Dodany: 18.07.2011 19:05|Autor: karreu
Ballada o warszawskiej chuliganerii (ZŁY)
Zły (
Tyrmand Leopold)
Mieszkam w Warszawie. Nie mam z tego powodu poczucia wyższości nad kimkolwiek, kto mieszka w innym mieście czy na wsi. Ja po prostu kocham miasto, w którym się wychowałam. Jako 5-latka uczyłam się piosenki o tramwaju nr 13, którym dojeżdża się na Wolę. Od małego słucham opowieści o życiu na Powiślu, a potem na Rakowcu. Uwielbiam wielkomiejskość i prowincjonalność Warszawy (tak, to wcale się nie wyklucza). Dlatego ZŁY podbił moje serce. Bo bohaterem ZŁEGO jest przede wszystkim Warszawa z "największym placem w Europie".
Można przeczytać książkę Tyrmanda dla samej intrygi kryminalnej, by dowiedzieć się, kim jest walczący z chuliganerią warszawską ZŁY. Nawet mnie, zatwardziałą antyfankę kryminałów, zainteresowało w końcu, kim on jest, czemu działa w taki sposób i co łączy go z Filipem Merynosem, prezesem spółdzielni "Woreczek". Jednak śledztwo jest sprawą drugorzędną. Wątek romansowy jest wciśnięty na siłę: zupełnie mnie nie obchodziło, co stanie się z Witoldem Halskim i Martą Majewską. Esencją ZŁEGO są drobiazgowe opisy miasta, które dźwiga się z ruiny. Warszawskie trotuary, tramwaje, kamienice, spelunki i kurz zostały utrwalone na papierze z malarską dokładnością. Czuje się wszechobecny smród papierosów i wódki, w nosie kręci od ceglanego pyłu. Takiej Warszawy już nie ma i trochę żal, że już jej nie ma. A może jest, tylko oprychówki zmieniono na dres z trzema paskami?...
Jakim językiem napisana jest ta powieść! Jak perfekcyjną konstrukcją jest narrator (i jego stosunek do świata przedstawionego)! Na biurku plącze mi się kilkanaście karteluszek z cytatami ze ZŁEGO, które wprawiły mnie w zachwyt. Narracja skrzy ironią i ogromnym dystansem do opisywanych zdarzeń. Nazwiska znaczące jak z powieści pozytywistycznych, patetyczne dialogi, długie wyliczenia, homeryckie porównania, nawiązania literackie - to wszystko jest grą i sprawia, że czytanie tej książki jest czystą przyjemnością. Takich powieści już się nie pisze. Tak znakomitych scen jak porażka Roberta Kruszyny na ringu nie znalazłabym we współczesnej prozie, która prawdopodobnie zwulgaryzowałaby piękny opis tak, że poczerwieniałbym z zażenowania zamiast uśmiechnąć się pod nosem. Takich postaci jak Robert Kruszyna też już nie spotkam: maszyna do zabijania, która roztkliwia się nad Alicją w Krainie Czarów i Kubusiem Puchatkiem, w której urocza naiwność i głupota mieszają się z bezwzględnością i okrucieństwem.
Złego (nomen omen) słowa nie dam o tej książce powiedzieć. Jest jedną z tych, które wpiszą się w mój prywatny kanon raz na zawsze.
Ocena: 6/6
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.