Dodany: 16.06.2011 07:56|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Książka: Bibliotekarki
Rudzka Teresa Monika

2 osoby polecają ten tekst.

Biblioteczny niewypał


Czasem człowiek miewa zapotrzebowanie na literaturę lżejszego kalibru. Powieść środowiskowa z kilkunastoma postaciami kobiecymi w rolach głównych? Czemu nie, tym bardziej, że środowisko bliskie każdemu miłośnikowi książki, choć nie na tyle bliskie, by znać je na wylot i znudzić się opisami jego funkcjonowania… Nie miałam więc specjalnego oporu przed wybraniem właśnie „Bibliotekarek” z półki z bibliotecznymi nowościami.

Rzecz rozpoczyna się nieco dziwną sceną: w osiedlowej filii miejskiej biblioteki zjawia się – już po godzinach pracy – mężczyzna zwany porucznikiem, narzekając na brudny ręcznik w toalecie i grożąc kierowniczce bliżej nieokreślonymi konsekwencjami, jeśli go nie wymieni. Scena nie byłaby może aż taka dziwna, gdyby nie była precyzyjnie zlokalizowana chronologicznie: „Czas akcji: koniec pierwszej dekady XXI wieku”[1]. Gdybyż to jeszcze były czasy stalinizmu albo chociaż PRL, można by zrozumieć, dlaczego na widok mundurowego funkcjonariusza „roztrzęsiona kierowniczka”[2] sięga po szklankę wody i szepcze do siebie „zdławionym głosem”[3] – ale czym dzisiaj może taki wojak (nie policjant, bo ten miałby inny stopień), choćby nawet i generał, a nie porucznik, nastraszyć najbardziej nawet nieporządny personel biblioteki? Napisaniem skargi do prasy? Tego jednak czytelnik dowie się dopiero pod koniec, a tymczasem do akcji wkracza główna bohaterka, jakby żywcem wyjęta z dzieła którejś ze słynnych amerykańskich autorek romansów. „Szalenie miła i powabna blondynka w średnim wieku (…) potrząsa wcześniej umytymi i ułożonymi włosami w kolorze popielatego blondu, z lekkim balejażem. Co chwila popija kawę z filiżanki Wedgwood. Patrzy na nią z przyjemnością, bo lubi, kiedy otaczają ją ładne przedmioty”[4]. Ubiera się „stylowo, elegancko. W sposób zwracający uwagę, ale nie wyzywający”[5]. Oprócz urody i elegancji Żywię cechuje jeszcze zamiłowanie do porządku i poczucie wyższości w stosunku do otaczającego ją tłumu – zarówno koleżanek po fachu, jak i czytelników. Niby nie mówi tego otwarcie, lecz ze sposobu, w jaki wypowiada się o osobach mniej pięknych i mniej eleganckich, przebija mniejsza lub większa doza pogardy: „tęgawa, z ciemnymi tłustymi włosami”[6] brzmi jeszcze stosunkowo mało pejoratywnie, ale „ma pięćdziesiąt lat i paszczę z jednym zębem”[7], „kobietka po czterdziestce, z krótkimi rączkami i brakami w uzębieniu”[8], „przysadzista niewiasta, odziana w bluzkę w kwiatki i spódnicę w kratkę, w rajstopach i sandałach, z niepełnym uzębieniem (…). A te kobitki z innych filii (…) zęby miały tylko do czwórek[9]”… No i to pouczanie czytelników, że Coelho to „banał i nuda do bólu”[10], „filozofia z supermarketu”[11] – trochę tak, jakby w restauracji kelnerka w odpowiedzi na zamówienie klienta odpowiadała: „Schabowy, ziemniaki i kapusta zasmażana? Coś tak pospolitego, a przy tym ciężkostrawnego i kalorycznego?!”… A potem Żywia się dziwi, że współpracowniczki nie walczą jak lwy o przedłużenie jej umowy, choć ona odgrywa w każdej z dwóch bibliotek rolę samotnego szeryfa występującego przeciw bezprawiu (a naprawdę – przeciw drobnym uchybieniom i złym nawykom); jakoś nie wpada jej do głowy, że ludzie często instynktownie wyczuwają, gdy ktoś uważa się za stojącego nieskończenie wyżej od nich, i z ulgą oddychają, kiedy nie muszą już z taką osobą obcować. Nawet jeśli rzeczywiście są słabiej wykształceni, mniej zadbani, ubrani z mniejszym gustem. Bo racja racją, a uczucia uczuciami…

Sfeminizowane środowisko biblioteczne odmalowane jest tu w najczarniejszych barwach. Nie ma chyba takiej wady, która by nie została przypisana którejś z postaci. O braku dbałości o wygląd zewnętrzny i braku gustu już była mowa, ponadto reprezentowane jest niechlujstwo i przesadna pedanteria, kleptomania i „zwyczajne” podkradanie służbowego mienia, plotkarstwo, lizusostwo i łapówkarstwo (co prawda tylko w postaci wzajemnego załatwiania sobie czegoś), łakomstwo, grubiaństwo, lenistwo, nieznajomość ortografii, urządzanie alkoholowych imprez w miejscu pracy (chociaż przed rozpoczęciem godzin urzędowania)… A jedyni dwaj mężczyźni to też zupełni nieudacznicy, którym zależy tylko na przetrwaniu do emerytury we względnym spokoju.

Każda z tych osób ma swoją historię, którą choćby w zarysach opowiada (a czasem coś do niej dopowiadają inni). Wspaniały pomysł – jeśliby tylko został odpowiednio wykorzystany. Ale tak się nie stało. Autorka zupełnie nie poradziła sobie z indywidualizacją wypowiedzi. Gdyby wyciąć parę urywków i wymieszać, nie sposób byłoby zgadnąć, czy dana kwestia wychodzi z ust Żywii, sprzątaczki Steni czy dyrektora Maksa. Jedynym wyjątkiem jest pani Elżbietka, animatorka kulturalna, uwielbiana przez przedszkolaki, ale – o ironio! – tylko dlatego, że na 8 stronach monologu delikatnej i wrażliwej absolwentki pedagogiki powtarza się 7 razy „k...a”, 2 razy „pinda” i raz „p..da”, 2 razy „poj..ane/poj..y”, a ponadto „głupie c..y”, „ryj” i „niedoruchana małpa”[12]! Aha, cokolwiek zindywidualizowane są także elaboraty czytelników, zamieszczane w rozdziałach-przerywnikach pt. „Z księgi skarg i zażaleń” (notabene, czy we współczesnych bibliotekach jeszcze funkcjonuje tak archaiczne narzędzie komunikacji?), ale trzecia ich porcja wydaje się już tylko odgrzewanym daniem.

Zarówno w narracji, jak i w partiach dialogowych trafiają się fragmenty niemożliwie sztuczne, pisane stylem żywcem wyjętym z „opowieści z życia wziętych” w brukowych tygodnikach. Kto, rozważając w myśli dzieje swojego nieudanego małżeństwa, nazywa znienawidzonego małżonka pełnym imieniem i nazwiskiem („Józef Tarankiewicz, młody naukowiec z porządnej rodziny, miał mieszkanie i samochód”[13])? Kto, opowiadając koleżankom przy kieliszku o problemach swojego domowego zwierzaka, użyje sformułowań: „zdiagnozowano niewydolność nerek (…). Zaczynałam każdy dzień od sprzątania, gdyż sikanie stawało się częstsze, uciążliwsze i nieprzewidywalne”[14]? I ten styl powtarza się praktycznie we wszystkich wypowiedziach, co jest chyba najnieznośniejszą spośród wszystkich wad tej powieści, ni to satyrycznej, ni to psychologicznej, a na pewno… mało udanej.

A, nie, przepraszam, w zasadzie wadom technicznym dorównuje wprowadzenie do akcji ducha, ukazującego się, „gdy u kogoś mają nastąpić duże zmiany w życiu”[15] i przy tym haniebnie błocącego podłogę biblioteki!

Odradzać nie odradzam, bo różne są ludzkie gusta i komuś może zależeć akurat nie na perfekcyjnym stylu i języku, tylko na ostrości spojrzenia na ludzkie wady. Ale ja sama dobrze się zastanowię, zanim powtórnie sięgnę po coś podobnego.


---
[1] Teresa Monika Rudzka, „Bibliotekarki”, Wydawnictwo Skrzat, Kraków 2010, s. 7.
[2] Tamże, s. 8.
[3] Tamże.
[4] Tamże, s. 10.
[5] Tamże, s. 11.
[6]Tamże, s. 37.
[7] Tamże, s. 61.
[8] Tamże, s. 77.
[9] Tamże, s. 295.
[10] Tamże, s. 79.
[11] Tamże, s. 219.
[12] Tamże, s. 170-177.
[13]Tamże, s. 132.
[14] Tamże, s. 47-48.
[15] Tamże, s. 243.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2023
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 27.06.2011 16:52 napisał(a):
Odpowiedź na: Czasem człowiek miewa zap... | dot59Opiekun BiblioNETki
Ha, tak zwracam uwagę na stylistykę czytanych książek, a sama w recenzji puściłam strasznie niezgrabnie sformułowane zdanie! Dobrze, że zajrzałam tutaj, chcąc sobie przypomnieć, jak dokładnie brzmiało zdanie wyjaśniające przyczynę zjawiania się ducha... i przy okazji zerknęłam wyżej, a włos mi się zjeżył...
Niniejszym poprawiam:
"Jedynym wyjątkiem jest uwielbiana przez przedszkolaki animatorka kulturalna, pani Elżbietka, ale..." - i dalej już bez zmian.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: