Dodany: 16.06.2011 00:52|Autor: Annvina

Luźno o Balzakianach Jacka Dehnela + garść cytatów


Nie znam Balzaka. Gdzieś mi umknął po drodze. Owszem, przekartkowałam Ojca Goriot w szkole średniej, ale polonistka tak przynudzała, że po latach zapisawszy, raczej zalogowawszy się do Biblionetki na podstawie (złych) wspomnień postawiłam 2. Dopiero gdy z okazji konkursu o sierotkach wróciłam do tej lektury, zmieniłam ocenę na 5 i gdzieś zaświtała mi myśl, żeby jednak się za tego Balzaka wziąć.
W szeroko pojętym międzyczasie zachwyciłam się Lalą Jacka Dehnela i gdy w księgarni wpadły mi w ręce Balzakiana tegoż, kupiłam od razu nie myśląc wcale o Balzaku.
Balzakiana zachwyciły mnie jeszcze bardziej niż Lala, jeśli to w ogóle możliwe, choć obie dostały najwyższą bilbionetkową notę.
Zachwycił mnie styl, język, aluzje i dygresje, choć pewnie z braku znajomości Balzaka wielu nie wyłapałam.
Można tej książce zarzucić, że jest przestylizowana, a mnie się właśnie to przestylizowanie podoba, te szczegółowe do granic absurdu opisy, to przerysowanie zarówno postaci, jak i całych środowisk, wielopiętrowe, wielokrotnie złożone zdania i te fragmenty, w których wydaje się, że Dehnel popłynął, że pióro - pewnie powinnam napisać klawiatura, ale pióro lepiej brzmi... choć prawdę mówiąc nie zdziwiłabym się, gdyby akurat on pisał piórem - no więc te fragmenty, gdy pióro wyrwało mu się spod kontroli i poszybowało drogą luźnych skojarzeń by daleko odbiec od głównego wątku. Tak, zdecydowanie styl Dehnela mi odpowiada. Chętnie sięgnę po pozostałe jego książki i będę czekać na kolejne, bo mam nadzieję, ze napisze ich jeszcze wiele... i równie dobrych, jak te dwie.
No i może w końcu wezmę się za Honoriusza ;) Także po to, by kiedyś wrócić do Balzakianów i wyłapać jeszcze więcej smaczków.

A na zakończenie i może zachęcenie potencjalnych czytelników garść cytatów:

"Weronika przyjechała z rodzicami wielkim białym lincolnem z kierowcą (wybór matki), udekorowanym kolorowymi balonami, białymi kokardkami przyklejonymi do maski taśmą klejącą oraz wielką girlandą z kremowych róż; szła wsparta na ramieniu ojca, wbita w olbrzymią suknię, która wyglądała jak tort bezowy z bitą śmietana Doktora Oetkera, z bukietem kalii wyposażonym we wszelkie możliwe dodatki - trawki, malowane na zielono suszone makówki, pozłacane spiralne pędy wierzb." [1]

"Dom urządzono z gustem właściwym kobietom, które wprawdzie (jak i ona) urodziły się w rodzinach księgowych, bibliotekarzy, sekretarek szkolnych albo urzędników powiatowych niższego szczebla i spędzały kolejne lata między telewizorem Rubin a meblościanką, ale teraz, mimo, ze jeszcze parę lat temu nie miały pojęcia co znaczy choćby "Alessi", "Frank Lloyd Wright" czy art deco, nauczyły się (od kilku wykwintnych gejów w taliowanych marynarkach i od jednej żony byłego ministra), jak łączyć faktury i odcienie, gdzie kupować tkaniny na zasłony, jak zestawiać eklektyczne kandelabry z odnowionymi meblami z lat sześćdziesiątych i dlaczego łazienka z surowego betonu może być bardziej luksusowa niż łazienka z włoską glazurą z dekorem "Sole" (słońce pokryte podszkliwnie dwudziestoczterokaratowym złotem). [2]

"Na brak towarowy, na przykład (choć braków towarowych stopniowo coraz bardziej brakowało na rynku, była raczej nadprodukcja towarów, które jeszcze nie podniosły socjalistycznej jakości, a już stawiano im kapitalistyczne wymagania). Że w Mielcu, Olkuszu, Zielonej Górze rzucili szafki kuchenne, piecyki gazowe, duraleks. I że trzeba jechać teraz-zaraz co polonez wyskoczy, co tchu w maluchu, na drugi koniec Polski, a to koszty, wiadomo, ale duraleks, piecyk gazowy, szafki kuchenne nagle konieczne, nieodzowne nagle, a wiadomo, braki towarowe, zaraz przyjdą mielczanie, olkuszanie, zielonogórzanie, wykupią, rozdrapią, śrubki, skorupki nie zostawią... i nie będą się cackali, że to koniec miesiąca, że pensja wydana, ze nie poczyniono żadnych oszczędności (bo kto tam wiedział, że akurat w Mielcu, akurat w Olkuszu, akurat w Zielonej Górze akurat piecyk, akurat szafki, duraleks akurat?). I czy siostra, szwagierka, ciocia pożyczy, do pierwszego tylko, no, ostatecznie w dwóch ratach, bo przecież wie, jak z tymi pensjami, nie przelewa się, najwyżej w trzy miesiące, bo duraleks, bo szafki, bo piecyk jednak swoje kosztują.[3]

"Zraniłeś ją, Shrek, zraniłeś ją na wskroś, uderzyłeś ją w podbrzusze, w słabiznę, w miękkie niezrośnięte ciemiączko. Och, Shrek, postawiłeś wszystko na jedną kartę; mogła w jednej chwili zatrzasnąć się jak muszla przegrzebka, jak szkatułka z laki, jak drzwiczki Bentleya, jak skrytka w plecach sekretery, mogła porzucić wszelką chęć upokorzenia Sandry "Ziggy" Kwiczoł, dziedziczki salonów Audi, udać znudzenie, przewrócić oczami, mogła powiedzieć coś, czego by potem żałowała albo czego w ogóle by nie żałowała, co puściłaby w niepamięć przed wieczorem, mogła przejść nad tym do porządku dziennego, zignorować, pominąć milczeniem, mogła to zlać, olać a nawet pogrzebać w grobowcu swego serca. [4]

"(...) a on był jedynym znanym jej człowiekiem, który odróżniał "sfumato" od "sformatowany" i Caravaggia od Coreggia, wiedząc równocześnie, że nie są to dwa rodzaje pizzy na cienkim cieście" [5]

"Musiała spędzić sporo czasu, wykręcając mechanizm, potem skrzywić jakiś element kombinerkami i włożyć całość z powrotem w drzwi; Adrian w tydzień znalazł odpowiedni zamek, wymontowany z drzwi, które stały przed wejściem do jakiegoś śmietnika na Powiślu; pani Lidia była wściekła i zamknęła się na cały wieczór w swoim pokoju.
Naprawić zamek? Tego nie robi się kocicy.[6]

"Och, nie czas na kpiny, Czytelniku, nie czas na kpiny, że to bohaterstwo rzekome i podejrzane, że tu, na tym piasku, na tym brzegu, na tym Starym Mieście nieopodal, że kanałami przecież, że do ostatniego pocisku, że szewc Kiliński z szablą w dłoni na cokole i że tymi rękami Szwedów z Warszawy, że szarża kozacka na całą szerokość ulicy, a wszystko to opisane przez Or-Ota i Rymkiewicza, że aż z młodej piersi się wyrywa w wielkim bólu i rozterce... każdy czas ma bowiem swoich bohaterów (...) [7]

"Ale w przypadku Darka wszystko tak ładnie się składało: tournee dla babani, spotkania w zacisznym hoteliku, młodziuszek portier po technikum hotelarskim z uśmiechem dawał klucz - pełna sielanka, która ze wszystkiego ją rozgrzeszała. [8]

1 Balzakiana, Jacek Dehnel, WAB 2008, str 59-60
2 ibidem str 83-84
3 ibidem str 169
4 ibidem str 296
5 ibidem str 286
6 ibidem str 303
7 ibidem str 323
8 ibidem str 377

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1897
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: agatatera 16.06.2011 08:28 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie znam Balzaka. Gdzieś ... | Annvina
Moja przygoda z Dehnelem zaczęła się od "Lali", ale krótko po niej była "Balzakiana". Zostałam podbita totalnie, uwiedziona każdym zdaniem. Autor ma tak rzadki dar pięknej polszczyzny połączonej z fantastycznym stylem i pomysłami :)
Użytkownik: misiak297 16.06.2011 08:33 napisał(a):
Odpowiedź na: Moja przygoda z Dehnelem ... | agatatera
Mogę się tylko podpisać pod Twoją wypowiedzią:) Dehnel po prostu uwodzi.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: