Za pozycjami z serii „Balsam dla duszy” - który to balsam w oryginale jest znacznie bardziej prozaicznym rosołkiem („chicken soup”) – w zasadzie nie przepadam. Zawarte w nich opowiadania, jeśli nawet faktycznie prosto z życia wzięte, są na ogół mdłe i monotonne. Nuży zwłaszcza ich styl i język, sprawiający wrażenie, że wszystkie wyszły spod jednego pióra, co wydaje się tym dziwniejsze, że według zamieszczonych na końcu notek znaczna część ich autorów zawodowo zajmuje się pisaniem; czy jednak to rozpaczliwe ujednolicenie jest wynikiem obróbki redakcyjnej tekstów, czy z tego, że wszyscy „niezależni pisarze” kształceni na kursach „kreatywnego pisania” w amerykańskich uczelniach posługują się niemal identycznym słownictwem i składnią – efekt jest ten sam: po kilkunastu historyjkach mam serdecznie dość, toteż mając co innego do czytania, jeszcze żadnego zbiorku z tej serii nie dokończyłam.
Jednakże na bezrybiu i rak ryba, będąc więc zmuszoną do korzystania przez kilka dni z nie swojej biblioteczki, w której jedynymi nieznanymi mi dotąd tytułami okazały się hobbistyczne poradniki i dwa okazy rzeczonej serii, rzuciłam się na nie z zapałem, z jakim głodny podróżny rzuca się na hot-doga z dworcowej budki, choć normalnie nie tyka dań mniej finezyjnych od wołowiny duszonej w czerwonym winie.
Balsam dla duszy: Historie miłosne: Opowieści o pierwszych randkach, bratnich duszach i miłości, która trwa wiecznie (antologia;
Canfield Jack,
Hansen Mark Victor,
Vegso Peter)
ani odrobinę nie wyszedł poza schemat, jakiego się spodziewałam, i choć znalazło się w nim parę historii autentycznie wzruszających (np. opowieść żony, która jeszcze w wiele miesięcy po śmierci męża znajdowała w różnych miejscach przemyślnie ukryte przez niego liściki z wyrazami miłości), forma znudziła mnie do imentu.
Ale z drugą książką -
Balsam dla duszy miłośnika kotów: Opowieści o kocim przywiązaniu, tajemniczości i wdzięku (antologia;
Canfield Jack,
Hansen Mark Victor,
Becker Marty i inni)
– rzecz miała się już inaczej. Koty to mali futerkowi czarodzieje – ich indywidualność zdominowała brak indywidualności opiewających je piór i choć w dalszym ciągu zdawałam sobie sprawę z przeciętności literackiej tych opowiadań, liczyli się przede wszystkim ich czworonożni bohaterowie. Psotna koteczka, która dzięki zamiłowaniu do zabawy papierowymi odpadkami uratowała bardzo ważną notatkę, przypadkiem wyrzuconą do kosza. Dwa nieznoszące się nawzajem kocury, które urządziły zawieszenie broni, by łapa w łapę doprowadzić do wody wycieńczonego, odwodnionego kociaka. Kotka lecząca „masażem” i mruczeniem ciężkie napady migreny swej pani. Okaleczone kociątko, dzięki któremu aspołeczny chłopak wydobył z siebie odrobinę czułości i odpowiedzialności – zapewne po raz pierwszy w życiu, ale nie ostatni. Oczywiście nie wszystkie opowieści miały w sobie aż tyle emocji, ale z każdej przez tę dość monotonną szatę literacką (dość, lecz nie całkiem, bo w antologii znalazły się dwa wyjątki: wierszyk, kiepski co prawda, ale przynajmniej oryginalny, i sympatyczny tekścik satyryczny „Karta Praw Kota i Obywatela”) przeglądało prawdziwe życie. A konkretnie porcja życia na czterech miękkich łapkach, odziana w białe, rude, szare, czarne, pręgowane lub łaciate futro, wystawiająca ku czytelnikowi trójkątną mordkę, na której malują się wyraźnie – czasem aż nadto wyraźnie – kocie uczucia.
Nie wiem, czy gdybym nie lubiła kotów, byłabym w stanie po przeczytaniu tej książki zmienić zdanie na ich temat. Ale ponieważ lubię, utwierdziła mnie ona w przekonaniu, że kot to istota z duszą i charakterem, a że ten charakter nie zawsze jest zgodny z oczekiwaniami człowieka, to już inna sprawa…
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.