Dodany: 24.07.2011 20:41|Autor: maja752

O tym, jak bezczelnie usprawiedliwić fałszerza, słów kilka


Co też ten Wynne nawyprawiał... co on zrobił z moim, małym bo małym, ale z jakimś jednak, pojęciem o malarstwie! Wróć. Z pojęciem o granicy ludzkiego geniuszu w duecie z naiwnością (w każdej możliwej koligacji). Owszem, o malarstwie było również i to nawet całkiem sporo, więcej zaś o fałszerstwie, które również okazuje się być w pewnym sensie sztuką. Najwięcej jednak o światku artystów i krytyków, ustawionych po dwóch stronach barykady i o tym, cóż by tu począć, żeby wrogowi szczęka opadła. Han van Meegeren sprawił, że opadła. I to nie raz i nie dwa. I nie tylko krytykom.

Wierząc uparcie w ludzkie oczytanie, myślę, że Johannesa Vermeera przedstawiać nikomu nie trzeba. Ale Hana van Meegerena – już tak. A swoją drogą, dlaczego w moim zacnym liceum nikt nawet słówkiem nie pisnął o tak sławnym fałszerzu? Choćby przy okazji omawiania Vermeerowskiego kunsztu? Skandal! Zatem wracając do pana Meegerena, o nim słów kilka. Otóż był to niespełniony w autorskim malarstwie Holender, pechowiec na polu opinii krytyków, którzy nie pozostawili mu innego wyboru. Han musiał namalować falsyfikaty Vermeerowych dzieł, by wydostać na ściany najzacniejszych galerii swój geniusz. Życie fałszerza streszcza nam Frank Wynne w sposób nieco powierzchowny (chociaż może po prostu nie zajrzał z łaski swojej bohaterowi pod kołdrę czy do garnka, tym samym pozostawiając fabularny niedosyt, ale zachowując szacunek dla zmarłego już Hana). Autor skupia się raczej na zagarnięciu tematu fałszerstwa w sztuce do jednego worka i opleceniu go wokół przykładu Meegerena.

A z fałszerstwem jest, proszę państwa tak, że co by człowiek nie wymyślił, to wraz ze swoim geniuszem każe przecierać oczy ze zdumienia. W „To ja byłem Vermeerem” Wynne odkrywa przed nami tak niesamowite fakty, tak przedziwne i tak niemożliwe, że co akapit łapiemy się za głowę, pozwalając książce lawirować na kolanach bez oparcia w palcach, po czym stronice postanawiają pójść własną drogą lub też lektura upada pod nogi (chwała bibliotece za to, że zainwestowała w oprawę ochronną). Autor po mistrzowsku, tak ot, przy okazji, podaje niezliczoną ilość informacji, ciekawostek dotyczących malarstwa, fałszerstwa i życia osób towarzyszących Meegenerowi.

Brawa, chwała, och i ach, jednak jest coś, co tę niemal idealną prozę zmąciło. Mimo tego, że „To ja byłem Veermerem” jest powieścią biograficzną i naturalnym wydaje się być fakt, że Wynne powinien być do niej perfekcyjnie przygotowany, to miałam czelność mu czasami nie wierzyć. Czy trwałam w niewierze? Ależ skąd! Chwilę po zwątpieniu, byłam już gotowa uwierzyć we wszystko. Tak mnie ten Wynne urzekł, drodzy moi! Jakiekolwiek wątki fabularne i bardziej wnikliwe odczucia po przeczytaniu pominięte zostały celowo. Nie śmiem nikogo pozbawiać ogromnej przyjemności wchłaniania w siebie tej lektury.

Czytałam powoli, z dokładnością do jednego słowa. I Wam również polecam!

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 694
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: