Dodany: 08.06.2011 23:19|Autor: Krzysztof

Czytatnik: Zapiski

5 osób poleca ten tekst.

Zimowe góry


23.01.2011
Jadąc drogą 365 od północy ku Jeleniej Górze, przecina się dwa pasma Gór Kaczawskich – północne i południowe – to drugie jest bliższe miastu i kotlinie; to tam droga wspina się na Widok, ostatni szczyt przed stromym zjazdem serpentynami. Ilekroć przejeżdżam tamtędy, zatrzymuję samochód, wychodzę i podziwiam wspaniały, rozległy widok, od którego góra wzięła swoją nazwę. Dosłownie u stóp mam Kotlinę Jeleniogórską, miasto i wszystkie okoliczne osady, a na wprost niebieską ścianę Karkonoszy z doskonale widocznymi Śnieżką i Śnieżnymi Kotłami. Jeśli obniży się nieco wzrok, widać liczny drobiazg górski rozrzucony u stóp Śnieżki. Najpierw widzę Sokolika i Krzyżną, bliźniacze góry Rudaw, a przed nimi, niczym ich dziecko, malutką z tej odległości Łysą. Później szukam wzrokiem Skalnika wśród licznych gór za nimi, bliżej podnóża Śnieżki; to z niego w słoneczny ranek listopadowy patrzyłem na to właśnie miejsce – poprzez szerokość doliny. Na lewo od Sokolika szczerzą zęby ruiny zamku Bolczów, a jeszcze dalej faluje łagodnymi zboczami zielony masyw Gór Ołowianych. Daleko za nimi niebieszczą się inne pasma, gdzieś tam jest Trójgarb i Chełmiec. Na prawo, daleko, u krańca kotliny, w samym rogu, zamknięta z trzech stron górami siedzi Szklarska Poręba z dwiema swoimi – a poprzez wspomnienia i moimi - górami: Szrenicą kończącą Karkonosze, i Wysokim Kamieniem rozpoczynającym Izery.
Tuż obok, przy szosie, za metalową bramą, stoi domek z oknem pięterka otoczonym dużym balkonem, patrzącym wprost na Karkonosze. Podziwiając widok, zerkam też na to okno na piętrze, zazdroszcząc mieszkańcom tak wyjątkowego widoku. Wyobrażam sobie, że siedzę w fotelu zajęty czytaniem i czasami podnoszę głowę aby zobaczyć jak dzisiaj wygląda Śnieżka…
Samochód zostawiłem na parkingu przy stoku narciarskim, u stóp Łysej Góry, a gdy stanąłem przy domku, na szczycie Widoku, świtało. Śnieg miał odcień granatowy, świerki stały czarne, a pod lampami leżały koliste krążki światła błyszczącego bursztynem. Świateł z dolinie nie było widać. Wstawał styczniowy, mglisty dzień.
Za domem niebieski szlak skręcał w lewo, na otwartą przestrzeń rozległej łąki i prowadził ku majaczącej w oddali ścianie lasu. Było kilka minut po siódmej.
Plan miałem prosty: przez Skopiec i Ziemski Kopczyk dojść do Dudziarza na południowych stokach gór, blisko, bo około kilometra od drogi numer 3 biegnącej dnem doliny. Powrót tym samym niebieskim szlakiem. O ile jest to możliwe, wybieram powrót inną drogą, ale nie narzekam jeśli wypadnie mi wracać tą samą, bo przekonałem się wielokrotnie, iż góry widziane z drugiej strony są zupełnie inne i pokazujące wiele ukrytego wcześniej uroku.
Już pierwsze kilometry dobitnie pokazały mi trudności marszu po zasypanych śniegiem, niewidocznych nierównościach górskich ścieżek. Stopy co chwila wykręcały się na bok po postawieniu ich na jakimś niewidocznym kamieniu lub garbie, a nierzadko rozjeżdżały się na boki, zmuszając do bacznego obserwowania drogi przede mną i wybierania miejsc stawiania stóp. Podejścia były chyba mniej męczące od zejść, a to z powodu moich nóg chcących wyprzedzić mnie na opadających pochyłościach. Oczyma wyobraźni widziałem siebie siedzącego na pniaku ze skręconą kostką i czekającego na pomoc, a że nikogo tutaj nie było, kilka razy spojrzałem na telefon sprawdzając zasięg. Na ogół był. Na szczęście tylko raz nogi na tyle mi się rozjechały, że wstawałem z kolan.
Mgła, padający śnieg, świerki pysznie ubrane w grubą, szarosrebrzystą szadź, i cisza. Chrzęst lodu łamanego butami i cisza.
Gdy zatrzymałem się przy kępie jakichś uschniętych badyli pogrubiałych i wyładniałych warstwą misternie zrośniętych lodowych kryształków szadzi, usłyszałem szmer płynącej wody. Rozejrzałem się: w jednym tylko miejscu mokry, ciemny śnieg zdradzał obecność ukrytego pod nim strumyka. Ciche pluskanie wody i moje głośne sapanie. Wstrzymałem oddech. Najdelikatniejszy szmer osuwających się po kurtce płatków śniegu i… cisza. Na małej polance samotnie stojący świerk szeroko rozkładał swoje białe górą, dołem ciemnozielone, prawie czarne ramiona, a za nim droga i las niknęły we mgle. Koniec szlaku. Świat był małym kręgiem drzew wokół i kawałkiem ledwie widocznej dróżki. Cisza go otulała i mgła. Rozejrzałem się: szeroki, nieruchomy świerk, srebrzyste badyle, ciemna plama mokrego śniegu, za mną świeże ślady. Podobał mi się ten świat. Był nostalgiczny. Mój.
Ruszyłem dalej. Ślady za mną i krąg mgły wokół poszły za mną. Drzewa ruszyły w przeciwną stronę. Cisza wypełniła się odgłosami marszu: szeleszczącym tarciem ortalionu kurtki, cichym, miękkim, czasami trzepoczącym odgłosem ocierania się nogawek spodni, i stękaniem śniegu gniecionego butami.
Szlak wiedzie pomiędzy dwoma sąsiednimi szczytami: Skopcem i Barańcem. Skręciłem w lewo, w ścieżkę pod niskimi gałęziami świerków, w nadziei dojścia na szczyt, ale po paruset metrach ścieżka zaczęła opadać. Zawróciłem. Po prawej, między gęstymi drzewami, zobaczyłem małe, kilkumetrowe wzniesienie. Poszedłem tam i w gąszczu zwalonych drzew i małych choinek znalazłem wystający ponad śnieg wierzchołek słupka pomiarowego. Byłem na dachu Gór Kaczawskich.
Na Barańcu maszty antenowe, kontenery i buczenie prądu – surrealistyczny kontrast światów. Pustka wokół, do najbliższych osiedli ludzkich kilometry drogi lasami, a tutaj, zamiast myśliwego z łukiem idącego śladem jelenia, czasze anten kierunkowych, nadajniki GSM i telewizyjne, kamery.
Dopiero po męczącym wejściu na szczyt Dudziarza wyciągnąłem mapę i analizując meandry szlaku oraz ułożenie poziomic upewniłem się, że ten szczyt jest tym właśnie, który zgodnie z planem miał wyznaczać najdalszy punkt mojej trasy. Z południowego zbocza tej góry widziałbym szosę biegnącą dnem doliny, a po drugiej jej stronie Góry Ołowiane, dalej Rudawy, a za nimi ścianę Karkonoszy. Widziałbym, gdyby nie mgła, ale widok ten jest tam nadal, czeka na mnie. Kiedyś pójdę tam i zobaczę go.
Gdy w drodze powrotnej wyszedłem z lasu, dopadł mnie lodowaty wiatr kąsający twarz i lewe ucho. Sięgnąłem ręką do czapki chcąc naciągnąć ją głębiej na uszy, i poczułem opór: kurtkę pokrywała sztywna warstwa lodu. Na otwartej przestrzeni gdzieś mi się zagubiły znaki szlaku, szedłem więc na przełaj, kierując się ku widocznym w oddali światłom samochodów na szosie. Śnieg także pokryty był skorupą lodu z chrzęstem pękającą pod butami; wyciągałem stopy podnosząc je pionowo w górę, parę razy zapadłem się po kolana, na prawej stopie czułem zimny okład, ale widząc coraz bliższe światła przed sobą, już nie próbowałem usunąć śniegu z butów. Szedłem na drewnianych nogach, a gdy nasyp drogi górował już nade mną pomyślałem, że idę niczym Rohan ku Niezwyciężonemu. Dziwne są ludzkie skojarzenia.
Odległość od domku z balkonem do parkingu wynosi ponad kilometr – rano przeszedłem tę odległość w chwilę, ledwie ją zauważyłem, a teraz nie wiedzieć czemu droga wydłużyła się niemiłosiernie. Szedłem i szedłem, a parkingu nie było. Gdy w końcu odnalazł się, przy samochodzie rozerwałem zatrzaski kurtki i z trudem ją zdjąłem – była sztywna niczym pancerz. Z ulgą zwaliłem się na siedzenie: dotarłem.
Przeszedłem 20 kilometrów zaśnieżonym szlakiem. Dałem sobie w kość.

27.02.
Ten wyjazd był inny: wstałem później, o czwartej, w drodze miałem opóźnienia, bo albo kawa i tankowanie, albo toaleta, i w rezultacie na szlak w Dusznikach Zdroju wszedłem dopiero o 8.30. Tradycji jednak stało się zadość: w plecaku niosłem kanapki zrobione z ciemnego chleba, spleśniałego sera i z liści sałaty.
Plan miałem ambitny: idąc niebieskim szlakiem prowadzącym obrzeżem Gór Bystrzyckich dojść do rozdroża pod Bieścem, tam skręcić w zielony szlak, przejść przez torfowisko pod Zieleńcem, zejść w dolinę i wspiąć się ku Zieleńcowi, już w Górach Orlickich. Dalej idąc zielonym szlakiem wejść na Orlicę, następnie dojść do Koziej Hali i tam skręcić w czerwony szlak prowadzący do Dusznik. Według przewodnika trasa liczyła 28,5 km – było więcej, bo parę razy szukałem szlaku nadrabiając kilometry. Już na pierwszym podejściu dowiedziałem się, że to nie był mój dzień na wędrówkę: szło mi się ciężko, jakbym ołów miał w butach, albo lat sporo więcej, ale tylko przez chwilę gościłem w sobie myśl o skróceniu trasy.
Rozruszam się – zapewniałem siebie i szedłem dalej.
Pogoda była piękna, typowo zimowa: słońce, niewielki mróz, czysty śnieg i mnóstwo, mnóstwo szadzi na drzewach, a na zboczu Orlicy, tam, gdzie tonąłem w śniegu, świerki nawet pnie miały białosrebrzyste. Za schroniskiem „Pod Muflonem” wygodna dróżka trawersowała strome zbocza opadające zwałami kamieni w ciemną, dziką, niedostępną dolinę. Czarne zbocza, dno ginące gdzieś tam nisko, gdzie wzrok już nie sięgał, rumowiska skalne, rosnące i ginące tam świerki – to wszystko miało magnetyczny urok pierwotnej i niebezpiecznej przyrody. Szedłem prowadzony słońcem świecącym przede mną między świerkami i rozjaśniającym mrok gęstego, czarno-białego boru. Droga przede mną zapraszała – rozjaśniona i uśmiechnięta.
Słońce bawiło się ze mną: widziałem je na zakrętach dróżki, kusiło mnie jaskrawymi słupami światła, a gdy podchodziłem tam, ono było już na następnym zakręcie i znowu filuternie uśmiechało się do mnie spomiędzy czarnych świerków.
W kontemplowaniu widoków przeszkadzało mi kiepskie oznaczenie szlaku, zmuszając do uważnego szukania rzadkich i nielogicznie rozmieszczonych znaków, a co gorsza wprowadzało nastrój niepewności, gdy po 50 czy 100 metrach od nieoznakowanego rozwidlenia dróżek nie znajdowałem znaku szlaku. Tak było i na brzegu torfowiska, gdzie znak kazał mi skręcić w prawo. Skręciłem, a drugiego znaku tak długo szukałem, że już miałem zawrócić, by okrężną drogą dojść do grobli przecinającej topielisko, bojąc się iść po lodzie pokrywającym bagno lub po podejrzanie pofałdowanym śniegu otwartej przestrzeni torfowiska.
A ono czyniło wrażenie. Widziałem je zmarznięte, z taflami brązowego lodu i z wysokimi kępami traw przykrytych czapami śniegu, a chciałbym zobaczyć w lecie, połyskujące wodą pomiędzy karłowatymi brzozami i uschniętymi kikutami drzew, wśród morza torfowicy, z rojem owadów uwijających się w nagrzanym słońcem powietrzu silnie pachnącym zielonością. Widok z postawionej tam wieży widokowej, ładny w zimie, z odległymi szczytami Gór Orlich zamykających horyzont od zachodu, w lecie zapewne jest piękny, szczególnie dla miłośników mokradeł.
Później musiałem tracić wysokość schodząc w dolinę, nie bez powodu nazwaną Doliną Słońca. Na wprost mnie, wysoko, bielały zbocza Gór Orlickich, po których zjeżdżali narciarze. Stałem chwilę przy jednej z licznych tam tras zjazdowych i patrzyłem na zjeżdżających, nie mogąc się nadziwić ich umiejętności utrzymania się na nogach, a nade wszystko podziwiając ich hamowanie, bez hamulców przecież.
A jeden z narciarzy nie miał nart, tylko parapet przyczepiony do nóg! Najprawdziwszy parapet okienny, tyle że z przodu miał podniesiony dziubek, pewnie dla lepszego ślizgania się.
Sapiąc szedłem pod górę, a w pobliżu ludzie wjeżdżali na szczyt siedząc na krzesełkach wyciągu. Spoglądałem na nich czując… nie wiem co. Jakieś dziwne pomieszanie odczuć. Swoją niższość czułem – jakbym był biednym kuzynem tamtych, rozpartych na krzesłach, zazdrość czułem, zawód, osamotnienie w swojej odmienności, ale i poczucie wyższości. A na szczycie była droga, parkingi, mrowie samochodów i ludzi. Znowu zostałem sam, gdy szlak skręcił z drogi w las i zaczął piąć się w górę, ku Orlicy. Gdzieś tam widziałem widok jak z bajki o królowej Śniegu. Świerki dźwigały na sobie grube warstwy szadzi, były jak Mikołaje ze swoimi białymi brodami do pasa; czasami otrzepywały się zrzucając kurzawę najdrobniejszych lodowych igiełek, a jeśli zdarzyło się to w miejscu, w którym słońce znalazło dla siebie przejście między gałęziami drzew, widok był po prostu bajkowy. Jakby tysiące miniaturowych żywych iskier srebrnego i złotego ognia osypywało się na ziemię drżąc w powietrzu. Próbowałem robić zdjęcia, ale na nich widać tylko rozmazania, zastygłe w powietrzu białe kropki, bez tego uroku tańczących w słońcu i świecących drobin, których kolor był połączeniem srebrnej bieli i świecącego złota.
Znak skrętu z szerokiej drogi między małe świerki rosnące na stromym zboczu zauważyłem, później już nic. Ani jednego znaku aż pod szczyt Orlicy. Szedłem po prostu pod górę wiedząc, że jeśli wspinam się, to idę w dobrą stronę. Właściwie pełzłem między małymi świerkami przekopując się przez śnieżne bezdroże. Średnio do trzeci krok zbity śnieg nie utrzymywał mojego ciężaru, a wtedy zapadałem się do pół łydki, czując wokół kostek zimną obręcz śniegu topniejącego w butach. Wygrzebywałem go palcami i szedłem dalej, bo przecież trudno się cofnąć, skoro szczytu domyślałem się za widocznymi już najwyższymi świerkami, ale te nie chciałby się przybliżać, obojętnie patrząc na moją mordęgę. Stały nieruchomo nawet wtedy, gdy prawa noga wpadła w śnieg aż po udo, a ja, z drugą nogą zadartą w górę (widok musiał być pocieszny, żałuję, że nie mogłem zrobić sobie zdjęcia), macałem wokół rękoma szukając dlań oparcia by wyciągnąć się z zapadliny.
Na szczycie wygarnąłem śnieg z butów, wypiłem resztę ciepłej jeszcze herbaty z termosu, wziąłem kanapkę w garść, drugą włożyłem w kieszeń, i zacząłem długie zejście do miasteczka. Nie od razu, najpierw musiałem odnaleźć szlak, przy tej okazji zbaczając na czeską stronę i dodając kilometrów do mojego licznika. Przez parę kilometrów zielony szlak wiedzie boczną dróżką numer 389. Warto wybrać się tam samochodem dla zobaczenia z parkingów rozległych widoków, a wzrok sięga daleko – aż po szczyty Gór Stołowych. Byłem blisko miasta, gdy czerwony szlak gdzieś mi uciekł, ale już nie szukałem go schodząc w stronę widocznych dachów domów, a w miasteczku kierując się na zapamiętaną wieżę kościoła.
Do samochodu dotarłem po ponad dziewięciu godzinach marszu.
Zgodne z tradycją jest też moje usypianie w drodze powrotnej, ale dzisiaj miałem sposób na senność: opakowanie kamyków, czyli ziaren zalanych czymś twardym i słodkim, które gryzłem odganiając Morfeusza. Za to w pokoju dopadł mnie błyskawicznie, zmuszając do położenia się już o 22.

13. 03.
Kiedyś czytałem o grupie ładnych skał gdzieś w Sudetach, ale nie zapamiętałem gdzie one są, dopiero w czasie wybierania trasy na ten wyjazd znalazłem informację w jednym z przewodników: były to Skałki Gorzeszowskie, lub, inaczej mówiąc, rezerwat „Głazy Krasnoludków” w Górach Kruczych. Tym samym dokonałem wyboru trasy: najpierw poznanie głównego masywu pod Lubawką, później Głazy Krasnoludków, a później zobaczę.
Później nieźle dałem sobie w kość, bo zachciało mi się wejść na szczyt góry o czeskiej, dziwnej nazwie. Wszedłem, mokry i zziajany, ale nie narzekałem. Chciałem wejść na niego i wszedłem.
Samochód zostawiłem na początku zielonego szlaku, na brzegu Lubawki, u stóp Kruczej Skały; widziałem go później ze szczytu: spokojnie stał sobie czekając na mnie.
Była 7.30, gdy polną dróżką ruszyłem wprost na górę stromo wyrastającą z płaszczyzny pola, i zaraz na początku szlaku doznałem dwóch miłych wrażeń: poczułem polny wiatr, tak odmienny od szarpiących, nieprzyjemnych wiatrów wiejących w mieście. Wiatr polny jest spokojnym, równomiernym oddechem ziemi, niesie jej zapach i spokój, w nieokreślony sposób czuć w nim przestrzeń i swobodę. Po raz pierwszy w tym roku usłyszałem skowronki, polne dzwoneczki, a nawet zobaczyłem je, trzepotliwie nieruchome drobinki na tle błękitnego bezmiaru. Wiosna.
Krucza Skała jest niewysoką górą, ma 680 metrów wysokości, ale widok z niej jest piękny: miasteczko u jej podnóża, oczyszczona odległością Lubawka, wygląda jak z bajki, na prawo urokliwe, wyraźne szczyty Gór Kruczych, na lewo, po drugiej stronie głębokiej i wąskiej doliny, piętrzą się jeden za drugim kolejne szczyty, a daleko, na horyzoncie, bieleją zaśnieżone Karkonosze. Bliżej, zaraz za miasteczkiem, otwiera się dolina Bramy Lubawskiej, z której tu i ówdzie wyrastają niewielkie wzgórza.
Zielony szlak obiegający wokół górski masyw jest uroczym, nie męczącym szlakiem, jednym z tych, którymi chciałoby się iść bez końca, zwłaszcza, jeśli słońce ma się za towarzysza wędrówki.
Jak z tego zjechać i nie połamać się? - pytałem się siebie stojąc z zadartą głową i patrząc na szczyt skoczni narciarskiej na jednym ze zboczy Gór Kruczych. Tam właśnie po zgubieniu szlaku schodziłem ze stromego zbocza piargów trzymając się gałęzi krzaków, a na dole w nagrodę za zejście zrobiłem sobie przerwę. Siedziałem na pieńku chłonąc widok otoczenia i słuchając siebie. Słońce świeciło mi w twarz, mała brzózka łaskotała mnie gałązkami w kark, a rosnący tuż obok świerk wydzielał dla mnie swojski żywiczny zapach kojarzący się z latem i słońcem. Po pniu ściekała woda… woda? Dotknąłem cienkiego strumyczka: lepiąca się miękkość. Żywica rozkosznie pachniała, gdy rozcierałem ją w palcach. Na twarzy czułem ciepło słońca, wiatr układał mi po swojemu włosy na głowie, nareszcie bez czapki, kawa z termosu smakowała wybornie, nogi nadal chętne drogi odpoczywały, a ja poczułem to wyjątkowe a zawsze urocze zjednoczenie świadomości z chwilą mojego życia.
Obszedłem podnóże góry i zanurzyłem się w wąską, głęboką dolinę oddzielającą Kruczą Skałę od Sępiej Góry, chcąc zobaczyć porfirowe skały stromego zbocza góry, dla ochrony których utworzono tam rezerwat. Porfir ma czerwony odcień, jak pola w pobliżu, których ziemia była przed milionami lat takimi właśnie skałami. Skały są spękane, czynią wrażenie niesamowicie starych, ledwie stojących starców, jak ten Starzec, szczyt mijany na wierzchowinie. U stóp skał leżą zwały kamiennych złomków, a w jednym miejscu jest ich cała rzeka - odłamki góry sypiące się na dół w nieustającym ciągu przemian morfologicznych Ziemi. Do tych przemian przyłożyłem swoją rękę, zabierając ze sobą odłamek czerwonawego porfiru.
Ta wycieczka była nietypowa, ponieważ dwa razy w ciągu jej trwania podjeżdżałem do celu samochodem. Pierwszym był rezerwat Głazy Krasnoludków odległy od Lubawki o 12 km. Wymarzone miejsce na niedzielne wyjazdy w góry dla całych rodzin, ponieważ parking na końcu drogi jest o 100 metrów od pierwszych skał, a przy nim jest polana z ławkami i miejscami na ogniska. Formy skał są tak różnorodne, że ma się wrażenie zwiedzania najpiękniejszych miejsc Gór Stołowych. Na swoje potrzeby, słuchając wrażeń, nadawałem sfotografowanym skałom nazwy: neolityczną strojnisią jest kamienna głowa na długiej szyi, z bujną fryzurą z małych świerków i kęp traw; niemal idealnie równy rząd kamieni uformowany niczym kolumnada greckiej świątyni kojarzy się z mitycznym kamiennym miastem; z kamiennej podstawy wyrasta grupa dinozaurów trzymających swoje kształtne głowy na smukłych szyjach, a wydają się one uśmiechać swoimi szerokimi pyskami, z których tu i ówdzie zwisają wiechcie przeżuwanej trawy.
W sąsiedniej wiosce stoi na szczerym polu dziesięciometrowy ostaniec w murowaną tablicą podającą dwie daty: 1813 – 1913. Gdy zapytałem grupę bawiących się wokół dzieciaków o te daty, rezolutny dwunastolatek powiedział: wtedy diabeł przyniósł tutaj ten kamień. Diabelska Maczuga w Gorzeszowie. Uroczy lokalny mit, piękna skała.
Gdzie jeszcze pojechać, skoro do zmierzchu parę godzin, a nogi i oczy wołają o jeszcze?
Grupa szczytów przy samej granicy z Czechami: Sępia Góra, Polska Góra i na samej granicy Mrayenci Vierch. Gdy zatrzymałem się na parkingu przy samej granicy, szczyty, ciemne swoimi lasami, wyrastały z równiny pola przeciętego linią słupków granicznych, a tuż obok rosło małe drzewko z sześcioma swoimi pniami splecionymi w dwa idealnie równe warkocze, Warkocze Natury. Siedziałem w samochodzie jedząc kanapki i patrząc na góry przed sobą i na to drzewko. Tylko ja patrzyłem, inni jakby nie widzieli drzewa tak oryginalnego. Dlaczego?
Właściciel kantoru i parkingu z nostalgią wspominał niedawny jeszcze czas, gdy opłaty za parkowanie pobierał według czasu parkowania.
-Daj pan dwa złote i stój pan ile chcesz. Widzisz pan jak tu teraz jest… – powiedział.
Podejście na szczyt dało mi nieźle w kość: niżej szlak prowadził korytem rozlanego wiosennymi roztopami strumienia, wyżej szedłem dnem żlebu zasypanego zeskorupiałym, chrzęszczącym pod butami, śliskim śniegiem. Po co tam lazłem, skoro jedyne miejsce widokowe na tym szlaku zostawiłem już na sobą? Nie wiem. Bo postanowiłem tam wejść pomyślawszy, że jeśli dzisiaj, teraz, nie wejdę tam, nie wejdę już nigdy. Więc wbijałem czubki butów w śnieg i szedłem, zasapany, z mokrym czołem, aż w końcu poczułem zimny wiatr: byłem na szczycie. Wszedłem. Byłem tam.

20.03.
Gdy wybierałem trasę jednej z moich zimowych wypraw w góry, zrezygnowałem z wejścia na Waligórę po przeczytaniu w jakimś przewodniku ostrzeżenia przed wchodzeniem na tę górę północnym zboczem, a to ze względu na jego duże nachylenie. Pojechałem w inne góry, ale Waligóra z tym swoim stromym zboczem plątała mi się po głowie. Fakt, jestem dziadkiem – myślałem - ale czy tylko dlatego, że syn ma córkę, mam zrezygnować z wejścia na dach Gór Suchych?
Pojechałem. Celem było małe, senne, jakby wymarłe miasteczko ukryte w głębokim wąwozie, na końcu bezimiennej drogi, miasteczko, w którym czas zatrzymał się w latach sześćdziesiątych. Stare, zaniedbane wille z łuszczącymi się i opadającymi śladami minionej świetności, a na głównej ulicy jedynie pies z podkulonym ogonem i babcia owinięta w czarny szal. Sokołowsko.
Ulica mijała drogowskazy szlaków turystycznych, i zaraz kończyła się kamienistą dróżką pnącą się w kierunku lasu na zboczu pierwszej góry. Wcisnąłem forda w ciasne pobocze, wsadziłem w kieszeń mapę, zarzuciłem plecak i poszedłem, oczywiście okrężną drogą, no bo kto to widział w górach zmierzać do celu najkrótszą drogą..
Góry Suche, fragment Gór Kamiennych, są inne od pozostałych pasm sudeckich: kształtami przypominają stożki o stromych zboczach. Są tam dwie góry tak nazwane – muszę kiedyś wejść na nie. Stożek Wielki widziany z Unisławia Śląskiego czyni wielkie wrażenie swoją wysokością i regularnością stromych zboczy.
Czerwonym szlakiem poszedłem na Bukowiec, dalej przez Krzywuchę ku schronisku Andrzejówka, w którym zjadłem całkiem dobry żurek. Waligóra sterczała nade mną z nachylonym czołem, niczym byk mający odpierać atak. Będzie trudniej niż na męczącym zboczu Bukowca? – zastanawiałem się. Było trudniej, ale mniej męcząco. Było trudno, bo każdy krok musiał być postawiony rozważnie na zboczu o kącie nachylenia na pewno przekraczającym 45 stopni i pokrytym zbitym, zeskorupiałym śniegiem, ale i mniej męcząco, a to ze względu na szybkość mojego wchodzenia niewiele większą od tempa ślimaka idącego na stracenie. Wiosny nigdzie ni śladu, za to liczne ślady zimy. Gruby szron na świerkach, a na nagich gałęziach wyższych drzew szkliła się, niczym lukier, warstwa lodu. Czasami dobiegał mnie z góry dziwny dźwięk, ciche trzaskanie zlane w jeden szumiący odgłos – to pękał lód na gałęziach poruszanych wiatrem, a w moment później inna seria szemrzących odgłosów: zderzania się lodowych złomków ze śnieżną skorupą pokrywającą ziemię.
Na szczycie nie miałem cichego sam na sam z górą, bo ten okupowany był przez sporą grupkę rozkrzyczanych młodych z piwami w dłoniach. Ominąłem ich i niebieskim szlakiem poszedłem w stronę Suchawy, pierwszego z trzech ustawionych w rządku szczytów. Pierwszego i ostatniego, jak się okazało. Otóż na Suchawie zgubiłem szlak. Na szczycie odszedłem od ostatniego znaku w bok, chcąc wydostać się poza linię drzew i spojrzeć z góry w dziki, zimowy, czarno-biały wąwóz z widocznymi w dole domkami Sokołowska. Zobaczyłem i będę pamiętać ten widok. Poszedłem dalej, ale na brzegu stromego zbocza, nie widząc nigdzie ani ludzkich śladów, ani znaków szlaku, wróciłem. Od ostatniego znaku zataczałem koła szukając jakichkolwiek śladów – bezskutecznie. Następny szczyt, Kostrzyna, wznosił się stromo przede mną, ale bliżej i niżej miałem strome zbocze pokryte śniegiem. W końcu zdecydowałem się pójść ledwie widoczną ścieżyną, właściwie paskiem nieco równiejszego śniegu skosem trawersującego stromiznę. Doszedłem do duktu, był bez znaków: w lewo, czy w prawo? Tutaj popełniłem błąd wybrawszy drogę w lewo. W dwa tygodnie później szedłem tą drogą z przeciwnej strony i wtedy dowiedziałem się, że ze względu na bezpieczeństwo dobrze zrobiłem trawersując zbocze, ale gdybym na tym dzikim dukcie skręcił w prawo, doszedłbym do mojego zgubionego na szczycie szlaku. Wtedy nie wiedziałem, a parę kilometrów dalej doszedłem do… schroniska, czyli tam, skąd wyszedłem. Zrobiłem wielkie koło. Już wtedy obiecałem sobie przejść drogę ponownie, co zrobiłem w dwa tygodnie później, już przy wiosennej pogodzie, bez śniegu.
Dnem głębokiej, malowniczej doliny doszedłem do miasteczka, i zgodnie z planami pojechałem do Zapomnianych Skał stojących między Mieroszowem a Chełmskiem Śląskim. Dlaczego tam? Też się zastanawiałem. Tyle tutaj skał, a wybrałem te…
Otóż ze względu na ich nazwę. Żal mi się ich zrobiło, że takie zapomniane, no i po prostu postanowiłem odwiedzić je, aby chociaż przeze mnie były pamiętane.
Dwie największe skały podobne są do przedpotopowych stworów wyrzuconych tutaj przez fale morskie: są długie, o stromych bokach i tępych pyskach wielkości kamienic, a po wdrapaniu się na grzbiety jednego i drugiego zobaczyłem dziwne narośla piaskowe, pełne skalnych okien, kształtów dziwnych, obłych, ale i rogatych. Ależ tak! Stojąc na wierzchu łba jednego, na sąsiednim zobaczyłem rogi! Autentyczne rogi wyrastające ponad czołem, doskonale tłumaczące drugą nazwę tych skał: Czartowskie Skały.
Zszedłem na miękkich nogach; chyba już nie dla mnie Orla Perć…
Na zakończenie wędrówki zobaczyłem drogę, taką zwykłą polną drogę: przez chwilę przytulała się do świerków lasu, by zaraz porzucić je beztrosko i skręcić na otwartą przestrzeń pól. Przecinała je śmiałą linią, zapraszająca, wołająca, i ginęła za szczytem wzniesienia. Była zwykłą zimową drogą, mokrą i szarą wśród szaro-brązowych pól, ale nawet nie mając urody swoich letnich sióstr wystrojonych zielenią i polnymi kwiatami, ciągle miała to, co tamte: nostalgiczny urok wołający wędrowca.
Nie mogłem odjechać nie odpowiedziawszy na jej wołanie.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 87086
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 157
Użytkownik: koko 11.06.2011 22:34 napisał(a):
Odpowiedź na: 23.01.2011 Jadąc drogą 3... | Krzysztof
Zawsze chętnie czytam Twoje opowieści z Sudetów, może z racji mojego ubiegłogorocznego urlopu tam spędzonego? Porównuję Twoje wrażenia ze swoimi. Dziś myślałam o Orlicy i o Waligórze. Na Orlicę szłam latem, w duszny, lipcowy dzień i też trochę błądziłam i też, jak Ty, myślałam, że dopóki idę pod górę to chyba zmierzam w kierunku szczytu. Szlak gdzieś po drodze zginął a na górze nie znalazłam oznakowania kropki z białą otoczką "szczyt". Mimo to, uznałam, że skoro wyżej już wejść nie można to chyba jestem na wierzchołku. Było to dla mnie istotne z racji Korony Gór Polski. A na Waligórę też wchodziłam prosto z Andrzejówki (pyszne pierogi!) a pogodę miałam bajeczną: lało i wiało a jakie jest nachylenie stoku nie będę Ci mówić, bo dobrze wiesz. Może jedynie zostały Ci oszczędzone złośliwe korzenie drzew, skoro szedłeś zimą. Darłam do góry tak szybko, że chyba padł wtedy rekord wejścia :) i całą drogę martwiłam się, jak zejdę z tego cholerstwa. Dałam radę. Zeszłam. Wprost w ciepłe ramiona Andrzejówki.
Dla mnie Waligóra to Góry Kamienne. Dla Ciebie Suche? A może Suche są jakimś ramieniem Kamiennych?
Z Sudetów zostało mi jeszcze kilka pasm do zdobycia. Góry Złote, Bardzkie, Bialskie, Opawskie, Masyw Śnieżnika.
Ale najbardziej w Sudetach lubię Śnieżne Kotły. Tak skutecznie zachęcił mnie do nich pewien mój znajomy, że musiałam tam pójść, mimo, że nie figurują w KGP. I chcę tam jeszcze kiedyś wrócić. Bardzo, bardzo chcę.
Użytkownik: Krzysztof 15.06.2011 21:13 napisał(a):
Odpowiedź na: Zawsze chętnie czytam Two... | koko
Witaj:)
Olu, a na czym polega gazdowanie w schroniskach? Gazda jest chyba niższą szarżą od bacy, coś jak okrętowy majtek, prawda? Więc byłaby to rola pomocnika?
Tak naprawdę moje teksty o górach wcale nie są o górach, a jedynie o moich wrażeniach z wędrówki górami. Z niektórych z nich trudno dowiedzieć się czegokolwiek o paśmie górskim w którym byłem, ale stać mnie na luksus pisania tak, jak odczuwam, bo żaden redaktor nie stoi nade mną.
Fakt kiepskiego oznakowania szlaków w Orlickich i Ty potwierdzasz. Pamiętam, że schodząc doszedłem do skrzyżowania dwóch szlaków. Bieg jednego udało się odtworzyć po usytuowaniu paru jego znaków, biegu drugiego ni w ząb, bo znalazłem tylko jeden jego znak wymalowany na drzewie stojącym na rozdrożu. Szukałem, ale bezskutecznie, i w końcu zacząłem zejście szerszym duktem. Przez przypadek trafiłem.

Bzdetne potrzeby… Wiesz, ja też mam podobne obawy, gdy wyobrażam sobie siebie zaszytego gdzieś w Bieszczadach, na przykład. Bez prądu, a może nawet bez internetu?? Z kuchnią, w której nie wystarczy przekręcić pokrętła, aby po chwili usłyszeć gwizd czajnika? Może jeszcze pralka z blachy falistej? Nie wiem, czy przywykłbym, ale, Olu, wiem, i to nie z książek, jak bardzo rzeczy, dobra, pragnienie posiadania, potrafią opleść człowieka i nim zawładnąć, zniewolić. Wiem, że prawdziwą wolność może odczuwać tylko człowiek posiadający niewiele, jak najmniej. Cóż, nie sprawdzę jak radziłbym sobie w takich spartańskich warunkach, mam obowiązki jaką mąż i ojciec.

Śnieżne Kotły to ogrom, alpejski krajobraz, dal, przepaść pionowych skał z malutkim człowieczkiem stojącym na szczycie i kurczowo trzymającym się barierki. Czyż nie tak, Olu? Trudno, aby nie podobały się. Powiem Ci, że będąc na górze miałem przewrotną chęć stawania na skrajach skalnych obrywów i wychylania się. A im silniejsze czułem drętwienie w nogach (efekt strachu przed wysokością), tym bardziej chciałem – właściwie coś we mnie chciało – spojrzeć w dół. A szłaś dnem większego kotła? Szlak wiedzie brzegiem stawu, właściwie skacze po kamieniach wystających z wody. Podobało mi się to skakanie razem z nim:) Natomiast dno mniejszego jest bardziej dzikie. To prawdziwe górskie pustkowie.
Nie wiem dlaczego podzielono Sudety na tak wielką ilość pasm – a niektóre z tych podziałów są dziwne. Może dla wydłużenia listy KGP? Gdy szedłem granicą, poza szlakiem, z Gór Złotych w stronę Bialskich, nie przeszedłem żadnej przełęczy, nie było tam nic wyróżniającego, a jednak nazwa gór zmieniła się. Z niewielkich Gór Kamiennych wydzielono jeszcze Góry Suche, które wcale nie są suche, jak Kamienne nie są bardziej kamienne od innych. Albo Góry Czarne: dwa czy trzy szczyty na brzegu Gór Sowich… Ale może faktycznie są bardziej czarne od innych? Chyba pojadę tam i sprawdzę.
Natomiast Złote… Olu, a może tam znalazłby się sposób na Twojego bacę? Otóż gdzieś przeczytałem, że te góry nie zostały dokładnie zbadane i sądzi się, że mogą w nich być złoża złota opłacalne w eksploatacji. To co, spróbujemy? Do spółki wnoszę samochód, kilof, namiot i szpadel. Dorzucę jeszcze – to już poza rozliczeniem – swoje marzenie wycieczki dookoła świata do Twojego marzenia o schronisku.
A’ propos: czy ta okropna kopalnia złota u Gołubiewa była zlokalizowana w tych właśnie górach? Nie pamiętam, czy są w powieści jakieś wskazówki.. Blisko Czech, tyle pamiętam, więc Sudety na pewno.
W przewodniku przeczytałem, że wcale często można zobaczyć tam mikroskopijne, świecące drobiny złota w świeżo odłupanej skale, i bardzo chciałbym mieć taki kawałek Gór Złotych. Kiedyś wezmę ten nasz (nasz?) kilof i pojadę poszukać.
Widoku Śnieżnych Kotłów życzę Oli. Z góry i z dołu, w lecie i w zimie.
Użytkownik: mafiaOpiekun BiblioNETki 15.06.2011 21:29 napisał(a):
Odpowiedź na: Witaj:) Olu, a na czym p... | Krzysztof
Gazda to gospodarz. Nie masz na mysli juhasa?

Znalazłam nawet:

"juhas u górali tatrzańskich młodszy pasterz owiec, pomocnik bacy podczas letniego wypasu na halach.
Etym. - węg. juhász 'owczarz'."
http://www.slownik-online.pl/kopalinski/38A327A3667CC0E5C12565EC0058E​10A.php
Użytkownik: Krzysztof 15.06.2011 22:42 napisał(a):
Odpowiedź na: Gazda to gospodarz. Nie m... | mafiaOpiekun BiblioNETki
O, dzięki!:) Widzę, że mam braki w słownictwie.
A wobec tego czym się różni baca od gazdy? Zaraz! Jeśli miałbym wnioskować na podstawie Twoich słów i mojej bardzo skąpej wiedzy, baca byłby przełożonym grupy wypasającej owce na halach, a gazda to… gazda. Może dodatkowo nosić tytuł bacy, gdy pójdzie z wypasem. Trochę to skomplikowane… :)
Użytkownik: Czajka 16.06.2011 05:14 napisał(a):
Odpowiedź na: O, dzięki!:) Widzę, że ma... | Krzysztof
"Baca – starszy pasterz owiec w polskich Karpatach, zwierzchnik juhasów. Baca był wynajmowany przez grupę gazdów do wypasu owiec,"

"Gazda – właściciel gospodarstwa wiejskiego na Podhalu"
Za Wikipedią
Użytkownik: janmamut 16.06.2011 16:44 napisał(a):
Odpowiedź na: "Baca – starszy pasterz o... | Czajka
No i oczywiście w gaździe mieszkają czajki. Myślałem, że co najwyżej robaki, ale:

"Kiedy indziej na pytanie,
Jak się ptaków zwą mieszkania,
Ktoś mi podpowiedział: gniazda.
Ja zaś zrozumiałem -- gazda."

Przy okazji: w całości podawałem tutaj Rosyjska literatura&answer. To rzecz z podręcznika do języka polskiego. Gdyby więc ktoś miał dzieci lub dobrą pamięć i mógł rzec, czyj ten wiersz jest... :-)
Użytkownik: Czajka 17.06.2011 23:16 napisał(a):
Odpowiedź na: No i oczywiście w gaździe... | janmamut
Nie wiem, czy chcę mieszkać w gajdzie. :)
Wierszyk mi znany, ale nie wiem kto napisał, chyba nie specjalista od straszenia dzieci ucinanymi paluszkami?
Użytkownik: Krzysztof 16.06.2011 22:11 napisał(a):
Odpowiedź na: "Baca – starszy pasterz o... | Czajka
Czyli udało mi się trafić:)
Witaj, Czajko.
Od razu zauważyłem godzinę wysłania Twoich słów i pomyślałem: przed położeniem się, czy po wstaniu pisała? Jak było, Czajko? Myślałem, że moje doby bywają poprzestawiane, ale Twoje chyba bardziej:) Ja dzisiaj otworzyłem oczy po półgodzinnym nagabywaniu mnie przez budzik; była siódma.
Kilka lat temu znalazłem w Beskidzie Śląskim rozpadający się szałas pasterski. W środku było klepisko, prymitywny piec, łóżka zbite z czterech desek, parę pordzewiałych garnków. Łazienki nie znalazłem. Nie mieli lekko ci juhasi ze swoim bacą.
Użytkownik: mafiaOpiekun BiblioNETki 17.06.2011 06:28 napisał(a):
Odpowiedź na: Czyli udało mi się trafić... | Krzysztof
A to pewnie w moich okolicach bywasz.
Użytkownik: Krzysztof 17.06.2011 21:17 napisał(a):
Odpowiedź na: A to pewnie w moich okoli... | mafiaOpiekun BiblioNETki
To było chyba dziewięć lat temu: przez trzy zimowe miesiące pracowałem w Szczyrku, a że pracę zaczynałem w południe, czasami rankiem szedłem w góry, ale były to krótkie wypady, blisko miasteczka, głównie w okolicach Skrzycznego.
Któregoś dnia wyszedłem na spacer jeszcze przed świtem; w dolinie, na ulicach, był półmrok, a wysoko, nad szczytem Skrzycznego, niebo jaśniało już słońcem. Szedłem ulicą, gdy zobaczyłem przed sobą jasność biegnącą wprost na mnie. Zatrzymałem się, zdziwiony, i dopiero po chwili pojąłem na co patrzę: była to ostra, wyraźna linia dnia i nocy. Przed nią śnieg był niebieski, za nią skrzący się białozłociście. Przybiegła do mnie, minęła mnie i pobiegła dalej. Miałem chęć gonić ją. Po chwili zobaczyłem sprawcę tego wyjątkowego widoku - słońce wychylające nad masyw Skrzycznego.
Wtedy faktycznie byłem w Twoich stronach, bo to raptem 8 km, jak informuje mnie internetowa mapa. Później przez kilka lat nie byłem w górach. W te lata „moją” stroną jest Leszno w Wielkopolsce, a z tego miasta w Sudety mam około 200 km i wolne (nie wszystkie) tylko niedziele. Poznaję więc różne pasma sudeckie.
A Ty, mieszkając tak blisko gór, masz fajnie, Kingo:)

Użytkownik: mafiaOpiekun BiblioNETki 17.06.2011 21:25 napisał(a):
Odpowiedź na: To było chyba dziewięć la... | Krzysztof
No tak. Mam blisko do czerwonego szlaku na Magurkę. Nawet w mojej miejscowości są noclegi tuż obok owego szlaku, więc turyści mają jak znalazł.
Użytkownik: mafiaOpiekun BiblioNETki 22.06.2011 21:16 napisał(a):
Odpowiedź na: To było chyba dziewięć la... | Krzysztof
A jakbyś był w okolicach Żywca albo Bielska-Białej możesz dać znać.
:)

http://pl.wikipedia.org/wiki/Skrzyczne
http://pl.wikipedia.org/wiki/Szyndzielnia
http://pl.wikipedia.org/wiki/Babia_G%C3%B3ra
Użytkownik: mafiaOpiekun BiblioNETki 22.06.2011 21:18 napisał(a):
Odpowiedź na: A jakbyś był w okolicach ... | mafiaOpiekun BiblioNETki
A i jeszcze: http://pl.wikipedia.org/wiki/%C5%81odygowice

Zaraz mnie ktoś skrzyczy. ;)
Użytkownik: Krzysztof 25.06.2011 00:11 napisał(a):
Odpowiedź na: A jakbyś był w okolicach ... | mafiaOpiekun BiblioNETki
Dam znać:)
Witaj, Mafio.
Zajrzałem na podane mi strony, i znowu zachciało mi się wejść na Babią Górę. Ta góra czyni wrażenie, kusi dość trudnym podejściem z łańcuchami. Po łatwiutkich szczytach sudeckich byłaby to dobra odmiana, i kiedyś na pewno jej zasmakuję. Może w październiku, przy ustabilizowanej pogodzie (ale miałbym strasznie daleko, 400 km!), tylko ile takich dni ma dla nas miesiąc paździerzy? Wczoraj byłem w górach, drugie z odwiedzonych pasm jest już (noo, prawie) w Twoich stronach, to Góry Opawskie, a następny wyjazd w góry będzie możliwy dopiero właśnie w październiku; za kilka dni wyjeżdżam nad morze – niestety, do pracy.
Uśmiechniętego i gorącego lata dla Kingi.
Użytkownik: mafiaOpiekun BiblioNETki 16.06.2011 06:43 napisał(a):
Odpowiedź na: O, dzięki!:) Widzę, że ma... | Krzysztof
Czajka już mnie wyprzedziła. ;)
Użytkownik: Krzysztof 16.06.2011 22:10 napisał(a):
Odpowiedź na: Czajka już mnie wyprzedzi... | mafiaOpiekun BiblioNETki
:) Za chęci dziękuję, Kingo.
Użytkownik: koko 21.06.2011 18:29 napisał(a):
Odpowiedź na: Witaj:) Olu, a na czym p... | Krzysztof
Widzę, że już posiadłeś wszelką wiedzę gazdowo-bacową :)
Dodam tylko, że baca z Hory jest samozwańczy, więc nie można w żadne sposób łączyć go z wypasem owiec a termin "bacować" i "gazdować" w tamtych stronach i w tamtym, bacówkowym towarzystwie oznacza prowadzenie bacówki, może nawet schroniska. Choć chyba nie każdego, bo z całą pewnością nie można ani gazdować, ani bacować w tym strasznym miejscu pod Baranią Górą...
Mnie też zdarzało się bacować na Horze :) Bacowanie tam na krótki dystans jest łatwe: gdy przychodzą turyści proponuje się coś do picia a potem siedzi się z nimi i gada o szlakach, o wybranej trasie, o poprzednich dokonaniach a także o całej masie różnych rzeczy. Takie bacowanie jest fajne. Czasem człowiek chce bacować a mu nie wychodzi, bo przyjdzie jakiś buc do bacówki, rozejrzy się, ani "dzień dobry" nie powie, pokręci głową z niesmakiem - i co z tamim zrobić, skoro nie czuje bluesa? Niech idzie w swoją stronę. Bacowanie w bacówce to siedzenie do nocy nad herbatką albo kieliszeczkiem (lub kufelkiem, co kto woli, ale trunek trzeba samemu sobie przynieść, w bacówce nie ma) i gadanie i śmianie. To także organizowanie hudy w sierpniu. Bacowanie na Horze to przede wszystkim uciecha z drugiego człowieka, przed chwilą obcego a teraz swojaka.

Co do Złotej Góry u Gołubiewa może można znaleźć jakieś wskazówki w książce o pisaniu Chrobrego; mam ją, ale jeszcze nie przeczytałam. Jak przeczytam i znajdę coś - dam Ci znać.

Wiesz, wczorajszy wieczór spędziłam planując dwutygodniową trasę na urlop. Cudnie jest tak siedzieć, wymyślać, szybko zapisywać, denerwować się przewracaniem stron w Atlasie Gór Polski, żeby odnaleźć dalszy ciąg trasy... Zaczynam od Gorców. Potem Beskid Wyspowy, Pieniny, Beskid Sądecki, Tatry (Rysy!). Kilka szczytów do Korony Gór Polski i kilka ponadto. Prehyba. Dolina Roztoki. Może Krywań, ech!
Już się cieszę na wędrówkę z plecakiem. Chyba potrzebuję nowy, większy, jako że z naszej ekipy odpadł jeden, co miał duży plecak a co pozwalało mi nosić mały. Te cwaniaki śmiały się ze mnie, że kosmetyczkę noszę, masz pojęcie?!
Użytkownik: Krzysztof 22.06.2011 20:45 napisał(a):
Odpowiedź na: Widzę, że już posiadłeś w... | koko
A nosiłaś w plecaku coś poza kosmetyczką?
Witaj, Koko:)
Gdy dowiedziałem się tutaj o roli bacy, pomyślałem o Twoim znajomym, że jakoś nie pasuje jego funkcja do nadanej nazwy, ale też od zawsze wydawało mi się, że baca to po prostu starszy wiekiem, wielce doświadczony i poważany góral. Nie wiązałem tej nazwy z wypasem owiec. Cóż, nie znam żadnego górala, ani góralskich zwyczajów.
Mój urlop zacznie się jutro, w czwartek i tego dnia się skończy. Mogę go przedłużyć o jedną noc, do wyboru: zaczynającą czwartek, bądź kończącą ten dzień. Jestem teraz w Świdnicy, więc praktycznie w Sudetach, wszędzie stąd blisko, ale na popołudnie jutrzejszego dnia zapowiadają chmury i możliwe opady, a ja nie dość, że mam stare przemakające kamasze robocze, to jeszcze nie mam tutaj, w pracy, nieprzemakalnego płaszcza.
Wiesz, chciałbym zobaczyć letni wschód słońca. Że krótki i brakuje czasu na sen? Owszem, ale chciałbym… sam dobrze nie wiem dlaczego. Będąc w Anglii nie pojechałem ze znajomymi pod Dover połazić po tamtejszych klifach wapiennych, bo miałem coś do napisania – i pewnie nigdy już nie będę tam. Może dlatego teraz chcę w nocy jechać w góry? A może po prostu dlatego, że najnormalniej szkoda mi czasu, odwlekam chwilę pójścia do łóżka, a rano nie mogę obudzić się.
Fajnie, że możesz na tak długi czas pojechać w góry, też chciałbym. Ostatnio jakoś osłabło u mnie dążenie do wydłużania mojej listy „koronnych” szczytów, chociaż możliwe, że w czasie jutrzejszego wyjazdu dodam jedną górę do listy, bo biorę pod uwagę dziewiczą dla mnie Ślężę, od Świdnicy o rzut kamieniem, ale koronę i ja założę, tyle że raczej nieprędko.
Taki wielki atlas jak Twój przydałby mi się. Użytkowanie moich przewodników z mapami bywa irytujące. Najwięcej jest w nich mowy o mijanych kapliczkach i kościołach, i to wytłuszczonym drukiem. A nazwy proponowanych wycieczek! W spisie treści znajduję np. trasę opisaną jako „Dla ducha i dla ciała”, albo „Z wizytą u wszystkich świętych”. Gdzie one prowadzą? Nie wiadomo, koniecznym jest wertowanie „przewodnika”.
Cóż, tak to jest, gdy kupuje się na allegro…
Byłem w kilku schroniskach, niewielu, bo raczej je omijam, ale powiem Ci szczerze, że poza „dzień dobry” (a i to nie zawsze, bo gdy wchodzi się do rojnej i gwarnej sali, kogo witać, skoro i tak nikt nie zwróci uwagi na moje powitanie) nic nie mówiłem. Dlaczego? Bo poszedłem w góry, a nie na pogaduchy z ludźmi, którzy może wcale nie mają ochoty na rozmowę ze mną, mając swoje służbowe zajęcia. A może po prostu dlatego, że mnie dość trudno odezwać się do obcego. To Twoje schronisko na Horze chyba jest inne, wyjątkowe, bo znane mi schroniska są w istocie barami z noclegiem, a ja nie jestem w nich wędrowcem szukającym schronienia, a zwykłym, anonimowym klientem; noo, może poza jednym, zdaje się, że w Górach Sowich, chyba tam nocowałaś w minionym roku, tam było jakoś inaczej.
Chciałbym poczuć atmosferę schroniska prowadzonego przez Ciebie:)
Olu, mam ambitny plan: położyć się za godzinę, wstać około pierwszej w nocy i pojechać do Sobótki u stóp Ślęży, to 25 km stąd. A gdy zejdę?.. Nie wiem. Może Góry Opawskie, bo są najdalsze? A od piątku do niedzieli będę ogłuszany tymi samymi trąbami, które rozwaliły mury Jerycho, czyli będę pracować na festynie; ratujcie mnie, bogowie.
Użytkownik: koko 28.06.2011 21:21 napisał(a):
Odpowiedź na: A nosiłaś w plecaku coś p... | Krzysztof
Baca sam się nazwał bacą, a jakie jest pochodzenie tego miana w jego przypadku - nie wiem. W bacówce się bacuje, czyli zastępuję bacę, gdy go nie ma.
Bacówka na Horze jest chyba jedynym takim schroniskiem, gdzie nie ma tego, o czym mówisz: okienka z wydawką jedzenia, stolików porozstawianych w jadalni albo skarbonką "za wrzątek". Pieniądze za wrzątek, świat się kończy. W takich miejscach faktycznie jesteśmy anonimowymi klientami i nikt nie zwraca uwagi na nasze "dzień dobry". W bacówce nie ma osobnych stolików, tam musisz siedzieć obok innego człowieka, a jak już siedzisz i pijesz herbatę i odwijasz kanapki - to rozmawiasz. Niemniej rozumiem Cię, że wchodząc do miejsca, gdzie widzisz, że towarzystwo siedzi i dobrze się bawi nie zawsze ma się ochotę - lub śmiałość - dołączyć do niego. Jeżeli jednak się nie spróbuje, nie będzie wiadomo. Nie będzie wiadomo jacy oni są, o czym gadają, z czego się śmieją i nie będzie wiadomo, czy nie będę mogła pośmiać się z nimi a potem pójść dalej, ze wspomnieniem tego miejsca, czasu i ludzi. Nie uważam, że pójście w góry wyklucza pogaduchy z ludźmi. Wcale nie! Przecież oni, tak, jak i ja, lubią góry, może szli tym samym szlakiem, którym idę i mogą mi o nim opowiedzieć, możemy pogadać o schroniskach, o trasach, o burzach na szczycie i co wtedy zrobić, a jeżeli taki baca sam przysiada się i gada to chyba nie ma obaw, że "nie ma ochoty na rozmowę ze mną".
Nie przekonuję Cię, jesteśmy, jacy jesteśmy, jednym kontakty z innymi przychodzą szalenie łatwo (nie należę do nich, ale nie narzekam, radzę sobie) i na pewno tacy ludzie coś zyskują na kontaktach z innymi. Ja o sympatycznych ludzi chętnie się odzywam :)
Użytkownik: koko 28.06.2011 21:26 napisał(a):
Odpowiedź na: A nosiłaś w plecaku coś p... | Krzysztof
A schronisko w Sowich, o którym mówisz to Zygmuntówka. Niewątpliwie było nieco... inne. Bez okienka, gdzie zamawia się zupę. Trochę jednak przeszkadzało mi jakieś takie... niechlujstwo. Nie wspominam go jakoś nadzwyczaj chętnie. Ale widok z huśtawki przed nim był przedni. Zwłaszcza, gdy zachodziło słońce. Bujałam się tam, owinięta w śpiwór i gapiłam przed siebie.
A moje schronisko? Jestem przekonana, że pozostanie w świecie marzeń... Tak samo jak zobaczenie zorzy polarnej, ośmiotysięczników, Wielkiego Kanionu. Wiesz, takie rzeczy zdarzają się innym.
Użytkownik: Krzysztof 28.06.2011 23:39 napisał(a):
Odpowiedź na: A schronisko w Sowich, o ... | koko
To prawda: zdarzają się innym:)
Ale są inne, mniejsze marzenia, może chociaż one? Kiedyś leżałem w hamaku rozwieszonym między dwoma drzewami w sadzie owocowym, oczywiście w lecie, i powiem Ci, Olu, że bardzo, bardzo mi się to podobało. Więc może chociaż takie bujanie zdarzy się jeszcze, skoro raczej nie widok Wielkiego Kanionu?
Pamiętam nieprzyjemny zapach w sieni Zygmuntówki i ciężar w żołądku zjedzonej tam jajecznicy. Będąc ostatnio w górach (a byłem w miniony czwartek; dzisiaj, będąc już nad morzem, trudno mi w to uwierzyć), myślałem o budowie schroniska. Nie to, że snułem plany, nie, po prostu rozglądając się po stromych zboczach gór uświadomiłem sobie ogrom kosztów doprowadzenia w wybrane miejsce prądu, wody, drogi dojazdowej i jej utrzymania, zwłaszcza zimą, dowozu materiałów budowlanych w czasie budowy, a jeszcze kwestia nieczystości płynnych, zaopatrzenia… Ta wyliczanka uświadomiła mi wielkość kosztów takiej budowy… Niechby to schronisko było małe, to i tak pewnie milion byłby konieczny:(

Wydaje mi się, że i ja lubię rozmawiać z ludźmi, co – jak mniemam – moje nie najkrótsze odpowiedzi tutaj, w Biblionetce, a i sam fakt odpowiadania też, to potwierdzają; jednak wolę, aby ta druga osoba zaczęła rozmowę, pewnie w obawie przed narzucaniem się. Albo przed niechętną reakcją, co tłumaczy moje rzadkie zabieranie głosu na stronach innych biblionetkowiczów. A już szczególnie lubię rozmawiać z kobietami. Tak właściwie nie bardzo wiem jak rozmawiać z facetami, chyba odwykłem, mimo iż otaczają mnie mężczyźni; tyle że z nimi mówi się o pracy (albo opowiada rubaszne dowcipy).
W góry jednak chodzę także dla odpoczynku przed ludźmi. Wiesz, w mojej pracy jest jak w wojskowych koszarach, tutaj trudno o chwile samotności, a tych zwyczajnie potrzebuję, jak i ciszy (i z tych samych powodów: dla posłuchania swoich myśli). Nie lubię też paplania o niczym, takiego dla samego gadania, jak to uwielbia robić mój współpracownik tutaj; jej!, gdyby ten człowiek dostawał chociaż jeden grosz za słowo, w parę dni byłby milionerem!
Chwilę posłucham Szopena i idę spać, Olu. Całą noc jechałem przeciążoną ciężarówką, ale w nagrodę widziałem cudną letnią noc. Jechałem na północ, więc zarówno zachód, jak i wschód słońca, miałem przed sobą. Noc trwała tak naprawdę dwie godziny: zorza zachodu zgasła dopiero przed północą, a już przed drugą niebo na północnym wschodzie zaczęło się rozjaśniać. Dwie godziny nocy pod niebem gwiaździstym. I wiesz co? Jadąc, ma się możliwość oglądania wschodu i zachodu kilka razy, naprawdę!
Obejrzałem i dzisiejszy zachód słońca, tym razem stojąc na plaży. Ładny, ale ten zachód zdarza się tylko raz na dobę.
Olu, a może Ty napisałabyś czytatkę o swoich wędrówkach? Obiecuję być przychylnym czytelnikiem:)

Użytkownik: koko 30.06.2011 20:01 napisał(a):
Odpowiedź na: To prawda: zdarzają się i... | Krzysztof
Bujanie w hamaku jest fajne, to prawda. Miałam kiedyś hamak... Może jeszcze gdzieś jest, zwinięty, w jakimś kącie. Tylko, żeby móc cieszyć się takim bujaniem, trzeba skutecznie wyprzeć ze świadomości przykre, trudne i niemiłe sprawy. Dopiero wtedy hamak jest hamakiem, a bujanie bujaniem :)
Czasem nawet marzenie jest trudne, bo budzi żal, że tak nie jest, jak się marzy. A może tak mają tylko tacy malkontenci, jak ja? :)

W Zygmuntówce faktycznie niemiło pachniało. I spało się też średnio. I łazienka była straszliwa, dokonywałam tam niezwykle pośpiesznej i niedbałej ablucji, żeby jak najszybciej wyjść. I jak najmniej w tej łazience dotykać... :)
Rozumiem, że uciekasz w góry od ludzi i od hałasu, jaki się za nimi wlecze. Gdy czytam Twoje czytatki, zwłaszcza jedną z ostatnich, tą o pracy, o której ktoś powiedział, że jest jak Hłasko, to domyślam się, jak bardzo taka ucieczka może być potrzebna.
Takiej pracy powinno nie być. Nawet jeżeli w konsekwencji nie byłoby Hłaski - albo takich Twoich czytatek.

Fajnie się masz, że jesteś nad morzem. Nie byłam tam ładnych kilka lat. A przecież lubię ten nasz kapryśny, bury Bałtyk. Chciałabym posiedzieć na plaży, przebierać palcami stóp piasek, wyczuwać jego chłód w głębszej wartwie. Chciałabym gapić się, jak morze faluje, wciąż i wciąż i mimo wszystkiego, co nam się takie ważne wydaje.
Jaka pogoda nad morzem? Dziś nad moim Śląskiem przechodzi jakiś wyjątkowo złośliwy front, leje jak z cebra i ciemno jest, jak w listopadzie.

A ja słucham Mozarta. Koncert na klarnet. Na razie plumka wesoło pierwsza część, ale czeka na mnie ta druga, powolna, którą pamiętam z filmu "Pożegnanie z Afryką".
Tyle jest fajnych rzeczy na świecie... ech...
Przez słuchawki słyszę szum deszczu.
Oby Tobie nad morzem świeciło słońce :)


Użytkownik: Krzysztof 01.07.2011 20:59 napisał(a):
Odpowiedź na: Bujanie w hamaku jest faj... | koko
Witaj, Olu.
Wczoraj moim gościem jest Szopen, obydwa jego koncerty. Ponad ćwierć wieku temu od koncertu e-moll zacząłem swoją przygodę z muzyką klasyczną, ech.. Dlaczego wzdycham? Jak to dlaczego? Bo piękno nie starzeje się, ja (chyba jednak) tak. Chyba.
Dzisiaj otworzyłem winamp, i już miałem wybrać coś z Antosia Vivaldiego, gdy nagle zapragnąłem posłuchać Patetycznej Czajkowskiego. Polecam Ci, Olu, tę symfonię jako wspaniałą i nietrudną. Ale nie na słuchawki, a na dobre głośniki, z nieco większą siłą głosu – tak, aby móc odczuć moc dźwiękową orkiestry symfonicznej. Wtedy słucha się nie tylko słuchem, ale i ciałem.
Faktycznie, dużo jest fajnych rzeczy na świecie, mimo istnienia takich prac, jak moja.
Tutaj czwartek był bardzo ciepłym i słonecznym dniem. Z rana zdjąłem t-shirt, ale po godzinie, czując skórę na ramionach, założyłem go ponownie. Dopiero popołudniu zaczęło się chmurzyć, a wieczorem padał deszcz i wiał silny wiatr. Tutaj – to moje szóste wakacje w Ustroniu – wiatr jest inny, czuć w nim rozpęd, jakiego nie może nabrać nad lądem. Przedwczoraj byłem nad morzem, połaziłem też trochę uliczkami witając się z moimi miejscami, ale wczoraj nie poszedłem. Z łóżka zrobiłem sobie hamak (nawet buja się trochę, jako że mieszkanie stoi na kołach) i czytałem.
Dwa lata temu na jednej z bocznych ulic, przed domem, stały w donicach wysokie rośliny z wielkimi, białymi kwiatami. Czułem ich cudny zapach nim się zbliżyłem. Rozmawiałem z właścicielem: są w donicach, ponieważ na zimę chowa je do domu, a nazywają się Dzwony anielskie, albo jakoś tak podobnie. W poprzednim roku nie kwitły, czym mój rozmówca był wielce zdziwiony, a wczoraj nie znalazłem ich wcale. Szkoda, kwiaty miały rajski zapach, a wielkość 15, może nawet 20 centymetrów. Czy znasz tę roślinę?
Udaje mi się marzyć bez zazdrości, zawodu czy smutku. To takie miłe chwile, które same, nie wołane – myślę, że to ważne - przychodzą, poszepczą w ucho, rozwiną parę obrazów, dadzą poczuć uroczy nastrój – i odchodzą. Są dla mnie jak spotkana w pociągu urocza kobieta, która może nawet nie wiedziała, ile przyjemności dała swoją krótką obecnością.
Pożegnanie z Afryką?… Tytuł kojarzy mi się z… lotem starym samolotem, ranną kobietą pozostawioną w jaskini. To ten film? Prawie nic nie pamiętam, bo nie pamiętam najważniejszego: czy w mojej cenie jest to dobry film. Skleroza…
Dobrze, wysyłam i idę nad morze. Wieje silny wiatr, popatrzę chwilę na fale.
Pozdrowić od Ciebie Bałtyk? Pewnie Cię pamięta…
Użytkownik: koko 03.07.2011 17:17 napisał(a):
Odpowiedź na: Witaj, Olu. Wczoraj moim... | Krzysztof
Witaj.
Dziś mojemu byciu tutaj towarzyszy Kenny G. - dawno go nie słuchałam, bo nie mam żadnej jego płyty, a przypomniał mi się i puszczam na youtube. Gra na saksofonie i na klarnecie, jego muzyka płynie, buja się, mendruje, czasem jazzuje troszeczkę. Takie pościelówy, w sam raz na dzisiejszy zapłakany deszczem dzień. Wczoraj już-już miało być lepiej, chmury się rozerwały, błysnęło słońce, ale wieczorem znów się zaciągnęło. Po południu byłam w Bielsku, u znajomych, potem jechałam przez Szczyrk, chciałam wjechać na Biały Krzyż i przejść się trochę, ale siąpił deszcz i mnie stamtąd przegonił.
Opisywaną przez Ciebie roślinę znam, czasem widuję ją wystawioną latem w ogrodach, podoba mi się ale nie wiem, skąd by taką wziąć. Nawet nie wiedziałam, że tak się nazywa.
"Pożegnanie z Afryką" to, owszem, lot starym samolotem, ale pozostawienia rannej kobiety w jaskinii zdecydowanie w nim nie ma, chyba przyplątał Ci się inny film (coś mi się kojarzy, ale nie na tyle, żeby podać więcej szczegółów, chyba żeby "Angielski pacjent", ale nie wiem, czy głupot nie gadam?).
Była tu, w Biblionetce dyskusja na temat "Pożegnania z Afryką", zwolennicy powieści Karen Blixen na filmie nie zostawili suchej nitki, ale ja go lubię. Lubię, bo jest dobrze, sugestywnie zagrany, jest doskonała obsada, jest to "coś". Powieść Blixen jest zupełnie inna, to jakby dwa zupełnie różne obrazy i ja bym ich nie porównywała. Nie łączyła.
Bałtyk pozdrów ode mnie, pewnie. Mogę się zrewanżować pozdrowieniem od Ciebie np. Tatr albo Pienin za jakieś trzy tygodnie, bo pojadę tam na urlop. U Ciebie dziś pewnie pogoda lepsza niż u mnie, w prognozach pokazywali wybrzeże w słońcu - śledzę pogodę na północy ze względu na mojego syna, który wczoraj pojechał na Mazury na żagle. To jego żeglarski debiut i nie chciałabym, żeby pogoda zepsuła mu marzenia o śmiganiu przez jeziora.
Poszukam tej symfonii, o której piszesz i posłucham, a słuchanie całym ciałem nie jest mi obce. W naszym kościele czasem organiści grają fragmenty utworów, rozpoznaję Mozarta, Beethovena, Bacha, i ta muzyka, taka prawdziwa i żywa, czasem z wysłyszanym moim niewprawnym uchem błędem, przemawia do mnie bardziej, niż ta idealna ze studia nagraniowego. Szkoda, że grają tak malutko, jeden utwór, cóż to jest... Często mam ochotę iść w Pradze do któregoś kościoła na koncert (tam kościoły pełnią głównie rolę sal koncertowych), ale jakoś nigdy mi się nie udało. W tych wysokich, pełnych przestrzeni kościołach, gotyckich i barokowych, muzyka musi się pięknie nieść...
Pozdrawiam Cię, Krzysiu. Życzę Ci słońca, bo chyba jesteś ciepłolubny...
Użytkownik: Krzysztof 05.07.2011 20:47 napisał(a):
Odpowiedź na: Witaj. Dziś mojemu byci... | koko
Witaj, Olu.
Dopiero po wysłaniu ostatniej mojej wypowiedzi zauważyłem poplątanie w niej czasów, a to gapa ze mnie; nie wysłałem od razu, coś mi przeszkodziło, na drugi dzień dopisałem parę zdań, no tak wyszło.. Tamtego wieczoru już miałem wychodzić, gdy usłyszałem werbel deszczu o dach campingu – poszedłem na drugi dzień, i patrząc na fale pomyślałem o Tobie. Morze odpowiedziało mi szumem fal. To chyba dobra odpowiedź, co?
Kilka razy miałem okazję słuchać koncertów organowych w kościołach, i zawsze było to dużym przeżyciem, więc rozumiem Cię i namawiam na taki koncert w Pradze. Organy słuchane z płyty, z głośników, to kiepska namiastka tego, co można usłyszeć bezpośrednio. Ten instrument jest potęgą dźwięków, które muszą mieć przestrzeń godną ich majestatowi i mocy, a tego nawet dobry sprzęt nagłaśniający nie zapewni. Tylko w kościele (lub w dobrej sali koncertowej) można dowiedzieć się, czym tak naprawdę jest toccata i fuga d-moll, ta porywająca kaskada dźwięków Bacha.
Nie dziwię się mojemu poplątaniu filmów, bo bardzo rzadko je oglądam, chyba jeszcze mniej, niż czytam książek, a wspomniana przez Ciebie dyskusja umknęła mi, jak niemal wszystko tutaj. Olu, do tego stopnia nie wiem, co się dzieje w Biblionetce, że dopiero niedawno, kilka dni temu, przez przypadek dowiedziałem się o istnieniu kogoś bardzo tutaj popularnego i lubianego, mającego pięcioletni staż biblionetkowy. Zwykle sprawdzę tylko czy ktoś napisał do mnie, rzucę okiem na polecane, i już mnie nie ma. Nie raz myślałem o pomyszkowaniu po stronach, o zajrzeniu tu i tam, ale zawsze czas staje mi na przeszkodzie. Najbardziej chciałbym znaleźć kogoś, kto zamieszcza tutaj czytatki takie od siebie, niekoniecznie związane z czytanymi książkami, czyli podobne do moich, a to z powodu – jak myślę - mojej małej znajomości literatury: niemal wszystkie recenzje tyczą nieznanych mi książek. Może podpowiesz mi, gdzie mam zajrzeć? Bo zwiady w ciemno robiłem wiele razy, ale zwykle trafiałem na czytatki o długości smsa, albo zawierające niemal wyłącznie cytaty z książki.
Gdy patrzę na te małe łupiny z przyczepionymi do nich wielkimi żaglami, zastanawiam się, jakim cudem wiatr dmuchający w te żagle nie przewróci ich; może Twój syn dowie się tego?
Twoje życzenie ma się spełniać od jutra: zapowiadają kilka dni upałów:)
Użytkownik: koko 11.07.2011 22:30 napisał(a):
Odpowiedź na: Witaj, Olu. Dopiero po w... | Krzysztof
Witaj. Wróciłam wczoraj z dwudniowego wypadu w góry, pojechałam bez dzieci, co daje cudowne uczucie swobody. Pogoda była świetna, dużo słońca, nad górami lekka mgiełka, Tatry jak na dłoni, cały Beskid Żywiecki - i ta trasa, która za mną, bo wędrowanie Workiem Raczańskim jest bardzo widokowe. Dostałam trochę w kość, umordowałam się, upociłam, do schroniska dotarłam ledwo żywa - ale warto, kurczę, warto! Kiedy mija wreszcie to uczucie, że już ani kroku nie zrobię, kiedy żołądek napełniony pierogami i ta słabość w całym ciele a na stopach nareszcie klapki to wtedy czuję, że żyję. I że jutro bardzo chcę iść dalej.
Ta łąka przed szczytem Wielkiej Raczy... trawki, ocean trawek kołyszących się na wietrze... myślałam, że może tam spędzić noc? Miałam śpiwór i bluzę, nie zmarzłabym.
Zachód słońca nad Raczą - wiesz, wywołał wszystkich ze schroniska a i Słowacy ze swojego przybiegli.
Piękny jest świat. A tak mało mamy możliwości oglądania, bo urlopu raptem 26 dni na rok... Ja swój zacznę już niedługo, za niecałe dwa tygodnie i napasę oczy górami, lasami i trawkami.
Piszesz o Biblionetce i poszukiwaniach ciekawych czytatek - i ja zaglądam dość rzadko i pobieżnie, nie szukam, co kto powiedział, bo zwyczajnie nie mam na to czasu. Pilnuję swojej śląskiej grupy, bo chętnie jeżdżę na spotkania - i tyle.
Mój syn, który melduje się a to z Mikołajek, a to z Giżycka psioczy, że pogoda zbyt piękna, nie ma wiatru a więc nie ma jak żeglować. Oglądałam w internecie tą łupinkę, którą on pływa, ja bym się tam nie dała zamknąć, strasznie mało miejsca :)
Pozdrawiam Cię, Krzysiu. Niech Ci tam słonko świeci w tym nadmorzu :)
Użytkownik: Krzysztof 13.07.2011 20:29 napisał(a):
Odpowiedź na: Witaj. Wróciłam wczoraj z... | koko
Witaj, Olu.
Zobaczyć pod Raczą zachód pijąc kubek winnego, gorącego kisielu (lubisz?), później nastawić budzik i rankiem zobaczyć początek dnia. Piękny jest świat. Kiedyś wybiorę się tam gdzie byłaś, a teraz zdarza mi się oglądać kąpiel słońca w morzu. Parę dni temu dało ono przy tej okazji cały spektakl, rozpalając na połowie nieboskłonu palety barw niebieskich, czerwonych i złotych.
Piękny jest świat, to prawda:)
A pierogi w Twoim żołądku z czym były? Ja lubię z owocami – takie są najlepsze - mogą być jeszcze z kapustą i grzybami. Robisz takie? A czy na zlepionym brzegu pieroga robisz takie fajne zawijasy z ciasta, jakie robią moja matka i żona?
Kiedyś byłem w firmie zajmującej się wytwarzaniem jachtów. Stały tam ogromne formy kadłubów przedstawiające dziwny widok, jakby były odwróconym na lewą stronę jachtem. Pokazywano mi niewykończony kadłub jachtu ośmioosobowego; nie mogąc znaleźć miejsca do spania dla tylu osób, poprosiłem o pokazanie ich. Pamiętam jedno takie miejsce: przy schodach były drzwiczki wielkości pół na pół metra, a za nimi długa na dwa metry półka, jeden jej bok biegł łukiem zgodnie z krzywizną burty. To było spanie dla jednej osoby. Olu, mam nadzieję, że Twój syn nie ma klaustrofobii.
A gdzie wybierasz się na urlopową włóczęgę?
Użytkownik: koko 15.07.2011 22:20 napisał(a):
Odpowiedź na: Witaj, Olu. Zobaczyć pod... | Krzysztof
Chyba nie znam winnego kisielu, choć nazwa brzmi obiecująco :)
Pierogi miałam ruskie. Owocowe też są dobre, ze śmietaną z cukrem, ale gdy mam wybór to biorę właśnie ruskie. Moja mama robiła przepyszne. Ja się pod tym względem w nią nie wdałam, pierogów nie robię, bo na następny dzień surowych nie ma jak przechować a gdyby zrobić po pracy to byłyby na kolację, a nie na obiad. A kolacji nie jadamy...
Z takich fanaberii robię tylko uszka na wigilię. Z grzybami. Uwielbiam je.
Czasem myślę, że na emeryturze będę lepiła pierogi.

Mój syn powoli dojeżdża do domu, wczoraj zdał na patent żeglarza. Zaraz będę zbierała się po niego na dworzec. Oglądałam zdjęcia tej łajby, na jakiej pływał i twierdzę, że skoro to zniósł to na pewno nie ma klaustrofobii :) Stęskniłam się za nim. Starszy właśnie pakuje się na swój wyjazd ze znajomymi na Słowację. A ja jadę już niedługo w góry. W planie: Beskid Makowski, Sądecki, Niski, Gorce, Pieniny i Tatry. Pięć lub sześć szczytów do Korony. Kilka schronisk. Może znów jakieś pole namiotowe. Poczucie swobody: dziś tu, jutro tam. Włóczęga. Trochę szkoda, że starszy nie jedzie, bo młodszy będzie skazany na nas (a my na niego, ha, ha), ale taka kolej rzeczy. Powoli nadejdzie czas, że sami zostaniemy, bez dzieciaków... Co też jest piękne, gdy wspominam ostatnie nasze jedno- lub dwudniowe wyjazdy bez nich. Bo wszystko jest fajne, jak ruszyć się z domu! Prawda?
Użytkownik: Akrim 16.07.2011 11:32 napisał(a):
Odpowiedź na: Chyba nie znam winnego ki... | koko
Przepraszam, że się wtrącę, ale jako wielbicielka pierogów i osoba robiąca je dość często, chciałabym Ci doradzić, jak przechować je na następny dzień (a nawet dłużej). :-)
Otóż, gdy pierożki już zrobione, rozkładam je - nie mogą się dotykać! - na tacce (tackach) posypanej dość szczodrze mąką, aby nie przykleiły się do podłoża. Pakuję tackę do zamrażalnika, a po kilku godzinach są w takim stanie zmrożenia, że można je przełożyć do woreczków foliowych (wszak tacka zajmuje sporo miejsca)jeśli mają poczekać na konsumpcję dłużej. Albo ugotować o dowolnej porze dnia lub nocy... i ze smakiem zajadać. :-)

Użytkownik: Krzysztof 19.07.2011 23:21 napisał(a):
Odpowiedź na: Przepraszam, że się wtrąc... | Akrim
Witaj, Akrim.
A dlaczego nie można ich dotykać?
Gdy przeczytałem o tym zakazie, pomyślałem o podobnym zakazie niedotykania żarników halogenowych przy ich wymianie, a to z powodu pozostawiania na ich szkle tłustych śladów, które mogą spowodować większe nagrzewania się szkła w tym miejscu, i w rezultacie pęknięcie żarnika. Ciekawe, jak to jest z pierogami...
Użytkownik: Akrim 20.07.2011 08:47 napisał(a):
Odpowiedź na: Witaj, Akrim. A dlaczego... | Krzysztof
Witaj, Krzysztof. :-)
Można dotykać; jest to nawet nieuniknione podczas transportu ze stołu na tackę... :) Chodzi o to, że gdy już na niej wylądują, nie mogą dotykać się nawzajem, bo, zanim by się zamroziły, mogłyby się posklejać i ich smakowity kształt zmieniłby się w brzydkie nie-wiadomo-co. :)

Hm... pierogi przydały się, abym mogła nabrać śmiałości i napisać Ci, że zawsze z ogromną przyjemnością i z wielkim do Ciebie szacunkiem czytam Twoje opowieści. Zachwycają niezwykłą urodą i zawartą w nich ogromną porcją życiowej mądrości.
Dziękuję Ci za chwile spędzone z Twoimi opowieściami-gawędami. :-)
Użytkownik: Krzysztof 24.07.2011 19:49 napisał(a):
Odpowiedź na: Witaj, Krzysztof. :-) Mo... | Akrim
Witaj, Akrim
A to gapa ze mnie! Pewnie, że pisałaś o dotykaniu się pierogów!:)
Ogromna porcja życiowej mądrości? Akrim... Akrim, w związku z tymi słowami miałbym prośbę do Ciebie. Otóż czy mogę liczyć na powtarzanie mi tych słów wtedy, gdy będę widzieć się pustym i nic nie wiedzącym? Mogę? Ale lojalnie uprzedzam, że mam tak często, więc i tego lekarstwa potrzebuje nierzadko.:)
Życzę Ci (i sobie – z oczywistego i samolubnego powodu) większej śmiałości w zabieraniu głosu tutaj.
Byłbym zapomniał: nigdy nie robiłem pierogów, ale przed świętami czasami robię coś podobnego, mianowicie naleśniki z nadzieniem grzybowo-cebulowo-kapuścianym. Składam je bokami, później zwijam, moczę w rozbitym jajku, później w bułce tartej, i smażę tak, aby były chrupiące. Nadzienie ma u mnie różne odmiany - kiedyś zrobiłem je z soczewicy - a przyprawiam na ostro. Pychotka mająca dwie tylko wady: sporo pracy i dużo kalorii.
Użytkownik: koko 20.07.2011 10:41 napisał(a):
Odpowiedź na: Przepraszam, że się wtrąc... | Akrim
Dziękuję Ci bardzo za radę, Akrim, ale przy gotowaniu zamrożonych pierogów, które dostawałam od mamy, robiło mi się tak, że one pękały! Dlatego zrezygnowałam z mrożenia, bo szkoda mi było pracy. A może trzeba było znac jakis psosób na gotowanie zamrożonych? Może nie wrzucać od razu? Może poczekać, aż w ciepełku kuchni troszkę odetchną?
Użytkownik: Akrim 20.07.2011 14:04 napisał(a):
Odpowiedź na: Dziękuję Ci bardzo za rad... | koko
Pękały Ci obojętnie z którym nadzieniem? Ja najczęściej robię z mięsem, w dalszej kolejności z kapustą i grzybami, ze szpinakiem, z owocami, no i uszka wigilijne, które lubię najbardziej. :-) Nie robię pierogów z serem ani ruskich, bo u mnie nikt, prócz mnie, ich nie lubi...
Wrzucam na wrzątek bez rozmrażania, nawet minimalnego. Po chwili zmniejszam płomień, żeby pierożki tylko lekko pyrkały w garnku. Oczywiście, zdarzy się, że któryś pęknie, ale nie jest to nagminne, a więc i nie zniechęcające. :)
Jednak słyszałam od znajomych, że im również często pękają właśnie ruskie - może to ziemniaki w farszu są winne, a może ser? Nie wiadomo.
No cóż, pozostaje Ci robić pierogi tylko do bezpośredniego spożycia. Tak naprawdę właśnie takie są najsmaczniejsze... :-))
Użytkownik: koko 07.08.2011 13:27 napisał(a):
Odpowiedź na: Pękały Ci obojętnie z któ... | Akrim
Byłam na urlopie, stąd przerwa w rozmowie :)
Na urlopie odżywiałam się głównie pierogami, swojskimi, żadne tam ze sklepu. Nie miałam pojęcia, że dam radę wepchnąć 15 pierogów z jagodami...
Tak, pękały mi ruskie, czyli trzeba spróbować zamrozić z innym nadzieniem.
Uszka też uwielbiam, to jedyne pierżki, które lepię, ale może się to zmieni... :)
Pozdrawiam.
Użytkownik: koko 09.08.2011 12:43 napisał(a):
Odpowiedź na: Pękały Ci obojętnie z któ... | Akrim
A skoro juz tak kulinarnie się panoszę w czytatce Krzysztofa (może nie zmyje mi głowy za to tak, jak ktoś kiedyś, gdy nawiązała mi się inna kulinarna rozmowa), to czy spotkałaś się z czymś takim, jak knish? Kuszą mnie takie knysze, oj, kuszą... trochę zniechęca mnie fakt, że głównie nadziewa się je kaszą gryczaną z grzybami i cebulką, a mój chłopina się kaszy nie chwyci, nie ma mowy...
Użytkownik: Krzysztof 19.07.2011 23:17 napisał(a):
Odpowiedź na: Chyba nie znam winnego ki... | koko
Pierogi na emeryturze?? Olu, masz oryginalne pomysły:) A te falbanki na brzegu pieroga robi się szybko: moja mama porusza jakoś tak dziwnie palcami i już są. W jej dłoniach same się (chyba) robią.
Myślałem o kisielu mało słodkim, i przez to winnym:), ale może i są takie z winem?
Jeśli piszesz o Tatrach i o koronie, to znaczy, że szykujesz się na Rysy; który szlak wybrałaś? Od polskiej strony? Rozumiem, że na ten szczyt idziecie w trójkę: Ty z mężem i młodszym synem – żeglarzem?
Wiesz, trudno mi powiedzieć jak to jest gdy ruszy się z domu, skoro w domu jestem gościem, a moje codzienne miejsce zamieszkania jest na kółkach i krąży po Polsce. Ciekawe, jak czułbym się na takiej wielodniowej wyprawie, na jaką Ty się szykujesz. Nigdy nie byłem na takiej. W Tatrach poznałem większość pasm i wyższych szczytów, ale wtedy pracowałem (w lunaparku, oczywiście) całe wakacje w Zakopanem, a wypady robiłem jednodniowe. Gdybym miał możliwość, przeszedłbym całą południową granicę (to jedno z moich marzeń), ale nie bardzo wyobrażam sobie takiej wędrówki z wielkim i ciężkim plecakiem, na to jestem chyba zbyt wygodny.
Chciałbym pójść w góry ze swoimi dziećmi – jak wtedy, gdy z synami wędrowałem tatrzańskimi ścieżkami – a najbardziej chciałbym zabrać na taką wędrówkę moją córkę, którą tak rzadko ostatnio widuję, i która nigdy nie znalazła uroku górskich wędrówek.
Olu, są u mnie obie, żona i córka, no i mój wolny czas uległ całkowitej przemianie.
Właściwie nie mam go teraz wcale:)
Użytkownik: koko 20.07.2011 11:24 napisał(a):
Odpowiedź na: Pierogi na emeryturze?? O... | Krzysztof
Odpiszę Ci, mimo, że rodzina zagospodarowała Ci czas :)
Na Rysy idziemy szlakiem słowackim, z Popradzkiego Plesa, to jakieś dziewięć godzin tam i spowrotem i szlak łatwiejszy, niż z polskiej strony. Poza tym na pewno wejście na Rysy będziemy uzależniać od pogody, która ostatnio jest szalona. W deszcz nie mam zamiaru tam się pchać.
Nie idziemy dwa tygodnie z wyładowanymi worami na plecach, moje plecki są na to zbyt wątłe. Ostatnio miałam plecak wyposażony na dwa dni a wcale nie był taki obojętny dla mojego kręgosłupa. Wszystko mamy w samochodzie. W żeglarskim worze mojego syna mamy "szafę", z której do plecaka przekładamy tyle ciuchów, ile potrzeba na najbliższą wędrówkę. Przyjeżdżamy samochodem do jakiejś miejscowości i, albo tam mamy bazę np. na polu namiotowym, albo idziemy stamtąd na szlak. Jeżeli szczyt "koronny" jest do osiągnięcia w jeden dzień, to go robimy, a jeżeli chcemy zobaczyć coś więcej, to planujemy trasę np. dwudniową. Tak zrobiliśmy w zeszłym roku w Szklarskiej, gdzie zostawilismy wszystko na parkingu i na dwa dni poszli na szlak, do Chatki Górzystów. A w Karpaczu na polu namiotowym byliśmy chyba trzy dni i stamtąd "zrobiliśmy" (nie lubię tego określenia) Śnieżkę i Śnieżne Kotły. A jeżeli wcale nam się nie chce iśc dalej, to zostajemy jeden dzień i spędzamy go na kocyku przed schroniskiem z książką albo zwiedzamy okolicę. Bo i takie coś nam się w zeszłym roku przytrafiło :)
To jest zupełnie inny sposób na urlop, niż ten, który do tej pory stosowałam. Trochę się obawiałam, jak zniosę taką prowizorkę, improwizację, ale było super.
Mówisz, że chciałbyś pójść, jak kiedyś, z synami... Mój starszy też już od nas odpadł. Smutno? Chyba nie, taka jest kolej rzeczy. I świadczy to tylko o tym, żeby carpe diem. Żeby łapać chwile, póki trwają, bo drugi raz nie wrócą.
Mój syn-żeglarz ma trudności adaptacyjne, nie potrafi sobie znaleźć miejsca, mocno zalazł mu ten obóz za skórę. Poprosił, żeby mu kupić linę i teraz wiąże węzły... :)
Użytkownik: Krzysztof 24.07.2011 19:46 napisał(a):
Odpowiedź na: Odpiszę Ci, mimo, że rodz... | koko
Witaj, Olu.
Faktycznie, pogoda zwariowała ostatnio. W tym tygodniu w Ustroniu padało przez trzy dni– tak Aura przywitała mojego pierworodnego. Na szczęście wnuczka miała gumowce (urocze, w kolorowe ciapki) więc mogłem wychodzić z nią na spacery. Małą jest dziewuszką, muszę nachylać się by mogła zacisnąć swoją dłoń na moim palcu; jak kiedyś mojej Małgosi, podobają się jej karuzele. Dzisiaj usiadła mi na kolanach i dawnym gestem córki położyła mi dłonie na twarzy. Aż mi serducho zapikało:)
Faktycznie, idąc na dwa dni, plecak będzie mieć przyzwoity ciężar. Obiecuję sobie zrealizować jesienią parę wypraw podobnych do Twoich – dwudniowych, sobotnio-niedzielnych, z noclegiem w schronisku, ale jeszcze nie wiem które pasma sudeckie wybiorę.
Ciekawe, jakie będą Rysy dla Ciebie. Napisz tutaj parę słów po powrocie, Olu.
Niech Ci się dobrze wędruje.
Kiedyś widziałem wiązanie jedną ręką liny oplecionej wokół tułowia. To jakiś specjalny węzeł, niezaciskający się, ratowniczy. Jego związanie trwało moment. Nauczyłem się go, ale teraz chyba już nie pamiętam...
Użytkownik: koko 07.08.2011 13:35 napisał(a):
Odpowiedź na: Witaj, Olu. Faktycznie, ... | Krzysztof
I już po urlopie... :(
Ten węzeł, o którym piszesz to ratowniczy i syn nauczył mnie go wiązać. Wiąże się go jedną ręką i nie zaciska się, nie jest trudny, trzeba tylko zrobić taki myk dłonią, o taki... widzisz?
Na Rysy nie weszłam. Włócząc się po rozmaitych Beskidach doszłam do wniosku, że skoro tak wędruję w kierunku wschodnim, to lepiej machnąć się w Bieszczady. Są dalej, niż Tatry, na Rysy mogę wyskoczzyć w któryś weekend.
I powiem Ci, że Bieszczady są absolutnie przepiękne. Boli mnie serce, że nie idę teraz połoniną Caryńską. Albo Wetlińską. Jest tam pięknie, tak pięknie, że... ech! Z doły, z Wołosatego widać ścieżki szlaku na górze i te ścieżki tak wołają, tak wołają, "chodź, ubierz trepki, pamiętaj o kurtce, bo tu wieje, no i rusz się, chodź..."
Strasznie, strasznie mi żal, że jestem już tu, w domu. Za tydzień chyba będzie huda u bacy (kolejna, moja trzecia już). A za trzy może te Rysy. We wrześniu chciałam jechać na cztery dni w Bieszczady, ale to strasznie daleko, wracałam do domu ponad sześć godzin...
A pogodę miałam różną, najczęściej mglisto-deszczystą. Z obiecanych widoków na Przechybie i Radziejowej nic mi nie wyszło :( Zrekompensowały mi to Trzy Korony, Sokolica no i Tarnica, Halicz, obie Rawki w Bieszczadach. Tam ma się u stóp cały świat!
Użytkownik: Krzysztof 16.08.2011 22:54 napisał(a):
Odpowiedź na: I już po urlopie... :( T... | koko
Witaj, Olu.
Niedawno Annvina pisała pod moją czytatką o swoim zauroczeniu Bieszczadami, teraz Ty, więc nie pozostaje mi nic innego, jak tylko posłuchać się kobiet i… planować wyjazd w Bieszczady, ale i ja mam do nich daleko: z domu (przed chwilą sprawdzałem na mapie) mam 330 km, więc 5 lub 6 godzin, z pracy w Lesznie… jej, 670 km, 10-11 godzin jazdy. Zaraza z tymi naszymi drogami, na których uzyskuje się szybkość dyliżansu.
Ucieszyłem się czytając Twoje słowa o wołaniu Cię drogi. Znam ich głosy, znam. Lubię je słuchać dla ich uroku, chociaż czasami są podobne do zniewalających głosów syren, a brak mi przecież masztu, do którego wzorem Odyseusza miałbym się przywiązać.
Jest jeszcze inny sposób na posiadanie świata u stóp: patrzenie w niebo, w gwiazdy. Niby jest odwrotnie, bo wszak ten świat wisi nam nad głową, ale to nieprawda, bo wbrew prawom fizyki właśnie wtedy jesteśmy na wyżynach świata. Czyż nie tak jest?
Kiedyś przypadkowo poznany marynarz nauczył mnie wiązać węzeł używany przeze mnie w pracy; związał mi też kawałek liny węzłem ratowniczym, a ja, mając zamiar nauczyć się jego wiązania, schowałem sznur do szafy, ale coś się z nim stało. Ze sznurem. Wyparował albo co, no i nie umiem go wiązać:(
Użytkownik: koko 22.08.2011 11:45 napisał(a):
Odpowiedź na: Witaj, Olu. Niedawno Ann... | Krzysztof
Z gwiazadmi jest inaczej. Patrząc w gwiazdy - jak u bacy, wyczekując Perseid - czuję sie malutka i nicnieważna, ot, pyłek, który lada podmuch może zanieść tam, lub siam. I mam świadomość, że takich pyłków jest krocie, równie nieważnych. Takie same mam uczucia stojąc nad Bałtykiem tłukącym się o plażę. A stojąc na Tarnicy i patrząc na wszystkie zielone szczyty pod stopami, czując zmęczenie w nogach, szybki oddech po wdrapywaniu się, mając świadomość, że nie dałam się tej górze, że pokonałam ją - czuję się panem świata.
A ratowniczy wiąże się łatwo, patrz: przekładasz linkę wokół pasa, od lewej, do prawej strony, prawą dłonią (wiąże się jedną ręką!) przekładasz koniec linki nad częścią po lewej stronie, przekładasz pod nią, potem palcami robisz o tak, taki myk, widzisz? i już węzeł się zaciąga i gotowe! Proste jak kiełbasa!
Użytkownik: koko 22.08.2011 11:49 napisał(a):
Odpowiedź na: Witaj, Olu. Niedawno Ann... | Krzysztof
A w Bieszczady pojadę we wrześniu, jednak :) Podobno jesień tam piękna jest, lasy sa głównie liściaste. Co prawda na jakieś cztery dni tylko, ale zawsze to coś.
I Rysy, mnie czekają. Może za dwa tygodnie? Ojejuniu...
Użytkownik: Krzysztof 24.08.2011 21:49 napisał(a):
Odpowiedź na: A w Bieszczady pojadę we ... | koko
Witaj, Olu.
Mały pyłek, owszem, takie wrażenie też, i nawet ma działanie terapeutyczne, ale równocześnie tamto moje wywyższenie. Może dlatego, że my, ludzie, sięgamy tam, że byliśmy na Księżycu, a może po prostu dlatego, że patrzę? Że odczuwam taką potrzebę? Przypomniała mi się scena (dla mnie a’propos, skoro przypomniałem sobie ją) ze świetnego filmu, z „Jasminum”. Otóż zakonnik grany przez Gajosa podnosił prosiaki w górę, aby, jak później wytłumaczył, mogły chociaż przez chwilę obejrzeć słońce.
Olu, tak szybko wiązałaś, że nie wiem, czy myk robi się od lewej, czy od prawej. Szło mi super, dopóki nie przyszedł czas na ten myk. Zrobiłem go, ale chyba źle, bo gdy pociągnąłem za linkę, ta rozwiązała się:(
Czyżbyś miała pietra przed Rysami? Ee, weszła baba na Babią, wejdzie i na Rysy:)
Opowiem Ci o dwóch chwilach z mojego podejścia na dach Polski.
Na dość stromym podejściu z łańcuchami wyprzedził mnie chłopak, szedł obok szlaku, dwa razy szybciej ode mnie. Bez łańcuchów.
Gdy już rozsiadłem się na szczytowej kupie kamieni, oczywiście dumny z siebie jak cholera, bo nawet tę wąską grań przed szczytem przeszedłem wyprostowany, zza kamienia wychyliła się głowa dziewczynki może 11 letniej, a za nią pojawił się ojciec. Usiedli obok, rozmawialiśmy, powiedziałem o swoich planach wejścia na Świnicę, szczyt chyba trudniejszy od Rys.
-A! Świnica! Byliśmy tam w zeszłym roku – usłyszałem.
-Z kim pan był?
-Z córką. Szła sama, tylko ubezpieczałem ją z tyłu. – usłyszałem.
Jakoś tak duma odeszła ode mnie, gdy to usłyszałem.
W Bieszczady pojadę później, w połowie października, gdy wrócę z objazdu Polski i ułożę karuzele do zimowego snu. Mam do przejechania 600 km w jedną stronę, ale połowa trasy wiedzie autostradą. Wyjazd planuję czterodniowy, połowę tego czasu będę jechać, na połoniny zostanie mi dwa dni. Dobre i tyle. Nauczyłem się w życiu łapać chwile – ta będzie długa, aż dwudniowa.

Użytkownik: koko 25.08.2011 09:33 napisał(a):
Odpowiedź na: Witaj, Olu. Mały pyłek, ... | Krzysztof
Sięganie Księżyca... cóż to jest wobec tego ogromu? To jakby przyznanie się do własnych maleńkich możliwości: tylko na tyle nas stać, na nic więcej. Z jednej strony jest to osiągnięcie, a z drugiej - jakiż to sukces wobec tego, co oko widzi i tego, czego nie widzi? Dlatego czuję się pyłkiem, ot, jak ten prosiak z Jasminum (piękny film, wzruszający), którego czasem coś unosi do góry i pozwala zobaczyć Perseidy.
Myk robisz od lewej ku prawej. Możesz mieć z tym pewien problem, bo skoro moje, na pewno drobniejsze od Twoich, palce muszą troszkę się pogimnastykować to Ty pewnie będziesz miał gorzej, ale rzecz jest wykonalna :)
Czy boję się Rys? Raczej nazwałabym to uczucie szacunkiem. Mam świadomość własnych niedoskonałości, czytaj: słabizny fizycznej (jeżeli chodzi o ubezpieczenia, nie o wielogodzinną wędrówkę, także pod górę) oraz czarnowidztwa, które teraz każe mi demonizować tą górę, dlatego zdecydowałam się na podejście ze strony słowackiej. Trasa podobno łatwiejsza, ciut-ciut krótsza, po drodze schronisko i ubezpieczeń mniej. A że ludziska na trasie robią szalone rzeczy... nie wypowiadam się. Nie jestem zwolennikiem wdzierania się w sandałach np. na Orlą Perć przy pierwszym wyjeździe w życiu w Tatry, bo to nieodpowiedzialne i stwarza zagrożenie dla innych. I chyba mojej dumy z własnych dokonań nie umniejszają cudze dokonania. Cieszę się, że wlazłam żółtym szlakiem na Babią. I tego lata czerwonym na Lackową, choć to mała górka, ale za to jaka, ho, ho! I mam nadzieję cieszyć się wejściem na Rysy. Powiedz mi, czy jeżeli wejdę na wyższy, słowacki szczyt to do Korony będzie się to liczyć? Czy będę musiała przeleźć na polski wierzchołek? :)
A Bieszczady też już czekają na mnie. Pojadę od wtorku do niedzieli, przejdę połoninami od Ustrzyk Górnych do Cisnej. Ominie mnie tylko Bukowe Berdo, bo to nie po drodze, czego bardzo żałuję. To jak? Do zobaczenia na szlaku?
Użytkownik: Krzysztof 25.08.2011 22:08 napisał(a):
Odpowiedź na: Sięganie Księżyca... cóż ... | koko
Olu, mało, nawet bardzo mało jest filmów, które podobają mi się; na ogół kończę ich oglądanie po kwadransie, ale Jasminum podobał mi się bardzo. Świetna rola dziewczynki, wspaniała rola Gajosa, genialnego aktora. Pamiętasz ten cudny swoim uśmiechem obraz: oni oboje biegną korytarzem i podskakują? Po prostu aby podskakiwać:)
Albo w ostatniej scenie jego zdumione „no co Ty?” na widok stygmatu.

Amerykanin który postawił stopę na Księżycu (ślad jego buta będzie tam trwać wiecznie, a to z powodu braku atmosfery) powiedział znamienne słowa: mały krok człowieka i wielki ludzkości. Jakoś tak podobnie, bo cytuję z pamięci. Olu, wiem, że od Księżyca dzieli nas odległość niewiele większa nad jedną sekundę światła, a od najbliższej gwiazdy kilka lat światła, a do granic kosmosu światło biegnie kilkanaście miliardów lat, więc ten nasz krok faktycznie jest malutki, ale został wykonany. Do jego zrobienia potrzebne było tysiące lat rozwoju naszego gatunku, a kolejne tysiące, te przed nami, niosą nam niezbadaną – i wierzę głęboką, iż piękną – przyszłość. Być może, że wśród gwiazd – jak to sobie wymarzył Lem i inni.
Moją daleką trasę samochodową też planowałem zakończyć w Ustrzykach Górnych. Jeśli będziesz tam w październiku, mamy szansę pójść na szlak razem, ale jeśli będziesz w górach we wrześniu, pójdę Twoimi śladami.
To Rysy mają dwa szczyty – polski i słowacki? Nie wiedziałem. O ile dobrze pamiętam (byłem tam 14 lat temu) południowy, słowacki szlak styka się na szczycie z północnym, polskim, prowadzącym od schroniska przy Morskim Oku. Ale jeśli źle pamiętam, to należy powiedzieć sobie, że wobec dwuipółkilometrowej wysokości nie mają znaczenia metrowe różnice poziomów, nieprawdaż?
Użytkownik: koko 26.08.2011 08:45 napisał(a):
Odpowiedź na: Olu, mało, nawet bardzo m... | Krzysztof
W Jasminum najbardziej urzekała mnie prostota. Prostota życia, prostota postaci, prostota problemów. Gajos grał cudownie! Jest genialnym aktorem, chyba najlepszym na polskiej scenie, pamiętam go z wielu doskonałych ról teatralnych, no i filmowych też. Żeby stworzyć tak odmienne osobowości, jak bohatera Jasminum i Żółtego szalika trzeba być aktorem wielkiego kalibru. A w Jasminum wiele jest scen, które łapią za serce, i ta z podskakiwaniem, i ta, kiedy mała zmieniała Gajosowi buty, i ta z myciem nóg (tfu, łapek) kaczce i wiele innych. Gdy widzę, że grają w TV ten film zawsze go oglądam, a grają go zawsze o sakramenckiej porze koło północy, bo najlepszy czas antenowy zajmują ci, którzy kopią się po najwrażliwszych częściach ciała :) Teraz tak pomyślałam, że może można kupić na płycie Jasminum? Na allegro? Zaraz sprawdzę. Gdybym go miała mogłabym oglądać kiedy zechcę, np. w chwili Wielkiego Doła.

Jeżeli trzeba było tysięcy lat rozwoju, żeby móc postawić stopę na Księżycu to ile trzeba czasu, żeby ruszyć gdzieś dalej? Odległości i długość życia są naszymi wrogami w tej eksploracji i nie chce mi się wierzyć, że dokonamy czegoś więcej niż wizyty na Łysym i podglądactwa za pomocą sond kosmicznych. Dlatego patrzę w niebo jako pyłek, nie jako przyszły zdobywca.

Rysy mają dwa szczyty. Słowacki jest co nieco wyższy od polskiego i tak sobie myślę, że skoro wyjdę wyżej, niż nasz wierzchołek to tak, jakbym zdobyła i ten niższy, czyli do Korony powinno mi się liczyć, bez przechodzenia na polski szczyt, prawda? Według mnie to logiczne :) Ale z drugiej strony słowacki szczyt jest w Słowacji a ja zdobywam Koronę Gór Polski, nie Słowacji... :(
Może po prostu na miejscu zobaczę jak daleko jest polski wierzchołek, jak to wygląda, co trzeba przejść i pokonać i wtedy zadecyduję :)

W Bieszczady jadę we wrześniu, pod warunkiem, że nie będzie lało. Zamawiam piękny wrzesień i październik - ze względu na Ciebie. Może na Rawce zostawię Ci gdzieś tajemny znak, pozdrowienie od koko? :)
Użytkownik: Krzysztof 27.08.2011 01:47 napisał(a):
Odpowiedź na: W Jasminum najbardziej ur... | koko
Ależ Koko, ja nie patrzę w niebo okiem zdobywcy, raczej potomka tego człowieka, który wymyślił koło. Postęp techniczny naszej cywilizacji nie jest liniowy, a ma krzywą zbliżoną do wykładniczej: na wymyślenie koła potrzebowaliśmy tysięcy lat, teraz jeden rok mieści więcej wynalazków. Chociaż mówi się też, że tak naprawdę dwa były wielkie wynalazki w dziejach ludzkości - właśnie koło, i odkrycie związku między hmm.. pewną miłą czynnością a rodzeniem.
Fakt, na podróże międzygalaktyczne małe mamy szanse, jednak na weekendową wycieczkę na Księżyc szansa jest duża. Wyobrażasz sobie wędrówki księżycowymi Alpami mając wagę kilkunastu kilogramów?!
Właśnie!: albo się kopią w tej telewizorni, albo pokazują jakiegoś polytyka bełkoczącego po polskawemu, albo nadają trzecią powtórkę dziesięciotysięcznego odcinka serialu, którego akcja dzieje na kanapie przed telewizorem, na którym wyświetlany jest kolejny…
W przerwach jakaś pani dostaje spazmów na widok proszku do prania.
Jak to dobrze, że TV widzę kilka razy w roku!
Olu, otrzymałem pierwszą z kupionych map i zacząłem studia nad nią. Patrzę pożądliwym okiem na czerwony szlak od Komańczy do Przełęczy Bukowskiej za Haliczem. Co Ty na to?
Zwróciłem też uwagę na dróżkę 897 na odcinku od Wołosate (jak się to słowo odmienia?) przez Cisnę do Komańczy. Widoki z niej muszą być bajeczne. Myślę przejechać nią jadąc do Ustrzyk, albo wracając.
Którędy iść, skoro czasu tak mało, a zachłanności tak dużo? Plan na pierwszy dzień (na pewno ulegnie jeszcze zmianom) mam taki: z Ustrzyk na Tarnicę, dalej przez Krzemień i Halicz dojść do granicy, czyli do Przełęczy Bukowskiej, a stamtąd wrócić albo tym samym szlakiem, albo machnąć się tą boczną dróżką via Wołosate do Ustrzyk, bo co z samochodem? Nazbiera się około 10, raczej 11 godzin drogi; wystarczy tym bardziej, że dodać muszę czas na gapienie się:) Drugi dzień byłby dniem połonin: z Ustrzyk czerwonym szlakiem do Wysokiej, zejście do szosy 897 w okolicy miejscowości Smerek (widzisz ją na mapie?), a powrót… nie wiem. Dowiem się, czy byłby możliwy autobusem, na pewno jakieś tam kursują, bo w obie strony nie przejdę tej trasy w jeden dzień. Jeśli będę mógł zostać na trzeci dzień (pewnie zostanę), tak zmodyfikuję trasy, aby wejść na Krzemieniec, a tym samym na Rawki.
Po swoim powrocie napisz mi, proszę, gdzie poza Rawkami zostawiłaś swoje pozdrowienie dla mnie, pilnie będę się za nim rozglądać:)
Użytkownik: koko 27.08.2011 09:25 napisał(a):
Odpowiedź na: Ależ Koko, ja nie patrzę ... | Krzysztof
Witaj, Krzysiu.
Ja chyba w inny sposób patrzę na mapy :)
Czekaj, niech no spojrzę na moją...
O, mam. Widzę, że z Ustrzyk prowadzi na Tarnicę czerwony szlak. Potem, chcąc iść na Krzemień, musisz zejść z czerwonego i wleźć na niebieski. Potem Krzemień, powrót na czerwony i dalej na Halicz. Ja nie lubię chodzić tymi samymi trasami, więc chyba bym sobie ten Krzemień odpuściła. Tym bardziej, że trasa czerwonym przez połoninę Bukowską, aż do granicy, tak, jak piszesz, jest wystarczająco długa i bardzo piękna, żeby iść cały dzień i gapić się i gapić :) Ja na Tarnicę wchodziłam z Wołosatego, niebieskim, widzisz? To krótsze wejście, niecałe dwie godziny szłam, a potem właśnie czerwonym przez Halicz, Rozsypaniec i spowrotem do Wołosatego. Te kółko zajęło mi jakieś niecałe sześć godzin. No i wraca się do samochodu.
Twój drugi dzień, dzień połonin jest bardzo ambitny. Nie wiem, czy starczy Ci czasu na gapienie się, tym bardziej, że październikowy dzień będzie już mocno krótszy. Na mojej turystycznej mapie nie mam numerów dróg i nie widzę Wysokiej, ale jest Smerek. Widzę takie możliwości: nocleg w Smereku u ludzi (na pewno znalazłaby się gdzieś jakaś kwatera i pewnie tańsza, niż nocleg w schronisku; myśmy tak przyszli do ludzi w Bereżkach niedaleko Ustrzyk, w schronisku-hotelu PTTK chcieli za nocleg ze śniadaniem 95zł a w Bereżkach zapłaciłam 25zł), albo przejście drogą do miejscowości Wetlina i poszukanie tam noclegu (też u ludzi - jest na mapie kilka domków - albo w domu wczasowym PTTK, ale pewnie tam też będzie drożej), albo próba złapania busa do Ustrzyk. W sezonie widziałam busiki jeżdżące tam i siam, ale nie wiem, jak daleko na północ jadą, na pewno do Brzegów Górnych, ale czy dalej? Nie wiem. No i nie wiem, czy będą jeździć w październiku. To już trochę po sezonie, już nawet studenci siądą do książek... Gdybyś jednak nocował w Wetlinie to trzeciego dnia miałbyś piękną trasę zielonym szlakiem na Rawki i potem na Kremenaros, czyli Krzemieniec, trójstyk, tam warto iść. Widoków nie ma, ale trasa nietrudna, obelisk na szczycie jest fajny i jakoś działała na mnie myśl o tych granicach trzech państw, które tam się zbiegały.
Moja trasa wrześniowa pójdzie tak: dzień pierwszy - Ustrzyki-połonina Caryńska-Chatka Puchatka na połoninie Wetlińskiej, nocleg, czas około 6 godzin, dzień drugi - połonina Wetlińska-zejście na przełęczy Orłowicza na czarny szlak-przez Wysokie Berdo i Krysową przejście do bacówki na Jaworcu, nocleg, czas około 4 godzin, trzeci dzień - czarnym szlakiem do drogi na Cisną, potem czerwonym do bacówki Pod Honem, czas około 5 godzin, dzień czwarty - tu zaczyna się problem, bo odejdę od samochodu dość daleko i mogę czerwonym przejść przez Okrąglik do Smereka, czyli około 6 godzin, tam nocować, albo kombinować przejazd bliżej Brzegów Górnych tak, żeby przelecieć się Rawkami i przenocować w bacówce pod Małą Rawką... bo potem przyjdzie nieunikniony dzień piąty, niedziela, kiedy będę musiała wracać do domu i stęsknionych (mam nadzieję! :) ) dzieciaków. Chciałabym ograniczyć do minimum chodzenie asfaltowymi drogami, bo to jest do kitu. A może Ty wypatrzysz coś na mój dzien czwarty, żeby ładnie przejść od Smereka do Ustrzyk, najlepiej tylko górami.
Jak widzisz, robię krótsze trasy, niż Ty, ale za to mam więcej czasu na gapienie się i na jedzenie jabłek na szczytach i punktach widokowych :)
Ech, Krzysiu. Oby nam się to wszystko udało!
Co do pozostawionych pozdrowień - jeszcze się zgadamy :)
Użytkownik: Krzysztof 27.08.2011 21:54 napisał(a):
Odpowiedź na: Witaj, Krzysiu. Ja chyba... | koko
Trasa jest: gdy już będziesz na Okrągliku, nie wracaj ku Smerekowi, tylko przejdź granicą (i niebieskim szlakiem) aż do Wielkiej Rawki i w dół tym samym niebieskim do Ustrzyk. Szosą przyszłoby Ci iść ledwie kilometr czy dwa, ale całość szacowana jest na około 11 godzin, więc raczej dwa dni. Nie widzę tam schronisk, po słowackiej stronie też, więc… :(
Wiesz, chciałbym zrobić takie koło: z Ustrzyk przez obie połoniny do Cisnej, stamtąd do granicy, i niebieskim via Wielką Rawkę do Ustrzyk. Piękna trasa.
Rozumiem Twoją chęć zobaczenia w jednym miejscu słupów granicznych trzech państw, bo i ja ją mam, ale też kusi mnie sam koniuszek Polski, najbardziej na południowy-wschód wysunięta część naszego kraju, to pustkowie, gdzie nic nie ma: ni szczytów znaczących, ni osad ludzkich, nic, nawet Polski, bo ta jest cała za mną. Kiedyś podobne wrażenie (że cała Polska jest za mną) odniosłem stojąc na Przylądku Rozewie, północnym dziubku Polski, tyle że ten był łatwo dostępny, wokół było mnóstwo ludzi, a samochód stał niedaleko, ledwie o pół kilometra. W Bieszczadach dostępna dla samochodów droga, boczna i bezimienna, kończy się około 8 kilometrów na północ od tego magicznego miejsca, a przez ostatnie dwa kilometry nie prowadzi nawet ścieżka… nie, jest tam jakaś ścieżynka, ale i ona omija to „moje” miejsce o niemal kilometr. Tym bardziej kusi mnie pójść tam. Podobnie w Sudetach, tam też mam kilka takich odludnych i zagubionych w przestrzeni miejsc, w których chciałbym się znaleźć.
Staram się wracać innym szlakiem, ale i powroty tym samym nie są dla mnie nudne, wszak patrzy się na świat z przeciwnej strony; gorsze są powroty szosą, faktycznie, szczególnie gdy co chwilę trzeba schodzić z drogi przed jadącymi samochodami.
W góry rzadko zabieram jabłka, częściej rodzynki i czekoladę, oczywiście mleczną Goplanę, najlepszą czekoladę pod słońcem. Może nie? A kanapki koniecznie muszą być ze spleśniałym serem! Jestem teraz na festynie w Nowym Tomyślu; w rojowisku straganów wypatrzyłem dwa, w których kupiłem kilka rodzajów dziwacznych (i pysznych, jak się okazało) serów, oraz chleb pieczony na zakwasie. Kupiłem połowę wielkiego bochna; już się martwię, jak zdołam przyzwyczaić się do sklepowego chleba, bo też nie pamiętam, kiedy jadłem równie dobry, chyba w dzieciństwie, gdy mogłem jeść wypieki mojej babki.
Uda się nam, Koko. Jeśli nawet nie wszystko w tym roku, to na pewno w następnym.

Użytkownik: Polixena 28.08.2011 18:10 napisał(a):
Odpowiedź na: Trasa jest: gdy już będzi... | Krzysztof
Krzysztofie, jeśli można coś doradzić w kwestii pierwszego dnia: zostaw samochód w Ustrzykach i podjedź do Wołosatego autobusem - jest jakiś przed siódmą. Następnie idziesz dość długo drogą w lesie, zamkniętą dla ruchu samochodowego - a potem wychodzisz na Połoninę Bukowską i już do końca jest cudownie. Idziesz przez Rozsypaniec, Halicz, Krzemień, Tarnicę (dookoła cały czas widoki!) i na koniec schodzisz przez Szeroki Wierch do Ustrzyk. Dzięki temu nie będziesz musiał wracać tą samą trasą, a jednocześnie unikniesz długiego i mało atrakcyjnego odcinka po płaskiej drodze na zakończenie dnia.
Drugi dzień - tu już będzie trudniej, bo po sezonie autobusów między Ustrzykami Górnymi a Cisną, o ile pamiętam, nie ma. Są busy, ale rozkładu się chyba w internecie nie znajdzie, więc to do sprawdzenia na miejscu. Lepiej chyba wyjechać rano do Smereka albo Cisnej i iść połoninami do Ustrzyk niż odwrotnie, tj. rano wyjść prosto na szlak, a wieczorem szukać możliwości powrotu (auto)busem.
Użytkownik: Polixena 28.08.2011 22:04 napisał(a):
Odpowiedź na: Krzysztofie, jeśli można ... | Polixena
Oczywiście o czymś zapomniałam, więc musi być dopisek.
Jeśli zbliżając się do Tarnicy poczujesz, że jeszcze nie masz dość, a do zmierzchu zostało wystarczająco dużo czasu, to zamiast schodzić przez Szeroki Wierch, wydłuż sobie trasę i zejdź przez Bukowe Berdo (tam też są cudowne widoki) do Pszczelin-Widełek - prosto na przystanek PKS, gdzie około ósmej wieczorem złapiesz autobus z Ustrzyk Dolnych do Górnych (sprawdź na e-podroznik.pl). To kawał drogi, na który bym się nie porwała za jednym zamachem (przeszłam go na raty, jednego dnia Wołosate, Tarnica, Krzemień, Bukowe Berdo, Pszczeliny, drugiego - Wołosate, Rozsypaniec, Halicz, Krzemień, Szeroki Wierch, Ustrzyki) - ale może dla Ciebie okaże się w sam raz.

Użytkownik: Krzysztof 28.08.2011 23:44 napisał(a):
Odpowiedź na: Oczywiście o czymś zapomn... | Polixena
Polixeno, dziękuję za cenne uwagi.
Piękne masz imię. Czy u Ciebie ma ono związek z trojańskim mitem? Czyś córą Hekaby?
Przyznaję Ci rację: lepiej rano jechać busem, a wieczorem liczyć tylko na siebie, na swoje nogi. Wtedy zwłoka w powrocie nie sprowadzi kłopotów z dojazdem.
Szlakiem wędruję w tempie podawanym w przewodnikach lub nieco wolniejszym, a Twoją pierwszą wersję trasy (Wołosate – Rozsypaniec – Halicz – Szeroki Wierch – Ustrzyki) autorzy mojej mapy szacują na 7 godzin. Powiedzmy, że dla mnie osiem-dziewięć. Druga, wydłużona trasa zajmie dwie godziny dodatkowe. Myślę, że dałbym radę nie pędząc zasapany, ale problem w tym, że chciałbym być i na Szerokim Wierchu i Bukowym Berdzie, skoro już zwróciłaś mi na nie uwagę. Skorzystam z Twojej podpowiedzi i rano pojadę do Wołosatego, a którędy dalej – nie wiem.
Chcąc mi przejść połoniny Caryńską i Wetlińską, powinienem – słuchając Ciebie - raniutko dostać się z Ustrzyk w okolice Smerek, i stamtąd zmierzać czerwonym szlakiem ku Ustrzykom; według mapy to około 10 godzin. Dałbym radę, jeśli dostatecznie wcześnie znajdę się w Smerek.
Biorąc pod uwagę wielką odległość do przejechania samochodem, a tym samym spędzenie dwóch dni za kierownicą, zdecydowałem się jechać nie na dwa dni wędrówki, a trzy minimum. Co na trzeci? Kusi mnie Krzemieniec i Rawki. Może na trzeci dzień tyle wystarczy? Dorzucę jeszcze spokojny przejazd całą drogą 897 – dla widoków, no i zrobi się późno.
Polixeno, dobrze znasz Bieszczady? Ile razy tam byłaś? I jak trafiłaś na tę czytatkę?
Użytkownik: koko 29.08.2011 09:12 napisał(a):
Odpowiedź na: Trasa jest: gdy już będzi... | Krzysztof
Trasa, która proponujesz, nie nadaje się, niestety. Widziałam ją, jest długa i schronisk brak. W takie dni, jak mieliśmy w ubiegłym tygodniu można by było przenocować pod gołym niebem (nawet by mnie to kusiło, mimo robaków i komarów), ale we wrześniu odpada. W sierpniu nocowałam w Wołosatym pod namiotem gdy w nocy były całe dwa stopnie w plusie i nie były to przyjemne noce. Trochę zmartwiła mnie Polixena tym, że nie ma po sezonie busów, choć może wrzesień to jeszcze nie tak zupełnie po sezonie?
Czyli chyba jednak będę szła do Smereka.
Albo pogapię się jeszcze na mapę i znajdę inną możliwość.
Na Krzemieńcu nie ma trzech słupów, Krzysiu. Jest trójkątny w przekroju obelisk, wypolerowany na gładko tak, że gdy robiłam zdjęcie, wyszłam na nim - odbita na powierzchni kamienia. Każda strona tego pomnika jest opisana w innym języku. Powiewają też wstążeczki w barwach Ukrainy.
W kwestii kanapek - jeżeli jestem w górach na dłużej nie robię ich. Zabieram kilka kromek chleba, jakiś ser topiony albo pasztet albo konserwę i kanapki szykuję na szlaku. Bo to fajne jest. Ze słodyczy-ratujących-życie biorę batoniki albo wafle w czekoladzie. Biorę jabłka, bo gaszą pragnienie no i pamiętam od dzieciństwa smak jabłek jedzonych ze zwykłymi herbatnikami. Bardzo mój syn dziwił sie takiej kompozycji... :)
Natomiast rodzynki chyba są dobrym pomysłem...

Chyba sypie mi się wyjazd w Tatry, ten, podczas którego miałam wydrapać się na Rysy. Chyba moi kuple wymiękają (mąż i syn znaczy się). Trochę mi szkoda, bo po dwóch tygodniach łażenia po górach na pewno byłoby mi łatwiej, niż na przykład na początku sezonu a i wrzesień jest dobrą porą na Tatry. W czerwcu na Rysy chyba jeszcze nie bardzo, lipiec i sierpień to z kolei tłumy ludzi i zmienna pogoda - no, sama nie wiem. Może jednak ich zmobilizuję?
Użytkownik: Polixena 29.08.2011 16:03 napisał(a):
Odpowiedź na: Trasa, która proponujesz,... | koko
Zacznę od końca… Błądząc po Biblionetce w poszukiwaniu recenzji czasem trafię na coś tak pięknego, trafnego, interesującego, że naturalną koleją rzeczy mam ochotę zapoznać się z wszystkimi innymi recenzjami, czytatkami i wypowiedziami danego biblionetkowicza. Tak musiało być i tym razem, a trafiłam do Ciebie pewnie przez Prousta albo Gołubiewa. Notkę o Sudetach przeczytałam z zachwytem już jakiś czas temu, ale – ponieważ Sudetów w ogóle nie znam (jeszcze!) – nie wypełniła się dla mnie osobistą treścią. Natomiast kiedy wspomniałeś o Bieszczadach, nie mogłam się nie odezwać. A znam je bardzo słabo, o ile w ogóle można tu mówić o "znaniu". Powiedziałabym raczej, że ledwie ich posmakowałam. Dwa lata temu spędziłam tydzień w Ustrzykach Górnych, skąd robiłam wspomniane już wycieczki i byłam też na Rawkach, Połoninie Caryńskiej, Magurze Stuposiańskiej, Jaśle i Okrągliku. I to był początek zachwytu. Rok temu siedziałam tydzień w Cisnej i dzień po dniu patrzyłam, jak pada deszcz. Pogoda pozwoliła mi tylko na jedną, jedyną wycieczkę na Połoninę Wetlińską. (A było to we wrześniu, dlatego wiem z doświadczenia, że w tym okresie z komunikacją autobusową jest bardzo kiepsko, ale busy jeżdżą!) W tym roku byłam w Rzepedzi, na granicy między Beskidem Niskim a Bieszczadami, skąd zrobiłam jeden wypad w Bieszczady – na Chryszczatą. I tylko tyle. Na razie tylko tyle, ale nie mam wątpliwości, że będę wracać.

A imię rzeczywiście wzięłam od z mitu trojańskiego pod wrażeniem kilkunastowersowej "migawki" z Owidiusza, pokazującej, jak w zamęcie krwi, grozy, rozpaczy, który rozpętuje się, kiedy zdobywcy wpadają do miasta, idąca na śmierć Poliksena zachowuje spokój i dumę – jak przystoi królewskiej córze. Jakiś czas po nazwaniu się tym pseudonimem dowiedziałam się, że Jan Kochanowski dał tak na imię jednej ze swoich córek – więc po dworze w Czarnolesie biegały swojskie Urszula, Hanna, Ewa, Elżbieta i Krystyna... i mała królewna trojańska. Czy to po prostu imię wzięte z tradycji rodzinnej? Czy też Kochanowski, podnosząc zachwycone oczy znad książki, powiedział sobie: "Jak będzie syn, to Hektor, jak córka, to Poliksena"? Pewnie nie wiadomo. Ale przez chwilę możemy mieć wrażenie, że złapaliśmy go za rękę :-)
Użytkownik: koko 30.08.2011 08:04 napisał(a):
Odpowiedź na: Zacznę od końca… Błądząc ... | Polixena
Ładnie to napisałaś, Polikseno :) Złapać Kochanowskiego za rękę... mała królewna trojańska...

Pewnie Ci było trudno siedzieć i patrzeć na deszcz, gdy wszystko woła, żeby iść w góry. W czasie tegorocznego urlopu spędzonego w różnych górach też miałam dwa takie dni, kiedy unieruchomiona w schronisku patrzałam, jak pada. Na szczęście pogoda ustaliła się akurat w Bieszczadach. I w Beskidzie Niskim :)
Użytkownik: Krzysztof 30.08.2011 23:23 napisał(a):
Odpowiedź na: Zacznę od końca… Błądząc ... | Polixena
Witaj, Polixeno.
Rozkoszne są takie – jak Twoje z wyborem imienia przez Kochanowskiego - rozmyślania i skojarzenia, takie domysły i śledztwa:) Dla mnie najcenniejsze w nich jest ich zupełna nieprzydatność praktyczna i takie też oderwanie od rzeczywistości. Jednocześnie zachwyca mnie tutaj swoista sprzeczność, bo przecież wyraźnie odczuwa się związki, i to liczne, z rzeczywistością, tyle że z tą moją, wewnętrzną. Czy też tak masz, Polixeno?
Aż wstyd się przyznać: mimo iż przejeżdżam przez Zwoleń jadąc z pracy do domu, nigdy nie byłem w Czarnolesie, ale od jakiegoś czasu noszę się z zamiarem bliższego poznania twórczości Kochanowskiego.
W sumie spędziłem kilkanaście dni na sudeckich szlakach, ale też nie mogę powiedzieć, że te góry znam, bo moja wiedza o nich, przypominając pajęczynę o dużych oczkach, jest pełna luk. A to znaczy, Polikseno, że mamy przed sobą lata całe wędrowania nowymi szlakami:)
Więc znasz Prousta i Gołubiewa!:) Witaj więc w klubie. Pisząca tutaj Koko-Ola należy do (nieformalnego) klubu wielbicieli „Chrobrego”, ja dodatkowo mam członkostwo klubu miłośników Prousta.
Kiedyś przez przypadek trafiłem na czytatkę z cudnym tekstem. Był tajemniczy, poetycki, jakby senny, baśniowy – ale nie zapamiętałem autora i teraz nie mogę znaleźć tego tekstu:(
Dziękuję za spostrzeżenie i docenienie moich tekstów:)
Użytkownik: Krzysztof 30.08.2011 23:19 napisał(a):
Odpowiedź na: Trasa, która proponujesz,... | koko
Cześć, Olu.
Jabłka z herbatnikami? Czemu nie? Jabłko zyskuje nieco słodkości, herbatnik traci swoją suchość. Dobre.
Czasami przysiadam gdzieś na pniaku lub na ławce dla zjedzenia, ale częściej po prostu biorę kanapkę w rękę i idę, ale nie robię tego wtedy, gdy szlak wiedzie pod górę; źle się je sapiąc:)
Coś mnie goni na szlaku. Gdy już rozejrzę się, gdy uda mi się złapać chwilę, obraz, wrażenie, albo odwrotnie: gdy nic nie znajduję – idę dalej. Chyba jest tutaj spodziewanie spotkania nowego za zakrętem ścieżki, a na pewno jest niecierpliwość i zachłanność. Może też goni mnie świadomość powrotu do pracy już jutro rano, wszak z reguły moje „wyprawy” są jednodniowe.
Nawet jeśli na Krzemieńcu jest tylko jeden słup, będę mógł powtórzyć kroki syna, który kiedyś najpierw chodził wokół słupka granicznego w Tatrach, a później powiedział mi, ile to już razy był w Czechach. A Ty ile razy byłaś na Słowacji i na Ukrainie?:)
Nota bene: jeśli nie popełniłem tutaj błędu, to należałoby powiedzieć, iż nasz język pamięta te czasy, kiedy Ukraina była częścią Polski. Wiesz, chodzi o zasadę, w myśl której pisze się „na Lubelszczyźnie”, ale „we Francji”.
Na Rysach byłem w wakacje. Gdy przyszliśmy (byłem tam z synami) pod schronisko przy Morskim Oku, zaczął padać deszcz. W środku było tak ciasno, że nawet ten przysłowiowy kij nie zmieściłby się, staliśmy więc – mając wielu towarzyszy po bokach – pod ścianą, na zewnątrz. Trwało to godzinę, może dwie, a gdy przejaśniło się, zdecydowaliśmy się iść. No i poszliśmy w tłumie. Do samego szczytu. Na nim też był tłum ludzi, trudno było tam poruszać się.
Drugi biegun: w Górach Kaczawskich, przez 8 czy 9 godzin spędzonych na szlaku, spotkałem jedną żywą istotę, był to pies, który szedł ze mną kawałek drogi.
Twój syn pewnie wolałby pożeglować gdzieś w gronie rówieśników, ale może dałoby się zmobilizować męża napomykając słówko o jego tremie. Dałoby się, Olu?
Kiedyś w sobotnie popołudnie robiłem zakupy, także na niedzielny wyjazd w góry, a w koszyku znalazła się także paczka rodzynek. Zwykle robię zakupy w jednym sklepie, wiem gdzie co leży, może dlatego nie oglądałem torebki. Na szlaku okazało się, że mam wędzone śliwki:)
Użytkownik: koko 31.08.2011 09:01 napisał(a):
Odpowiedź na: Cześć, Olu. Jabłka z her... | Krzysztof
Nie myślę, że mój syn pietra się przez Rysami. To dzielny chłopak. Może troszkę mu się nie chce, może troszkę czuje przesyt górami po urlopie z nami, może trochę pachnie mu pozostanie w domu ze starszym bratem a już na pewno w tej chwili stawia się, jak to nastolatek i próbuje przeforsowac swoje. Wczoraj ze mną dyskutował, dlaczegóż to musi jechać, jest jeszcze na tyle młody, że ma czas zrobić Koronę w swoim tempie, niekoniecznie z nami. Niby racja, ale... niech dyskutuje z ojcem sam, nie przeze mnie. Skoro jest na tyle duży, żeby mieć swoje zdanie, niech uczy się go bronić. Ma być ciepło w ten weekend, może przekupię go wyjazdem do Tatralandii? To duży kompleks basenów z kilometrami zjeżdżalni, wiem, że tam pojechałby chętnie.
"Na Słowacji" i "na Ukrainie" jakoś mi nie pasuje, choć wiem, że tak się mówi. "Na Lubelszczyźnie" jakoś prędzej, może dlatego, że i "na Śląsku"? No, więc myślę, że na Ukrainie byłam kilka razy, a to przez szlak, który tam się troche wije.
Na trasie na Mogielicę, najwyższy szczyt Beskidu Wyspowego spotkaliśmy jednego człowieka. Jak nas zobaczył, powiedział: pierwsi żywi ludzie! Zapytałam go, czy to znaczy, że wyżej na szlaku same zwłoki się poniewierają :)
Czasem idzie się i idzie i ma się wrażenie, że nikogo więcej w tych górach nie ma. I jakoś to pasuje do gór, do wędrówki, do spokoju i gapienia się.
A w sklepach złośliwi wykładacze towaru czasem zmieniają miejsce rodzynek i nie tylko rodzynek. To wszystko celowe zabiegi, wymyślone przez rozmaitych specjalistów psychologów, mające na celu wydojenie od nas większej ilości pieniędzy, oczywiście.
Użytkownik: Krzysztof 01.09.2011 14:20 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie myślę, że mój syn pie... | koko
Witaj, Koko.
Właśnie! Pustka bardziej niż tłok pasuje do gór. Jakbyśmy oczekiwali i potrzebowali spotkania we dwoje: ja i góry. Tłok na górskich szlakach czyni je miejskimi deptakami, odbierając im ważną część ich uroku – dzikość i pierwotność. Chociaż, szczerze powiedziawszy, idąc szlakiem, idziemy sztuczną ścieżką zbudowaną przez człowieka. Czyż nie? Czasami jest to ścieżka, która równie dobrze mogłaby być wydeptana przez zwierzęta, ale przecież często jest ona specjalną konstrukcją inżynierską umożliwiającą przejście trudnych miejsc takim amatorom jak my.
Chodziło mi o językową zasadę mówienia „na”, gdy mowa o części Polski. Jeśli mówimy „na Ukrainę”, to mówimy tak, jakby ten kraj nadal była częścią naszego kraju – jak był przez wieki. Właśnie tak, jakby nasz język przechowywał pamięć minionego. Kiedyś Krawczuk na kilku przykładach pokazał mi trwałość języka częstokroć przewyższającą trwałość kamienia; fakt ten zafascynował mnie, i od tamtej pory zwracam uwagę na te stare, skamieniałe, okazy słowne. W zawołaniu człowieka spotkanego przez Ciebie w górach też tkwi cząstka dalekiej przeszłości, i to nie tylko w jego odruchowej radości ze spotkania, ale właśnie i w słowach.
Słyszałem o tych specjalistach od naciągania ludzi; ich zawodowe funkcje kojarzą mi się z widokiem nowoczesnego sadu (drzewa nienaturalnie przycięte w niskie, wydłużone prostokąty)
lub plantacji winogron. Podobieństwo w przedmiotowym traktowaniu: tutaj ludzkich reakcji, tam genetycznych uwarunkowań roślin, a jedno i drugie dla kasy. Wyłóż towar na wysokość twarzy, raczej na prawą stronę, rozsiewaj w sklepie miłe zapachy (kolejna specjalność od manipulacji!), włącz cichą, nastrojową muzyczkę. Czasami cholera mnie bierze, bo czuję się – popychany do kasy – jak ten byk popychany ku jałówce.
Ale tamte śliwki też były dobre!

Użytkownik: Krzysztof 04.09.2011 10:10 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie myślę, że mój syn pie... | koko
Olu, powiedz jak wprawiłaś największy diament w swoją koronę, nie daj się prosić.
Użytkownik: koko 08.09.2011 13:21 napisał(a):
Odpowiedź na: Olu, powiedz jak wprawiła... | Krzysztof
Wprawiłam go dość szybko, jak na tak wysoką góreczkę :)
Wyszłam rankiem ze schroniska, o 7.45 byłam już na szlaku a o 11.15 już siedziałam na szczycie, majtając nogami. Trasa słowacka nie jest trudna, może jedynie ostatni odcinek przed szczytem nastręcza nieco trudności, ale wszystko jest do pokonania. Dużo gorzej się schodziło, na drżących z wysiłku nogach.
Szlak piękny. Dolina Mięguszowiecka, Żabia Dolina, Żabie Stawy, Grań Baszt (pięęękna!), przełęcz Waga, Wysoka, Morskie Oko i Czarny Staw pod Rysami daleko w dole - ach, wspaniałe, wspaniałe. Dodaj do tego super pogodę, błękitne niebo, słońce, maleńkie obłoczki na horyzoncie, jak od linijki idące jeden za drugim, skaliste góry, dziki teren, niedostępny, surowy, wysokość, która upaja, no, po prostu dla takich chwil warto żyć, warto podejmować wysiłek (każden jeden) a potem już tylko patrzeć, patrzeć, chłonąć, zachwycać się.
Wierzę głęboko, że wrócę w Tatry słowackie. Nie może być inaczej. W polskie pewnie też :)
Użytkownik: Krzysztof 08.09.2011 21:31 napisał(a):
Odpowiedź na: Wprawiłam go dość szybko,... | koko
Olu, gratuluję wejścia na Rysy! Najwyższy szczyt masz, teraz kolej na najniższy, a ze Śląska w Góry Świętokrzyskie nie jest daleko. Kiedy wybierasz się tam?
Wiem, wiem jak to jest przy dużych różnicach poziomów: idąc pod górę najbardziej męczą się płuca, w dół – mięśnie nóg. U mnie także palce stóp, a to z powodu kiepskich butów; jakoś nie mogę dorobić się porządnych trepów:(
Pamiętam widok Morskiego Oka ze szczytu, więc cały kilometr niżej. Niezatarte wrażenie dali i ogromu.
Grań Baszt? Zaciekawiłaś mnie i przypomniałaś mi formację skalną w Górach Stołowych: na zboczach wierzchowiny, od strony Radkowa, stoją kamienne baszty zwane Skalnymi Wrotami. Gdy patrzyłem na nie stojąc niżej, czułem się malutki i podległy Przyrodzie. Tamte Twoje są pewnie większe i bardzie dzikie, więc.. zazdroszczę:)
Plecak miałaś ciężki? W jakim tempie szliście? Porównywalnym do czasów podawanych na drogowskazach? A jakie miałaś dopalacze? Wafle w czekoladzie? W czasie ostatniej mojej nocnej jazdy ciężarówką wypróbowałem inny dopalacz: owocowe landrynki. Dobre na senność, tyle że silnie uzależniają:)
Użytkownik: koko 09.09.2011 09:30 napisał(a):
Odpowiedź na: Olu, gratuluję wejścia na... | Krzysztof
Myślę, że tempo mieliśmy może nawet ciut lepsze od podawanego na mapie, bo posiedzieliśmy chyba 20 minut w schronisku nad kubaskiem herbaty (miała dziwny, ale dobry smak, podobno za sprawą nie znanej mi "tatrzańskiej przyprawy"...) a na szczyt weszliśmy mieszcząc się w czasie. I to bez dopalaczy! Jedynie w schronisku mieliśmy kakaowe Hity ze śmietankowym nadzieniem, takie jakby markizy.
O Grani Baszt czytałam w "Księdze Tatr" Kurka, było o niej w opisach wędrówek górali i Chałubińskiego, potem widziałam na zdjęciach, ale wiesz, jak to jest ze zdjęciami. Zdjęcia sa płaskie, nie mają głębi, są dobre, gdy stanowią pamiatkę czegoś, co się widziało na własne oczy. Dlatego widziana w naturze Grań Baszt robi o wiele większe wrażenie... To 4-kilometrowa grań ciasno ułożonych obok siebie słupów. Cała formacja pocięta jest żlebami - fajnie wygląda. No i super było iść wciąż przed nią i widzieć ją z różnych wysokości, pod różnym kątem, w różnym świetle. Poszczególne turnie i przełęcze mają "czarcie" lub "diabelskie" nazwy...
Plecaka nie miałam. Dwa toboły zostawiliśmy w scronisku w Szczyrbskim Plesie (mają tam specjalną komórkę na pozostawione plecaki, bez zamknięcia i jakoś nikt nie kradnie, fenomen jakiś, czy co?) i w górę poszliśmy z jednym, z kurtkami, wodą i kanapkami. Byłam pewna, że na szczycie kurtki się przydadzą, a tymczasem wlekliśmy je zupełnie niepotrzebnie.
Landrynki ujdą w tłumie, jak się na wielkim głodzie to ewentualnie mogą być. O wiele lepsze są michałki. I też uzależniają :)
Użytkownik: Krzysztof 10.09.2011 21:23 napisał(a):
Odpowiedź na: Myślę, że tempo mieliśmy ... | koko
Witaj, Olu.
Grań Baszt wpisuję na swoją listę miejsc do zobaczenia. Tyle że to cholernie długa lista, ech.
Plecaki zostają tam nie pilnowane? Faktycznie, trudno w to uwierzyć... Wiesz, często przypomina mi się chwila, gdy na parkingu przed supermarketem w pewnym mieście w Szwecji zobaczyłem otwarty samochód z kluczykami w stacyjce. Ten widok zrobił na mnie duże wrażenie.
Jeśli tak zasuwasz na szlaku, to chyba nie dogoniłbym Cię; i ta kobieta napisała gdzieś o sobie, że jest leciwa!
Zbliża się koniec sezonu, a tym samym coraz bliższy mój wyjazd w Bieszczady. Zdecydowałem się jechać na pięć dni, na dłużej niż pierwotnie zamierzałem, ponieważ dwa dni spędzę w samochodzie. W Ustrzykach, mojej bazie wypadowej, poszukam prywatnego noclegu. Rankiem pierwszego dnia zamierzam pojechać busem do Wołosate.. (za chińskiego boga nie wiem jak to słowo się odmienia), i idąc cały czas czerwonym szlakiem, czyli przez Przełęcz Bukowską, Halicz i Tarnicę, wrócić do Ustrzyk. Drugiego dnia dojdę do miasta idąc ze Smerek, też czerwonym szlakiem, przez połoniny. Trzeciego dnia Rawki i Krzemieniec. Skoro wieczorami będę wracać do miasta, plecak nie będzie zbytnio wyładowany. I dobrze, bo nie lubię chodzić z ciężarami na plecach. Butów nie kupiłem, więc moje stare kamasze będą miały okazję pokazać swoją wytrzymałość.
A co z Twoim wrześniowym wyjazdem w Bieszczady?

Użytkownik: koko 11.09.2011 23:37 napisał(a):
Odpowiedź na: Witaj, Olu. Grań Baszt w... | Krzysztof
Mój wyjazd chyba aktualny, choć wiele będzie zależało od pogody, jeśli będzie miało padać z pewnością nie pojadę. A jeżeli pojadę, to już w następny wtorek! Trasa ostatniego dnia wciąż bardzo mglista, pewnie wyklaruje się dnia czwartego :)
Myślę, że zamierzasz pojechać busem do Wołosatego, dlaczego ta odmiana sprawia Ci trudność? :) To ładna nazwa. I chyba będziesz wracał do miasta idąc ze Smereka - tak bym to odmieniła, ale może się mylę. Skoro mianownik to Smerek, to w Twoim zdaniu brzmi to tak, jakbyś np. wracał do miasta idąc z Lublin. Zgodzisz się ze mną?
I wcale nie zasuwam na szlaku. Wiele osób mnie przegania. Myślę, że najważniejsze jest trzymać się swojego tempa i słuchać siebie. Idąc na Tarnicę i potem na Halicz i Rozsypaniec szłam szybko, bo dobrze mi się tak szło, ale pod samym Haliczem, na podejściu miałam dość i musiałam zwolnić.
Ech, góry! Jak znieść całą długą zimę bez was?
Użytkownik: Krzysztof 12.09.2011 22:45 napisał(a):
Odpowiedź na: Mój wyjazd chyba aktualny... | koko
Olu, jest prosty sposób na Twoją tęsknotę: góry są i w zimie:) Przekonałem się o tym ostatniej zimy, zwłaszcza na wyprawie w Góry Kaczawskie. Ich styczniowy urok jest inny, może trudniejszy w dostrzeżeniu, ale przecież jest!
Pamiętam stożki bursztynowych świateł wzdłuż ulicy wioski, granatowy śnieg o świcie, szelest płatków śniegu na kurtce, pamiętam jeszcze smak kawałka czekolady przyklejonego do podniebienia wychłodzonego oddychaniem przez otwarte usta. Tej zimy pójdę, i to nie raz, w góry. One piękniejsze są w lecie, w zieleni i pod błękitem, ale i te czarno-białe oczekują naszych zachwytów. Czy pomyślałaś o ich zimowym, daremnym oczekiwaniu na Ciebie?
No widzisz!
Więc szukaj niezbyt trudnych, bez stromych podejść, szlaków w pobliżu Twojego miasta.
Masz rację: Smereka. Natomiast z Wołosate mój kłopot jest w braku znajomości etymologii tego słowa. Po prostu nie wiem, co ono oznacza, i chyba dlatego nie wiem jak je odmieniać. Bo tak po prawdzie, to kiepsko znam nasz język. Jak i co odmienia się przez dopełniacz, nie wiem do dzisiaj.
Wiesz, nie wiem także, czy dam radę przejść obie połoniny w jeden dzień. Może zanocuję w Chatce Puchatka? I cholernie mnie kusi pójść na sam koniuszek Polski. Możliwe, że zrezygnuję w którejś trasy, aby pójść tak daleko na południe, jak tylko jest to możliwe. Tak naprawdę to wcale nie chodzi mi to ten cypel południowo-wschodni, chodzi o pustkowie, o pójście tam, gdzie dalej się nie da i gdzie nic nie ma. Czy rozumiesz cokolwiek z tej mojej potrzeby? Bo ja chyba nie rozumiem…

Użytkownik: koko 13.09.2011 08:14 napisał(a):
Odpowiedź na: Olu, jest prosty sposób n... | Krzysztof
Wiem, że zimowe góry są piękne, ubiegłej zimy poszłam na Rycerzową z Mładej Hory, to krótki spacer. Podobały mi się oprószone mrozem drzewa, atmosfera uśpienia i tajemnicy, czarno-biały, sepiowy świat. Nie tu leży mój problem. Problem jest bardzo prymitywny: strasznie szybko marznę :) Dopóki idę, wszystko gra, ale gdy na chwilę przystanę, żeby się rozejrzeć albo poszukać kanapki w plecaku, zaraz stygnę i jest mi zimno. Dlatego zima jest dla mnie taka straszna, bo po prostu muszę ją przeczekać w jakimś ciepłym miejscu, dlatego nie próbuję nart, choć rodzina namawia ("jeździsz na rolkach to i na nartach będziesz umiała"). Pamietam jakiś wyjazd z chłopcami, był juz chyba listopad, drzewa gołe, krajobraz dość smutny, świeciło słońce i mocno wiało. Nie było źle, ale zmarzłam siedząc na kłodzie drzewa i jedząc śniadanie a potem, mocno zmęczona, nie umiałam się rozgrzać już do powrotu do domu. To mnie zniechęca. W schroniskach na ogół chłodno zimą, na dworze zimno i często wicher - skąd taka osoba, jak ja, ma brać zapasy ciepełka?
A wiesz, w przypadku dziwnych nazw i ich odmiany ja jakoś nie zastanawiam się nad ich pochodzeniem, nie ma ono dla mnie znaczenia :) Wołosate to tak, jakby Ładne. Skąd idziesz? Z Ładnego. Jest taka mieścina koło Zakopanego (O! Skąd idziesz? Z Zakopanego), Małe Ciche. To tak samo - idę z Małego Cichego. Zatem idę z Wołosatego. Odmieniam jakoś tak na czuja :)
Wędrówki na koniuszek Polski nie rozumiem, bo nie ma takiego miejsca, w którym nie ma już nic, zawsze jest jakieś coś, ale fajny taki bzik i ulegaj mu.

Wczoraj o 23, gdy pisałeś o księżycowym cieniu nie spałam jeszcze, ale na dwór nie poszłam i księżycowy cień mnie ominął. Szkoda. Może jeszcze kiedyś wróci? A księżyc ostatnio jest piękny, taki okrągły, wyraźny, soczysty.
Podobno pogoda ma się pogorszyć na parę dni a od weekendu ma być znów ładnie. Oby było ładnie przez cały przyszły tydzień! Bo przecież chcę jechać. Także do Chatki Puchatka :)
Użytkownik: Krzysztof 14.09.2011 19:25 napisał(a):
Odpowiedź na: Wiem, że zimowe góry są p... | koko
Tak ładnie i cieplutko napisałaś o moim zamiarze pójścia w kącik Polski! Dziękuję Ci, Olu:) Dojazd tam jest pokręcony: z drogi łączącej Ustrzyki Górne z Dolnymi jedzie się spory kawał na północ, później skręca się w bezimienną dróżkę i jedzie się nią chyba ze 20 kilometrów na południe. Na wysokości góry Halicz jest parking i dalej już jechać samochodem nie można. Blisko granicy, czasami samą granicą, ta dróżka biegnie dalej, później zmienia się w ścieżkę dydaktyczną, jako że idzie się brzegiem Sanu, który tam jest zapewne małym strumykiem. Nie ma tam żadnych osiedli, najbliższymi są Wołosate i Muczne, jedno i drugie odległe o jakieś 20 kilometrów, a z parkingu do końca Polski jest około 8 – 9 kilometrów. Ścieżka prowadzi niecały kilometr od południowo-wschodniego koniuszka, ale niemal na wprost niego jest zaznaczony szczyt z widokiem, to chyba Wierszek, 871 metrów; jeśli będę mógł, zejdę tam na dół, do samej granicy. Kawałek dalej ścieżka dotyka granicy i prowadzi w kierunku południowo-zachodnim, do południowego koniuszka Polski, góry Opołonek, też z widokiem z wysokości 1028 metrów. Gdybym miał czas i nie miał samochodu na końcu drogi, poszedłbym granicą do Przełęczy Bukowskiej, i dalej czerwonym szlakiem… gdzieś. Gdzie wzrok skierowałbym. Pusto tam. Nigdzie indziej w Polsce nie ma miejsca, z którego do najbliższej osady trzeba iść ścieżkami przez parę godzin. Dla tego jednego warto mi tam pójść.
Wczoraj rozglądałem się zadziwiony nie tylko siłą światła, ale i barwą nadawaną nocnemu światu: była srebrzysta, a najlepiej było ją widać na kropelkach rosy osiadłej na trawie. Wczoraj późnym popołudniem wyjechałem w drogę na zachód. Musiałem jechać z maksymalnie opuszczoną zasłoną, tak silnie świeciło słońce, i to do końca dnia, do zachodu, ale za to świat wokół wydawał się być oprószony złotym pyłem. Później długo jeszcze na niebie świeciła wspaniała, intensywnie kolorowa, zorza zachodu. Piękny wieczór i takaż noc:)
Dzisiaj nie ma już księżycowego cienia, słyszę werbel deszczu o dach campingu. Za to mam Vivaldiego, koncerty obojowe.
To z Ciebie takie chucherko, że marzniesz łatwo? Ja chucherkiem nie jestem, ale też marznę w zimie okrutnie. Na zimowym szlaku nigdzie nie siadam, posiłki jem idąc, zatrzymuję się tylko dla obejrzenia mapy, obejrzenia widoku lub wypicia kawy z termosu, a to wszystko z obawy przed zbyt szybkim wystudzeniem organizmu. Wiesz co, Olu? A może tak byśmy przesypiali zimę, co? A od wiosny do jesieni nie będziemy spać oglądając pyzatą buzię Łysego i jego blask na kroplach rosy.
Co Ty na to?

PS. Tutaj też czas mi się pomieszał - jak kiedyś: te słowa napisałem wczoraj, ale później nie mogłem otworzyć strony Biblionetki.
Użytkownik: koko 15.09.2011 10:01 napisał(a):
Odpowiedź na: Tak ładnie i cieplutko na... | Krzysztof
Chucherko? E, chyba nie... Ciśnienie mam w granicach 90/60 a tętno spoczynkowe niecałe 60, może to dlatego mi zimno? Taki niemrawiec ze mnie.

Odnośnie świetlistych cudów.
W poniedziałek po południu, prawie pod wieczór (który jakoś szybciej zapada) jechałam samochodem i widziałam po prawej stronie nisko świecącego słońca dziwne światło, jakby kawalątek tworzącej się tęczy, ale skąd miała się brać, skoro wilgoci w powietrzu nie było ani śladu? Było to jasne, złote coś. Pogapiłam się i pojechałam dalej w prozaicznych sprawach. następnego dnia na portalu pogodowym wyczytałam, że dzień wcześniej udało sie komus złapac aparatem fotograficznym zjawisko halo słońca. Było wytłumaczone, skąd się halo bierze, w jakiej odległości od słońca jest widoczne, że może być pełne lub we fragmencie i pomyślałam, że chyba właśnie takie fragmentaryczne halo musiałam widzieć poprzedniego dnia!
Kiedyś, na wakacjach, mojemu ojcu udało się sfotografować pełne halo słońca - tylko, że wtedy nie wiedzieliśmy, co jest na zdjęciu.
Natura oferuje nam całą gamę pięknych rzeczy... Trzeba tylko zadrzeć głowę, jak prosiak z Jasminum (oglądałam w sobotę!), oderwać się na chwilę od przyziemnych rzeczy i umieć dostrzec.

Wczoraj wracałam od taty, na rowerze wracałam, tata jechał razem ze mną, bo lubi mnie odprowadzać, a Łysy wyłaził zza lasu. Wielki, ciemnożółty. Taki znajomy.

Przesypianie zimy jest dobrym pomysłem. Chciałabym tylko nastawić budzik na Boże Narodzenie. Mam Cię wtedy obudzić?
Ale może musiałabym wstać trochę wcześniej? Żeby upiec piernik i ulepić uszka? Nie chciałabym pozbawiać się świątecznych rarytasów. I prezentów :)
Nawet za cenę marznięcia :)
Użytkownik: Krzysztof 16.09.2011 22:17 napisał(a):
Odpowiedź na: Chucherko? E, chyba nie..... | koko
A może wcale nie jesteś niemrawcem (bo też i co to za niemrawiec z Ciebie, skoro wlazłaś na Rysy?), tylko najzwyczajniej za mało śpisz i za dużo pracujesz?
Nie widziałem słonecznego halo:(, ale kiedyś, było to pod wieczór, gdzieś w okolicach Głogowa, widziałem zachodzące słońce koloru buraczkowego. Samochody zatrzymywały się na poboczu, ludzie wysiadali i oglądali to dziwo. Chyba z kominów pobliskich hut miedzi wypuszczono jakieś paskudztwo. A w innym czasie i miejscu, ale też w podróży, widziałem koniec tęczy, miejsce jej wspierania się o ziemię. Szosa biegła nasypem, i z góry widziałem ogromny łuk tęczy dotykający trawy łąki i barwiący ją kolorowo. Chciałem tam pójść, dotknąć tęczy, ale śpieszyłem się, kurcze, więc przyziemność zwyciężyła.
W ostatnie dni mam codziennie może i banalny widok, ale niewątpliwie piękny, i nawet głowy nie muszę podnosić: budzik dzwoni, otwieram oczy, i na wprost siebie widzę na ścianie szafki słoneczne cienie liści drzew za oknem. Wyciągam rękę i dotykam je, a gdy przesunę głowę na poduszce, słońce mam na twarzy. Czemu nie może być tak zawsze – nie wiem.
Jasminum oglądałem z płyty, na której były też wywiady z aktorami i reżyserem. Gajos mówił, że z tymi prosiakami było mnóstwo kłopotów, bo kwiczały i nie dawały się wziąć w ręce; może nie były zainteresowane niebem?:) Reżyser wspomniał zmiany, do jakich namówił go Gajos, chodziło głównie o zmniejszenie ilości wypowiadanych słów przez zakonnika. Zmian na pewno dobrych, bo gdyby zakonnik grany przez Gajosa więcej mówił, nie czyniłby tak silnego wrażenia.
A czy Twój piernik ma ten wspaniały, jemu właściwy, aromat i nadzienie z… czegoś? Bo jeśli tak, to obudź mnie. Oczywiście gdy już wszystko będzie gotowe:)

Użytkownik: koko 17.09.2011 20:52 napisał(a):
Odpowiedź na: A może wcale nie jesteś n... | Krzysztof
Skoro tak gadamy o cudach i dziwach, to w odpowiedzi na słońce na Twojej poduszce opowiem Ci, co sfotografował mój syn. Otóż pokazał mi zdjęcie swojej poduszki, na której była... plama tęczy. Jakby ktoś kawałek położył na poduszce. Niesamowicie to wyglądało, stłamszona snem pościel i na niej te wszystkie tęczowe kolory... Okazało się, że słońce wrzuciło promień do pokoju, a on rozszczepił się na krawędzi akwarium i dał taką plamę na poduszce. Nie chciałbyś tak się obudzić? W tęczy? To mógłby być zwiastun pięknego, dobrego dnia!
Podczas palenia tegorocznej hudy widziałam halo księżyca.
Mój młodszy syn, ten co żeglował i jest obznajomiony ze zjawiskami, które świadczą o zmianach pogody mówił, że halo zwiastuje jej pogorszenie. To dziwne, bo po halo księżyca na hudzie pogoda się nie pogorszyła, a i teraz, po odnotowanym halo słonecznym pogoda jest całkiem-całkiem.

Myślisz, że zimno mi, bo za mało śpię i za dużo pracuję? Hmmm, z takim poglądem się jeszcze nie spotkałam. Niby podczas urlopu nie marznę, ale wtedy z reguły jest ciepło i wiążę moje ciepłe dłonie i stopy z temperaturą powietrza a nie wysypianiem się :)

A piernik mam co roku bardzo dobrutki. Ciasto na niego zagniatam na trzy tygodnie przed pieczeniem, jego barwa nie jest wynikiem dosypania kakao, ale dodania cukru przypalonego na karmel, przyprawę korzenną robię sama, bo nie wierzę w te gotowe a przekładam go po upieczeniu śliwkowymi powidłami. Jest bardzo dobry a im starszy, tym wilgotniejszy, choć nie leży u nas zbyt długo, niestety... :)
To jak? Budzić czy nie budzić? Może nie obudzę, będzie więcej dla mnie :)))
Użytkownik: Krzysztof 18.09.2011 16:04 napisał(a):
Odpowiedź na: Skoro tak gadamy o cudach... | koko
Śliwkowe powidła w pierniku? Olu, jeśli nie obudzisz mnie, pomyślę, żeś chytrus!
Przypomniało mi się dawne, oj, dawne pestkowanie węgierek kupionych przez żonę w ilości niepoliczalnej. To były te tradycyjne węgierki, z miąższem koloru brzoskwini i aromacie ambrozji. No i co? Ano, pestkowałem, ale mimo iż ubywało całych, tych bez pestek jakoś mało przybywało, nie wiem dlaczego, naprawdę nie wiem, bo ja tylko czasami sprawdzałem ich smak.
Jak wygląda halo księżyca? Jej, jak ja mało wiem o cudach natury!
Tęcza na poduszce? A masz może to zdjęcie? Bo ja bym prosił o nie.
A jak się robi przyprawę korzenną? W pełnię księżyca wstań przed świtem… - czy tak?
Dzisiaj, przypomniawszy sobie o górskim wiązie rosnącym przy ścieżce prowadzącej do dziubka Polski, zajrzałem tu i ówdzie uzupełniając swoją wiedzę dendrologiczną – słowem: szykuję się do wyprawy bieszczadzkiej.
Olu, mam nadzieję na podzielenie się ze mną wrażeniami z Twojej wyprawy w Bieszczady. No i nie wiem czy pamiętasz o zostawieniu dla mnie znaku gdzieś na szlaku…
Użytkownik: koko 18.09.2011 18:33 napisał(a):
Odpowiedź na: Śliwkowe powidła w pierni... | Krzysztof
Halo księżyca wygląda tak samo, jak halo słońca, to blady krążek, taka otoczka wokół niego. Może można jakieś zdjęcia wygooglać? Zdjęcie tęczy na poduszce syn ma w telefonie, może jakoś podstępem go z niego wyciągnę :)
Przyprawa korzenna nie wymaga wcale pełni księżyca ani wstawania przed świtem :) Mielę w młynku goździki, ziele angielskie, trochę pieprzu, dodaję zmielony imbir i cynamon, a także startą na tarce gałkę muszkatołową. Proste jak kiełbasa. I pachnie zabójczo.

