Dodany: 26.07.2011 22:29|Autor: do0ora

Głos osoby rozczarowanej


Zaczęłam czytać powieść Stiega Larssona "Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet" z nastawieniem na wciągającą, miłą i przyjemną lekturkę. Nie sądziłam, że będzie to rewelacja, ale przecież coś ci wszyscy ludzie muszą w tej powieści widzieć. No cóż, przeczytałam i nie mam pojęcia, skąd wziął się ten szał.

Mikael Blomkvist, dziennikarz, właściciel magazynu "Millenium", świeżo skazany za zniesławienie starego biznesmena Wennerstroma, a więc z dość marnymi perspektywami na dalszą karierę zawodową, pewnego dnia dostaje zupełnie niespodziewanie poproszony o rozmowę z byłym właścicielem wielkiej korporacji, Henrikiem Vangerem. W życiu tego staruszka pozostała jedna niewyjaśniona tajemnica, którą po latach chciałby wreszcie rozwiązać - i to właśnie Blomkvist ma to zadanie dla niego wykonać. Godzi się - bo cóż ma lepszego do roboty? A Henrik Vanger pieniędzy nie szczędzi, w dodatku obiecuje ujawnić mu pewne informacje, które mogą pomóc Mikaelowi pogrążyć Wennerstroma.

Lisbeth Salander, młoda, trudna dziewczyna z wieloma tatuażami i kolczykami, aspołeczna, prawdopodobnie nie do końca normalna psychicznie, jednak niesamowicie inteligentna. Wybitna hakerka, kto wie, czy nie najlepsza w Szwecji. Mało kto potrafi się z nią dogadać. Mniej więcej w połowie książki zostaje wprowadzona w tajemnicę, którą zajmuje się Blomkvist, a wcześniej mamy okazję poznać jej charakter i umiejętności. Niestety, dla mnie Lisbeth Salander to jedyny naprawdę mocny atut tej książki.

Do Lisbeth wrócę za chwilę, najpierw wady, bo aż cisną mi się na klawiaturę. Przede wszystkim - osoba Blomkvista. Totalnie beznadziejny bohater, moim zdaniem - bez żadnego charakteru. Jedyne, co o nim wiemy, to to że w zasadzie nie jest w stanie się oprzeć żadnej kobiecie, która ma ochotę się z nim przespać. Wydał mi się zupełnie bezpłciowy, nudny i nie do zniesienia. Dlaczego? Za całokształt.

Drugą rzeczą jest to, że fabuła mnie średnio zainteresowała. Generalnie przez 3/4 książki zastanawiałam się, kiedy tam się wreszcie zacznie coś dziać. Strasznie mozolnie się akcja rozwija, Larssonowi nie udało się przedstawić tajemnicy zaginięcia Harriet w taki sposób, abym z napięciem zaczęła zadawać sobie standardowe w kryminałach pytanie "kto zabił?". Początkowo też przedstawia pokrótce historię rodziny Vangerów - mogłoby to być plusem książki, ja bardzo lubię i cenię, kiedy autor wprowadza takie wątki w główną akcję, ale napisane jest w taki sposób, że ledwo nie usnęłam.

Chciałabym jeszcze zadać panu Larssonowi pytanie, po jaką ciężką cholerę mi wiedzieć, że bohaterka kupiła bułki, mleko i jogurt na stacji benzynowej, po czym wstawiła wodę na kawę (po raz sto pięćdziesiąty), a jej laptop ma tyle-a-tyle RAM-u i tyle-a-tyle pamięci na dysku twardym, a bohaterowie mają konto na hotmailu? Realizm? W porządku, jeśli realizm, to konsekwentnie. Bo u Larssona po tychże szczegółowych opisach Salander włącza laptopa i bez najmniejszej wzmianki o jakichś trudnościach (chyba że mi coś umknęło) włamuje się do dowolnego komputera.
A podczas czytania końcówki dotyczącej Wennerstroma naprawdę ledwo pokonałam senność i przyznaję się bez bicia, że niektóre fragmenty tylko przelatywałam wzrokiem.

Zalety oczywiście też są i jak już wspomniałam - jest to głównie osoba Lisbeth Salander. Bohaterka jest ciekawa, niebanalna i naprawdę jej działania można śledzić z zainteresowaniem. Ma dziewczyna charakterek, szaloną inteligencję i fascynujący chłód, w dodatku jestem w stanie uwierzyć, że to opis realnej choroby (w książce wspomniany jest zespół Aspergera). A jednocześnie pod tym mrożącym wręcz chłodem znaleźć można też jakieś ludzkie uczucia. Szkoda, że autor, który potrafił stworzyć taką głęboką postać, skusił się tylko na jedną. Głównie dla Salander przeczytam kolejne tomy, bo liczę na to, że będzie tam więcej z jej przeszłości, będzie wyjaśnienie, co sprawiło, że jej sytuacja tak wygląda.

Podsumowując, nie chcę żebyście mnie źle zrozumieli. Ja nie twierdzę, że jest to zła książka, bo nie jest. Ja po prostu poczułam się cholernie rozczarowana, stąd to rozwlekanie się nad wadami. Generalnie jest to zgrabnie napisana historia, przemyślana i ogólnie dobra. W moich oczach bardzo zniszczyła ją ta aura "superwspaniałego bestsellera", mimo, że zawsze podchodzę do takich haseł dość sceptycznie. Według mnie w tej książce jest niewiele powodów do zachwytu - ot, kolejne przeciętne czytadło. Cóż, lubię kryminały, do kolejnych tomów podejdę nie tylko z powodu Salander, ale jednak w większości rozrywka to jednak jest całkiem sympatyczna. Ale już będę wiedziała czego się spodziewać.

Ocenię na 3,5/6.


[recenzja wcześniej opublikowana na książkowym forum]

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 3668
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 3
Użytkownik: JFR1st 07.03.2012 17:01 napisał(a):
Odpowiedź na: Zaczęłam czytać powieść S... | do0ora
Jestem świeżo po lekturze i nasunęło mi się kilka spostrzeżeń na temat książki, miałem więc zamiar napisać parę słów od siebie w osobnym tekście/recenzji, ale natknąłem się na tę i praktycznie są to słowa wyjęte z moich ust (czy może spod moich palców?). Podpisuję się pod nimi obiema rękami.

Obecnie prawie pięć tysięcy głosów w Biblionetce i średnia ocen 5,1. To musi dawać do myślenia. I daje, bo ja za Chiny Ludowe nie dojrzałem w tej książce jakiegoś walca, który mnie zmiażdżył, bomby, na której wyleciałem w powietrze itd. itp.

Jest to książką, której jest o dobre 350 stron za dużo, a to czego jest za dużo powoduje, że momentami książka nudzi, a czasami śmieszy w niezamierzony chyba sposób.

Otóż stosunek głównego bohatera do drugoplanowej bohaterki (E. Berger) jest dla mnie zupełnie niezrozumiały. Jestem trochę staroświecki i gdyby żona mi dorabiała poroże przez dwadzieścia lat to nie byłbym zadowolonym człowiekiem i szczęśliwym mężem. Czyli inaczej niż mąż drugoplanowej bohaterki z książki. Ten jest bardzo zadowolony, a przynajmniej mu to nie przeszkadza. Łał. Całe dwadzieścia lat regularnych skoków w bok, to się nazywa nowoczesne małżeństwo :). To jest temat na książkę. Widocznie co kraj to obyczaj. Dowiedziałem się też, że heteroseksualność jest głupia za to fajna jest - chyba - homoseksualność, biseksualność, BDSM (a co tam, w końcu wszystko dla ludzi :-) ). Okej, każdemu wolno "kochać" po swojemu, ale dowiedziałem się tego wszystkiego na jakichś 200-300 stronach czegoś czego nie mogę określić inaczej niż szeroko pojęte "lanie wody". Moim zdaniem kompletnie bez wpływu na to co tak naprawdę jest osią fabuły książki. Nudne i śmieszne polityczną poprawnością flaki z olejem. Gdyby owe głupotki nie urosły w taką objętość to nie zwróciłbym pewnie na to uwagi.

Na tychże nadprogramowych stronach dowiedziałem się także całej masy słabo interesujących mnie rzeczy na temat finansów, jakichś wpadek wielkich prezesów, prowadzenia gazety i takie tam pla pla pla... Też nie miało to wpływu na wydarzenia, których tak naprawdę dotyczyła książka. Najpierw niepokonany i majętny Wennerstrom ukazany jako człowiek o praktycznie nieograniczonej władzy z racji zarządzania fortuną pieniędzy (jestem w stanie to zrozumieć - kto ma pieniądze, temu na pewno łatwiej o władzę lub jej oszukiwanie), a następnie pokonany przez pojedynczą genialną - acz okrutnie upośledzoną w kwestii zachowań społecznych - babeczkę, która ma nieograniczony dostęp do jego komputera. Bo nie wpadł on w tym swoim geniuszu, że nie podpina się takiego komputera z tajemnicami najwyższej wagi do Internetu :). Hmmm... Kompletnie mnie nie interesował ten wątek i wycięcie go w niczym by książce nie zaszkodziło, za to historia nabrałaby tempa.

Irytujące są te wyliczanki co, kiedy i gdzie kupują bohaterowie. Jakich programów używają, komputerów jakich firm i brakuje jeszcze wzmianek jakim papierem toaletowym się podcierają. Darujcie... :-/. Czyżby lokowanie produktu?

Irytujące są również te wszech obecne angielskie wtręty w ustach (i myślach) praktycznie każdego bardziej eksponowanego bohatera książki: od Salander i redaktorzyny (mam podobne zdanie o tym pozbawionym ikry gościu co autorka powyższej recenzji) po przyjaciółkę "od łóżka" i współpracowników, a także osoby epizodyczne (super hakerzy, znajomi Lisbeth). Niby drobiazg, ale u mnie wywoływał wrażenie, że jednak przez każdą postać przemawia autor książki, który choć próbuje się przybrać w inne piórka to wciąż jest jeden i ten sam, a maskarada nie bardzo mu wychodzi.

Jest tu fajna historia o mordercy sprzed lat i poszukiwaniu sprawiedliwości. Potem wychodzą na światło dzienne jeszcze lepsze kąski, których niestety autor w ogóle nie ciągnie, ale ucina w najlepsze szybkim ruchem pewnej ręki chirurga uzbrojonej w skalpel. Rozczarowujące. Dlaczego to wydawca nie pociął tej książki i nie wydobył z niej istoty rzeczy, tylko wypuścił na świat takiego "pączka" ze zdecydowanym przerostem formy nad treścią?

Dopiero po dobiciu do połowy książki akcja wreszcie zaczyna się rozkręcać i toczyć bardziej wartko. Ale co z tego, skoro na zakończenie ponownie mamy finanse i karanie złych panów w garniturach i tempo maleje do zera. A przecież to kryminał. Nie powinienem siedzieć z wypiekami na twarzy i sam kombinować kto zabił? Co dalej?

Dobre czytadło na wakacje. Rozwlekłe, nie wymagające specjalnego skupienia. Do pociągu, albo samochodu. Albo kiedy pada i nie ma co ze sobą zrobić.

Chyba nigdy nie zrozumiem fenomenu bestsellerów. Moja ocena 3/6, kompletny przeciętniak. Kolejne tomy przeczytam, bo już wziąłem z biblioteki wszystko hurtem, a czyta się szybko. Głupio byłoby tak oddawać bez zerknięcia okiem. W końcu nie ma aż takiej tragedii. Ale rewelacji zdecydowanie również nie. Skąd ten szał? Nie rozumiem.
Użytkownik: do0ora 24.03.2012 21:50 napisał(a):
Odpowiedź na: Jestem świeżo po lekturze... | JFR1st
Cieszę się, że ktoś się ze mną zgadza ;))
Powiem tylko, że kolejne tomy już czytało mi się lepiej, mam wrażenie że autor się rozwijał, akcja była zdecydowanie szybsza i było to przyjemne (mimo tego idiotycznego zakończenia 2 tomu). No i więcej Lisbeth i jej historii, mniej redaktorzyny ;) Widzę, że drugi tom trylogii oceniłeś na 2, ciekawa jestem czy to przez zakończenie czy całokształt?
Dla mnie tom drugi był już kryminałem, o którym można powiedzieć, że jest "dobry" (oceniłam na 4), bo trzyma w napięciu, jest ciekawszy niż pierwszy i sprawniej napisany (mimo zakończenia). A część trzecia jest wg mnie jeszcze jednym małym kroczkiem w przód, czytało mi się ją najlepiej.
Pozdrawiam! :)
Użytkownik: JFR1st 26.03.2012 21:04 napisał(a):
Odpowiedź na: Cieszę się, że ktoś się z... | do0ora
Dałem dwójeczkę za całokształt, ale mój "całokształt" zakończył się gdzieś w 1/3 objętości drugiego tomu. Tak na oko oceniając :). Po prostu nie zdzierżyłem pomimo tego, że miałem dobre chęci i myślałem, że dam radę. Pierwszy tom pokonałem, chociaż miałem kilka chwil zwątpienia.

Ostatecznie dobiły mnie powtórne - i bogatsze - wynurzenia autora o podejściu pani Berger do intymnej sfery życia, zapewnienia wielkiej miłości do męża i tym podobne dyrdymały w świetle jej działań, trójkątnych zabaw itd. Takie beztroskie przedstawianie dwulicowości, spłycanie zależności między dwojgiem ludzi i rozdzielanie potrzeb ciała od (co)dziennego życia i współżycia z parterem bardzo mnie mierzi, bo się z takim obrazem nie zgadzam. Czytałaś, więc doskonale wiesz o co chodzi. Było to już w pierwszym tomie, ale w mniejszej ilości; tutaj znowu mi to nijak nie pasowało do esencji opowiadanej historii. Mało mnie obchodzą takie mało wiarygodne - z mojego punktu widzenia - wizje jak powinien wyglądać solidny związek i nie mam ochoty czytać przez kilka stron podobnych wypocin, bo moje zasady są dramatycznie odmienne w tej materii. A przecież książka ma być kryminałem, więc po co autor się nad tym rozwleka? Co chce osiągnąć? Jeśli chce być taki nowoczesny to ok, ale jaki z tego plus dla fabuły?
A druga rzecz to natknięcie się na półtorej strony wyliczanki zakupów, co również powtarzało się w pierwszym tomie (i również w mniejszej ilości).
I oczywiście miałki redaktorzyna znów w formie, czyli Harriet Vanger w opałach ;). Nie wiem jak sobie radził dalej. Nie wątpię, że tęgi z niego zawodnik mistrzowsko operujący materią o czym autor wielokrotnie przypomina słowami uznania od wielce zadowolonych pań. No dajcie spokój... :-/. Zaczynała narastać we mnie irytacja, a to bardzo niedobry znak podczas lektury książki, bo bardzo rzadko mi się to zdarza.

Niestety tym razem nie dałem autorowi kredytu zaufania, który pozwolił mu w końcu - po wielu, wielu stronach! - przedstawić w "Mężczyznach, którzy nienawidzą kobiet" wyjaśnić o czym tak naprawdę będzie książka. Myślałem, że właściwa akcja "Dziewczyny..." zawiąże się od momentu incydentu podczas burzy z piorunami, ale niestety. Czas płynął, licznik stron rósł, a tu błoga cisza i lista zakupów w sklepie meblowym :).

Dałem dwójeczkę mimo nie ukończenia lektury, bo nie chciałbym, aby w polecankach BiblioNETka serwowała mi w przyszłości takie książki. I jest to też chyba rzeczywiście podsumowanie całego mojego spotkania z "Millenium". Nie chcę takich książek czytać i nie chcę tracić czasu.

Trzeci tom odpuściłem. Męczyłem się strasznie z tomem drugim - pomimo, że czyta się to dość szybko - i zbliżał się termin oddania książek do biblioteki. Oddałem całość bez żalu.

Moje spotkanie z Larssonem uważam za niezbyt udane.

Również pozdrawiam! :)
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: