Dodany: 21.07.2011 13:48|Autor: dot59
Zrozumieć się, jak kobieta z kobietą...
Wątki homoerotyczne w dobrej literaturze psychologiczno-obyczajowej wcale mi nie przeszkadzają (pod warunkiem, że – podobnie zresztą jak i w wątkach „hetero” – autorowi udaje się uniknąć zbytniej dosłowności w opisach scen erotycznych, która, moim zdaniem, całkowicie odziera je z powabu i zamiast wzbudzać dreszczyk podniecenia, wywiera efekt wręcz przeciwny, czyli zniesmaczenie), jednak po powieści czy opowiadania jawnie deklarujące taką tematykę zdecydowanie nie sięgam z własnej woli. Nie czuję zapotrzebowania i już. Do „Codzienności” też by mi się pewnie nie spieszyło, gdybym przed jej pożyczeniem dokładnie przeczytała notkę na okładce, gdzie oprócz poinformowania, że zawarte w zbiorku teksty opowiadają o problemach kobiet, znalazła się wzmianka, iż twórczyni ich jest „jest najbardziej rozpoznawalną w Polsce autorką prozy lesbijskiej”[1]. Ale skoro już trafiła na moją półkę, trudno było nie przeczytać.
Ostatecznie nie mogę powiedzieć, żebym żałowała tego doświadczenia, bo opowiadania są autentycznie żywe i pełne dramatyzmu. Nie każda z trzynastu bohaterek jest otwartą lesbijką; może nawet więcej jest tych, które wykazują orientację biseksualną czy też... jak by to powiedzieć... przede wszystkim antymęską, zwracając się ku innej kobiecie raczej jak ku siostrze, która zrozumie, wysłucha, pocieszy i uwolni od poczucia dokuczliwego zdominowania przez mało subtelnego partnera płci przeciwnej. Ale każda z nich zmaga się z jakąś przeszkodą, utrudniającą jej normalne funkcjonowanie, nosi w duszy jakąś zadrę; jednej dolega samotność, druga cierpi z powodu choroby bliskiej osoby, trzecią dręczy wspomnienie spowodowanego przez siebie wypadku, w którym ona straciła zdrowie, a ktoś inny życie, za następną wlecze się trauma krzywd doznawanych przez dzieci w kolejnych pokoleniach rodziny, w której dotąd przymyka się oczy na jawnie pedofilskie zachowania ojców i dziadków... Autorka dobrze sobie radzi z konstruowaniem fabuły małych form, z budowaniem napięcia i z wydobywaniem z portretowanych postaci tego, co najważniejsze. Co więcej, stara się trzymać zawsze nieco poniżej wspomnianej granicy dosłowności, tylko w jednym tekście wyraźnie ją przekraczając.
Troszkę gorzej jest natomiast z opanowaniem języka. Obok fragmentów bez zarzutu, wręcz wycyzelowanych, trafiają się i takie, przy których odnosi się wrażenie, że pisane były „na chybcika” tuż przed oddaniem do druku, bez próby zastanowienia się nad ich konstrukcją i wymową. Może fraza „imiona wystrzeliły serią”[2] rzeczywiście obrazowo oddaje tempo przedstawiania się uczestników większej imprezy towarzyskiej, ale brzmi po prostu śmiesznie. Co ma znaczyć: „jakie te trąbki mają miękkie palce”[3], nie udało mi się dociec; wypowiedź ta pada z ust osoby, która wcześniej po raz pierwszy w życiu zdrowo pociągnęła sobie skręta z marihuaną i być może ma związek z ukazującymi się w jej świadomości obrazami, ale jeśli tak, to może warto byłoby cokolwiek o nich wspomnieć, a nie wtykać takie pozbawione sensu zdanie w skądinąd normalny dialog. Opisy postaci, w większości opowiadań udane, w ostatnim z nich są wyjątkowo nieporadne: „Była taka szczupła, miała szare włosy w tym samym kolorze co oczy, za to koszulę w czerwoną kratę. I dżinsy. Bożena. Jak ucharakteryzowana na starszą, przemalowana dla niepoznaki”[4].
No i, podobnie jak spora liczba współczesnych polskich prozaików, również i autorka „Codzienności”najwyraźniej nie całkiem opanowała zasady funkcjonowania podmiotu domyślnego, czego dowodem taki oto fragment:
„- Cześć – powiedziała Majka zwyczajnie. Zawsze miała problem z początkiem – rozmowy, listu, podróży. Darowała sobie wymyślanie dowcipnych sposobów przypominania o sobie w obawie, że prędzej Julia odjedzie w siną dal.
Spojrzała na Majkę ze zmarszczonymi brwiami, zaskoczona i jakby urażona, czy raczej zaniepokojona tym prostym faktem, że ktoś się do niej odezwał.
Odruchowo ściągnęła kaptur i twarz Julii błyskawicznie odtajała”[5].
Majka powiedziała, Majka sobie darowała – a kto spojrzał na Majkę i kto ściągnął kaptur? Zachodzę w głowę, jak to się stało, że ani autorka, ani nikt z zespołu redakcyjnego nie zadał sobie tego pytania i nie zwrócił uwagi na potrzebę dokonania poprawek...
Toteż mimo oczywistych pozytywów suma wrażeń wystarczyła na ocenę ledwie ponadprzeciętną.
---
[1] Ewa Schilling, „Codzienność”, wyd. Korporacja Ha!art, Kraków 2010, tekst z okładki.
[2] Tamże, s. 13.
[3] Tamże, s. 19.
[4] Tamże, s. 245.
[5] Tamże, s. 145.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.