Dodany: 19.07.2011 00:54|Autor: in_dependent

Książka: Ania z Zielonego Wzgórza
Montgomery Lucy Maud

3 osoby polecają ten tekst.

Dziewczynka o nieco wybujałej wyobraźni


Jako dziecko zawsze byłam nieco inna niż moje rówieśnice. Owszem, stroiłam swoje Barbie we wściekle różowe kreacje, miniaturowe szpilki, odgrywałam nimi scenki rodzajowe z udziałem Kena (lalek miałam około dziesięciu, ale Kena tylko jednego - biedny Ken!), czesałam barwne kucyki Pony, z wypiekami na twarzy śledziłam coniedzielne dobranocki Disneya (i piątkowe "Smerfy"), budowałam różne fortyfikacje z klocków Lego i chciałam chodzić tylko w sukienkach, którymi można było "kręcić".

Ale jednocześnie potrafiłam bawić się przez cały dzień całkowicie sama, czytając, "rozmawiając" lalkami, tworząc niesamowite opowieści i potem je na swój sposób spisując. Podczas spaceru przyglądałam się wszystkiemu dookoła - drzewom, napotkanym ludziom, nawet kałużom - z tego powodu najczęściej wracałam do domu z płaczem, pobrudzoną sukienką i co najmniej jednym rozbitym kolanem. Wracając z przedszkola, a później już z podstawówki, ciągnięta za rękę przez babcię lub mamę, mogłam oddać się całkowicie marzeniom - wyobrażałam sobie wówczas najróżniejsze sytuacje, wymyślałam przedziwne historie, układałam nawet w głowie dialogi pomiędzy bohaterami moich rozmyślań.

Nic więc dziwnego, że gdy podczas dosyć nudnego, deszczowego pobytu w Piwnicznej-Zdroju otworzyłam, zakupioną w miejscowej księgarni za namową mamy, znaną powieść dla młodzieży, od razu rozpoznałam w głównej bohaterce kawałek siebie. Prawdziwą bratnią duszę.

Ania Shirley w momencie przybycia na Zielone Wzgórze była nieco starsza ode mnie - małej dziewczynki, która po raz pierwszy miała w rękach historię jej przygód w Avonlea. Nie przeszkodziło to jednak rudowłosej i piegowatej istocie zostać moją najprawdziwszą literacką przyjaciółką. Z Anią zwiedziłam wszystkie zakątki Zielonego Wzgórza, przysiadałam pod uroczą Królową Śniegu, spacerowałam Białą Drogą Rozkoszy, podziwiałam Jezioro Lśniących Wód i z lekkim niepokojem przebiegałam przez Las Duchów. Z Anią cieszyłam się z zamieszkania na Zielonym Wzgórzu, wstydziłam się próżności po zafarbowaniu włosów, przeraziłam tonącą łódką i płakałam po stracie Mateusza.

Ania dorastała wraz ze mną, więc dzieliłyśmy się wspólnymi smutkami oraz radościami. I dzielimy się po dziś dzień. Gdy raptem tydzień temu po raz kolejny trzymałam w ręku niezbyt grubą powieść z nieco sfatygowaną, zieloną okładką czułam, jakbym cofnęła się w czasie.

Był rok 1992, Piwniczna-Zdrój, dżdżysty schyłek wiosny, początek mokrego, choć gorącego lata, gdy zamiast wypełniać szkolne ćwiczenia siedziałam podparta przy malutkim stoliku w naszej - mojej i mamy - prywatnej kwaterze i czytałam książkę. Za oknem bębnił kapuśniaczek, a Ania właśnie jechała z Mateuszem Białą Drogą Rozkoszy wprost do nowego domu, rozkoszując się pięknem mijanych krajobrazów, nie wiedząc jeszcze, że wcale nie jest oczekiwana na Zielonym Wzgórzu...

Jednym z niewątpliwych atutów "Ani z Zielonego Wzgórza" jest język, którym zachwycam się po dziś dzień. Piękny, wzniosły, pełen metafor, barwnych epitetów, wyszukanych eufemizmów, ciekawych epifor, a jednocześnie tak bardzo przystępny dla Czytelnika i niezmiennie zniewalający, bez względu na to, czy powieść czyta się mając lat dziesięć, czy dwadzieścia. Prawdziwy kunszt językowy powieści odnaleźć można jednak nie w opisach przyrody, krajobrazu, ale nade wszystko w niesamowitych dialogach.

"- Znowu jedna nadzieja pogrzebana... Życie moje jest prawdziwym cmentarzem nadziei..."[1].

Kolejnym walorem powieści kanadyjskiej pisarki Lucy Maud Montgomery jest bezsprzecznie jej uniwersalność. Po "Anię" sięgają praktycznie wszyscy, bez żadnych ograniczeń wiekowych czy pokoleniowych. Babcie czytają je swoim wnukom, mamy dzieciom, a kiedyś pewnie i te dzieci, wychowane na Zielonym Wzgórzu, będą czytały przygody Ani swoim dzieciom. Wydaje mi się, że mężczyźni również nie gardzą tą ciepłą i chyba nieco bardziej kobiecą lekturą (mój licealny kolega przeczytał cały cykl). A przecież "Ania z Zielonego Wzgórza" jest już właściwie seniorką, zapewne chodzącą o lasce i odpoczywającą w ciepłym, wygodnym fotelu gdzieś w Złotym Brzegu, pod czujnym okiem ukochanych dzieci - ma bowiem ponad sto lat. Tym bardziej niesamowitym jest fakt, iż wciąż potrafi zachwycić, zaczarować tych starszych i tych zupełnie nowych, najmłodszych Czytelników.

"- Drogi, ukochany świat! - szepnęła. - Jakże ja cię podziwiam i jakże się cieszę, że żyję wśród ciebie"[2].

Gdy Maud Montgomery (pisarka używała tylko drugiego imienia) napisała pierwszy tom powieści o Ani Shirley, był rok 1905. Mieszkała wówczas w Cavendish na Wyspie Księcia Edwarda wraz z ukochaną babcią, którą się opiekowała po śmierci dziadka. Była samotną panną, mającą jednak na swoim koncie zerwane zaręczyny i burzliwy romans, podatną na względy miejscowego pastora (notabene jej przyszłego męża!). Matka Maud zmarła w jej dzieciństwie, ojciec, nie potrafiąc zająć się swym jedynym dzieckiem, oddał córkę pod opiekę dziadkom, a sam niedługo potem ożenił się ponownie i wychowywał dzieci z drugiego małżeństwa. Może to właśnie pod wpływem swoich osobistych, bolesnych przeżyć trzydziestojednoletnia Maud stworzyła historię Ani? Wszak wychowywana przez kochających, lecz surowych dziadków, pozbawiona opieki i troski ze strony rodziców mogła czuć się nieco samotna, a na pewno porzucona przez ojca, z którym nie utrzymywała bliskich kontaktów. Lecz wiernych wielbicieli Ani na pewno ucieszy fakt, iż zarówno dom Cuthbertów, jak i sama Ania istniały naprawdę.

Zielone Wzgórze to znajdująca się do dzisiaj na Wyspie Księcia Edwarda posiadłość bliskiej rodziny Lucy M. Montgomery, zaś pierwowzorem rudowłosej Ani była niezwykłej urody modelka - Evelyn Nesbit, której zdjęcie pisarka znalazła w jednym z magazynów. Miejmy jednak nadzieję, że podobieństwo panien Shirley i Nesbit kończy się na wyglądzie zewnętrznym, gdyż urodziwa Evelyn była dosyć próżną, niestroniącą od mężczyzn, nieco nawet wyuzdaną istotą, w dodatku zamieszaną w zabójstwo swojego kochanka!

Bez względu jednak na genezę powstania "Ani", której obecnie dokładnie odtworzyć nie sposób, Maud Montgomery napisała, a następnie wydała w 1908 roku znakomitą powieść dla dziewcząt, która po dziś dzień zachwyca i porywa tysiące osób na całym świecie.

Czy Wy również dalibyście się, w ten poniedziałkowy wieczór, porwać bogatej wyobraźni Ani? :)



---
[1] Lucy Maud Montgomery, "Ania z Zielonego Wzgórza", wyd. Nasza Księgarnia, Warszawa 1992, s. 40.
[2] Tamże, s. 298.


[Tekst opublikowałam wcześniej na swoim blogu]

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 9180
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 9
Użytkownik: koczowniczka 13.11.2011 08:56 napisał(a):
Odpowiedź na: Jako dziecko zawsze byłam... | in_dependent
Piszesz, że Montgomery mieszkała "wraz z ukochaną babcią, którą się opiekowała po śmierci dziadka". Być może się mylę, ale zawsze myślałam, że Montgomery niezbyt kochała babcię, opiekowała się nią tylko z poczucia obowiązku. W "Duszy uwięzionej" wiele razy narzekała na babcię, skarżyła się na przykład, że babcia nie pozwala jej się kąpać, zapraszać przyjaciół, że nie okazywała jej nigdy zrozumienia itp.
I co masz na myśli pisząc, że "Ania istniała naprawdę"? Wydawało mi się, że Ania to postać wymyślona.
Użytkownik: aleutka 13.11.2011 16:20 napisał(a):
Odpowiedź na: Jako dziecko zawsze byłam... | in_dependent
No nie wiem. Sama Montgomery za postac najbardziej zblizona do siebie pod wzgledem charakteru uznawala chyba Emilke. W jednym z magazynow Montgomery znalazla o ile pamietam wzmianke o farmerach, ktorzy "zamowili" chlopca z domu sierot a przyslano im dziewczynke. Przegladala swoj katalog pomyslow, uznala ze to dobre na opowiadanie, i pierwotnie tak to wlasnie napisala. Dopiero potem rozwinela rzecz cala w powiesc. Ania rozsadzila ramy krotkiej formy :)

Opieke nad babcia Maud uznala po prostu za swoj obowiazek, zwlaszcza wobec faktu ze dziadkowie zajeli sie nia po smierci matki. (Testament jej dziadka byl sformulowany wyjatkowo niezrecznie - lub tez uzywajac slow samej Maud "bezgranicznie glupi" - gdyby nie Maud babcia bylaby zmuszona opuscic dom, w ktorym mieszkala przez wiekszosc swojego zycia co nie przyczyniloby sie do poprawy jej kondycji po smierci meza. Z tego wzgledu Maud wahala sie czy przyjac oswiadczyny Ewana, wiedzac ze nie moze wyjsc za maz dopoki babcia zyje). Niewatpliwie byl to jednak trudny zwiazek. Trzeba przyznac ze sama Maud byla dzieckiem niezaleznym, upartym i skrytym, niektorzy twierdza ze nawet dla mlodych rodzicow stanowilaby wyzwanie a coz dopiero dla pary staruszkow o utrwalonych zwyczajach i skostnialych charakterach. Czesto sie zastanawiam - miala przeciez rodzine w Park Corner, wujow, ciotki, kuzynow, ludzi bardziej zblizonych wiekiem i niewatpliwie ja kochajacych - miala tam otwarte nieustanne zaproszenie, przynajmniej do niektorych z nich. Dlaczego rodzina podjela decyzje, ze Maud zostanie u dziadkow? Czy tak wypadalo? Czy w gre wchodzila duma rodzinna? To dla mnie zagadka. Czasem wrecz mysle przekornie, ze moze ta scena kiedy odbywa sie losowanie u kogo zostanie Emilka jest kolejnym akcentem autobiograficznym...

Ojca natomiast kochala bardzo, niemal wielbila i chyba nie czula sie przez niego porzucona. Nie miala oporow przed krytykowaniem w dziennikach postawy rodziny wobec niej, takze najblizszych. Wobec ojca jest zawsze lojalna i gleboko przekonana o jego milosci. Oceniajac jego postepowanie przykladamy dzisiejsza miare do zupelnie innych norm. Mam wrazenie ze uznawano wtedy, iz samotny mezczyzna nie jest w stanie zapewnic dziecku (zwlaszcza dziewczynce) nalezytej opieki, wiec jesli istniala rodzina czesto tam wlasnie zostawiano dzieci w takiej sytuacji. Hugh Montgomery postapil wiec zgodnie z zasadami, przekonany ze wybiera najlepiej dla Maud. Potwierdzalby to fakt, ze kiedy tylko zalozyl druga rodzine natychmiast wezwal Maud do siebie, mam wrazenie ze chcial aby zostala z nim, sama Maud tez chyba zywila takie nadzieje. Niestety popadla w permanentny konflikt ze swoja macocha, osoba o trudnym charakterze i nie wytrzymala tam dlugo, choc sie starala, ze wzgledu na ojca wlasnie, ale wtedy byla juz starsza, bardziej samodzielna, odeszla chyba do college'u o ile dobrze pamietam. Nie wiem, czy nie utrzymywala z nim bliskich kontaktow. Warto pamietac ze podroz kolejowa z Wyspy Ksiecia Edwarda do Saskatchewan trwala pare dni, wiec weekendowe wizyty nie bardzo wchodzily w gre. Bardzo natomiast,niekiedy wrecz rozpaczliwie Maud tesknila za matka.

Nie szukalabym raczej zbyt autobiograficznych cech w Ani; zdecydowanie byla to postac fikcyjna. Trudno mi tez uwierzyc, ze pierwowzorem Ani byla jakas niezwyklej urody modelka. Wtedy kanony urody byly bardzo restrykcyjne i zdaje sie najlepiej widziano blond loki, rozowe policzki i niebieskie oczy (lub tez osoby w typie Diany Barry, rumiane krolewny Sniezki w zdrowym, krzepkim typie. Ania ma przeciez kompleksy na tle swojej szczuplej figury, ktore dzis brzmia humorystycznie. Dzis wlasnie ona moglaby byc modelka, ale wtedy...). Podsumowanie wygladu Ani dokonane przez Malgorzate Linde (Alez ty masz piegi, zupelnie jak indycze jajo! A te wlosy, istna marchew!!) oddaje chyba dosc dobrze generalna postawe wobec celtyckiego typu urody Ani. Ogromna zaleta tej ksiazki jest wlasnie przekonanie bijace z jej kartek, ze inteligencja, wrazliwosc i inne cechy zabarwiaja urode dziewczyny i sprawiaja, ze choc nie jest klasyczna pieknoscia ma charakter i urok i ze to sie liczy o wiele bardziej.

Wzniosly jezyk? Ja tam tego nie widze. Wydaje mi sie wrecz ze cecha, ktora ocala jezyk Montgomery przed popadnieciem w urocza staroswieckosc jest wlasnie humor i dyskretna, pelna ciepla ironia wobec romantycznych uniesien Ani i jej tesknoty za "wznioslym" pieknem. Niewatpliwa zaleta jezyka Montgomery jest tez jego bogactwo i zroznicowanie, przyczyniajace sie do pelnej indywidualizacji bohaterow. Dla mnie perelka pozostaje wypowiedz wygloszona przez jedna z marginalnych postaci w Janie ze Wzgorza Latarni "Ten wczorajszy pudding prosze panienki byl chyba troche zbyt pozywny. Te wszystkie.. jak im tam.. witaminy, czlowiek musi to jesc od dziecka zeby mu nie zaszkodzilo". Ona to umiala. Romantyczne, wrazliwe dziewcze i wiejski czlowiek "do wszystkiego" w typie zlotej raczki, sluzaca, ktora w zyciu swoim czytala tylko Biblie i almanach "co kazdy wiedziec powinien" a reszte wiedzy czerpala z zycia po prostu - kazde z nich mowi po swojemu, barwnie i ciekawie.
Użytkownik: koczowniczka 14.11.2011 10:25 napisał(a):
Odpowiedź na: No nie wiem. Sama Montgom... | aleutka
Tak, to nie miłość trzymała dorosłą Maud przy babci, lecz poczucie obowiązku, wdzięczność za wikt i dach nad głową.

Język to osobna sprawa. Wyszukane zwroty pojawiają się tylko w wypowiedziach Ani i, co charakterystyczne, wszyscy dorośli są niezadowoleni ze sposobu jej mówienia, zgorszeni nawet. Pani Linde uważa, że Ania używa "mocnych zwrotów", Maryla postanawia, że musi oduczyć Anię "paplania", choć też w pewnym momencie stwierdza: "sama jestem ciekawa, co ona jeszcze powie".

O bogactwie i zróżnicowaniu języka świadczy już scena znajdująca się na początku powieści, kiedy to Maryla próbuje poznać przeszłość Ani. "Żadnych bajek z wyobraźni! Trzymaj się ściśle faktów" - nakazuje Maryla. Ania stara się trzymać ściśle faktów, mówić konkretnie, lecz niestety, do jej wypowiedzi co chwilę wkradają się dygresje. Mówi na przykład, jak nazywał się jej ojciec, i komentuje: "Przecież to byłoby okropne, gdyby mój ojciec nazywał się... powiedzmy, Jedediah". I od razu widać, że Ania nie jest w stanie mówić konkretnie. Ania i gołe fakty - to niemożliwe :-)

Aleutko, a Ty czytałaś wszystkie części pamiętników czy tylko te dwie wydane w Polsce?

in_dependent, sięgnij po "Uwięzioną duszę", naprawdę warto. To nadzwyczaj ciekawa lektura, choć też wstrząsająca i smutna.
Użytkownik: in_dependent 14.11.2011 13:48 napisał(a):
Odpowiedź na: Tak, to nie miłość trzyma... | koczowniczka
Koczowniczko i Aleutko, dziękuję Wam za Wasze komentarze.

Biografię Montgomery czytałam już jakiś czas temu, lecz wciąż, do tej pory tkwiło we mnie przekonanie, że to dziadek Lucy Maud był tym surowym, niemiłym, szorstkim "strażnikiem", a babcia raczej ostoją i dlatego Maud zajęła się nią po śmierci jej męża. Cóż, będę widocznie musiała uzupełnić sobie "Uwięzioną duszę" oraz powtórnie sięgnąć po pamiętniki Maud, by rozgryźć do końca ten problem.

W mojej opinii na temat "Ani z Zielonego Wzgórza" absolutnie nie starałam się znaleźć w rudowłosej bohaterce elementów biograficznych, czy jakiś cech właściwych Montgomery. Raczej zastanawiałam się głęboko nad samym momentem tworzenia tej niezwykłej powieści, nad genezą jej powstania i okolicznościami, które skłoniły Maud do napisania tej, chyba najsłynniejszej, powieści dla młodzieży w historii świata.

Doświadczenia samej Montgomery są dosyć istotne przy czytaniu całego cyklu o Ani, bo przecież autorka czerpała bardzo dużo informacji z czytanych lokalnych gazet, z ploteczek sąsiedzkich, czy wreszcie z miejsc, które były jej bliskie, były właściwie jej domem.

Ania istniała naprawdę. Fizycznie w ciele Evelyn Nesbit, mentalnie zaś w umyśle Maud - w kompilacji wszystkich poznanych dziewcząt, w przeczytanych notatkach informacyjnych miejscowych kurierów codziennych, w doświadczeniach życia codziennego, w jej sercu i w jej duszy. I to naprawdę jest niesamowite, bo bardzo w tej książce wyczuwalne.

Wzniosłym językiem posługuje się, jak zauważyłaś Koczowniczko, właśnie Ania. Język ten jest piękny, momentami poetycki i dosyć śmieszny w ustach małej dziewczynki, ale z każdą kolejną częścią przygód Ani, język staje się coraz bardziej autentyczny, zachwycający, porywający. Mnie wzruszył już w pierwszym tomie, podobnie zresztą jak niezwykle plastyczne opisy krajobrazu, jak wymyślne nazwy własne nadawane różnym miejscom, czy wreszcie jak wszystkie subtelne szczegóły, na które zwraca uwagę Maud, a które ja pewnie opisując otaczającą mnie rzeczywistość całkowicie bym pominęła.

Summa sumarum, niesamowita to książka, którą nie tylko cudownie się czyta, ale o której także przyjemnie się rozmawia :)
Użytkownik: koczowniczka 18.11.2011 09:35 napisał(a):
Odpowiedź na: Koczowniczko i Aleutko, d... | in_dependent
Czytałam tylko pierwszy tom "Ani" i cóż, myślę, że sięgnę po kolejne :-) Język, jakim posługiwała się Ania, na początku wydawał mi się właśnie śmieszny, dziwaczny, dopiero potem się do niego przyzwyczaiłam. Nawet zastanawiałam się, skąd Ania, dziewczynka wychowywana w domu sierot i mieszkająca u różnych pań, u których musiała bezustannie pracować, zdobyła takie słownictwo. Bo chodzi nie tylko o wyszukane wzroty, ale też o jej wiedzę. Jedenastoletnia Ania najwidoczniej czytała nawet... Szekspira. Świadczy o tym fragment jej wypowiedzi:

"Jeśliby nawet róża miała inne imię, pachniałaby równie rozkosznie, ale trudno mi w to uwierzyć. Sądzę, że nie byłaby tak wspaniała, gdyby się nazywała ostem lub kapustą".

U Szekspira był bardzo podobny fragment:

"Czymże jest nazwa? To, co zowiem różą,
Pod inną nazwą równie by pachniało".

Użytkownik: aleutka 20.11.2011 20:30 napisał(a):
Odpowiedź na: Tak, to nie miłość trzyma... | koczowniczka
Bede sie upierala, ze Ania "nie istniala naprawde". Stosujac twoj tok rozumowania mozna powiedziec, ze kazda dobra postac literacka istnieje naprawde - w umysle (sercu, duszy) pisarza, a potem czytelnikow. Natasza Rostowa na rowni z Ania.

A juz zupelnie - jak mowilam wczesniej - nie kupuje koncepcji Evelyn Nesbit, jakiejs niezwyklej urody modelki, jako pierwowzoru Ani. Poza wszystkim innym zdjecie w magazynie przedstawiac musialo dorosla kobiete, wiec ta przerosnieta, chuda, piegowata ruda dziewczynka jest wytworem wyobrazni. Owszem, sama Montgomery przyznala, ze odrzucila precz idealy szkolki niedzielnej i uczynila z Ani prawdziwa dziewczynke - ale miala tu raczej na mysli ze stworzyla postac wiarygodna psychologicznie jako czternastoletniego podlotka, a nie ze wzorowala sie na kims kto "istnial naprawde".

Jest swoja droga ciekawe, jak Maryla wplywa na Anie, a Ania na Maryle. Dzieki Maryli Ania odrobine "krzepnie" jesli mozna tak powiedziec, jej wlasny podniosly styl zaczyna ja w pewnym momencie smieszyc. Ania zostaje tez calkiem niezle przeszkolona w sprawach gospodarstwa domowego - jak przystalo na wychowanke Maryli Cuthbert, nie tracac swojej wyobrazni. Uczy sie jednak trzymac scisle faktow - na tyle przynajmniej aby ukonczyc studia :)

Zamierzam przeczytac wszystkie tomy dziennikow (choc wciaz sie waham w kwestii ostatniego, nie wiem, czy znajde sily), klopot w tym, ze sa upiornie drogie, a w bibliotekach nie ma. W Irlandii Montgomery jest malo popularna (nie zeby zupelnie zapomniana, ale malo popularna wlasnie. Mozna znalezc pojedyncze egzemplarze w ksiegarniach, jak sie czlowiek uprze. Ale zeby byly na liscie lektur to juz nie. Pamietam swoja pierwsza wizyte w irlandzkiej ksiegarni duzej sieci, a tu na polce ani jednej sztuki. ANI JEDNEJ ksiazki Montgomery. W szoku bylam. Dopiero potem dowiedzialam sie ze stala, ogromna popularnosc Montgomery w Polsce - i Japonii - postrzegana jest raczej jako swoisty fenomen. Wiec z ta "najslynniejsza powiescia mlodziezowa" tez bym byla ostrozna).
Użytkownik: koczowniczka 21.11.2011 12:36 napisał(a):
Odpowiedź na: Bede sie upierala, ze Ani... | aleutka
Zaszła pomyłka. Bo to nie ja uważam, że Ania istniała naprawdę, to nie jest mój tok rozumowania. To napisała in_dependent. Ja uważam, że Ania to postać fikcyjna, owszem, bardzo wiarygodna, fascynująca, ale - tylko postać.
Wczoraj zaczęłam czytać biografię Montgomery Maud z Wyspy Księcia Edwarda: Biografia L. M. Montgomery (Gillen Mollie). Przeczytałam na razie kilkadziesiąt stron i już mogę powiedzieć, że nie jest to dobra biografia. Autorka uważa, że Maud "nigdy tak naprawdę nie czuła się samotna", że "wierzyła, że jest bardziej samotna, niż była w rzeczywistości", że nie mogła pamiętać pogrzebu matki... Hm.
Użytkownik: aleutka 21.11.2011 14:22 napisał(a):
Odpowiedź na: Zaszła pomyłka. Bo to nie... | koczowniczka
Rzeczywiscie zle wkleilam komentarz chyba...

A Maud z Wyspy Ksiecia Edwarda to okropna ksiazka moim zdaniem. Powierzchowna, beznadziejna, bez pasji w ogole. Nie wiem, czy autorka miala w ogole dostep do pelnej edycji Dziennikow, ale nawet brak takiego dostepu nie usprawiedliwa wlasnie tych latwych zalozen na temat Maud. Jakby autorka biografii siedziala w glowie Maud a rownoczesnie wszystko wiedziala lepiej. Strasznie irytujace.
Użytkownik: annmarie 18.11.2011 11:28 napisał(a):
Odpowiedź na: Jako dziecko zawsze byłam... | in_dependent
Jak miło odkryć, że nie tylko ja byłam taką marzycielką w dzieciństwie :)
A cykl o Ani uwielbiam. Co ciekawe, najbardziej lubię końcowe tomy, zwłaszcza "Rillę ze Złotego Brzegu".
Pozdrawiam serdecznie :)
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: