W
Życie zaczyna się po sześćdziesiątce (
Ollivier Bernard)
Francuz Bernard Ollivier w wieku przedemerytalnym wydawał się typowym mężczyzną. Czas emerytury wydawał mu się ponury - bycie odsuniętym od głównego nurtu społecznego, samotnym (jego żona umarła kilka lat wcześniej, synowie mieszkają oddzielnie), niepotrzebnym. Jednak znalazł w sobie motywację, by emeryturę zmienić w czas bardzo aktywny, pełen działania i uśmiechu, wręcz niesamowity!
Bernardowi podarowano bujany fotel. Postanowił, że zasiądzie w nim najpóźniej, jak się da. Pewnego dnia wpadł mu do głowy pomysł długiego marszu, który go zainspirował i przerodził się w faktyczną wędrówkę. Pomaszerował do Santiago de Compostella, sławną trasą pielgrzymów. Pierwszą połowę trasy spędził na podsumowaniach dotyczących swojego życia, zrobił sobie życiowy bilans. A w drugiej połowie myślał nad pomysłami na emeryturę. A przy okazji usłyszał, że w taką trasę wysyła się także młodocianych, którym sędziowie (w Belgii) dają wybór: przemaszerowanie ze strażnikiem takiej trasy i próba dotarcia do swoich potrzeb, podsumowań, pomysłów na życie, lub więzienie. A to znowu inspiruje Bernarda do niesienia pomocy młodym ludziom na takim życiowym rozdrożu.
Po powrocie do domu i po chwili zastanowienia postanawia przemaszerować Jedwabnym Szlakiem, od Stambułu do Chin. Ze względu na odległość (ponad 8000 km!) rozbija ten pomysł na 4 lata. Dąży do celu konsekwentnie i z zapałem. Maszerowanie ożywia go, podtrzymuje zdrowie, rozwija kondycję. Uważa wręcz, że pomysł związany z marszami, to był najlepszy pomysł jego emerytury. A w trakcie marszów starał się nie tylko poznawać geografię i widoki, ale również zwykłych ludzi, którzy często byli dla niego tak gościnni, że oddaliby mu ostatnią kromkę chleba i własną koszulę. Autor jest oczarowany większością spotkanych osób, docenia te spotkania, wiele im zawdzięcza. Jednocześnie maszerowanie pozwoliło mu nie tylko nabrać kondycji, ale także oczyścić umysł, przemyśleć pomysły, skonstruować plany, docenić samotnośc, która jest samotnością czasową.
Jakby tego było mało na jednego emeryta, to Bernard zdecydował się także na publikację wrażeń z jego podróży i już z pierwszym wydawnictwem podpisał umowę na cztery książki - każda opisująca jedną z części Wielkiego Marszu. Pisał też inne książki, w tym właśnie opisywaną. Ale za największy sukces swojej emerytury uważa jednak co innego...
Pod wpływem wspomnień z pierwszego marszu decyduje się na założenie organizacji charytatywnej "Seuil". Seuil to próg, bardzo symboliczny, wielowymarowy, takim progiem może być dla tych młodych ludzi właśnie wyrok sądowy i marsz, którego się w jego wyniku podejmują. Idea szczytna, jednakże realizacja była bardzo trudna. Trzeba mieć pieniądze na stałą działalność i organizację marszrut, trzeba mieć umowy z władzami sądowniczymi, kiedy nie jest to we Francji wcale takie łatwe. Mimo tego, że sukces takiego pomysłu wynosił w Belgii aż 80% (w stosunku do sukcesu kary więzienia - 20%!), to idea wysyłania młodocianych kryminalistów w dalekie marsze jako sposób na resocjalizację nie docierała do większości osób umieszczonych w tym systemie. Walka Bernarda była długa, uciążliwa, ale udało mu się. Udało mu się - jak sam twierdzi - dzięki ludziom. Kiedy na spotkaniach autorskich zaczął wspominać o tej organizacji, to spotkał się z bardzo ciepłym przyjęciem. Ludzie zaczęli przysyłać datki, a na dodatek uczestniczyć w życiu organizacji jako wolontariusze. Było ich więcej i więcej... I właśnie dzięki tej sile udało sie Bernardowi zdobyć pierwszy - wstępny - kontrakt na taką formę resocjalizacji.
Bernard Ollivier jest dla mnie symbolem. Symbolem tego, że jak się chce i ma odrobinę szczęścia, to wszystko uda się zrobić. I tego, że warto być aktywnym w każdym wieku i pomagać innym, nie tylko skupiać się na sobie. Ten człowiek jest bardzo rozumnym, skromnym i sympatycznym człwiekiem, który postanowił, że emerytury - jak długo się da - nie spędzi w fotelu przed telewizorem. I mimo tego, że powoli zaczyna odczuwać skutki wieku (teraz ma 73 lata), to i tak ciągle stara się robić tak wiele, jak pozwala mu zdrowie. Piękny jest też fakt, że potrafił połączyć życie rodzinne, z realizacją swoich pasji oraz pomocą innym. Jakże inspirujący przykład, aż głupio mi było w trakcie czytania, że będąc ponad 2 razy młodsza od niego siedzę na tyłku i czytam.
"Życie zaczyna się po sześćdziesiątce" to nie jest dzieło sztuki. To dobrze napisana książka ukazująca człowieka z pasją, który zmienia świat małymi krokami, zaczynając od tego, który ma dookoła siebie. To piękna historia dodająca otuchy, wiary w siebie i przyszłość. Aż chciałoby się widzieć więcej tak aktywnych osób w jego wieku. Zresztą Bernard uważa, że właśnie emeryci powinni być aktywni, powinni być mostem łączącym doświadczenie i wiedzę z młodością. Widzi rolę osób starszych w pracy z młodzieżą jako niezmiernie ważną i potrzebną. Zachęca wszystkich do pracy społecznej, dzielnie się wiedzą i doświadczeniami, a jednocześnie sprawianiem sobie frajdy. Faktycznie, ja również uważam, że praca społeczna jest niedoceniana, a może być tak satysfakcjonująca, pouczająca i rozwijająca!
Polecam książkę Bernarda każdemu, obojętnie od wieku. Bo czytanie o pasji, na dodatek przedstawionej tak inspirująco, przyda się każdemu! Znajdujmy to, co nam w duszy gra, realizujmy marzenia, niezależnie od wieku! Niech to będą małe sprawy, średnie i wielkie, niech pomagają nam czuć się użytecznymi i szczęśliwymi! Ta książka dała mi masę pozytywnej energii i motywacji, mam nadzieję, że i Wy się na takie doładowanie skusicie!
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.