Dodany: 25.07.2011 21:12|Autor: zsiaduemleko

O tym, jak trudne bywają początki


Ludzie bywają zmęczeni skandynawskimi kryminałami. Trudno się dziwić, te wszak mogłyby z powodzeniem otrzymać własny dział w księgarniach – tyle papieru na nie poszło. Rozciągnięte i rozrzedzone na kilkanaście tłustych tomów serie nie zawsze mają coś niekonwencjonalnego do zaprezentowania czytelnikowi, więc jak najbardziej wskazany i słuszny jest trend wyjrzenia poza śniegi Skandynawii. W tym właśnie miejscu, każdemu poszukującemu wytchnienia od nadętych, mrocznych i śmiertelnie poważnych kryminałów, ja proponuję sięgnięcie po „Azazela”. Koniecznie.

Grigorij Czchartiszwili (pseudonim Boris Akunin) nie sili się na poważną konwencję i ze zdrowym dystansem narracyjnym prezentuje nam kryminał (w zasadzie bliżej mu do powieści detektywistycznej, ale jak zwał, tak zwał) o lekkim zabarwieniu humorystycznym i kpiarskim podejściu do gatunku. Nie zrozum mnie źle – to nie jest komedia, czy parodia. Mimo wszystko to nadal kryminał z ofiarami w ludziach, ale, och! jakże odświeżający pokryte rdzą ramy gatunkowe, przynajmniej w moim pojęciu. Cienka, niepozorna książeczka, a wnosi do umysłu czytelnika nieporównywalnie więcej, niż kolejny kilkusetstronicowy tom, odcinający kupony od popularności jakiegokolwiek styranego przez życie komisarza z Oslo, czy innego Sztokholmu.

„Azazel” jest zaledwie pierwszą z już kilkunastu książek poświęconych Erastowi Fandorinowi, więc nic nie stoi na przeszkodzie, by po lekturze kontynuować naszą znajomość. Akunin daje nam okazję do zapoznania się z Fandorinem u progu jego kariery detektywistycznej. Porywczemu i ambitnemu młodzikowi, wiecznie zarumienionemu urzędnikowi najniższej klasy, daleko do szablonu bohatera większości kryminałów. Fandorin czasami jest po prostu naiwnym i bezmyślnym idiotą, ale kiedy w moskiewskim parku samobójstwo popełnia bogaty student, Erast wpada w detektywistyczną gorączkę i rozpoczyna swoją pierwszą kryminalną sprawę. Aha, wypada wspomnieć, że akcja toczy się w roku 1876 roku, bo choć Akunin jest pisarzem współczesnym, to najwyraźniej szczególnie upodobał sobie ówczesne realia.

Wątek jest jeden. Konkretnie: bach – zgon, bach bach – śledztwo, bez zbędnych ceregieli i rozciągania treści. Kolejne rozdziały o kapitalnych nazwach to crème de la crème powieści detektywistycznej. Jest zwięźle, klimatycznie (trochę noir!), nie zabraknie też klasycznie pięknej femme fatale, niejednoznacznych postaci i twistów fabularnych. Gołowąs Fandorin dojrzewa na naszych oczach, jego burzliwa krew doprowadzi go niejednokrotnie do zagrożenia życia, ale takie są prawa gatunku. Akunin rewelacyjnie rozładowuje napięcie. Wyobrażam sobie, że niektórzy uznają to za wadę, bo „cóż to za kryminał bez napiętych jak postronki nerwów, z humorystycznymi akcentami – phi!” No właśnie wyśmienicie odprężający i mogący z powodzeniem równolegle funkcjonować z klasykami gatunku, jeśli tylko będzie wyważony i o odpowiednich proporcjach. Nie sposób nie obdarzyć sympatią Fandorina, który w jednej scenie obserwuje podejrzanego zza egzemplarza „Timesa” ze specjalnie w tym celu wyciętą dziurką. Mocną stroną „Azazela” są także lotne, z nutką komizmu i obnażające słabości bohaterów dialogi.

Generalnie mam wrażenie, że Akunin świetnie się bawi z czytelnikiem. Powieść, pomimo niewielkiej objętości (co jedynie zachęca do zapoznania niezdecydowanych), zawiera mnogość niuansów i nawet nie liczę na to, że udało mi się wychwycić wszystkie. Autor kpi sobie ze skostniałej konwencji i szablonów gatunku, a jednocześnie rzetelnie odmalowuje tło historyczne epoki. Będziemy świadkami nieco zabawnych z perspektywy czasu testów pierwszego telefonu – właśnie w 1876 roku Graham Bell opatentował swój wynalazek (pomijam dyskusję czy rzeczywiście jako pierwszy go wynalazł). Ówczesne roszady na sułtańskim tronie Turcji również nie zostaną niezauważone. Jest tego więcej, a ten rodzaj realizmu stanowi, może nie dla każdego zauważalny i istotny, ale spory walor literacki.

Podsumowując – z lubością polecam, bo to szalenie przyjemne i wartkie czytadło, przy którym nawet kamienna twarz największego ponuraka parokrotnie drgnie mimo woli.

Do pełnego obrazu należałoby podkreślić świetne i robiące spore wrażenie zakończenie, które w pewnym sensie obraca formułę powieści do góry nogami i potrząsa nią przy akompaniamencie wypadających z kieszeni drobniaków.

[opinię zamieściłem wcześniej na blogasku]

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 4518
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: Klosterkeller 28.07.2011 16:22 napisał(a):
Odpowiedź na: Ludzie bywają zmęczeni sk... | zsiaduemleko
Ta Twoja recenzja to jest lepsza od samej książki. :-)
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: