Dodany: 21.07.2011 14:52|Autor: ulf

Książka: Thor
Hohlbein Wolfgang

3 osoby polecają ten tekst.

Jak zostać królem fantasy


Uwaga - w dwóch miejscach (odpowiednio oznaczonych i ukrytych) zdradzam istotne dla treści szczegóły.


Rzut oka na okładkę wystarczył, by obudzić we mnie wikinga. „Brać!” – pomyślałem, po czym toporem wyrąbałem sobie drogę do smakowicie wyglądającej książki, zostawiając za sobą trupy ochroniarzy, zgwałcone ekspedientki i puszczony z dymem sklep, wszystko to, by zdobyć danie na znakomicie zapowiadająca się ucztę dla wyobraźni. Fantazjuję sobie oczywiście, bo w rzeczywistości grzecznie zapłaciłem należne ponad 40 złotych za książkę, ale uczucia niecierpliwości, pobudzenia i oczekiwania na doskonałą rozrywkę, towarzyszące spojrzeniu na okładkę, były jak najbardziej prawdziwe. „Thor”. Nordycka mitologia. Zamieć, burza, wilki, bogowie… To wystarczy, by mnie rozochocić. „Niemiecki król fantasy!”[1] – co prawda nigdy nie słyszałem o Wolfgangu Hohlbeinie ani nie znałem nic z fantasy zza zachodniej granicy, ale byłem gotów uzupełnić te braki w wiedzy, skoro nadarzała się okazja przeczytania powieści „jednego z najpoczytniejszych niemieckich autorów”[2]. W dodatku, na Odyna, tego było już za wiele, bym trzeźwo myślał: promocyjny tekst oznajmiał, że książka jest częścią multimedialnego projektu „Asgard Saga” z udziałem zespołu Manowar. A ja lubię tych grających heavy metal maniaków, którzy śpiewają o wikingach, stali, krwi, bogach wojny, zabijaniu, bitwach, mieczach, bohaterach, sile, potędze, braterstwie, woli mocy, demonach, wojownikach i tym podobnych poruszających duszę sprawach. Pięknie wydana książka kusiła mnie niesamowicie, a 800 stron zapowiadało długą podróż w cudowne światy. Jakimż byłem głupcem!

Zupełnie zapomniałem, że powiedzenie o nieocenianiu książki po okładce należy również rozumieć jak najbardziej dosłownie. Pierwsze wątpliwości pojawiły się, gdy - rychło w czas - postanowiłem poszukać w Internecie informacji o nabytej pozycji. Hohlbein, jak się okazuje, w ciągu 29 lat kariery wydał ponad 200 książek! Wiedząc, że w przypadku pisarzy taka liczba dzieł nieczęsto przechodzi w jakość, zacząłem obawiać się, czy rzekomy „król fantasy” nie jest raczej zwykłym producentem niestrawnej „masówki”. Następnie zajrzałem na oficjalną stronę projektu „Asgard Saga” i skonstatowałem, że przecież Manowar poza EP z 2009 roku nie wydał albumu, mającego być częścią tego projektu. Sama strona okazała się nieregularnie aktualizowana i odniosłem wrażenie, że cały „projekt” utknął w 2009 roku, w którym Manowar organizował ostatni raz w Niemczech swój festiwal. Ta „współpraca” zaczęła wyglądać raczej na próbę wzajemnej promocji Hohlbeina i Manowar w wiadomym celu wyciągnięcia dodatkowej kasy od fanów (a tych zarówno zespół, jak i autor mają w Niemczech bardzo wielu, więc układ biznesowy to wręcz idealny).

Później było już tylko gorzej, bo zacząłem w końcu czytać książkę, a rozczarowanie stawało się coraz to większe. Co się bowiem okazało? Przede wszystkim powieść nie jest wcale „osadzona w fascynującym świecie mitologii nordyckiej”[3]. To znaczy owszem, występują w niej postaci i miejsca noszące dobrze znane miana, ale nie mają one poza tym za wiele wspólnego z prawdziwą nordycką mitologią. Jest „Midgard”, który nie jest Midgardem, są „Einherjerzy”, którzy nie są einherjerami, „Fenrir”, który nie jest Fenrirem i tak dalej… Powieść okazuje się zwykłą, przeciętną fantasy jakich wiele i gdyby autor ponadawał postaciom inne imiona, niewiele by to zmieniło poza tym, że „Thor” brzmi lepiej niż choćby „Hans”. Hohlbein zupełnie dowolnie pozmieniał role, funkcje, los czy motywacje poszczególnych postaci z nordyckiej mitologii, doszczętnie zabijając przy tym klimat. I niby można powiedzieć, że autor ma prawo do własnej interpretacji mitów, ale jeżeli one w swej prawdziwej formie wciąż fascynują i inspirują ludzi po tysiącu lat, to znaczy, że są czymś wyjątkowym, czego nie warto ot, tak sobie wywracać do góry nogami, bo zwyczajnie nie dorówna się oryginałowi. A Hohlbein za to, co zrobił z bogami Asgardu, Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu z pewnością nie zostanie wpuszczony do Walhalli.

Słabo jest też z fabułą. Właściwie jest ona streszczona jednym zdaniem na okładce: „Człowiek z młotem w dłoni. (…) Kim jest ten mężczyzna? Czy to naprawdę, jak wielu wierzy, Thor – bóg piorunów i burzy? I czy przybył, by uratować świat, czy raczej... by go zniszczyć?”[4]. Przez 800 stron powieści Thor próbuje sobie przypomnieć, kim właściwie jest i czy ma w końcu uratować ten świat, czy jednak nie. Wątków pobocznych brak, ciekawych postaci również. Przesłania, głębszej myśli, zdań zapadających w pamięć po prostu nie ma. Wraz z Thorem przebijamy się przez 800 stron niezbyt interesujących dialogów i schematycznych potyczek. Thor jest oczywiście wymiataczem, który swym magicznym młotem kładzie wrogów jak leci, by jednak nie było mu zbyt łatwo, niemal za każdym razem zostaje ciężko ranny, uwięziony lub musi uciekać. Te trzy warianty występują w każdej możliwej kombinacji, to jest Thor bywa ranny i uwięziony, ranny i musi uciekać lub zostaje uwięziony i musi… wiadomo, co zrobić. W razie jakichś nieprzewidzianych kłopotów zawsze czuwa nad nim deus ex machina w postaci wilka Fenrira, z niewyjaśnionych przez Hohlbeina powodów gotowego pomagać Thorowi w sytuacjach bez wyjścia. Sceny walki w powieści są nijakie, kompletnie pozbawione klimatu. Thor rzuca magicznym młotem, który pokonuje paru wrogów na raz, po czym wraca do jego dłoni. Fascynujące. Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu. 800 przeklętych stron, by zaserwować taką nędzę?!

Książka jest słaba. Uznałbym ją za przeciętną powieść fantasy, gdyby nie ogromne oczekiwania, jakie wzbudza wykorzystanie nordyckiej mitologii, współpraca z Manowar i tytuł „króla niemieckiej fantasy”, jaki rzekomo nosi autor. Czy naprawdę Hohlbein to najlepsza fantasy, jaką ma do zaoferowania naród Goethego i Schillera? Jeśli tak, to jestem w szoku, bo choćby nasz Marcin Mortka debiutem z 2003 roku, „Ostatnią sagą”, całkowicie miażdży „Thora” Hohlbeina. A Mortce nikt nie napisał na okładce, że jest „królem fantasy” ani nie życzył sobie ponad 40 złotych za jego książkę. Jeśli chcecie poczytać dobrą powieść w nordyckim klimacie to sięgnijcie po „Ostatnią sagę” - w niej, w przeciwieństwie do dzieła Hohlbeina, jest ciekawy konflikt i interesujące postacie. Nie chcę już nawet porównywać Hohlbeina choćby z Sapkowskim czy anglosaskimi gigantami fantasy, bo to zupełnie inna liga. Chcecie fascynującą powieść historyczną o wikingach, napisaną w pogańskim duchu, z niesamowitymi opisami bitew w murze tarcz, w których prawdziwie czuć krew, pot i strach? Sięgnijcie po książki z serii „Wojny wikingów” Bernarda Cornwella, bo takich opisów walk nie dostaniecie u Hohlbeina. Chcecie ciekawą, nie bezsensowną, jak u Hohlebeina, interpretację nordyckich mitów, sięgnijcie po „Młot i Krzyż” . A fani Manowar? Kupcie lepiej kolejna płytę czy koszulkę. Książka Hohlbeina poza jednym zdaniem, wzywającym bogów wojny - nie ma wiele wspólnego z zespołem. Manowar potrafił wydać koncepcyjny album „Gods of War” i pozostać wierny starym bogom, nie próbując w bezsensowny sposób zmieniać motywów nordyckiej mitologii. Jest wiele książek czy rzeczy, które warto kupić bardziej niż „Thora”, mógłbym zapewne teraz napisać cały poradnik pod tytułem „Jak lepiej spożytkować ponad 40 złotych, niż na powieść Hohlbeina?”, zaczynając od rozdania tych pieniędzy potrzebującym, a kończąc na zakupie dobrej wódki w celu upicia się i zapłakania nad parszywością świata, w którym tytuł „króla fantasy” przez nadużywanie zdewaluował się zupełnie jak oficjalna, państwowa „żałoba narodowa” w Polsce.

I tu nie chodzi o to, że piszę sobie taką akurat recenzję, by się wyzłośliwiać. Wcale nie sprawia mi to satysfakcji. Gdyby nie cena oraz ogromne oczekiwania, jakie rozbudzają okładka i zapowiedzi, po przeczytaniu „Thora” rzuciłbym go w kąt i szybko zapomniał o tej słabej powieści. Ale że czuję jednak duchowe pokrewieństwo z wszelkimi maniakami fantasy, wikingów, nordyckiej mitologii, Manowar itp., lojalność zobowiązuje mnie do napisania ostrzeżenia: nie bądźcie tak głupi jak ja i nie dajcie się zwieść promocji, zachęcającej okładce i wszelkim pochwałom na niej zawartym. Szanujcie swe pieniądze i nie kupujcie „Thora”. To jest czerstwa buła sprzedawana jako ekskluzywny kawior.



---
[1] Wolfgang Hohlbein, „Thor”, tłum. Miłosz Urban, wyd. Telbit, 2011, tekst z okładki.
[2] Tamże.
[3] Tamże.
[4] Tamże.


[Recenzję zamieściłem wcześniej na moim blogu]

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 5126
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 5
Użytkownik: Annvina 22.07.2011 09:31 napisał(a):
Odpowiedź na: Uwaga - w dwóch miejscach... | ulf
Czy ta książka ma coś wspólnego z filmem Thor? Bo jeśli tak, to na samą myśl dostaję gęsiej skórki. Właściwie większość Twojej recenzji pasuje jak ulał do tego... czegoś, na czym byłam w kinie. Podobnie jak Ty miałam wielkie oczekiwania i równie gorzko się zawiodłam.
Sam pomysł nowego spojrzenia na mitologię skandynawską jest dobry, ale na Odyna, nie w ten sposób. Niech film czy książka mają jakiś sens, fabułę, ciekawych bohaterów, humor, styl, cokolwiek, nie wspominajać już o jakimkolwiek przesłaniu.
A tak na marginesie - świetna recenzja nieświetnej książki.
Użytkownik: ulf 22.07.2011 11:37 napisał(a):
Odpowiedź na: Czy ta książka ma coś wsp... | Annvina
Jak widać nie jest to dobry czas dla boga grzmotów. I jakby przetaczające się nad Europą potężne burze oznajmiają jego gniew o to, co wyprawiają niektórzy twórcy. Ja miałem to szczęście, że przeczytane opinie o filmie "Thor" skutecznie odwiodły mnie od jego oglądania.
Użytkownik: Annvina 22.07.2011 12:47 napisał(a):
Odpowiedź na: Jak widać nie jest to dob... | ulf
:):):)
Użytkownik: Malita 22.07.2011 12:33 napisał(a):
Odpowiedź na: Uwaga - w dwóch miejscach... | ulf
Popieram, świetna recenzja nieświetnej książki - przez sympatię dla wikingów chciałam toto przeczytać, ale... jakoś mi przeszło. A film "Thor", cóż - hollywoodzka mała szmirka o asgardzkim herosie. Niemniej wyznaję, że poszłam z nastawieniem "obejrzę mało wymagający film dla odmóżdżenia" i przy takim nastawieniu wyszłam zachwycona.
Użytkownik: Annvina 22.07.2011 12:44 napisał(a):
Odpowiedź na: Popieram, świetna recenzj... | Malita
Moje oczekiwania były mniej-więcej na poziomie Troi czy Odysei, tyle że inna mitologia, a toto to nawet obok mitologii skandynawskiej nie leżało. Brrr!
No dobra, jak ten cały Thor zdjął koszulkę to może i było na co popatrzeć, ale jakbym chciała obejrzeć sobie fajnych facetów bez koszulek to bym poszła na czipendejlsów ;)
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: