiwała. Te postacie zostają opisane w szczególny sposób, wyeksponowane są cechy ich wyglądu (wyraz twarzy, sposób poruszania się, mówienia, strój) i charakteru. Daje to czytelnikowi przyjemność śmiania się z karykaturalnych przedstawicieli środowiska na wakacjach, zarazem poruszając go krzywdą, jaką koteryjne środowisko wyrządza słabszym duchem czy pozycją. Cóż, nie wszystko złoto, co się świeci. Pozoranctwo, mitomania, obłuda, hipokryzja. Alkoholizm i choroba psychiczna. Agata Christie raczy nas tym wszystkim, po raz kolejny przekonując wielbicieli swojego pisarstwa, że ludzie należący do angielskich wyższych sfer pierwszej połowy dwudziestego wieku czy też do nich aspirujący ze względu na majątek albo poglądy, nie są kryształem etyki, moralności, uczciwości i sprawiedliwości. Pisarka odsłania ułudę pozycji ekonomicznej tych wielkich, ciemne strony buchalterii, którą prowadzą dla nich zarządzający majątkiem prawnicy, zasadzki wynikające z pretensji do wyższych sfer pisarzy albo niżej urodzonych małżonków. Bawi nas tym, ale i zasmuca. Może w zbyt prosty sposób, może zbyt infantylnie, lecz przekonuje tezą, że jednak w życiu liczą się najbardziej intelekt, kultura osobista i uczciwość. Te atrybuty posiada najważniejszy z bohaterów, Herkules Poirot, przypominający mi czasem Old Shatterhanda Karola Maya, chociaż potrafi przecież o sobie pyszałkowato powiedzieć i tak: „Jestem Herkules Poirot i nie muszę wszystkiego dowiadywać się od ludzi”[3] albo tak: „Muszę przyznać, że lubię mieć audytorium. Jestem próżny, jak wam wiadomo. Zarozumialstwo aż ze mnie bije. Przyjemnie mi jest, jak mówią: »Ależ ten Herkules Poirot jest mądry«”[4]. Cóż, to poniekąd okrutne, ale i orzeźwiające, iż ludzie piękni i bogaci, pozornie wielcy filantropi i altruiści, są nieszczęśliwi, bo poza blaskiem ich uroda i pieniądze mają jakiś przygnębiający cień… O tym wszystkim dowiadujemy się na kolejnych etapach prowadzonego przez Poirota śledztwa z wypowiadanych na głos myśl, analiz, najpierw rozmów, a potem przesłuchań kolejnych wycieczkowiczów, przetrzebionych przez Śmierć. Kolejne postacie giną, zmieniają swoją pozycję, rolę w fabule, zostają naznaczone piętnem podejrzenia, spadają z piedestału albo zostają przez Poirota osadzone na tronie szczęścia, jakby w nagrodę za dobroć, skromność i przyzwoitość: „Widać samo niebo i Herkules Poirot zaaranżowało to małżeństwo”[5].

Zanim w naszym metaforycznym zdaniu odkryjemy mnóstwo przydawek i okoliczników, za których pomocą autorka opisze modus operandi wycieczkowiczów oraz niezwykłości egipskich zabytków tudzież krajobrazy widoczne z pokładu „Karnaka” - ni stąd, ni zowąd nadciągnie trzęsienie ziemi, po to, żeby potem było jeszcze ciekawiej. Tego momentu nie da się przeoczyć, choć nic go nie zapowiada, nie anonsuje, nie awizuje. Wręcz przeciwnie! Przez około trzydzieści stron jesteśmy przekonani o całkiem innym kierunku rozwoju akcji. W ułożoną już przez nas w wyobraźni łamigłówkę postaci i wątków nagle wpada rzucona ręką niesfornego dziecka piłka i musimy od nowa składać elementy, przyporządkowując osoby opisywanym w niemal szalonym tempie przez autorkę wydarzeniom.

Agata Christie, składając hołd swoim zainteresowaniom społecznym i socjologicznym, interesująco wyłapuje punkt na styku spraw społecznych i polityki, wprowadzając do kryminalnej fabuły wątek komunistyczny. Postać go reprezentująca, a raczej niespodzianka związana z tą postacią, sprawiła, że przypomniałem sobie o jednej z bohaterek serialu „Pan wzywał, Milordzie?”. Na ile pisarka kpi z tematu, na ile go tylko sygnalizuje, nie wiem. W każdym razie jestem przekonany, że w latach trzydziestych ubiegłego wieku dochodziły do niej niepokojące wieści o radzieckim totalitaryzmie, zarażającym nie tylko angielskie społeczeństwo.

Oczywiście umiejscawiając akcję w Egipcie, Christie nie mogła uciec od polityki. Należy pamiętać, że były to akurat bardzo zawikłane i krwawe czasy dla krajów arabskich: zagmatwane stosunki egipsko-angielskie, dążenia Egiptu do niepodległości i kresu kolonializmu; kilkanaście lat przed wydaniem książki Egipt ogłosił niepodległość, a w zasadzie przed chwilą skończyła się w Egipcie rzeczywista angielska kontrola. Odbicie tych spraw widać w zgrabnym wprowadzeniu do treści książki wątku terrorystyczno-szpiegowskiego.



---
[1] Agata Christie, „Śmierć na Nilu”, przeł. Natalia Billi, Wydawnictwo Dolnośląskie, 2009, s. 5.
[2] Tamże, s. 336.
[3] Tamże, s. 300.
[4] Tamże, s. 313.
[5] Tamże, s. 308.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1789
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 3
Użytkownik: Lykos 11.02.2015 23:41 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie mogę pozbyć się wraże... | jolietjakeblues
Ciekawie piszesz o konstrukcji powieści. Sprawiłeś, że zacząłem się zastanawiać, jak pisarz przystępuje do pisania kryminału. Chyba musi najpierw wymyślić zbrodnię: sam fakt, jej ofiarę lub ofiary oraz sprawców, wreszcie - scenerię. Musi dopasować charakter sprawcy/ów do przebiegu konkretnego przestępstwa, nazwijmy to - do modus operandi. Potem musi wprowadzić inne osoby, które mogą odgrywać rolę podejrzanych, zagmatwać sytuację, stworzyć fałszywe tropy, wymyślić cały szereg motywów - prawdziwych i ewentualnych, ale sprawiających równie prawdziwe wrażenie. Osoby poboczne powinny być tak samo pełnokrwiste jak główni bohaterowie - przecież chodzi o to, by utrudnić odgadnięcie, kto tej zbrodni dokonał. Opisy jej szczegółów pisarz musi przedstawić tak, żeby niektóre elementy były istotne dla akcji, a inne - zupełnie obojętne, ale w taki sposób, żeby czytelnik miał trudności z oceną hierarchii ich ważności. A także wymyślić detektywa (lub wyciągnąć go ze swojego archiwum, jeśli jest to stały bohater autora), który rozwiąże zagadkę. Musi on być mądrzejszy od czytelnika, ale nie może załatwić sprawy zbyt szybko - zabawa musi trochę potrwać.

Agatha Christie na ogół bardzo dobrze konstruuje intrygę i potrafi trzymać czytelnika w napięciu przez większą część książki. Potrafi akcję zagmatwać. Podoba mi się jej poczucie humoru. Co mnie trochę drażni, to maniera indywidualizacji postaci przez język obcokrajowców. Frankofon musi zwracać się do rozmówcy per Monsieur, Madame lub Mademoiselle, a Niemiec - per Herr, Frau albo Fräulein. Rozumiem, że Poirotowi zdarzy się wtrącenie jakiegoś przysłowia czy sentencji francuskiej, ale chyba jedne z pierwszych nawyków, jakie nabywamy w trakcie uczenia się, to umiejętność zwracania się do ludzi w ich własnym języku. Maniera jest tym bardziej dziwna, że Belg posługuje się doskonałą angielszczyzną (chyba, czytałem książkę w oryginale, a nie znam języka na tyle, żeby się upierać; wyobrażam sobie, że w tłumaczeniu niektóre niuanse mogą się zagubić).

I na końcu - refleksja ogólna (chyba nie ja ją wymyśliłem, pewnie ją podświadomie przejąłem z jakiejś lektury): Nic tak nie ożywia akcji jak rasowy trup.
Użytkownik: misiak297 12.02.2015 00:13 napisał(a):
Odpowiedź na: Ciekawie piszesz o konstr... | Lykos
Christie można podejrzeć przy pracy dzięki fenomenalnym książkom Johna Currana. Omówienie "Śmierci na Nilu" znajduje się bodaj w "Sekretnych zapiskach Agathy Christie".
Użytkownik: Kuba Grom 12.02.2015 01:16 napisał(a):
Odpowiedź na: Ciekawie piszesz o konstr... | Lykos
W szkicach Chandlera znalazłem opis znakomicie podsumowujący kryminał, że to tak na prawdę dwie powieści - jedna mówi o tym co się zdarzyło, zaś druga o tym co rzekomo się zdarzyło. I z miarę postępu śledztwa ten nieprawdziwy bieg wydarzeń jest rozrywany a spod spodu wyłania się cały czas obecny prawdziwy bieg wydarzeń. Pisarz może więc zaczynać kryminał albo od tej albo od tamtej strony - od wymyślenia zagadki, czyli opisu tego co się zdarzyło, albo od wymyślenia pozorów, czyli tego co wydawało się zdarzyć.

Nawiasem mówiąc chodzi mi po głowie napisanie odwrotności kryminału - zaczynałby się opisem przygotowań do zbrodni, zostawiania fałszywych śladów i wreszcie zbrodni, zaś w miarę postępu śledztwa detektyw odkrywałby fałszywe tropy i konstruował nieprawdziwy obraz sytuacji aby zakończyć śledztwo zagmatwaniem wszystkiego.

Mam wrażenie że ekranizacja "Śmierci na Nilu" jest w wielu momentach lepsza od książki. Przede wszystkim reżyser odrzucił niektóre marginalne wątki, na przykład zupełnie nie przekonujący wątek członka załogi, obcokrajowca, którzy rzekomo też miał jakiś motyw do zabójstwa, ale ostatecznie detektyw nawet się tym nie zajmuje. Rozwinął natomiast niektóre rzeczy, które autorka cnotliwie przemilczała - jak choćby wprost pokazany alkoholizm, i rubaszność jednej z postaci (a ten moment z "wołem i wielbłądem w jednym zaprzęgu" był genialny).
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: