Dodany: 03.07.2011 14:52|Autor: martini_rosso

Niezłomna: Carmen, Odylia, Isadora


Maja Plisiecka, wielka tancerka, solistka moskiewskiego Teatru Bolszoj, znana miłośnikom baletu na całym świecie. Tańczyła w pointach przed wielką publicznością jeszcze w wieku 60 lat. Zachwycała w „Jeziorze łabędzim”, „Don Kichocie”, w swojej „Carmen”, niezapomniana jest jej interpretacja „Umierającego łabędzia” (te cudowne, falujące ręce!). Jakie było jej życie? Artystka sama wiele razy stawiała sobie to pytanie i postanowiła na nie odpowiedzieć książką. Tak powstały wspomnienia: „Ja, Maja Plisiecka”.

Niełatwe dzieciństwo, pozbawione dostatku i naznaczone rodzinną tragedią (ojciec uwięziony i zamordowany przez stalinowskie władze), przerywana z powody wojny nauka w szkole baletowej, niełatwa młodość i pierwsze występy na deskach teatru, liczne chałtury w całym kraju. I wreszcie solowe role w najważniejszych spektaklach, a potem walka o zagraniczne wyjazdy. Czytając wspomnienia primabaleriny, nietrudno zauważyć, jak wiele w nich opowieści i anegdot niezwiązanych mocno z samym tańcem. Plisiecka pisze wiele o teatralnych intrygach, zależnościach tancerzy od aktualnej „artystycznej” koniunktury, przede wszystkim zaś - o zależności od sowieckiej władzy. Wydawać by się mogło, że w tej autobiografii mało jest tańca, zwłaszcza w początkowych rozdziałach, gdzie Plisiecka więcej pisała o rodzinnych problemach i trudach życia w biednej Moskwie czasów wojny niż o o szkole baletowej i pierwszych latach w teatrze. Są jednak ciekawe baletowe anegdoty, na przykład wspomnienie o Waganowej i jej niesamowitych zdolnościach pedagogicznych i świetnej baletowej technice: „Do dziś opowiada się o tym, jak po raz pierwszy w Rosji, w końcu ubiegłego wieku, baletnica Pierrina Lagnani zakończyła rolę Kopciuszka trzydziestoma dwoma fouettés. Patrzący zza kulis petersburscy panowie artyści rozdziawili usta. Tego jeszcze nie znali. Nazajutrz rano na ćwiczeniach wszyscy na próżno próbowali zrobić choćby trzy czy cztery fouettés. I przewracali się. […] I wtedy Waganowa wyszła na środek, stanęła w czwartej pozycji i mruknąwszy pod nosem: »Robiła to tak«, bez wstępów wykręciła trzydzieści dwa fouettés. Idealnie…”*.

Batalia o zagraniczne tournée po wielu latach zakończyła się dla artystki sukcesem. Występowała w Stanach Zjednoczonych, gdzie zauroczyła m.in.. Roberta Kennedy’ego, w Wielkiej Brytanii, we Francji, gdzie poznała Chagalla i Coco Chanel. Jednak wielkie tournée to nie tylko występy, oklaski, kwiaty i sława - Plisiecka wspomina też niezwykle niskie honoraria i związaną z tym oszczędność tancerzy. Wyjazd za granicę i tak był jednak dla wielu prezentem od losu.

Życie primabaleriny to nieustanna walka. Plisiecka musiała walczyć o wszystko - pozwolenie na wyjazdy, własne pomysły na spektakle, udział w projektach zagranicznych choreografów. Jej niepokorny i pełen dumy charakter sprawiał, że bardzo długo musiała się zmagać z przeszkodami stawianymi jej przez sowieckie władze. A jednak - ten sam silny charakter i upór pozwoliły jej na osiągnięcie wszystkiego, czego pragnęła, chociaż często dopiero po wielu latach. Jednym z jej osobistych sukcesów był spektakl „Carmen - Suita” do muzyki Bizeta, którą na potrzeby baletu unowocześnił mąż tancerki, Rodion Szczedrin. Walkę z sowiecką biurokracją wygrała, ale pierwsze starcie z widownią nie było tak udane. Moskiewska publiczność spodziewała się tańców hiszpańskich i popisów w klasycznym duchu - piruetów tour de scène, fouettés, arabesques. I tak kilka zbyt śmiałych i odważnych obyczajowo pomysłów choreografa trzeba było usunąć, a spódniczkę Carmen wydłużyć. A jednak z każdym kolejnym spektaklem publiczność zdawała się patrzeć na „Carmen - Suitę” łaskawszym okiem. Dzisiaj ten balet jest już kultowy, niemal ikoniczny, jak sama opera Bizeta. Równie pasjonujące są opowieści Plisieckiej o współpracy z Mauricem Béjartem (wspaniałe „Bolero” do muzyki Ravela), z Rolandem Petitem.

Wspomnienia artystki to także osobiste, czasem mało eleganckie rozliczenie z ludźmi, którzy skutecznie przeszkadzali jej w karierze. Plisiecka, choć zdecydowanie lepsza tancerka niż pisarka, potrafi pisać zajmująco, ale i z nutką ironii i złośliwości. Nie zapomina jednak także i o tych, którzy wyciągali do niej pomocną dłoń. Szczerze przyznaje się do braków w swoim baletowym wykształceniu, do porażek na scenie, do niewielkiego talentu choreograficznego. Stroni od egzaltacji, pisze o tańcu jak o trudnej profesji, okupionej bolesnymi kontuzjami, o mniej lub bardziej udanych występach. O ile w przypadku pisania własnej biografii zawsze mamy do czynienia z autokreacją, to Plisieckiej nie można odmówić także szczerości.

„Ja, Maja Plisiecka” to autobiografia wielkiej tancerki, ale i spory kawałek historii. A jednocześnie - kulisy nieustannej walki o kreatywność, o artystyczny wyraz, indywidualność i niezależność - niemile widziane nie tylko w perspektywie sztywnych zasad tańca klasycznego, ale przede wszystkim przez komunistycznych ideologów i polityków. Balet we wspomnieniach Plisieckiej to sztuka w szponach życia i wielkiej historii.



---
* Maja Plisiecka, „Ja, Maja Plisiecka”, tłum. Ewa Rojewska-Olejarczuk, Henryka Broniatowska, wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 1999, s. 42-43.


[Recenzję zamieściłam już na moim blogu]

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1905
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: