Dodany: 10.07.2011 13:48|Autor: Marioosh
Niemiecki gwiazdor na hiszpańskim szlaku
Stali bywalcy szlaków do Santiago de Compostela mówią, że te szlaki wzywają do ich przejścia i kiedy się takie wezwanie usłyszy, to nie ma odwrotu - trzeba spakować plecak i ruszać. Takie właśnie wezwanie usłyszał Hans Peter Kerkeling, komik, aktor, prezenter, konferansjer, gwiazdor niemieckiej telewizji, w której występuje już 30 lat. Intensywny tryb życia doprowadził do tego, że najpierw pogorszył mu się słuch, potem usunięto mu woreczek żółciowy, a następnie trafił na pogotowie z podejrzeniem zawału serca. Te wydarzenia wywołały w nim chęć zmienienia czegoś w swoim życiu, choć sam dokładnie nie wiedział, czego. I wtedy właśnie odezwało się do niego Camino de Santiago i powiedziało: ruszaj! - wszedł do księgarni i pierwszą książką, jaka wpadła mu w oko, był przewodnik po jakubowym szlaku, a trzeba przyznać, że niemiecki rynek wydawniczy jest w nie bardzo bogaty. Tak więc w czerwcu 2001 roku Hape Kerkeling udał się na pielgrzymkę, a w 2006 roku opisał ją w książce, która została do tej pory sprzedana w około trzech milionach egzemplarzy i przyczyniła się do pielgrzymkowego boomu w Niemczech - wystarczy powiedzieć, że w 2010 roku Niemcy byli drugą co do liczebności narodowością wśród pielgrzymów w Santiago, dotarło ich tam 14503, gdy np. Polaków - siedem razy mniej, bo tylko 2040. Przeczytałem ją niedawno i...
...przeżyłem lekkie rozczarowanie. Czytelnicy książek o pielgrzymkach do Santiago dzielą się na dwie grupy: tych, którzy ten szlak przeszli i tych, którzy go nie przeszli. I ten drobny szczegół powoduje, że na książki na ten temat patrzy się z całkowicie odmiennej perspektywy - ja od miesiąca spoglądam na nie bardziej jako pielgrzym niż czytelnik i dlatego jestem wobec nich trochę bardziej krytyczny. Trzeba uczciwie przyznać, że książka pana Kerkelinga jest napisana swobodnym, sympatycznym i lekkim językiem, czyta się ją łatwo i przyjemnie, jest wolna od patosu i nadmiernego namaszczenia, za to pełna humoru, swobodnych, prostych, a jednocześnie głębokich przemyśleń, istotnych pytań i wątpliwości oraz mądrych i celnych spostrzeżeń. Kerkeling, który na początku był sceptykiem, przejmująco opisuje przemianę, jaka w nim zaszła pod wpływem tej pielgrzymki i wzruszająco opowiada o odkryciu obecności i bliskości Boga.
I wszystko byłoby naprawdę piękne, gdyby nie kilka istotnych szczegółów, które dla czytelnika mogą być mało ważne, ale dla pielgrzyma są drażliwe. Autor bez żenady informuje nas, że dużą część drogi przejechał autostopem, autobusem lub pociągiem - co prawda tłumaczy się, że gryzło go z tego powodu sumienie, ale jednocześnie pisze, że był zmęczony i w ten sposób uważa się za usprawiedliwionego. Pozostawiam to bez komentarza; kto nie był na szlaku, ten nie zrozumie, ale ci, którzy Camino przeszli, wiedzą, o co chodzi - zresztą jest tu scenka, w której francuski kierowca mówi: "Ma pan szczęście, że jesteśmy Francuzami. Hiszpanie zasadniczo nie zabierają pielgrzymów. Są bardzo rygorystyczni pod tym względem. Jak ktoś nie da rady przebyć tej drogi o własnych siłach, to w ogóle jej nie przechodzi"*.
Jednak najbardziej drażliwą kwestią jest arogancja pana Kerkelinga - pielgrzymi nocują na szlaku w schroniskach, tzw. albergue de peregrinos, fakt faktem, nie są to przybytki oferujące jakieś wyszukane warunki noclegowe, ale pielgrzymowi wystarczy czysta pościel i ciepła woda - niestety, autor stwierdził, że jest w nich "syfiasto" i noce spędzał w hotelach. Owszem, jak ktoś chce, to może wyruszyć na szlak ze służbą i ordynansem, ale czy w ten sposób poczuje niepowtarzalny klimat Camino? Najbardziej zabolało mnie stwierdzenie, że schroniska powstały z myślą o tych, którzy nie mają pieniędzy, a jak twierdzi babcia autora, darmocha to chłam. Po pierwsze, nie jest to darmocha, bo kilka euro trzeba wysupłać, a po drugie, właśnie w tych "syfiastych" schroniskach spotyka się mądrych, ciekawych i sympatycznych ludzi, z którymi można pogadać, podzielić się jedzeniem i napić się wina. I wcale nie są to ludzie bez grosza przy duszy, tylko pielgrzymi, którzy chcą poczuć prawdziwą atmosferę drogi i solidarność z towarzyszami wędrówki. Zresztą sam pan Kerkeling w pewnym momencie przyznał, że tęskni za rozmową i po prostu za byciem z drugim człowiekiem - trudno jednak z kimś się zaprzyjaźnić czy choćby kogoś poznać, gdy się od innych odgradza. Arogancja autora przejawia się też w opisywaniu z lubością różnych dziwaków, cudaków, oryginałów czy wręcz wariatów spotkanych na drodze - tu jednak w pewnym momencie przychodzi opamiętanie, gdy zdaje sobie sprawę, że nie spotykał tych ludzi przypadkowo i każdy miał mu coś do powiedzenia i przekazania.
I taka właśnie jest ta książka: z jednej strony interesująca i pełna ciekawych spostrzeżeń, a z drugiej - drażniąca i irytująca; niemniej jednak nie uważam, żeby była zła - po prostu wszystko zależy od tego, jak się do niej podejdzie. A swoją drogą chciałbym, żeby jakiś polski celebryta przeszedł szlak świętego Jakuba i napisał o tym książkę - może przyczyniłaby się do polskiego boomu pielgrzymkowego?
---
* Hape Kerkeling, "Na szlaku do Composteli", tłum. Małgorzata Słabicka, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2010, str. 37.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.