Dodany: 17.06.2011 10:04|Autor: Maziula

Książka: Przed świtem
Meyer Stephenie

1 osoba poleca ten tekst.

Zawiedzione nadzieje


Poniższa recenzja nie dotyczy jedynie tomu, przy którym ją zamieszczam, ale całej sagi autorstwa Stephenie Meyer, gdyż skoro stworzyła sagę - historię całościową, niech i jako całość będzie ona postrzegana.

Tajemnica, groza, istoty z nadprzyrodzonymi siłami wśród zwyczajnych śmiertelników, potęga prawdziwej miłości scalająca przeciwstawne moce i zwycięska wobec wszelkiego zła. Tym zapewne miała być saga "Zmierzch". Trzymającą w napięciu, niezwykłą historią. Nie pierwszą o miłości i wampirach, ale wyjątkową i genialną. Jednak czy nią jest? Czy wielka, niezniszczalna miłość nie ma tu aby duszącego zapaszku tandety, a nadprzyrodzone istoty nie są kolejny raz odgrzanym wampirzo-wilkołaczym kotletem? Oczywiście nawet najbardziej ograny temat można przedstawić tak, żeby sprzedał się jak zupełna nowość. Tego oczekuje się od bestsellera.

Pospolita, introwertyczna siedemnastolatka bierze narrację w swoje ręce i opowiada na bieżąco historię swoich nieoczekiwanych, niezwykłych przeżyć. Odbiorcę tych zwierzeń ma zapewne za sklerotyka, któremu trzeba stale przypominać o problemie utrzymania równowagi przez zawsze niejako trzeźwą, aczkolwiek niezdarną nad wyraz bohaterkę, jak również o innych poglądach tudzież myślach czy spostrzeżeniach. Niestety sprawia to, że budowanie napięcia staje się nieudolne niczym sama panna Swan na krętej, leśnej ścieżce pełnej niebezpieczeństw w postaci wystających z ziemi korzeni i wysuwających złośliwie gałęzie krzaków.

Naturalnie zwykła dziewczyna musi uwikłać się w niezwykłą historię i zakochać się w mężczyźnie z pewnością również niezwykłym. Któż może być bardziej niesamowity od zabójczo przystojnego, smutnego wampira-ideała z mroczną przeszłością i jeszcze bardziej osobliwą rodziną. Skoro wampir, to i wilkołak. To sprawa oczywista. Skoro jeden z rodziną, to i drugi. A główna bohaterka w samym centrum między nimi. Sukcesu powinny dopełnić komplikujące fabułę kolejne postacie, z którymi przyjdzie się zmierzyć bohaterom. Piękna historia. Szkoda, że tak przewidywalna i wyprana z elementu zaskoczenia. Miłość rozkwita - to jasne. Komplikuje się i musi przetrwać wiele prób, wielu wrogów i przeciwności losu - a jakże. Nawet jeśli to kolejna, tysięczna powieść o niej, to rozkwit jej piękna zawsze ma szansę nasycić głodne oczy czytelnika, nawet najbardziej wytrawnego. Niestety, nie w tym przypadku. Zbyt wiele nieudolnych prób budowania napięcia, zepsutych powtarzalnością oczywistości i rozwleczonymi monologami wewnętrznymi bohaterki, zbyt wiele naiwnych dialogów i grafomańskich opisów. Wiele słów o miłości, ale bez porywu namiętności. Sporo opowiadania o niebezpieczeństwie, ale bez dreszczyku grozy czy innych emocji. Akcja pełna wydarzeń, ale bez zaskakujących zwrotów. Teoretycznie wyśmienita opowieść, lecz czytana bez wypieków na policzkach i grożąca uśpieniem czytelnika podczas lektury.

W zasadzie jedynym zaskakującym, i to bardzo, elementem powieści jest paradoksalna kreacja bohaterów, gdyż w zamyśle tak niesamowicie wyjątkowi, inni od zwyczajnych ludzi, po części idealni, mający niezwykłe zdolności i cechy - są jednocześnie rażąco bezbarwni i powierzchowni. Przedstawiani w wielu długich opisach, zwłaszcza dotyczących wyglądu zewnętrznego, znajdujący się w centrum wydarzeń - zdają się emocjonalnie bierni, choć autorka wciąż podkreśla ich głębokie zaangażowanie.

Nie można zaprzeczyć, że koncept autorki był atrakcyjny i ciekawy. Połączenie romansu z horrorem nasyconym niesamowitością połączenia światów - rzeczywistego z fantastycznym. Fascynująca historia pełna niebezpieczeństw, niemal mistycyzmu i sytuacji z pozoru bez wyjścia. Esencja aromatyczna, niezwykła i bogata - ale nawet ta najlepsza, rozpuszczona w hektolitrach wody, traci na atrakcyjności. Problem zdaje się tkwić w pułapce, w jaką wpadła autorka, pułapce schematyzmu i przy okazji w niewystarczająco dobrym warsztacie. Można zarzekać się, że drewniana chata to wieżowiec ze stali, ale choćby nie wiem jak żarliwie się chciało, by nim była, jest nadal tylko drewnianą chatką, skoro budowniczy dysponował jedynie drewnem i to w ograniczonej ilości. Owszem, można jej urodę cenić i kontemplować, lecz w kategorii drewnianych chat, nie nowoczesnych drapaczy chmur.

Dodatkowym gwoździem do trumny, czy też owej metaforycznej chaty, jest polskie tłumaczenie powieści (przekład Joanny Urban). Niestety, zauważa się od pierwszych stron jego nieudolność, która dodatkowo irytuje i spłyca treść między innymi bardzo ubogim słownictwem. Niech to jednak nie zwiedzie czytelnika. Nawet najlepszy przekład nie zmieniłby takiej książki w arcydzieło.

Zastanawiające jest jednak to, że pomimo świadomości komercyjnie napędzanej popularności powieści, której bohaterowie już od samego początku bywają irytujący, a obiecywana niezwykła historia, w jaką są uwikłani, trąci naiwnością i przewidywalnością, po przeczytaniu pierwszego tomu sięgam po drugi, a potem następny i następny, chociaż przecież dobrze wiem, że cudów nie ma... Może to dlatego, że nadzieja umiera ostatnia, a czytelnik wcale nie musi być mniej naiwny od przedmiotu swego zainteresowania.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1192
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: