Dodany: 23.07.2011 20:23|Autor: Lenia

Bez tytułu


Są książki, z którymi można rozmawiać tak jak z ludźmi. Nie są to rozmowy łatwe, bo można się źle zrozumieć, nie dojrzeć sedna myśli swojego rozmówcy. Lecz przecież zawsze można wrócić - zawrócić nawet w pół drogi czy po upływie jakiegoś czasu i zacząć rozmowę na nowo. I zadziwić się: więc to o to ci chodziło? a zatem myślimy podobnie! Niektóre książki, tak jak ludzi, można odkrywać na nowo przy każdym spotkaniu i nigdy do końca nie poznać. Bo są tak pełne wielorakiej treści, poupychanej w różnych warstwach. Bo są jak ludzie - to oni je przecież piszą.

Jedną z takich książek jest dla mnie "Do latarni morskiej" Virginii Woolf, opowiadająca o życiu rodziny Ramsayów i ich gości w domu na wyspie Skye, na Hybrydach. Akcja książki obejmuje wydarzenia jednego letniego dnia przed I wojną światową, dziesięciu lat "spomiędzy" oraz relację o jednym dniu lata tuż po wojnie, którego piękną pogodą może się cieszyć już tylko pomniejszone grono bohaterów.

Pierwsza część książki ukazuje nam obraz dość szczęśliwej rodziny brytyjskiej z I połowy XX wieku. Ojciec - nieco zakompleksiony uczony o trudnym charakterze, któremu jednak nie można odmówić cech takich jak odpowiedzialność i urok osobisty, matka - kochająca, bez miary oddana życiu rodzinnemu, nieprzeciętna kobieta o ogromnej sile ducha i ośmioro dzieci - każde z nich odznaczające się energią i własną, niepowtarzalną osobowością. Prócz tego - znajomi i przyjaciele, których Pani Ramsay z chęcią zaprasza do domu.

Wśród nich jest panna Lily Briscoe, malarka, jednostka pod wieloma względami niezwykła. Trudno nie poczuć do niej sympatii; samo brzmienie jej imienia i nazwiska wywołuje bowiem skojarzenie z czymś jasnym jak światło poranka, miłym, pełnym uroku. Przeważającą część akcji książki Lily Briscoe wypełnia staniem na trawniku przed rozłożonym na sztaludze płótnem, próbami dokończenia raz rozpoczętego obrazu i zadawaniem pytań. Czy ktoś na te pytania odpowiada?

"(...) moment wielkiego objawienia nie przychodzi - i może nigdy nie przyjdzie"[1]

Nie, jednoznacznych odpowiedzi nie udziela nikt w całej książce. Nie znaczy to jednak, że dociekania Lily Briscoe są jałowe; zawsze można mieć nadzieję, że kiedyś - przy tej czy innej rozmowie - będzie się samemu umiało coś w ich sprawie wyjaśnić. A ile w tym jej, pozornie tylko biernym, staniu przed pustym płótnem, emocji! Ile różnych wrażeń, myśli, wspomnień!

Najbardziej obfitującą w takie elementy, refleksyjną częścią "Do latarni morskiej" jest część trzecia, której wydarzenia toczą się po wojnie. Nie można jednak powiedzieć, aby całej reszcie czegoś pod tym względem brakowało. W części pierwszej dają nam się poznać, oprócz Lily Briscoe, inni bohaterowie, szczególnie Pan i Pani Ramsay. Widzimy ich w różnych sytuacjach i różnych stanach psychiki; dzięki obserwacjom autorki, odznaczającym się nadzwyczajną wnikliwością i, jak sądzę, trafnością, dowiadujemy się wiele o ich świecie wewnętrznym, o ich ukrytych przeżyciach - o nich samych. I jakkolwiek poznanie człowieka jest zadaniem trudnym i złożonym, dzięki wykorzystanej przez Virginię Woolf technice strumienia świadomości jego psychika objawia się nam wyraźnie i wieloaspektowo.

Niejedno w psychice każdego z bohaterów "Do latarni morskiej" może czytelnika zaskoczyć. Jakie myśli i uczucia może skrywać w sobie zwyczajny człowiek, zajęty w danej chwili z pozoru najbardziej prozaiczną z możliwych czynnością!

"Co ja zrobiłam z moim życiem? - zastanawiała się pani Ramsay, zajmując miejsce u szczytu stołu i patrząc jednocześnie na białe krążki talerzy"[2]

Fragmenty takie jak ten wydają się może trochę przesadzone, jest w nich jednak duże podobieństwo do prawdziwego życia; komu bowiem nie zdarzyło się nigdy myśleć o czymś "ważnym i poważnym", a zupełnie nieodpowiednim w sytuacji, w jakiej się znajdował, np. pod prysznicem?

Przytoczone powyżej słowa otwierają najlepszą, moim zdaniem, scenę w tej książce. Jest to scena, w której wszyscy bohaterowie spotykają się przy wspólnym posiłku i spędzają wieczór na błahej rozmowie, przesiąkniętej narzuconymi przez etykietę towarzyską uprzejmościami. Niby nic ciekawego się nie dzieje, można by więc zapytać: po co się tak rozpisywać o ludziach jedzących kolację? Cała akcja w tym fragmencie tymczasem skupia się na tym, co niewidoczne: na emocjach, myślach i wspomnieniach bohaterów, czasami zupełnie nieprzystających do tematu rozmowy, jaka toczy się przy stole.

"Przynajmniej Lily zgadza się ze mną. - W ten sposób, trochę zaskoczoną i pomieszaną (Lily ciągle jeszcze myślała o miłości), wciągnęła ją do ogólnej rozmowy"[3]

Ta wspaniała i niepowtarzalna scena kończy się bardzo nastrojowo, późnym wieczorem; w opisach aż czuć ciszę, spokój, kołysanie fal na morzu w pobliżu domu Ramsayów, zapach nocnego powietrza. Wydaje się to idealnym przejściem do następującej potem drugiej części książki - oddziaływającego na wyobraźnię, napisanego przepięknym językiem, bardzo sugestywnie ukazującego noc "Czas upływa", w którego poetyckich opisach ukryte są czasy wojny oraz poprzedzające ją i następujące tuż po niej.

Nie da się ukryć, że "Do latarni morskiej" to lektura niełatwa, zwłaszcza biorąc pod uwagę wspomniane wyżej liryczne opisy czy pytania stawiane przez Lily Briscoe. Nie mogę też ukryć tego, że wielu rzeczy w dziele Virginii Woolf nie rozumiem. Nie potrafię nawet porządnie wyjaśnić znaczenia tytułowej latarni, co być może wypadałoby umieć, jeśli chce się napisać recenzję. Niemniej jednak nie zrażam się i przypuszczam, że kiedyś wrócę do tej książki, nie tyle nawet po to, by ją lepiej zrozumieć, co dla samego zachwytu, jaki wywołuje. Bo wywołuje. I jest to główny powód, dla którego ją wszystkim gorąco polecam.


-----
[1] Virginia Woolf, "Do latarni morskiej", tłum. Krzysztof Klinger, Czytelnik, 1962, s. 239.
[2] Tamże, s. 123-124.
[3] Tamże, s. 156.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2681
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: