Tak to już czasem bywa na biblionetce - jedna recenzja czy wymiana postów skłoni nas do tego, żeby zainteresować się jakąś nieznaną książką, poznać obcego dotąd autora, odświeżyć sobie coś czy przyspieszyć lekturę. Po żarliwej dyskusji o Jeżycjadzie pod jedną z recenzji "Opium w rosole", postanowiłem sięgnąć po szkice krytycznoliterackie
Małgorzata Musierowicz i Borejkowie (
Biedrzycki Krzysztof)
. Cóż, nie zawiodłem się.
Przede wszystkim podobało mi się podejście Biedrzyckiego do spraw czytelnictwa. Pyta on na przykład: "Czy trzeba się tłumaczyć z tego, że się lubi czytać? Nie, lubimy to co lubimy - nikomu nic do tego. Czy trzeba wyjaśniać, czemu się lubi jedne książki, a inne darzy obojętnością? Czemu jedni autorzy budzą w nas dreszcze emocji, inni nie są w stanie poruszyć ani jednej struny naszej duszy? Nie trzeba, choć warto. Ale: czy trzeba samemu sobie odpowiedzieć, czemu się czyta z przejęciem powieści dla dziewcząt, skoro jest się dorosłym mężczyzną? O tak, trzeba, bo przecież powstaje dziwna sytuacja, jakby się ukradkiem podczytywało list do innego adresata."
Myślę, że to dosyć ważny problem. Ja nigdy nie uznawałem barier w literaturze, aczkolwiek kultura wyrabia coś takiego, że "nie wypada" czytać książek w nieswojej kategorii. Mniejsza o książki, które są może "uniwersalne" (np. kryminały, thrillery, fantastyka), ale facet, który czyta babską literaturę staje się "podejrzany", np. o zniewieścienie, czasem nawet wyśmiany. I choć ja się przyznaję do czytania Musierowicz, Montgomery, Grocholi, Siesickiej, rozmaitego chick-litu, a nawet do sięgania sporadycznie po romansidło Steel, to jednak nie wziąłbym żadnej z ich książek do autobusu. Takie to mechanizmy wyrabia w nas kultura. No ale to tylko dygresja.
W każdym razie, mówiąc o Jeżycjadzie, Biedrzycki postuluje lekturę "nienaiwną". Chodzi tutaj o umiejętność nabrania dystansu wobec cyklu, dostrzeżenia subtelnej gry, jaką prowadzi z czytelnikami Musierowicz, wychwycenia rozmaitych niuansów, nawiązań do konwencji oraz aluzji literackich. Dziś sam praktykuję taki sposób czytania, natomiast kiedy dobrych kilka lat temu zaznajamiałem się z powieściami Musierowicz ani mi się to śniło, czytałem naiwnie, dla przyjemności (choć oczywiście przyjemność można też odnaleźć w wyłapywaniu rozmaitych "smaczków").
Eseje Biedrzyckiego pozwoliły mi spojrzeć na Jeżycjadę trochę łaskawszym okiem. Jak wiecie, jestem przeciwny postulowanemu tam modelowi "pro-rodzinnemu", temu, że nie ma tam nic alternatywnego, brakuje pogłębienia psychologicznego, Borejkowie zamieniają się w karykatury samych siebie itp. itd. To oczywiście nie przeszkadza mi z zainteresowaniem czytać każdej kolejnej części. W każdym razie Biedrzycki bardzo ciekawie pokazuje w jaki sposób kreowane są bohaterki, objaśnia aluzje literackie, wskazuje fragmenty dyskretnie opisujące peerelowską rzeczywistość. To fascynująca lektura - i tylko szkoda, że tych esejów tak mało. Zrobiłbym sobie teraz chętnie powtórkę z Jeżycjady, ale póki co, nie mam czasu wejść na dłużej na Roosevelta 5. Teraz moja lektura na pewno byłaby dojrzalsza, wyciągnąłbym z niej więcej.
Muszę przyznać, że coraz bardziej jestem zafascynowany też literaturą skandynawską. Nie wiem, co sprawia, że to po prostu rewelacyjne książki - bez względu na to, czy są to książki dla dzieci, młodzieży, czy to kryminały, czy powieści obyczajowe, bądź psychologiczne. Zdumiewa mnie ich wysoki poziom, z jakim raczej rzadko można się spotkać w literaturze współczesnej. Sięgając po literaturę skandynawską, wiem, że przeczytam coś dobrego. A może nawet rewelacyjnego.
Bardzo dobrą książką jest
Człowiek, który pokochał Yngvego (
Renberg Tore)
. To powieść dla młodzieży, ale taka, w której coś dla siebie znajdą też dorośli. Miałem nieodparte skojarzenia to z "Buszującym w zbożu" Stalingera, to z "Jimem w lustrze" Edelfeldt.
Norwegia 1990 rok. Jarle Klepp to zbuntowany nastolatek. Jest jednym ze szkolnych vipów dzięki swoim odważnym, bezkompromisowym poglądom i potrzebie zmiany świata na lepszy. Ma ugruntowaną pozycję, jest solistą w punkowym zespole, pomaga matce, spotyka się ze swoją dziewczyną i z najlepszym przyjacielem. Wszystko wydaje się ugruntowane, jasne. Do chwili kiedy spotka tytułowego Yngvego. Jarlego ogarnia fascynacja - zaczyna wypatrywać Yngvego na przerwach, szuka z nim kontaktu, rozmyśla i śni o nim. Okazuje się, że w imię tej znajomości będzie musiał zakwestionować cały swój światopogląd, kłamać, oszukiwać (czasem samego siebie). Jak to się skończy?
"Człowiek, który pokochał Yngvego" to zajmujący pamiętnik z okresu dojrzewania. Renberg pokazuje swego bohatera z całą prawdziwością psychologiczną, szamotaniną wewnętrzną, tym dziwnym stanem zakochania. Ponadto trudno się oderwać od tej książki, narracja jest niezwykle wciągająca, a wszystko aż tchnie autentyzmem. To powieść naprawdę warta poznania.
Ufff... coś mi dzisiaj wyszła czytatka młodzieżowa. Ale co z tego?:D
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.