Trasę bieszczadzką zaczynam nie w Wołosatym, bo w hoteliku Pod Tarnicą nie mieli miejsc, tylko w bacówce pod Rawką. Wiem, że planujesz tam nocleg, więc może tam coś zostawię? Tylko co? I gdzie?
A wrażeniami podzielę się chętnie. O ile będzie tu jeszcze miejsce, bo paseczek na wypowiedzi robi się coraz węższy... :)
Wyjeżdżam we wtorek po południu. Pewnie już tu nie zajrzę, bo mam trochę do przygotowania, ale odezwę się po powrocie. Czekaj na mnie!
Użytkownik: Krzysztof 12.09.2011 23:04 napisał(a):
Odpowiedź na: Mój wyjazd chyba aktualny... | koko
Chciałem Ci jeszcze powiedzieć o księżycowym cieniu.
Otóż dwie godziny temu przyjechałem do Żagania, wokół mojego wozu widzę ogromne platany. Jest ciepła noc, bezchmurna, pełna gwiazd i blasku księżyca. Łysy jest w pełni, świeci tak mocno, że widzę swój wyraźny cień. Piękna, letnia, Olu, przecież jeszcze letnia noc!
Jeśli nie śpisz jeszcze, wyjdź na dwór i zobacz swój księżycowy cień, poczuj urok letniej nocy.
Użytkownik: joanna.syrenka 15.06.2011 23:14 napisał(a):
Odpowiedź na: 23.01.2011 Jadąc drogą 3... | Krzysztof
Krzysztofie, jesteś niesamowity!
Jak Ty piszesz, to tak, jakby się tam było.
Użytkownik: Krzysztof 16.06.2011 22:12 napisał(a):
Odpowiedź na: Krzysztofie, jesteś niesa... | joanna.syrenka
Staram się:)
Dziękuję, Syrenko.
Użytkownik: koko 26.09.2011 22:38 napisał(a):
Odpowiedź na: 23.01.2011 Jadąc drogą 3... | Krzysztof
Postanowiłam pisać w nowym, szerokim okienku, bo w tamtym mi ciasno :)
Witaj, Krzysiu.
Wczoraj wróciłam z Bieszczad.
Było wspaniale.
Jedź ko-nie-cznie.
Jesieni jeszcze w górach nie ma, zieleń drzew dopiero przełamuje się nieśmiałymi plamami brązów i żółci, ale miałam wrażenie, że z każdym dniem więcej jest barwy. Jedynie jagodziny na połoninach szalały kolorem, brązem, rdzą, pomarańczem, żółcią a pomiędzy nimi huśtały się na wietrze płowe trawki. Bo na połoninach zawsze wieje. Pogoda dopisała, świeciło słońce, niebo było niebieściutkie. Dwa dni spędziłam na połoninach, szłam też trasą przez ponury, wilgotny, bardzo "depresyjny" las, a ostatniego dnia w pełnym słońcu szłam na Okrąglik i Fereczatą, piękną i nietrudną trasą, bardzo widokową - i bardzo już cierpiałam wiedząc, że następnego dnia nie zarzucę plecaka na ramię i nie pójdę dalej.
Jakie były moje Bieszczady wrześniowe?
Były muśnięciem pajęczyn w lesie, błyszczącymi od wilgoci żółciutkich, radujących oczy kapeluszami maślaków, ciężkimi od soku jeżynami, które spadały do dłoni od najmniejszego dotyku, wrzaskiem jeleni na rykowisku, które to wrzaski towarzyszyły nam w dzień i w nocy a późnymi wieczorami były wstęgą Drogi Mlecznej, ogromnym Wielkim Wozem, milionami milionów gwiazd. Były też ciepłem życzliwych ludzi, grą w karty do późnej nocy w Chatce Puchatka, krótkimi rozmowami na szlaku.
No i zostawiłam Ci znak.
W bacówce pod Małą Rawką na prawo od okienka kuchni są dwie półki z książkami. Na górnej, po lewej stronie stoi Rocznik statystyczny z 1995 roku. Na stronie 166 włożył mi się znak dla Ciebie, tam go szukaj, o ile ktoś go wcześniej nie wyjmie i np. nie przełoży gdzieś indziej. Mam nadzieję, że znajdziesz :)

Dziko Ci zazdroszczę, że to wszystko przed Tobą.
Czy jeżeli obiecam Ci, że Cię obudzę, gdy piernik będzie gotów, zabierzesz mnie ze sobą w Bieszczady w październiku?
Użytkownik: Krzysztof 27.09.2011 22:04 napisał(a):
Odpowiedź na: Postanowiłam pisać w nowy... | koko
Witaj, Olu:)
Przez wdzięczność za ten rocznik statystyczny obiecuję, tylko… hm… Olu, jeśli obudzisz mnie w październiku, to czy świąteczny, grudniowy piernik będzie już gotowy?
Ja myślę, że trzeba Ci zrobić dwa pierniki, jeśli chcesz zobaczyć Bieszczady w październiku: jeden już teraz, dla mnie, drugi w grudniu dla Twoich mężczyzn. No i dla Ciebie, bo podejrzewam, żeś łasuch. Da się zrobić dwa?
Dzisiaj rozmawiałem z moim pryncypałem o wolnych dniach od soboty, ale chyba muszę przełożyć wyjazd na środę w przyszłym tygodniu, bo w poniedziałek muszę znowu zabawić się w kierowcę ciężarówki. No i tak myślę sobie, że skoro później droga mojego forda wypadnie przez Twój Śląsk…
Tylko nie wiem, co z tym piernikiem.
No i popatrz, jak to jest z tą zazdrością: Ty mnie zazdrościsz przyszłej wyprawy, ja Tobie przeszłej:) Smaku mi narobiłaś, i wcale nie o pierniku teraz myślę.
W związku z tymi spodziewanymi wspaniałościami wspomniałem moje (bo bliskie i tyle razy odwiedzane) Sudety, i… jakbym je zdradzić planował. Pomyślałem o zarośniętym lasem Skopcu, o Rudawcu, Wysokiej Kopie, o tak bliskim mi Chełmcu, o tyluż innych górach, z których daleki widok zobaczyć można w jednym miejscu, w przerwie między drzewami, albo i wcale.
A co będzie, gdy po powrocie z Bieszczad, Sudety nie będą mi się tak podobać, jak do tej pory?
Tak właśnie ja mam:(
Ładne były Twoje wrześniowe Bieszczady. Niebo ogromne, przestrzenie, oczywiście jeżyny:) A pajęczyny faktycznie bywają cudne, gdy widzi się je właśnie o tej porze roku, w słoneczny ranek, ustrojone maleńkimi, świecącymi kropelkami rosy; takie widziałaś? Rozumiem, że w następnym roku Ola ponownie zechce zamienić się w bieszczadzkiego podróżnika?
Kiedyś nauczyłem się grać w wyścig, a fakt ten był sukcesem moich nauczycieli; natomiast przy próbie nauczenia mnie gry w tysiąca polegli. Nauka miała mniej więcej taki przebieg:
-Schodzisz asem kier…
-A jak się schodzi i jak wygląda as kier?
Po iluś takich moich pytaniach zrezygnowano. Ostatnio Monika, żona mojego syna, próbowała nauczyć mnie grać w makao, albo jakoś tak podobnie; tyle się nagadała, bidulka…
A Ty w co grałaś w schronisku? Umiesz grać w wyścig, w tą wielce strategiczną grę?

Użytkownik: koko 28.09.2011 10:19 napisał(a):
Odpowiedź na: Witaj, Olu:) Przez wdzię... | Krzysztof
Piernik będzie jeden, trudno. Obudzę Cię na mały kawałeczek, zachomikuję go dla Ciebie w grudniu. Przecież w październiku jeszcze nie śpisz, więc odpada zagadnienie budzenia :)
A ja jakoś nie mam mieszanych uczuć, że z Bieszczadami i Tatrami zdradzam mój ukochany Beskid Żywiecki. Beskid będzie dobry na wyjazdy sobotnie i sobotnio-niedzielne, weekendowe, bo blisko i na pewno znajdę w nim wiele uciechy, pięknych tras, widoków, swobody, co nie przeszkadza mi uwielbiać Bieszczad za ich dzikość i Tatr za surowość. Każde góry są inne, z każdych można brać co innego i cieszyć się tym. A Gorce? Też dla mnie łatwo dostępne i podobne do Beskidu Żywieckiego. A Pieniny? Tak zupełnie inne w wyglądzie? Nie ma co martwić się, że jadę tam, a nie tu, bo można jechać i tam, i tu! I to jest super! Owszem, gdy wracam z Bieszczad albo z Tatr myślę, że chyba już mnie ten Beskid nie będzie tak pociągał, że nie będzie cieszył, że będzie erzacem tamtych gór, ale tak nie jest. Jest swojski, dobrze znany i bliski, łatwo dostępny. Twoje Sudety pozostaną Twoimi Sudetami, właśnie przez dostępność i przez wszystkie wspomnienia.
Nie lubię tylko Beskidu Śląskiego. Jest taki... ucywilizowany...
Pajęczyny widziałam takie, jak piszesz, rozciągniete między trawkami, pokryte kropelkami rosy, ale były też i takie niewidoczne, snujące się nad ścieżką i przywierające do twarzy i ramion, gdy przechodziłam.
Myślę, że wyjazdy tam staną się coroczną tradycją, a że najbardziej urzeka mnie pasmo połonin sądzę, że jeszcze nie raz wejdę na te tysiące stopni prowadzących na Caryńską i Wetlińską. Wciąż nie byłam na Bukowym Berdzie... A ponieważ moje dzieci były zadowolone z pięciodniowej nieobecności starych w domu, tym bardziej chcę co roku wyrwać dla siebie taki czas.

W Chatce Puchatka grałam w remika. Jeden z kolesi szukał kumpli do gry, a my akurat tą grę znamy, do tego dołączył chłopak z dziewczyną nie znający zasad i uczyliśmy ich. Przy drugim stoliku ktoś uczył kogoś grać w makao. W makao też umiem grać. W wyścig nie, nawet takiej nazwy nie słyszałam. A w tysiąca kiedyś tato próbował mnie nauczyć grać, ale okazałam się za tępa, przyznaję ze smutkiem. Grywam więc jedynie w remika, ale za to z upodobaniem. Zawsze gramy z chłopakami na wakacjach, a że czasem zapomnimy zabrać karty, to kupujemy na miejscu i chyba mogłabym już tymi taliami handlować, tyle ich mamy... :)

A co do trasy przez mój Śląsk, to najbardziej optymalnie byłoby, gdybyś jednak jechał w sobotę :) Tą najbliższą.

Ach, i jeszcze jedno. Kupiłam sobie w Cisnej mały słoik miodu, bo jestem od niego silnie uzależniona. Kupiłam miód bławatkowy, znasz taki? Jest bardzo dobry, troszkę drapiący w gardle, choć nie tak, jak gryczany. Żałuję, że tylko jeden kupiłam :( No i nie wiedziałam, jaki to jest kwiat, bławatek, więc wygooglałam go i okazało się, że bławatek to zwykły, polny chaber!
A bławatkowy miód polecami Ci.
Użytkownik: Krzysztof 29.09.2011 18:42 napisał(a):
Odpowiedź na: Piernik będzie jeden, tru... | koko
A taką miałem chęć na piernik domowej, śląskiej roboty, już w październiku:(
Witaj, Olu.
Pocieszyłaś mnie nieco w moich obawach zdrady Sudetów, chociaż one same nadal są we mnie. Olu, nijak nie mogę wyjechać w sobotę. Tutaj ten dzień tygodnia jest dniem normalnej pracy, a ja mam brygadę Ukraińców i rozbabraną karuzelę na głowie – dwa nieszczęścia na raz. Na dokładkę wieczorami grzebię w swoim samochodzie szykując go do wyjazdu, a bardzo nie lubię tego robić.

Z tysiącem wcale nie jest tak jak piszesz: otóż po wnikliwych obserwacjach i analizach statystycznych doszedłem do wniosku, że aby nauczyć się tej gry, należy mieć pewne wielce dla mnie tajemnicze (problem wymaga dalszych badań), specjalne predyspozycje. My oboje ich nie mamy – ot, i cała tajemnica.
Miód z chabrów-bławatków?? Nie dziwić się jego wybornemu smakowi, skoro pszczoły zrobiły go odwiedzając te kwiaty! Może jedynie miód z cykorii podróżnika mógłby mu dorównać, jeśli już mówimy o miodach z polnych kwiatów, i milcząco zakładamy istnienie związku między smakiem miodu i urodą kwiatów. A znasz miód tak egzotyczny, jak z bławatnika wąskopłatkowego? Ma on fantastyczną cechę: potrafi wywoływać wesołość. Naprawdę!
Będąc w Bieszczadach, może uda mi się kupić jakiś miejscowy miód, miałbym dobry prezent dla dwóch osób: dla siebie i dla mojego młodszego syna, który też jest uzależniony od miodów.

Właśnie połonin jestem najbardziej ciekaw. Znasz Tatry Zachodnie, prawda? Gdy idzie się granicznym szlakiem, w wielu miejscach wzrok leci daleko na boki i do przodu, a ścieżka ucieka z pod nóg i hen, daleko, zmienia się w nitkę wspinającą się po skalnych grzbietach, ginącą za jakąś skałą, ale dalej znowu widoczną. Właśnie taka ścieżka, oglądana z dużej odległości, najgłośniej woła wędrowca, prawda? I to wszystko spodziewam się znaleźć na połoninach.
Stęskniony jestem drogi. Moje nogi są niecierpliwe, oczy chciałyby oglądać dal i feerię kolorów jesiennych, nawet uszy jakby się przyłączają szepcząc mi coś o szerokim wietrze otwartych przestrzeni.
Jeszcze tylko kilka dni.
Użytkownik: koko 01.10.2011 17:41 napisał(a):
Odpowiedź na: A taką miałem chęć na pie... | Krzysztof
Nazwa tego piernika brzmi: piernik adwentowy. No to jak mam zrobić adwentowy piernik w październiku?
No widzisz!
Połoniny i dróżki wijące się na nich przypominają krajobrazy Tatr Zachodnich. Ech, te dróżki! To one, widziane z dołu, z drogi na Ustrzyki nie pozwoliły mi zapomnieć i kazały przyjechać drugi raz tego samego roku w Bieszczady. Właściwie połoniny w Bieszczadach, choć najbardziej ludne, przemawiają do mnie najmocniej.
Kiedy szłam połoniną Caryńską mijałam wielkie grupy turystów, to były ekipy Vettenfalla, Enei, Taurona na jakiejś swojej integracyjnej imprezie. Wiesz, podjeżdża autokar do Brzegów Górnych, naród wysypuje się na szlak, autokar podjeżdża do Ustrzyk i czeka, aż naród się zwlecze ze szczytu. Było ich mrowie, tych ludzi, szli sporymi grupkami, rozgadani, chyba obojętni na to, co wokół.
Bardzo jestem ciekawa, jak Ci się uda wyprawa. Koniecznie musisz mi ją opisać. A już teraz mi napisz, dokąd jedziesz, skąd zaczynasz, jaka jest planowana marszruta, gdzie wypadają Ci noclegi.
Pogoda wspaniała, przynajmnie teraz taka jest, na prognozy nie zaglądałam, bo cóż mi po nich teraz, kiedy siedzę w Ochojcu? Wszystko mi jedno, co za oknem mojego biura, prawda?
Będę o Tobie ciepło myślała w te dni, gdy pójdziesz szlakiem :)
Użytkownik: Krzysztof 01.10.2011 22:35 napisał(a):
Odpowiedź na: Nazwa tego piernika brzmi... | koko
Wolałbym, abyś i w inne dni myślała o mnie ciepło. Czy mogę o to prosić?
Witaj, Olu.
Dziwny zbieg okoliczności: piszesz o Enei, Tauronie, Vettenfalli, a ja byłem dzisiaj w jednym z tych wielkich centrów handlowych, i tam też widziałem równie tajemnicze nazwy. Wiesz, chyba jestem jakiś zacofany albo co, bo ni w ząb nie kumam, ale z drugiej strony… właściwie dobrze mi z tym.
Uważam, że w góry nie powinno chodzić się tak dużymi grupami, bo niewiele zobaczymy, a jeszcze mniej przeżyjemy. Najlepiej być z nimi sam na sam, może jeszcze z paroma bliskimi osobami, tego akurat nie jestem pewny, bo zawsze chodzę sam. Z kim mam chodzić, skoro nawet ta, która tutaj jako pierwsza napisała do mnie „Krzyś”, nie pójdzie ze mną?
Nie rozumiem w czym kłopot z tym piernikiem. To w październiku nie można upiec adwentowego?? Ty się chyba wykręcasz:(
Plany mam takie.:
Wyjazd w środę rano, późnym popołudniem przyjazd do Ustrzyk Górnych i wynajęcie pokoju (żebym tylko nie zapomniał zarezerwować go!). W czwartek rano wyjazd jakimś busem (liczę na właściciela hotelu w udzieleniu informacji o połączeniach) do Wołosatego, a stamtąd czerwonym szlakiem do.. Ustrzyk:) Szlak wiedzie przez Przełęcz Bukowską, Halicz, dalej zboczę na Tarnicę, i idąc przez Szeroki Wierch wrócę do Ustrzyk. Według mojej mapy droga liczona jest na 8 godzin, pewnie będzie 10, gdy dodam posiłki i ochy z achami na szczytach:)
A w drugim dniu chciałbym wyjść ze Smereka (znowu dojazd wczesnym rankiem!) czerwonym na Połoninę Wetlińską, i przez Caryńską wrócić do Ustrzyk. Możliwe, że podzielę trasę na dwie części nocując w Chatce Puchatka. A w trzeci dzień nie wiem. Może ten kącik Polski? A może zobaczę, co Koko mi zostawiła w roczniku? W niedzielę planuję wracać, ale nie wykluczam zmiany dnia wyjazdu. Wiesz, rozważam taki scenariusz: niespodziewana awaria samochodu, i telefon do pryncypała: sorry, nie dam radu wrócić do pracy w poniedziałkowy ranek, naciągacz paska klinowego szlag trafił.
Jak myślisz, godzi się tak naciągnąć fakty? :)

Użytkownik: koko 02.10.2011 11:43 napisał(a):
Odpowiedź na: Wolałbym, abyś i w inne d... | Krzysztof
Oczywiście, że się godzi! Cel uświęca środki przecież!
Jeżeli - uwaga, groźba! - nie pójdziesz do bacówki pod Małą Rawką i nie zajrzysz do rocznika to nie powąchasz Ty mojego adwentowego piernika, nie myśl sobie! Jak możesz nie iść na Rawki?!?!
Radziłabym Ci jednak pamiętać o zarezerwowaniu jakiegoś lokum już teraz, zawsze to spokojniej, jak się wie, że po całym dniu w samochodzie gdzieś czeka na mnie jakaś podusia.
Co do poruszania się na trasie Cisna-Ustrzyki. Busy jeżdżą tam teraz dużo rzadziej, niż latem, to zrozumiałe. Będąc w Chatce Puchatka człowiek, którego uczyłam grać w remika powiedział mi, że w Bieszczadach nie ma problemu ze złapaniem okazji. Rzeczywiście, potwierdzam to, dwa razy trafiło mi się człapać drogą i dwa razy machałam na kierowców i dwa razy dość szybko spotkałam się ze zrozumieniem i życzliwym odzewem. Ujęło mnie to tak, że gdy już odzyskałam samochód przedostatniego dnia sama zabierałam ludzi, którzy stali na busowym przystanku, albo kulali się z plecakami. tak więc - "wołaj" na kierowców, a na pewno Ci odpowiedzą.
Parkingi w Ustrzykach są wszędzie płatne. W jednym miejscu spytaliśmy właściciela, ile weźmie za pięć dni, on policzył na palcach i powiedział: 70 złotych. Bujaj się, pomyśleliśmy i zostawiliśmy samochód na parkingu w rejonie Hotelu PTTK, konkretnie między hotelem a ośrodkiem kempingowym, na pewno będziesz go mijał. Postawiliśmy i poszliśmy a za cztery dni wróciliśmy i już, żadnej karteczki, żadnego wezwania do płacenia.
Znając już trasę na Caryńską i Wetlińską chyba wolałabym jednak iść w drugą stronę, niż Ty, zejście z Caryńskiej do Brzegów Górnych, czyli Twoje wejście, jest bardzo ambitne. Choć mimo wszystko lepiej jest wchodzić, niż schodzić, tak, tak.
Szefowi zacznij już napomykać o problemach z naciągaczem. Przyda Ci to jakiejś wiarygodności w telefonie stamtąd :)

Myślę, że w przypadku organizowanych wyjazdów zakładowych w góry nikt nie ma na celu podziwiania widoków. Oni nie jadą tam w tym celu. Jadą, żeby być razem, bo tak kierownictwo wymyśliło, a czy to będzie Kraków do zwiedzania, czy połonina - jeden kit. I tak na to nie patrzymy, tylko idziemy, paplamy, śmiejemy się. Oni nie przeżywają gór, tylko swoje towarzystwo.
A co do ciepłego myślenia o Tobie ostatecznie zgadzam się. Mogę myśleć ciepło o Tobie w poniedziałki i czwartki. Może być? No i w soboty, niech będzie.
:)))))))))))))))))))))
Pozdrawiam serdecznie.
Użytkownik: Krzysztof 05.10.2011 18:55 napisał(a):
Odpowiedź na: Oczywiście, że się godzi!... | koko
Dzięki Ci:)
Z tymi wycieczkami firmowymi oczywiście masz rację: oni jadą tam głównie dla bycia ze sobą, a góry są niejako przy okazji, to tylko ja mam skłonność czynić z nich obszar sacrum, kurcze.

Siedzę w wynajętym pokoju w Ustrzykach. Są w nim dwa regały książek, a wśród nich pięknie wydany Bolesław Chrobry, dzieła Bunscha, Waltariego. Z ich właścicielem uciąłem sobie pogawędkę, znajdując w nim bratnią duszę. O Biblionetce słyszał, ale nie jest tutaj zarejestrowany.
670 kilometrów przejechałem w 10 godzin, całkiem niezły wynik jak na nasze drogi, oczywiście możliwe to było dzięki autostradzie od Wrocławia aż za Kraków.
Tylko coś mi szwankuje w samochodzie, chyba naciągacz paska … :( A może tak?:) Sama rozumiesz, chodzi o Rawkę…
Kilka razy zatrzymywałem się po drodze robiąc zdjęcia, a niedaleko za Komańczą, na przydrożnym małym parkingu, przy uroczej, meandrującej drodze 897 (przejechałem całą, to 100 km, tak jak chciałem) zauważyłem kilku fotografów. Tak myślę, bo mieli wielkie aparaty postawione na statywach. Fotografowali szczyty Połoniny Wetlińskiej, widoczne stamtąd, z odległości 20-30 kilometrów. To była pierwsza odsłona połonin, udana nie tylko dzięki świecącemu jeszcze słońcu i kolorom jesieni; one zrobiły na mnie wrażenie swoją wysokością, szczególnie gdy byłem już bliżej Ustrzyk, bo droga prowadzi wtedy u ich podnóża. To kawał gór!
Widziałem Chatkę Puchatka! Jakaś taka mała się wydaje… Może to była chatka krasnoludków? Czy ten lud żyje w Bieszczadach? Tutaj, w Ustrzykach, kręci się całkiem sporo ludzi, ale tych kurdupli nie zauważyłem.
Jutro mam przed siódmą autobus, jadę do Wołosatego. Gospodarz radził mi zabrać latarkę, na szczęście nie zapomniałem jej zapakować.

Użytkownik: koko 06.10.2011 09:13 napisał(a):
Odpowiedź na: Dzięki Ci:) Z tymi wycie... | Krzysztof
Chatka Puchatka z dołu faktycznie wygląda jak maciupeńkie coś położone na szczycie.
Cieszę się, że Ci się podoba!
I bardzo bym chciała zobaczyć tą półkę z książkami... skoro leży na niej mój ukochany Chrobry (czy aby nie powinnam przeczytać go znowu? Dawno nie czytałam, jakieś kilka miesięcy temu...) i chciałabym też pogadać z gospodarzem. Bratnia dusza naszych bratnich dusz jest i naszą bratnią duszą, prawda?
Kiedy się patrzy na połoninę, czy to Wetlińską, czy Caryńską, z dołu, albo gdzieś z dalsza, kiedy się ją widzi całą nie chce się wierzyć, że przejście granią to raptem półtorej-dwie godzinki, tak rozległy jest ten teren a tak maleńka jest dróżka, która się wije na górze. Tymczasem te półtorej-dwie godzinki to stanowczo za krótko, pamiętam mój żal, gdy z Wetliny odbijałam ze szlaku, wchodząc na czarny na Przełęczy Orłowicza. Jak to? To już? A tak chciałam iść i iść...
Dziś szwendasz się już tam, a ja tu siedzę w nudnym biurze i jedyna fajność dziś to wspomnienie połonin, które przypłynęło do mnie internetem i biblionetką.
Dziękuję Ci, Krzysiu.
Powodzenia na szlaku.
Pamiętaj o Rawkach i bacówce u podnóża... Tam też jest półka z książkami :)
Użytkownik: Krzysztof 06.10.2011 20:11 napisał(a):
Odpowiedź na: Chatka Puchatka z dołu fa... | koko
Pamiętam, pamiętam, bratnia duszo:)
Oj, poczułem w nogach dzisiejszą trasę! Tak jak się spodziewałem, na szlaku byłem 10 godzin, a w tym czasie dwa razy na szczycie Tarnicy, bo za pierwszym tam pobytem widziałem jedynie kłaki mgły gnanej przełęczą do strony Wołosatego.
Gdy wyszedłem z lasu i zacząłem wspinać się po zboczu Rozsypańca, obejrzałem się, i wtedy wyrwały mi się te same słowa, które kiedyś wyszeptała moja córka, gdy dzieckiem będąc weszła na wysoki klif pod Władysławowem: o, kurcze…
Bieszczady szczodre są w dawaniu dali:)
Wiele zboczy pokrywa cudny, kolorowy kobierzec z czerwieniejących krzaków jagód, jaskrawo zielonych mchów i jakichś traw czy ziół. A gdy zdarzyło się, że słońce na chwilę zaświeciło, te zbocza niewątpliwie przewyższały urodą królewskie arrasy.
Na Połoninę Caryńską wybiorę się w poniedziałek, zapowiadają słoneczny dzień. Jutro i pojutrze nieco krótsze trasy z powodu spodziewanego deszczu.
A pamiętaj, że gdy Ty chodziłaś po połoninach, ja przykręcałem jakieś poluzowane śrubki w karuzelach:)
Użytkownik: koko 07.10.2011 13:43 napisał(a):
Odpowiedź na: Pamiętam, pamiętam, bratn... | Krzysztof
Wydaje mi się, że są w Bieszczadach takie miejsca, że się idzie i mówi: o, kurcze, o, kurcze, o, kurcze... :)
Czerwieniejące jagodziny widziałam, w przeróżnych odcieniach czerwieni i rdzy, piękne, i te trawy, o których piszesz, bujające się na wietrze...
Dziś w pracy wrzuciłam sobie na pulpit komputera zdjęcie z morzem mgieł zalegającym doliny i wystającymi z niego wierzchołkami gór, widziałam to rankiem, gdy zbierałam się z Chatki Puchatka. Może i Ty upolujesz taki widok? Jest fantastyczny.
W Katowicach dziś pochmurno i mokro, pada cały dzień. Mam nadzieję, że Tobie nie kapie na głowę. Idź przed siebie, szczęściarzu :)
Użytkownik: Krzysztof 07.10.2011 18:44 napisał(a):
Odpowiedź na: Wydaje mi się, że są w Bi... | koko
No właśnie! Jak czasami niewiele jest potrzebne do odczuwania szczęścia!: iść przed siebie.:)
Dzisiaj popołudniu, gdy już doszedłem gdzie planowałem dojść, a czasu jeszcze trochę miałem, poszedłem górskim grzbietem od Małej Rawki w stronę Wetliny. Od południa ciągnęły niskie chmury zaczepiające o szczyty, wiało okrutnie, a mnie – byłem zdziwiony – szło się dobrze. Pomyślałem o Londonie wypijającym za zdrowie wędrowca na szlaku, bo wtedy, idąc tak przed siebie w typowo jesienny dzień, czułem się prawdziwym wędrowcem.
Niestety, nie mam tutaj, w wynajmowanym pokoju w Ustrzykach, nic godnego tego londonowskiego toastu; jakaś domowa nalewka przydałaby się bardzo.
Gdy zaczęło kropić, wróciłem na Rawkę i z niej skręciłem ku schronisku, wszak czekał tam na mnie ślad Oli Koko. Znalazłem go! Dziękuję Ci bardzo za pozdrowienia:) Wiesz, to była bardzo dziwna, właściwie niesamowita chwila: sala była ludna i gwarna, ale ława przy półce z książkami pusta. Gruby tom rocznika zobaczyłem od razu, stał na samym brzegu, i kartkując go miałem dziwne wrażenia: z jednej strony ciepło budzące oczekiwanie, rozminięty w czasie, ale tym bardziej odczuwany kontakt z Tobą, a z drugiej strony przyszło mi na myśl, że to moje kartkowanie przypominać może scenę z filmu… szpiegowskiego. I przyszła myśl o możliwych konsekwencjach, gdyby działo się to w latach 50.
Na tej samej stronie zostawiłem swoją karteluszkę. Ciekawe, czy doczeka tam adresata…
Użytkownik: koko 08.10.2011 13:14 napisał(a):
Odpowiedź na: No właśnie! Jak czasami n... | Krzysztof
Dziękuję za karteluszkę! Myślałam sobie, wkładając swoją, że pewnie do rocznika nikt nie zajrzy, więc może Twoja dla mnie też się uchowa :)
Taki sam kontakt z Tobą odczuwałam pisząc do Ciebie i wkładając tam ten kartonik, że oto piszę do nie widzianego nigdy człowieka, zostawiam mu to tam a on przyjdzie i weźmie, już za dwa-trzy tygodnie może... Dziwne i fajne takie uczucie, trochę radość, trochę niecierpliwość, trochę świadomość robienia jakiegoś... psikusa...?
Tylko kiedy ja tam pojadę???
Dziś sobota, chyba całkiem już Ci zepsuł ten naciągacz paska, tak myślę :) Do kiedy zostajesz?
Idź przed siebie, jesienny wędrowcze. Korzystaj, póki możesz :)
Użytkownik: koko 08.10.2011 13:14 napisał(a):
Odpowiedź na: No właśnie! Jak czasami n... | Krzysztof
Dziękuję za karteluszkę! Myślałam sobie, wkładając swoją, że pewnie do rocznika nikt nie zajrzy, więc może Twoja dla mnie też się uchowa :)
Taki sam kontakt z Tobą odczuwałam pisząc do Ciebie i wkładając tam ten kartonik, że oto piszę do nie widzianego nigdy człowieka, zostawiam mu to tam a on przyjdzie i weźmie, już za dwa-trzy tygodnie może... Dziwne i fajne takie uczucie, trochę radość, trochę niecierpliwość, trochę świadomość robienia jakiegoś... psikusa...?
Tylko kiedy ja tam pojadę???
Dziś sobota, chyba całkiem już Ci zepsuł ten naciągacz paska, tak myślę :) Do kiedy zostajesz?
Idź przed siebie, jesienny wędrowcze. Korzystaj, póki możesz :)
Użytkownik: Krzysztof 10.10.2011 21:40 napisał(a):
Odpowiedź na: Dziękuję za karteluszkę! ... | koko
Jesienny wędrowiec… Ładnie mnie nazwałaś. Dziękuję, Olu.
Od dzisiejszego ranka nie jestem już wędrowcem, znowu naprawiam karuzele:(
Zostałem na czwarty dzień, ale i tego samego dnia wybrałem się w nocną drogę powrotną; dzisiaj nad ranem byłem w Lesznie. Ech, gdybyś zobaczyła mojego forda na krętej drodze z Ustrzyk do Dukli! Pięknie jedzie się taką drogą, o ile jest pusta i jeśli ma się dobre hamulce w samochodzie.
Wczoraj rano wyszedłem w drogę wcześnie, przed siódmą rozpocząłem już podejście czerwonym na Połoninę Caryńską. Była mgła, bukowy bór na zboczach stał cichy, ciemny, mokry, pierwotny, słowem: piękny. Mój gospodarz stwierdził (synoptyk się znalazł, kurcze!), że gdy wejdę na połoninę, mgła rozejdzie się. Nie rozeszła się. Szedłem grzbietem widząc 20 metrów świata wokół siebie. Dopiero gdy wyjeżdżałem, była godzina 16, mgła opuściła niższy szczyt Caryńskiej.
Od wczoraj, od chwili spędzonej na parkingu powyżej Brzegów Górnych, widzę tę górę tak, jakbym miał ją pod powiekami: ogromną, majestatyczną, z jednym szczytem w chmurach, z plamami słońca na południowym stoku, i wołającą mnie. Późno, bo gdy wyjeżdżałem, ale za to bardzo skutecznie. Myślę, że ona pokazała mi się taka, abym wrócił do niej.
Wrócę.
Użytkownik: koko 15.10.2011 11:44 napisał(a):
Odpowiedź na: Jesienny wędrowiec… Ładni... | Krzysztof
Czas pędzi jak szalony, z wiekiem coraz szybciej jakby. Wzdycham w niedzielne wieczory, że jutro znów do pracy i tak przez pięć dni, a za chwilę myk! i już środa, jeszcze dzionek, jeszcze drugi i znów najlepszy wieczór całego tygodnia, piątek po pracy, można usiąść i nic nie robić, wziąć książkę i nie myśleć, co muszę, co trzeba, co teraz, co później, co koniecznie.
Ostatni Twój dopisek był z 10-go października, wróciłeś z Bieszczad a teraz znów tyle dni minęło. I jesień zrobiła się poważna, dni są chłodne a wyżowe, niebieskie niebo pełne słońca nie oznacza ciepła, tylko masy zimnego, nie zagrzanego powietrza. Choć dobre chociaż i to, że słońce świeci. Że jest jasno.
Niedawno tak cieszyłam się, że lato przed nami, że nadchodzi, a ono tak szybko zwinęło manatki, aż się wierzyć nie chce.
Pan mąż zaczyna popiskiwać o sezonie narciarskim...
Chciałabym, żeby zima minęła tak samo szybko, jak lato. Choć z drugiej strony, gdy tak mija ten czas, gdy zmieniają się pory roku, gdy z utęsknieniem czekamy na coś to ile czasu, danego nam raz, jeden, jedyny raz, przepływa, by nigdy nie wrócić? Sekundy, minuty, godziny, dni kapią a my coraz starsi.
I tak źle, i tak niedobrze.
Pogody ducha na jesienne, depresyjne dni życzę Tobie i sobie, Krzysiu, i wszystkim tym, którzy źle znoszę ciemniejszą część roku.
Użytkownik: Krzysztof 15.10.2011 23:41 napisał(a):
Odpowiedź na: Czas pędzi jak szalony, z... | koko
Oj, Olę dopadła jesienna nostalgia?
Chciałbym mieć pod ręką jakiś dobry sposób, panaceum na tę dolegliwość, ale chyba go nie mam; czekaj, może jeszcze przeszukam moją specjalną, czarodziejską misę służącą mi do przechowywania różności, może tam?.. Nie, i tam nie mam:(
Wiesz co? Leku nie mam, więc zastosuję czary z mojej misy: wezmę Cię za rękę, zrobię takie czarodziejskie myk, a wtedy zobaczysz łąkę z kwitnącymi mleczami i usłyszysz skowronka. Może tak być? Chcesz?
To daj dłoń.
Użytkownik: koko 16.10.2011 20:28 napisał(a):
Odpowiedź na: Oj, Olę dopadła jesienna ... | Krzysztof
Czy ja wiem, czy to nostalgia? Chyba starzeję się, bo kiedyś odczuwałam większy bunt na odejście lata, niż teraz. Teraz jakoś godzę się na to, trudno, tak musi być.
Masz czarodziejską misę??? Jakiego jest koloru? Stalowa czy emaliowana? Jak emaliowana to gładka czy w kwiaty? Jak emaliowana to jest cała czy ma odpryski emalii? I co w niej masz? Gwiazdkę z nieba? Szybkę z okna? A może kafelek z pieca?
Czy ona spełnia marzenia? Bo miałabym kilka... A wszystkie jakoś dziwnie związane z włóczeniem się po świecie. Dziwne to jakieś...
Użytkownik: Krzysztof 17.10.2011 21:26 napisał(a):
Odpowiedź na: Czy ja wiem, czy to nosta... | koko
Witaj, Olu.
Powinienem napisać o melancholii, nie o nostalgii.
Wiesz co? To ja chyba młodnieję, bo z biegiem lat mój bunt jest coraz większy! Jakoś uśpię go w ciągu jesieni, sprowadzę do stanu znośnego dla mnie, ale on niczym ten ptak odradza się rokrocznie z coraz większą siłą.
Ee, moja misa jest ładniejsza: jest z wrzosowego plastiku, a kupiłem ją w UK w celu trzymania w niej RÓŻNOŚCI. Jakich?
Mam w niej niedziałającą latarkę, która leży tam prawem zasiedzenia (zależenia?); czerwony kamień z Gór Kruczych i bursztynowy z jakiegoś pola w UK, puszkę po dobrym tytoniu, której nie wiem dlaczego nie wyrzucam (kiedyś zastanowię się nad tym); parę bateryjek akumulatorowych, chyba dobrych, nie mam kiedy tego sprawdzić; jakieś splątane kabelki – wierzę, że są lub będą mi potrzebne; kartę biblioteczną z Trowbridge, już nieważną; nadal ważną kartę bankomatową do mojego angielskiego konta, trochę płyt z muzyką, i coś tam jeszcze, wiele tego, ale to tylko z rzeczy widzialnych. Bo widzisz, tam jest jeszcze coś niespodziewanego, zaskakującego i czarodziejskiego.
Dzisiaj znalazłem tam Marzenie miłosne, a gdy z przyjemnością oddałem się mu, dotarło do mnie Światło księżyca.
Pierwsze było oczywiście Liszta, drugie Debussego:)
Nie wiem, czy moja misa potrafi zabrać w podróż, chociaż nie wykluczam takiej jej możliwości, ale jeśli tak dokucza Ci zimno, ja, nie ona, mogę zabrać Cię w podróż, powiedz tylko gdzie. Długi spacer po Hiszpanii urządza? Pomyśl: słońce, górzyste krajobrazy, soczyste owoce, czerwoniutkie pomidory, dobre buty na nogach i droga przed Tobą.
Idziesz już? Lepiej Ci?

Użytkownik: koko 18.10.2011 09:13 napisał(a):
Odpowiedź na: Witaj, Olu. Powinienem n... | Krzysztof
Fajna taka misa, podoba mi się! Ja takiej nie mam, bo nie mam kabelków. Choć jest na szafce w kuchni pewien koszyk, tam chyba są jakieś kabelki... i na pewno są latarki. Bateryjki, z pewnością wyładowane, też są. Klucze od nie-wiadomo-czego. Filcowe krążki do podklejenia nóg stołu i krzeseł w kuchni. Takie tam badziewie.
A w moim sekretarzyku mam kałamarz z korkowym korkiem i w nim mam "talizmany": mały, szklany słonik, ludzik z kamyków, który był kiedyś breloczkiem do kluczy, ale zawieszka się urwała a rozstać mi się z nim trudno, żółwik z intensywnie niebieskiego kamienia półszlachetnego (zapomniałam nazwy, może lapis lazuli?) do zawieszenia na rzemyku, słonik z modeliny, naprawdę maciupeńki, którego dałam mojemu chłopakowi, gdy szedł do wojska (kiedy to było???) i który wojował z nim całe dwa lata a także złoty pieniążek ze Śnieżki z wizerunkiem obserwatorium astronomicznego. Czasem wyciagam ten kałamarz, wydobywam swoje skarby i oglądam sobie. I wspominam. To chyba na starość tak się człowiekowi robi? :)
A do Hiszpanii ja bardzo, bardzo chętnie. Tam teraz jest przyjemna temperatura około 25 stopni, w sam raz do włóczenia się. Tylko noce chłodne podobno, ale mam całkiem ciepły śpiworek.
Pomidory... owoce... wino... nie wspomniałeś o winie! Czyżbyś nie lubił wina?
Użytkownik: Krzysztof 19.10.2011 21:42 napisał(a):
Odpowiedź na: Fajna taka misa, podoba m... | koko
Bo nie masz kabelków… Fajne. Te słowa są jak uśmiech:)
No popatrz! Zapomnieć o winie, to już jest niepokojące. Czerwone półwytrwane, czy półsłodkie? Bo ja nie mogę się zdecydować które z tych dwóch lepsze. Właściwie to wiem: najlepszy jest miód pitny, dwójniak. Chłodny, pity z kamionkowej czarki, ma nie mniejszą moc czarodziejską od mojej misy, a gdy już wypije się go co nieco, na pewno ma większą:)
Zdradzę Ci przepis na rozgrzewający napój (prawie) bezalkoholowy: trzecia lub czwarta część kubka dwójniaka, łyżka miodu, i wrzątek do pełna. Rozpuścić miód i pić póki gorące. To eliksir równy mocą działania nektarowi pijanemu na Olimpie.
W kałamarzu mieści Ci się szklany słoiczek? To chyba jakiś taki duży masz ten kałamarz.. Pamiętam z pierwszych lat podstawówki ławy szkolne z kałamarzami uzupełnianymi przez woźnego z taaakiej wielkiej butli. I moją mordęgę pamiętam pisania stalówką maczaną w kałamarzu. Atrament był złośliwy tak, jak złośliwe bywają przedmioty martwe: układał się nie w litery, a w kleksy. Sztuką było przerobić takiego kleksa w literę… Gdy już pozwolono pisać długopisami, mnie się odmieniło i kupiłem sobie wieczne pióro; ten przyrząd do pisania ma klasę, której próżno szukać wśród najlepszych nawet długopisów.
Zastanawiam się nad moim drobiazgiem zabranym do wojska, ale… nie pamiętam. Chyba nie miałem. A co przywiozłem? Dwa naboje, może jeszcze gdzieś są w domu, i starą książkę bez okładek. Znalazłem ją za szafą, i nim wyszedłem z wojska, przeczytałem ze trzy razy; to była „Pustynia miłości” Mauriac’a.”
Doprawdy nie rozumiem, co Ty wypisujesz o tej swojej (rzekomej) starości! Skoro masz niedorosłych synów, toś prawie małolata; o starości pogadamy wtedy, gdy Twój wnuk przyjdzie do Ciebie ze świadectwem maturalnym. Moja wnuczka zrobi to już za 17 lat, wtedy będę stary.
(Jadę do niej w sobotę! W czasie ostatniej rozmowy telefonicznej z synem usłyszałem ją, i… poczułem tęsknotę. Więc jadę.)
A ten Twój niebieski kamyczek ma jasne, prawie białe plamy? Tak na ogół wygląda lapis lazuli. W muzeum w Londynie widziałem sumerską (oni uwielbiali ten kamień) biżuterię z lapis lazuli, miała cztery tysiąclecia.
Wiem, wiem jak trudno rozstać się z zepsutym, długo noszonym drobiazgiem. Leży on później latami po szufladach, pozornie bezużyteczny, ale przecież to nieprawda, bo on nam służy do przywoływania minionych zdarzeń, naszego czasu wcale nie straconego. Te przedmioty są cenne z innego jeszcze powodu: one nas pamiętają. Są nasze w wyjątkowym sensie, ponieważ nasycone są nieokreśloną barwą czegoś tajemniczego, co z nas promieniuje.
Wtedy stare zdjęcie, wiele lat używany palm ze startą klawiaturą, moneta, kamień, nieużywany już pendrive i słonik z modeliny, stają się czarodziejskie wraz z misą i kałamarzem, w których leżą.
Jak myślisz, Olu?
Wstaję rano i widzę różową kieckę (to Twoje słowo, gdzieś tak napisałaś) Eos, która wstaje razem ze mną. Piękne dni mamy! Olu, cieszmy się nimi, bo listopad już niedługo zasłoni nam wszystkie stroje tej uroczej bogini.

Użytkownik: koko 20.10.2011 17:47 napisał(a):
Odpowiedź na: Bo nie masz kabelków… Faj... | Krzysztof
Nie mam w kałamarzu słoika! Mam słonika! Z trąbą go góry, jak należy.
Wino półwytrawne, zdecydowanie. I chyba wolę białe, niż czerwone. Czasem po czerwonym boli mnie głowa. Miody też lubię, choć w tej kwestii doświadczenie mam mizerne.
Lubię pisać piórem. Pióro ma duszę, długopis nie. To tak, jak zegarek mechaniczny i zegarek kwarcowy. To tak, jak parowóz i elektrowóz albo spalinowóz. Tak odczuwam. Stare rzeczy mają w sobie magię, dlatego u mnie w kuchni na szafce wisi przykręcony stary młynek po babci męża, z porcelanowym pojemnikiem do wsypywania i szklanym, małym na to, co zmielone. To w nim robię przyprawę piernikową do piernika.
Mój niebieski kamyczek nie ma białych plam a gdy wygooglałam lapis lazuli to zobaczyłam, że mój żółwik jednak jest niebieski w inny sposób. Ma inny odcień. No, więc nie wiem, z czego ten żółwik.
A dzieci, fakt, dorosłych nie mam. Mam jedno pełnoletnie, ale to z dorosłością nie ma nic wspólnego. Dorosły musi być pełnoletni, ale pełnoletni nie musi być dorosły, ot, cała prawda. To tak, jak z kwadratem i prostokątem :)
Ach, zapomniałam, że mam jeszcze jeden talizman! Tata przywiózł mi z Pragi "drewniany kamyk". To na gładko wypolerowany kawałek drewna, jest prawie okrągły, wygląda jak kasztan, różni go tylko lekki rysunek słojów. Tata powiedział, że daje mi go, żebym mogła sobie potrzymać go w dłoni, gdy będzie mi źle. Żebym wiedziała, że mam tatę, który chce mi pomóc, gdy mi źle. Czasem pamiętam, żeby wziąć drewniany kamyk w dłoń i to nawet pomaga, wiesz? Mam go zawsze w torebce.
Dziś rano Eos zaspała. I chyba śniło jej się coś smutnego, bo świat wstał jakiś taki wilgotny, kapiący. Eos nie może ryczeć! Bo od tego prostują mi się włosy!
A listopad, zaiste, już za pasem...
Użytkownik: Krzysztof 21.10.2011 22:07 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie mam w kałamarzu słoik... | koko
Słonik, nie słoik?? A to trąba ze mnie…
Eos niekoniecznie zaspała. Wiesz, ona ma kłopot, bardzo stary kłopot.
Raz jeden zakochała się, bidulka, i to w śmiertelniku. Udało się jej wyprosić nieśmiertelność dla kochanka, ale zapomniała o wiecznej młodości dla niego, no i sama rozumiesz…
Od tamtej pory zdarza się jej szukać pocieszenia w ramionach młodych mężczyzn, ale problem w tym, że nie są one ramionami tego jednego.
Okazuje się, że czasami nawet uroda wiecznej młodości nie daje szczęścia.
Niekiedy myślę, zwłaszcza w lecie, że jej sercowe niepowodzenia spowodowane są pracą. No bo pomyśl: który facet wytrzyma długo jej wstawanie i krzątanie się po mieszkaniu jeszcze przed świtem? W lecie o drugie czy trzeciej w nocy! A wieczorem pewnie jest śpiąca…
Okazuje się, że czasami nawet bogowie mają przechlapane.
Wydaje mi się, że aby być dorosłym, pełne lata nie są konieczne. Zdarza się takie połączenie, częściej dziewczynom niż chłopakom, częściej w czas traumy niż w dobry czas.
Masz pióro? Piszesz nim? A wiesz, występują u mnie objawy analfabetyzmu w pisaniu ręcznym. Dłoń odwykła od wykonywania ruchów potrzebnych do ukształtowania litery, kreślę kulfony okropne, a po kilku zdaniach czuję przemęczenie mięśni. Co ciekawe, na klawiaturze pisać mogę godzinami i nic. Nawet litery wychodzą mi kształtne.
Zastanawiałem się jak wspomóc Cię tej jesieni, i wybrałem taki sposób.:

„Lasy już zaczynały czerwienieć, czasem liść zrywał się z gałęzi, nierównym lotem – niczym okaleczony motyl – krążył ku ziemi, osiadał na wrzosowisku. Pachniało ustępującym chłodem poranka. Pod brunatnym cieniem drzew siwiała rosa; gdzie słońce przedarło się przez gąszcz, rozpryskiwała się w tysiąc błysków…”

„Świt różowi obłoki, rozżarza je do płomiennego złota, słońce wolno się pnie do góry, napełnia las gorzkawą wonią wczesnej jesieni, ostatnie motyle unoszą się nad łąką, na niebie krzyk dzikich gęsi i żurawi, z wolna zieleń lasu ciepleje, żółknie, potem czerwienieje, i już w oczach palą się purpurowe blaski zachodu; dzień zszedł – ani wiesz kiedy, a wlókł się by glista. Zagnoisz się w takim czekaniu.”


Twój drewniany kamyk jest bardzo fajny. Życzę Ci, aby pomagał jak najwięcej, i żebyś tej pomocy rzadko potrzebowała.
Użytkownik: koko 22.10.2011 21:19 napisał(a):
Odpowiedź na: Słonik, nie słoik?? A to ... | Krzysztof
Niech zgadnę: Gołubiew...
Uwielbiam tę niby starą niby polszczyznę. Uwielbiam to, jak powoli ciekną słowa, zdania i myśli. Jak czytając tę książkę człowiek mimowolnie zwalnia.
Jakie to szczęście, że wżeniłam się w tą książkę, bo sama chyba bym jej nie odkryła. Czy czytałeś ostatnią część, "Wnuka"? Bo ja nie. Dopiero niedawno weszłam w posiadanie "Rozdroży".

Mam pióro. Nie piszę nim, bo gdzie, w pracy? Nie za bardzo. Czasem tankuję je z postanowieniem, że będę używać do każdej innej, niż służbowa, pisaniny, ale ileż jej jest? A mam to pióro od szkoły średniej. Pisania dziś, fakt, najwięcej jest na klawiaturze. A jakie fajne są pisane ręcznie listy! No powiedz, nie chciałbyś dostawać takich listów, zamiast maili? Pewnie, maila pisze się szybko, literki wychodzą równe, można gumować i pisać od nowa i zawsze jest czysto i schludnie. I jakoś tak... bardziej bezosobowo, niż ręcznie. Pamiętam listy, które przysyłał mi tata, gdy byłam mała a on wyjechał na pół roku służbowo. Gdzieś zgubiłam te listy... I pamiętam całe stosy listów wysyłanych do jednostki wojskowej i te przychodzące stamtąd... Ech, dawne czasy...:)
Szarlotka zaczyna pachnieć, złoci się w piekarniku.
Chcesz kawałek?


Użytkownik: Krzysztof 24.10.2011 21:24 napisał(a):
Odpowiedź na: Niech zgadnę: Gołubiew...... | koko
Chcę, jeśli został Ci, Olu, jakiś okruszek. Został?:)

Tak, oczywiście Gołubiew. Ten fragment z liściem krążącym niczym okaleczony motyl ma dla mnie urok wspaniałej poezji, ale największe wrażenie czynią na mnie inne słowa:

„Nie ominąć dawnego życia, każda chwila się liczy, każde drgnienie serca – najmniejsze, najsłabsze.”

To z ostatnich stron pierwszego tomu Rozdroży.
Nie wiedziałem, że istnieje część dalsza „Chrobrego”; dopiero teraz przeczytałem stronę Gołubiewa tutaj, w Biblionetce, gamoń ze mnie. Powinienem chociaż od czasu do czasu pomyszkować po Biblionetce. Cóż, pozostaje mi upolować tę książkę i kupić ją, a być może i tę, którą Ty, jak przeczytałem pod „Wnukiem”, już masz: „Największą przygodę mojego życia”. A że była to przygoda życia Gołubiewa, wierzę. Jedna z najwspanialszych przygód, jakie mogą nas spotkać. „Chrobrego” kupiłem w komplecie na allegro, gdy zdecydowałem się przeczytać tę powieść; wiesz, lubię mieć na własność książki, które czytam.
Tyle o wnuku, teraz o wnuczce. Poznała mnie od razu, mimo iż widujemy się tak rzadko. Olu, ilekroć mam ją zobaczyć, czuję tremę i coś jakby niepokój: pozna mnie czy nie? Teraz już chyba będzie poznawać, jest większa, na koniec roku będzie miała dwa lata. Urodą już przegoniła swoją matkę (wybacz, Moniko), chociaż nie moją Małgosię, ale co będzie dalej, doprawdy nie wiem. Może zdetronizować córkę na mojej liście najpiękniejszych znanych mi dziewczyn. W sobotę znowu złapała mnie za serce, chociaż nieświadomie - jak to u niej. Przyszła do mnie, i patrząc mi w oczy mówiła, ja odpowiadałem, a rozmowa przebiegała tak: dziadek – Heleno – dziadek – Heleno - dziadek… Tym sposobem na chwilę cofnęła czas, bo oto wydawało mi się, że przede mną stoi Małgosia, z którą wiele takich rozmów kiedyś przeprowadziłem.

Pamiętam chwile niecierpliwości i ciekawości, gdy będąc w wojsku otwierałem list od swojej dziewczyny, obecnej babci mojej wnuczki, pamiętam zwyczaj noszenia ostatniego listu przy sobie i zaglądania do niego, więc pewną przewagę ma taki tradycyjny list nad listem elektronicznym, ale dla mnie, teraz, po poznaniu zalet tych drugich, przewaga papierowych zmalała właściwie do zera. Przez lata użytkowania nokii komunikatora miałem przy sobie nie tylko maszynę do pisania i skrzynkę pocztową, ale setki, wiele setek listów dostępnych w każdej chwili (a niedostępnych dla żony, która nie wiedzieć czemu jest o mnie zazdrosna). Dla mnie list to słowa, nie ich nośnik. Podobnie mam z muzyką: pliki muzyczne kopiuję z płyt do komputera, bo to wygodniejsze (gdzie ja bym trzymał kilkaset płyt?), a przy tym nie zmienia istoty muzyki, mianowicie dźwięków i mojego ich odbioru.
A do tej (cudem) ocalałej szarlotki znalazłaby się szklanka ziemnego mleka?
Użytkownik: koko 26.10.2011 19:13 napisał(a):
Odpowiedź na: Chcę, jeśli został Ci, Ol... | Krzysztof
Szarlotka jest najlepsza ze szklanką chłodnego mleka. A gdy jeszcze jest trochę ciepła, nie do końca wystudzona...

"Największej przygody mojego życia" Gołubiewa jeszcze nie przeczytałam, aż wstyd się przyznać. Mam dość sporo pożyczanek spotkaniowych i zawsze daję im pierwszeństwo przed własnymi książkami. Moje mogą stać na półce, w końcu przyjdzie na nie pora.

Po Twoim zadumaniu się nad wnuczką i córką pomyślałam i ja o dzieciach. Gdy były małe chciałam, żeby już umiały to, czy tamto, bo chciałam już samodzielności dla nich a dla mnie większego spokoju. Żeby już siedział... żeby już chodził... żeby już powiedział, co chce albo co go boli... żeby już umiał sam wysmarkać nos... żeby już dosięgnął do włącznika światła... żeby już sam jadł... żeby już sam czytał... I przyszło to wszystko, po kolei, jak zwykle. Przestali chorować, przestałam im czytać wieczorem, wyrośli z nich wielcy drągale, dużo wyżsi ode mnie, a przecież niemała ze mnie kobieta. I poglądy miewają, ho, ho!
Czas mija, nie wiedzieć kiedy, na kolejnych ugotowanych zupach, na niedzielnych lenistwach, na cotygodniowych zakupach, na urlopach, na grabieniu trawnika wiosną i liści jesienią. I tak jest dobrze.
A wnusia Twoja na pewno jest rozkoszna. Gdy ja byłam wnusią, mój dziadek cierpliwie mi czytał, wciąż i wciąż, i ciągle tą samą książkę. "Toszko, małpka afrykańska". Chciałabym jeszcze kiedyś ją znaleźć...
Użytkownik: Krzysztof 27.10.2011 21:06 napisał(a):
Odpowiedź na: Szarlotka jest najlepsza ... | koko
Witaj, Olu.
Moja żona dosypuje jakiejś przyprawy do szarlotki, jej smak pasuje do tego ciasta; czy Ty też dodajesz? To taki brązowy (chyba) proszek, zapomniałem jego nazwy.
Wnuczce czytałem „Bambo” i „Samochwałę”. Słuchając, mała powtarza sobie pod nosem słowa, chyba zna je na pamięć; rodzice czytali jej te książeczki wiele już razy.

Wiem, dlaczego podoba Ci się „Chrobry”: bo Ty i Gołubiew chwalicie sobie ciche, spokojne życie w rodzinie, naturalny, nieśpieszny upływ czasu i naszą zgodę na niesione przemiany.
Tylko jesień jakoś tak się (Tobie, ale i mnie) wyłamuje na lewo z szeregu upływających pór roku, tylko zimno i ciemność…

„Cichymi mgłami, zapachem butwienia i chłodu, coraz dłuższym trzaskaniem ognia w czasie wlokących się niby nić smolna wieczorów – nadciągała jesień. Natężysz ucho: zda się, słychać jej szeleszczące w liściach kroki za sennymi ścianami.”

Dlaczego mnie się podoba? Bo ta gigantyczna powieść jest skomplikowaną, wielopiętrową, a przy tym elegancką strukturą, a więc przyczyna jest natury estetycznej; bo autor kreśli w niej przejmujące, głębokie i prawdziwe portrety psychologiczne ludzi, bo znajduję w niej dużo wrażliwości, mądrości, poezji i piękna.

„Kraska zerwała się z sosny, mignęła błękitem niby urwanym skrawkiem nieba.”

Natomiast gdy słyszę zbyt długo równomierne kapanie kropel czasu, nosi mnie. Wtedy słyszę wołanie drogi, i chciałbym zobaczyć co jest za horyzontem. Swoją pochwałą zwykłego, spokojnego życia, Gołubiew nie przemawia do mnie; owszem, dostrzegam zalety, może nawet chciałbym dostrzec urok, ale na chceniu kończy się. Pamiętasz Zadorę? Gdy poznałem go, pomyślałem: swojak.

„Zadora poczuł znaną mu od dziecka błogość, radosne poczucie zerwania wszelkich więzów, smak woli. Nic go nie dzieliło od boru, przyjazny był bór – tego przyjacielskiego pochylenia się drzew, tej urzekającej go dali szukał w swoich wędrówkach.”

Cóż, wypada nam dalej podejmować próby obłaskawienia listopadowej jesieni.
Olu?…



Uśmiechnij się:)
Użytkownik: koko 29.10.2011 22:08 napisał(a):
Odpowiedź na: Witaj, Olu. Moja żona do... | Krzysztof
Witaj, Krzysiu.
Do szarlotki dodaje się brązowego proszku, tak. To cynamon. Zwykły, najzwyklejszy cynamon. On bardzo pasuje do jabłek. Uduszone na maśle jabłka, dosłodzone i z cynamonem można wywalić na makaron i jest pycha obiad :) Jeśli ktoś lubi makaron :)

Wymyślam trasę na przyszły weekend. Najpierw miałam jechać w Gorce, ale jakoś mi przeszło. Potem wymyśliłam Tatry, ale chyba są za daleko, żeby jechać na dwa dni. Pooglądałam więc schronisko na Hali Krupowej. Na stronie schroniska jest galeria zdjęć, jak możesz, zerknij, niektóre są przepiękne. Z Zawoi idzie się około trzech godzin, niby mało, ale przestawiamy dziś czas na zimowy i dzień zrobi się krótszy. Muszę zerknąć na mapę, czy dałoby się z Krupowej myknąć na Babią (ale nie Percią, Perć już zamknięta) i z Babiej do Zawoi.
Nosi mnie. Jak pooglądałam te zdjęcia, schronisko wyłaniające się zza zakrętu, w środku lasu - to wtedy poczułam, że już bym szła, już, mimo, że strój aktualnie mocno jest nieodpowiedni a na nogach mam paputki :)
Na jednym zdjęciu, zimą, widać we mgle drogę i na tej drodze sylwetki dwóch, trzech ludzi. Oni tam idą, a ja? No cóż, siedzę w paputkach.
Zerkałam na pogodę, ma być koło 10 stopni i słonecznie. Wyżej pewnie chłodniej. Chyba pojadę.
A Ty? Wybierasz się jeszcze tej jesieni?
W zeszłym roku o tej porze wylazłam na Pilsko.

A w "Chrobrym" doceniam to samo, co Ty. Najbardziej urzekają mnie postaci, charaktery, nakreślone bardzo realistycznie, poza tym opisy zwykłego życia zwykłych ludzi, ich codziennego starunku i tak normalnych dla człowieka prób uczynienia sobie tego świata bardziej wygodnym, prostszym, przyjaznym.

Próby obłaskawienia listopadowej jesieni? Może na szlaku? Może w ogrodzie? Bo wiesz, lubię grabić liście. Dziś byłam popatrzeć na dławisza. On latem zawiązuje małe, kuliste owocki. Owocki z czasem robią się żółte. I tak wiszą te żółte kuleczki, aż przychodzi późna jesień i żółta skorupka na owockach pęka na krzyż, odwija się ku łodyżce, a w środku jest... czerwona kulka. Pięknie to wygląda.
Las ochojecki stroi się, codziennie widzę go z okien biura.
Teraz łatwiej obłaskawiać jesień, gorzej będzie, jak już wszystkie kolorowe liście opadną, zostaną zagrabione i zacznie padać deszcz. Zimny. I nie będzie słońca. Ale wiesz co? Jak mówiła Scarlett O'Hara - pomyślę o tym jutro.
Użytkownik: Krzysztof 30.10.2011 15:59 napisał(a):
Odpowiedź na: Witaj, Krzysiu. Do szarl... | koko
Cześć, Olu.
O, cynamon! A makaron lubię, pewnie, zwłaszcza wtedy, gdy jest na cudzym talerzu:)
Chociaż ten Twój, z jabłkami poprószonymi brązowym proszkiem, spróbowałbym..
Dławisza widziałem! Faktycznie jest piękny o tej porze roku – w innych chyba nie rozpoznałbym go. Gdy napisałaś o jego kulistych owocach, przypomniałem sobie niedawne próby identyfikacji lipy szerokolistnej i tej zwykłej na podstawie owoców; ostatnio tak mi dokuczała moje nieznajomość wielu gatunków drzew, że wziąłem się za uzupełnienie braków. Bo wiesz jak jest: gdy się czegoś nie wie, człowiek źle się czuje.
I Ciebie nosi?? A ja myślałem, że jesteś domowniczką…
Powiedz, co to może być, że droga tak ciągnie? Jakaś choroba czy co? A może to przez te atomy, jak mówiła moja babka?
Planowałem wyjechać w góry dzisiaj, ale odłożyłem wyjazd do wtorku, ma być ładniejsza pogoda, a ja chciałem nasycić oczy kolorami pani Jesieni. Przeglądałem mapy, pojechałbym w Góry Kaczawskie, które o tej porze roku wyglądają pięknie i wołają mnie swoją pustką, ale ze względu na buty zdecydowałem przejść Urwisko Batorowskie w Górach Stołowych, ostatnio widziane przeze mnie we mgle. Co mają do tego buty? Ano, mają, przynajmniej tak uważam. Otóż w Kaczawskich byłoby mniej wspinania się i chodzenia po nagich skałach niż w Stołowych, a właśnie na kamienistym szlaku chciałem wypróbować moje nowe buty górskie. Mówię Ci, Olu, to są najpiękniejsze buty jakie w życiu widziałem!
Widziałem też zdjęcie o którym pisałaś: droga trawersuje zbocze i niknie na zakręcie, czarno-biały las, śnieg i mgła, i parę osób idących gęsiego. Chyba coś niosą na ramionach… Upolowaną zwierzynę?
Cóż się dziwić Twojej reakcji? Moja jest podobna. Dawno już zauważyłem, że urok drogi jest niezależny od pogody, może z wyjątkiem wędrowania w obfity deszcz w niewłaściwym ubraniu.
Są tam zdjęcia, których zazdroszczę autorom. Świt w zaśnieżonych górach, różowiejące szczyty Tatr wyłaniających się ponad chmury zalegające dolinę, źdźbło trawy dźwigające grubą warstwę szadzi. No widzisz! Ty martwisz się zimą, a tam okazuje się, że i jej nie brakuje urody, chociaż może nieco trudniej ją dostrzec.
W zimie więc będziemy zastanawiać się, jak wyrwać się z biura i z warsztatu na szlak.
Dzisiaj mam rozkoszne lenistwo. Nie wychodziłem na dwór, bo nafaszerowany jestem aspiryną, jutro idę do pracy, ale wieczorem będę pakować plecak! Zabiorę latarki, może zostanę na urwisku do zachodu słońca?..

Użytkownik: koko 04.11.2011 16:54 napisał(a):
Odpowiedź na: Cześć, Olu. O, cynamon! ... | Krzysztof
Witaj, Krzysiu.
Wybacz kilkudniowe milczenie, tak się jakoś poskładało, nie miałam głowy do komputera ostatnio. Odłogiem leżała poczta i strony, które chętnie odwiedzam. Dołek mnie dopadł... :(
Pogoda jesienna, raczej złotopolskojesienna, cudowna. Słońce. Liście. Lekki wiatr. Miał taki być i ten weekend, ale podobno pogarsza się aura. A ja jutro jadę w góry... Nie szkodzi. Jutro ma przelotnie pokropić, w niedzielę chmury przykryją niebo a poza tym ma w górach pohulać wiatr, ale nie narzekam, pojadę i spróbuję cieszyć się wszystkim, co dostępne, a więc odsunięciem od siebie pracy, kłopotów rodzinnych, życia na nizinach, takiego... pospolitego... Pójdę i będę się cieszyła i wilgocią na twarzy i wiatrem i ciemnością szybko zapadającą i światłem czołówki i gorącym kisielem (kiślem?) w schronisku.
Hala Krupowa.
Gór mi mało. Im starsza jestem tym bardziej mi "odwala". Tak, jakbym wiedziała, że szybko trzeba się nacieszyć, póki zdrowie i siły?
Kiedy latem byłam na urlopie, na kwaterze spotkałam starszego pana, mieszkał tam z małżonką i każdego dnia powtarzał, jak cierpi, będąc w dole, w Koninkach, nie mogąc wyjść na jego "ukochany Turbacz". Miałam wrażenie, że on łka z tęsknoty za szlakiem, za czasem sprawności, zdrowia, możliwości pójścia tam. On wprost cieszył się, że jest paskudna pogoda, bo wtedy mu "mniej żal".
Nie wiem, czy zdobyłabym się na urlop, wczasy u podnóża gór, gdybym nie mogła pójść w górę. Co myślisz? Nie bezpieczniej jechać wtedy nad morze, nad jeziora, w Jurę? Nie widzieć może znaczy - mniej tęsknić?
Użytkownik: Krzysztof 06.11.2011 21:06 napisał(a):
Odpowiedź na: Witaj, Krzysiu. Wybacz k... | koko
Witaj, Olu.
Wróciłem z gór. Zobaczyłem słońce chowające się za ścianą Karkonoszy i wróciłem. Dzisiaj byłem w Kaczawskich, a we wtorek w Stołowych. Dwa piękne, pogodne dni; słońce mam jeszcze pod powiekami…
Może masz rację przypuszczając, że brak widzenia zmniejsza tęsknotę, tyle że gdy kochamy, to chcemy widzieć obiekt kochania, niechby kosztem większej tęsknoty. Wydaje mi się także, że my chcemy tęsknić, przynajmniej czasami. Może dlatego, że tęsknota jest swoistym dowodem uczucia, a te jest nobilitacją? Bo kochanie i tęsknota są arcyludzkie.
Mam swoje lata, ale na szczęście nie myślę o tym czasie (który nieuchronnie przyjdzie) gdy moja sprawność nie pozwoli mi chodzić w góry. Zresztą, tego rodzaju zmiany następują zwykle latami, jest czas oswoić się. W końcu już teraz ograniczenia mam: w Alpy na pewno nie pójdę, bo nie dla mnie kilkukilometrowe podejścia. Z doliny Łomniczki na szczyt Śnieżki wiedzie stroma osiemsetmetrowa ściana, dałem radę, chociaż zasapałem się okrutnie – i tyle wystarczy.
W Sudetach była pogoda cudna w ten weekend, mam nadzieję, że w Twoich Beskidach też, i mogłaś twarz wystawiać do słońca, nie do mokrego wiatru. Dzisiaj schodziłem ze szczytu długim, łagodnym zejściem, później szedłem ogromną łąką opadającą lekko ku wiosce; słońce świeciło mi w twarz i cały czas czułem ciepły i dość silny wiatr. Przyjemnie było czuć go we włosach i na twarzy, słyszeć jego głośny szum w uszach, rozkosznie było mrużyć oczy od słońca.
Czuję je jeszcze na twarzy – wiatr i słońce.
Napisz, proszę, parę słów o swoim wyjeździe.
Gdy wysłałem poprzedni post… nie lubię tych nowomodnych słów. Gdy wysłałem mój poprzedni liścik (może tak być?, bo przecież nie jest to komentarz). Albo tak.: Gdy wysłałem moją poprzednią wypowiedź, pomyślałem, że zwyczajnie bajdurzyłem o babce i jej zwyczaju zwalania wszystkiego na „atomy”, ale później przyszło mi do głowy, że jeśli uznamy te atomy za symbol nie tylko atomistyki, ale i szerzej naszej technicznej cywilizacji, to okaże się, że babka rację mogła mieć. Bo czyż nie przed ową techniką uciekamy tam, gdzie tylko przyroda nas otacza i gdzie jesteśmy zdani na swoje siły w stopniu niemożliwym do uzyskania na dole, w mieście?
Dzisiaj ta myśl powróciła do mnie, gdy na zboczu Wielisławki (jeszcze parę dni temu nie wiedziałem o istnieniu tej góry, a teraz jestem pod wrażeniem jej uroku i wiem, że wrócę do niej) czytałem informacje na tablicy ścieżki dydaktycznej o godzinach rannego rozpoczynania śpiewów przez poszczególne gatunki ptaków. Bo okazuje się, że czas śpiewów będąc związany z jasnością dnia, nie jest jednakowy; są gatunki, które zaczynają śpiewy gdy tylko zaczyna się rozjaśniać, a inne później, gdy już zaświeci słońce. Na koniec informacja, która uczyniła na mnie duże wrażenie: że można, mieszkając w lesie, wyczulić słuch na śpiew określonego gatunku ptaków – i wtedy budzić się.
Olu, jakże to dalekie od budzika dzwoniącego nocą! Jakże tamto budzenie wydaje się naturalne i… piękne. Po prostu piękne.
Tak, dały nam te atomy internet, światło i ogień w kuchni po naciśnięciu guzika, telefon bez kabelka, ale zabrały nam budzenie śpiewem ptaków. I (także) dlatego chodzimy w góry.
Użytkownik: koko 08.11.2011 18:47 napisał(a):
Odpowiedź na: Witaj, Olu. Wróciłem z g... | Krzysztof
A ja poszłabym w Alpy!
Kiedyś przeglądałam folder biura podróży i były tam oferty wycieczek w Alpy, tylko, że takie zorganizowane wleczenie grupy przez przewodnika to nie dla mnie...
A wejście na Śnieżkę z doliny Łomniczki daje w kość, tak, tak :) Szłam tamtędy w ponad trzydziestostopniowym upale, bardzo byłam dzielna.

Mój dwudniowy wyjazd na Halę Krupową też był udany. Słońce, w sobotę trochę ostro dmuchającego wiatru, w niedzielę fantastyczny widok Tatr, tak blisko, że tylko tam lecieć, schronisko bardzo przyjemne, mimo brykającej wycieczki szkolnej, zejście z Mosornego Gronia dość strome, za to całe w bukowych liściach i tylko nerwy miałam na motocyklistów, którzy trójkami pędzili szlakami, "zdobywając" góry.
Mandaty powinny być za to takie, że ja przepraszam. Jak raz by zapłacił, więcej by go w góry na maszynie nie poniosło.
I chrupałam takie dziwne, bukowe albo grabowe, orzeszki. Mają nieco kolczastą łupinę, która pęka na krzyż i w środku jest trójkątny w przekroju orzeszek w twardej skórce. Skórkę się dłubie i wyrzuca a orzeszek zjada, ma smak podobny trochę do migdała. Fajne takie!
A tablice z opisami, kiedy jakie ptaszki śpiewają już widziałam. Też mnie to wtedy zdziwiło, że one mają swoje pory.

Listopad całkiem udany tego roku :)




Użytkownik: Krzysztof 10.11.2011 19:24 napisał(a):
Odpowiedź na: A ja poszłabym w Alpy! K... | koko
W Alpy? Olu, a umiesz chodzić w rakach? A ubezpieczać się lotną? A słyszałem, że nie lubisz zimna. A wiesz, że gdzieś tam znowu widziano Yeti?
Na Twoim miejscu jeszcze zastanowiłbym się...

Jadłaś bukwię. Kiedyś spróbowałem, i od tamtej pory zawsze zbieram ją i jem. Ostatnio zwykle na szlaku w górach. Nazbieram, wsypię w kieszeń, i mam co pogryzać po drodze. Smaczne i pożywne, bo ma coś około 30 procent tłuszczu. Jedząc, zawsze się dziwię brakowi tych orzechów w sprzedaży.
Motocyklistów widziałem ostatnio w Kaczawskich: trzy maszyny podjechały pod brzeg dużej, błotnistej kałuży w której ginęła droga, i zawrócili. Pomyślałem, że skoro tacy z nich twardziele i miłośnicy mocnych wrażeń, to czemu nie próbowali przejechać? Znikli zaraz, ale warkot ich maszyn długo mnie dobiegał i to z różnych stron. Mandat? Wiesz, takie motocykle nie są tanie i nadają się tylko do jazdy po wertepach – jak meindle klasy C, więc, krótko mówiąc, tatuś zapłaciłby burcząc na syna, aby nie dał się więcej złapać. Może lepiej prace społecznie pożyteczne? Na przykład zebranie 10 worków śmieci z górskich szlaków powinno nauczyć ich czegoś. Jak myślisz?
Wiem co: tatuś kupiłby te worki na wysypisku śmieci. Ech.
Listopad jest cudny w tym roku, pewnie! Popatrz, jedna trzecia minęła tego miesiąca, który w maju jest synonimem najczarniejszej pogody, a przecież każdy dzień był z tych, które chciałoby się zapamiętać i spędzać gdzieś na otwartych przestrzeniach. Przy takiej pogodzie nawet nagie już drzewa nie straszą czarnymi kikutami ramion, nawet zmierzch ma swój urok. Aura jest dla nas łaskawa, i oby taką była nadal.
Jesienny limit wypraw w góry wyczerpałem, niestety. W ciągu najbliższych dwóch miesięcy nie będę mógł pojechać, dopiero w styczniu. W zimowe Sudety. Będę mieć okazję sprawdzić nieprzemakalność moich nowych butów. A Ty kiedy planujesz wyjechać ponownie?
Użytkownik: koko 12.11.2011 20:19 napisał(a):
Odpowiedź na: W Alpy? Olu, a umiesz cho... | Krzysztof
Nie wiem, kiedy pojadę. Wydaje mi się, że zamknęłam już tegoroczny sezon. Podliczyłam ilość dni spędzonych w górach, wyszło mi około miesiąca, jakieś 28 dzionków... Może pojadę jeszcze zimą, ale wiesz, że to nie jest moja pora roku, marznę szybko, dzień krótki... Na ferie nie pojadę, bo mój baca zwinął manele i wyniósł się z Mładej Hory, porzucając całe towarzystwo, jakie do niego przylgnęło.
A w Alpy pojechałabym nie po to, żeby pchać się w wysokie rejony, te z rakami i linami. Nie, nie umiem się ubezpieczać, używać tych wszystkich alpinistycznych szpejów, uprzęży, jumarów i czego tam jeszcze. Czy trzeba od razu na Matternhorn? :) Wystarczy popatrzeć na niego z bliska.

Bukiew? Nie wiedziałam, że tak się to nazywa.
Wygooglałam sobie, pisze, że przed spożyciem powinno się je uprażyć, bo zawierają jakieś szkodliwości, więc nie pojadaj ich pełnymi garściami.
Szkoda, że takie z tych orzeszków wrednoty, bo smacznie się je chrupało.

Listopad wczoraj, dziś mocno już się ochłodził, niby niebo wysokie i błękitne, ale już zdecydowanie chłodniej. Przyjdzie ta biała pani, przyjdzie... :( Nie lubię jej. Nie lubię, bo wtedy nie chce mi się ruszyć z domu, na dworze jestem tyle tylko, co do pracy i z pracy.

A ja ostatnio szwendałam się po skleie sportowym i widziałam cudne buty, aż mi było żal, że mam i nie potrzebuję nowych :) Meindle, ale takie bardzo, bardzo klasyczne. Piękne.
Zamiast butów zakupiono mi w prezencie urodzinowym stuptuty. Oddychające, z membraną, nie powinny "pocić się" od środka. I wiesz? Mała rzecz, a cieszy. Cieszę, się, że je mam, brakowało mi ich na błotnistych szlakach, a takich tego roku nie brakowało :)

Użytkownik: Krzysztof 18.11.2011 12:21 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie wiem, kiedy pojadę. W... | koko
Witaj, Olu.
Brakuje mi stuptutów, planuję zakup. Wczoraj przeglądałem oferty na allegro, tam porządne, z membraną i mocnym poszyciem zewnętrznym, kosztują ponad stówkę, a nawet ponad dwie, ale obok są takie najzwyklejsze za 30 zł, więc nie wiem… A te śliczne buty meindla jak się nazywały? Znalazłem kilka ładniutkich modeli, takich bucików do głaskania, mimo iż porządnej klasy B, ale chciałbym wiedzieć jakie Tobie się podobają. No i w jakie teraz się obuwasz?
Olu, masz buty, masz stuptuty, więc wypada po prostu pokazać figę tej białej pani, która, takie odnoszę wrażenie, cieszy się widząc nas skulonymi i pod piecem. Ja obiecałem sobie zagrać na jej dużym, ostrym i haczykowatym nosie, i zrobię to. Co prawda dopiero w nowym roku, ale za to nie raz, i tak myślę, czy aby nie zboczyć na Ochojec i wyciągnąć Cię z niego na szlak? Ale z drugiej strony i tak górujesz nade mną w ilości dni spędzonych w górach, a i do korony jakby masz bliżej, więc może grzej się na piecu, a ja po powrocie nic Ci nie powiem o oglądanych cudownościach i nie pokażę Ci świetlistego połysku mojej korony.
Użytkownik: koko 20.11.2011 17:33 napisał(a):
Odpowiedź na: Witaj, Olu. Brakuje mi s... | Krzysztof
Ojej, jaki tematyczny charakter przyjmuje ta nasza dyskusja :)
Moje aktualne buty to Meindl Vacuum Lady, takie z pomarańczowym paseczkiem gumy w podeszwie pod piętą. A te, które oglądałam były inne, nie pamiętam nazwy a na stronie Meindla nie umiem ich znaleźć, zdjęcia są pokazane tylko z boku i niektóre wyglądają bardzo podobnie do siebie. Czy to te? Nie wiem.
I wiesz co widziałam kiedyś w sklepie? Takie specjalne galoty. Na chodzenie zimą. Spokojnie zmieściłyby się pod nie drugie, cieńsze, gdyby dzień był wyjątkowo wietrzny, miały zamki umożliwiające rozpięcie nogawek z boku - to po to, żeby się nie przegrzać w schronisku, gdy przyjdziesz zjeść coś ciepłego. Fajne były. Wydaje mi się, że wygodne, praktyczne, dobrze pomyślane. Nie wiem tylko, czy byłyby potrzebne człowiekowi takiemu, jak ja, który zimę po prostu przesypia. Nawet mi nie przeszkadza, że tym przesypianiem pod piecem sprawiam frajdę białej jędzy z haczykowatym nosem. Niech sobie ma tą chwilę rzadkiej uciechy, w końcu i tak będzie musiała stąd odejść a wtedy ja śmignę w góry. Zdobywać moją koronę. Z najbliższej okolicy brakuje mi tylko Beskid Makowski, od zachodu pięć pasm Sudetów, ale można je śmiało zrobić w długi weekend plus Ślęża, a na wschodzie Góry Świętokrzyskie. No i Pieniny, w których tak efektownie dałam ciała w tym roku; gdy o tym myślę, to wprost nie mogę uwierzyć, jak to się mogło stać... żeby tak być pewnym, że najwyższym szczytem są Trzy Korony... to się nie zdarza normalnym ludziom... Nic to, za to zmogłam to, co mnie najbardziej w koronie przerażało, Rysy, polską górę gór. Na upartego te brakujące mi do korony perełki można by zrobić w jeden sezon, w trzy weekendy, raz: Sudety, dwa: Pieniny i Beskid Makowski, a trzy: Łysica. A potem pozwolę Ci obejrzeć świetlisty połysk mojej korony :)
Stuptuty kup sobie takie za średnią cenę, może nie te za 30zł, bo to pewnie jakiś szajs, i nie te za 200zł, bo po co aż tyle. Patrz tylko, żeby zapięcie było na zamek i z wierzchu na rzep, bo są i takie na sam rzep a to jest rozwiązanie do kitu. Zimą pod rzep napcha się śniegu a w ciepłej porze nasionka trawy, jakieś kłaczki i już stuptuty będą miały tendencję do rozpinania się.
Ech, jak fajnie jest tak planować różności! Kiedy zlazłam z Rysów i nocowałam u Słowaka na kwaterze widziałam u niego książkę "Tatry z oblakov". Widziałam ją w jakiejś wysyłkowej księgarni i chyba poproszę o nią Mikołaja, są w niej opisy tras (po słowacku, ale to nie problem) i zdjęcia z lotu ptaka danego szlaku z zaznaczeniem jego przebiegu. W Tatrach słowackich zniechęca mnie jednak to, że ich szlaki prowadzą w znakomitej większości dolinami, a mnie goni na szczyty. No i na ich mapach dużo jest tych żółtych trójkącików z wykrzyknikami, do których czuję szacunek pomieszany z zabobonnym lękiem :) Jak już Mikołaj mi ją przyniesie, siądę sobie pod piecem i będę ją oglądała i planowała i czekała, aż będę mogła wywalić jęzor w kierunku białej pani :)
Użytkownik: Krzysztof 21.11.2011 09:49 napisał(a):
Odpowiedź na: Ojej, jaki tematyczny cha... | koko
Tematyczny charakter, owszem, ale wszak tematem głównym są tutaj zimowe góry.
Uśmiałem się z Twojego opisu butów: takie z pomarańczowym paseczkiem. Iście kobiecy opis:)
Znam te buty, widziałem ów paseczek, masz chyba największe buty klasy B Meindla. Ładne, mimo tego pomarańczowego szlaczku. Z pośród tej klasy butów podobają mi się też nieco niższe Borneo, Kansas i Jersey.
Niżej podaję Ci linki na strony z ich bardzo ładnymi zdjęciami.
http://allegro.pl/buty-trekkingowe-borneo-pro-mfs-meindl-mn-i1938126007.html
http://allegro.pl/buty-kansas-meindl-mn-i1938126038.html
http://allegro.pl/buty-jersey-pro-meindl-mn-i1938126136.html

Wszystkie one są klasy B i nie mają membrany GTX. Wiesz, ostatnio tyle się naczytałem o butach górskich, że po moich wyższych i twardszych islandach nadzianych goratexami i inteligentnymi piankami aż po ostatnią parę haczyków, chciałem kupić na jesienne i wiosenne wypady coś lżejszego i o konstrukcji bardziej tradycyjnej.

Pani Haczykowaty Nos przenosi się wiosną do swojego ostatniego bastionu, którego broni aż do końca maja – a znajduje się on w wysokich partiach Tatr; chyba długie czeka Cię planowanie pod tym piecem…
Olu, Ty ją zaskocz, mówię Ci!: kup te rozpinane kalesony górskie i idź. Myślę, że gdy ona Cię zobaczy, to najnormalniej cholera ją weźmie już w marcu.
Mnie brakuje parę pereł sudeckich do kompletu, ale jak i u Ciebie to niewielki problem – większy mam w Beskidach, bo tam tylko jedną perłę znalazłem, a leżała ona na szczycie Skrzycznego.
Właśnie! Wcale ciała nie dałaś w Pieninach! Po prostu będziesz miała jedną perłę więcej z tych gór. Teraz śmiało możesz wmawiać swoim facetom, że cała ta pienińska historia była przez Ciebie zaplanowana, bo… po prostu lubisz perły.
Użytkownik: koko 22.11.2011 20:44 napisał(a):
Odpowiedź na: Tematyczny charakter, ows... | Krzysztof
No co?! Pomarańczowy paseczek miał służyć łatwej identyfikacji modelu! Pomijam kwestię, że ów paseczek w podeszwie bardzo dobrze się prezentuje. Z tych, do których podałeś link najbardziej podobają mi się buty Kansas i te w sklepie były podobne do nich. Tylko jaśniejsze, ale to też pewnie "kobieca" uwaga :)
Nie zamierzam pod piecem czekać, aż śniegi zejdą w Tatrach, bo musiałabym ruszyć się spod niego dopiero w czerwcu. Nie, najpierw pewnie pojadę gdzieś tu, bliżej. Tylko cóż zrobić, jak mnie wysokość pociąga? Jak urzeka mnie kosówka? Wiesz, jaki ma fantastyczny i lekki żółty pyłek w czerwcu? Uwielbiam wysokie, gołe szczyty, z których widać daleko i mieć wrażenie pt. "Jestem panem świata!".
A zimą może pójdę na najzwyklejszą Czantorię. Bo jeszcze na niej nie byłam, a wejście podobno potrafi zmęczyć.
Jeżeli z Beskidów masz w koronie jedynie Skrzyczne to polecam Ci Lackową w Beskidzie Niskim. Mała góreczka, "policyjna" się nazywa, 997m.n.p.m. Wchodziłam na nią z miejscowości Izby i jeżeli miałabym ją porównać z czymś, co znasz, to chyba z Waligórą w Górach Kamiennych, ale Lackowa jest jeszcze lepsza :) Masakra. Taka, na przykład, Babia Góra to pikuś, jeżeli chodzi o wysiłek, bo wiadomo, że czasu na niej spędzi się więcej. Jak fajnie teraz myśli się o niej, jak fajnie wspomina wygłupy z synem na szczycie i włażenie na drzewo i siedzenie na słupku i jedzenie wafelków i majtanie nogami w okropnie ubłoconych butach... :D
Użytkownik: Krzysztof 23.11.2011 20:40 napisał(a):
Odpowiedź na: No co?! Pomarańczowy pase... | koko
Oj, taką chciałbym Cię zobaczyć: chlapiącą wokół błotem. Pewnie masz zdjęcia z majtającą nogami Olą, ale i tak nie zechcesz mi przysłać…:(
Dzisiaj oglądałem w sklepie Vakuumy, i dziwiłem się, jak Ty dajesz radę przebierać nogami obutymi w takie wielkie buty? Pasował mi model Borneo, wydaje się być odpowiedniejszy na moje Sudety, ale też te buty są… ładniejsze. I mają pasek w podeszwie – niebieski bodajże, ale to tylko taka moja męska uwaga:)
Lackowa jest lepsza, czyli gorsza, tak? Bardziej stroma? Hmm, wiesz, skoro na Waligórę wszedłem północnym wejściem i to po śniegu, to może i z tą „policajką” poradzę sobie? Będzie okazja sprawdzić zachowanie się moich islandów w bocznym wbijaniu się w szlak. Bardziej martwię się czasem i dojazdem, bo i wolniej jadę, i dzień krótszy. W Beskidy powinienem się wybierać na chociaż dwa – trzy dni. W styczniu ja także chciałbym pojechać na najzwyklejszą wędrówkę, a cichutko marzę o kopnym, świeżym, puszystym śniegu. Może na jednej z tych ciągnących się bez końca przecinek w lasach Gór Bystrzyckich? Pamiętasz pewne zdjęcie?: droga we mgle, kilku ludzi idących gęsiego. A po powrocie „Zima” Vivaldiego z jej wspaniałym ekspresyjnym finałem, i kubek miodu pitnego – do zastąpienia (nie) małą lampką wina.
Co Ty na to?
Że bez dali oglądanej z wysokich szczytów? Ano, bez. W Sudetach trudniej o dal niż w Tatrach czy w Bieszczadach, ale czy wypada mi grymasić nad urodą moich gór?
Użytkownik: koko 23.11.2011 23:50 napisał(a):
Odpowiedź na: Oj, taką chciałbym Cię zo... | Krzysztof
Ejże, te buty nie są wielkie! Rozmiar 37! :)
A poważnie: faktycznie, duże nie są. Widziane z mojej perspektywy sprawiają wrażenie nieco "toporniastych", ale podobno z boku wcale tak nie wyglądają. Poza tym chodzi się w nich dobrze, byle nie 12 godzin, chronią kostkę, nie ocierają nigdzie i nigdy, a że po dłuższym czasie nogi w nich bolą trochę to cóż, myślę, że w każdych by bolały. Zmęczone przecież są. Dużo się od nich wymaga.
No i świadomość pomarańczowego paseczka rekompensuje niedogodności :)
Przekonasz się, jak będziesz miał niebieski paseczek :)

Dostałam wczoraj album "Polskie cuda natury". Piękne zdjęcia. Jako pierwsze oglądałam góry. Trochę mną zatargało, zwłaszcza gdy oglądałam zdjęcia z Tatr i z Bieszczad, z połonin. Ech, ech, ech! Dobrze było iść!
A to zdjęcie, o którym piszesz, pamiętam. To było w okolicach Hali Krupowej, mojego ostatniego schroniska w tym sezonie.
Kusisz, Krzysiu, kusisz. Zaczynam być prawie pewna mojego wyjazdu w góry zimą. Nawet bez sportowych, rozpinanych kalesonów :)
Użytkownik: Krzysztof 25.11.2011 09:33 napisał(a):
Odpowiedź na: Ejże, te buty nie są wiel... | koko
Masz 37? Akurat na mój duży palec u nogi.
Chodziło mi o wrażenie: buty Vakuum wydają się duże, masywne – tamte inne są nieco delikatniejsze, mimo iż tej samej klasy. Wiesz, wiele czytam ostatnio o butach, i w miarę jak przybywa mojej wiedzy, coraz bardziej podobają mi się buty ze skóry licowej i bez membran. Meindl robi kilka modeli w odmianach bez gora texu, jak chociażby Vakuum i Borneo, ale wszystkie (przynajmniej wśród butów klas B i BC) pokryte są nubukiem. Ładną skórą, ale delikatniejszą. Chcąc dowiedzieć się więcej - szperam dalej.
Pamiętam zdjęcia połonin w albumie znalezionym u mojego ustrzyckiego gospodarza, piękne zdjęcia budzące pragnienie pójścia tam i zobaczenia wszystkiego własnymi oczami. Chciałbym umieć robić takie zdjęcia, potrafić utrwalić tyle uroku. Pamiętam takie zdjęcie: świt listopadowego dnia widziany ze szczytu połoniny, świat w kolorach srebrzystych szarości z krążkiem niskiego słońca, a na pierwszym planie szron na czerwonych krzakach jagód. Fotograf zapewne nocował w schronisku. Wyobraziłem sobie jego nocne wyjście na dwór, zimno wstrząsnęło mną i … pozazdrościłem mu.
Siedzę w domu, stąd do Ustrzyk mam - właśnie sprawdzałem na internetowej mapie – 322 km, dokładnie połowę odległości z Leszna wielkopolskiego, ale nie mogę pojechać, nijak nie mogę, czyli dopiero w styczniu zobaczę góry.
Kiedyś oglądałem album ze zdjęciami gór, a w nim znalazłem duże zdjęcie bez podpisu: także niskie słońce, niebo rozpłomienione, dziwne formami i kolorami skały, mała sylwetka człowieka na jednej z nich. Pomyślałem wtedy o Górach Skalistych, że tam było robione to zdjęcie; nie wiem dlaczego, wszak nie znam zupełnie tych gór, pewnie z powodu uroku i egzotyki. Na drugiej stronie znalazłem podpis: to były nasze Góry Stołowe. Tamto zdjęcie zdecydowało wtedy o celu najbliższego mojego wyjazdu.
A Ty nie wygłupiaj się, proszę, i kalesony weź w góry, bo ta długonosa wredota bywa kąśliwa.
Użytkownik: koko 29.11.2011 20:18 napisał(a):
Odpowiedź na: Masz 37? Akurat na mój du... | Krzysztof
Też mi się tak wydaje, jak patrzę na buty z góry, że trochę dużawe mam te trepki. W sensie wrażenia, oczywiście. Mam na to sposób: nie patrzę na nie zbyt często :) Grunt, że dobrze się w nich idzie.
Lubię zdjęcia. Chyba trochę zazdroszczę niektórym ludziom umiejętności dojrzenia czegoś, złapania chwili, światła, wrażenia, ulotności. Umiejętności pokręcenia migawką, przysłoną, żeby uzyskać optymalny obraz. Nie cenię filtrów, bo choć można wczarować za ich pomocą cudeńka, to jednak jest to dla mnie zafałszowany obraz tamtej chwili. Jeżeli założymy tabaczkowy filtr zdjęcie zrobiony w jasny, pogodny dzień, w południe, będzie wyglądało jakby było robione z niskim, zachodzącym słońcem. Będzie niewątpliwie ładne - ale przecież wtedy nie było takiego słońca, takiego światła. To nie jest zapis chwili. A wiesz? Teraz, jesienią, pulpitu w komputerze pilnuje mi małpolud z Gór Stołowych. Mam takie zdjęcie, bardzo jesienne, drzewa bez liści, Szczeliniec zamarł w mgle a małpoluda oświetla chyba nisko zachodzące słońce, kładąc na jego kostropatym cielsku plamy światła i cienia. I to jest prawdziwe zdjęcie.
Teraz szukam czterech zdjęć, które mogłabym powiesić u mnie w biurze, bo zmieniam jego wystrój. Będzie malowanie, zmiana mebli i chcę zdjęcia z gór.
I jeszcze popatrzę sobie na youtubie jak się wchodzi na Zawrat...
Użytkownik: Krzysztof 30.11.2011 15:07 napisał(a):
Odpowiedź na: Też mi się tak wydaje, ja... | koko
Ty wybij sobie z głowy te różne Zawraty i inne Granaty, ja Cię bardzo proszę, Olu. Pooglądaj zdjęcia Nosala, dobrze?
Masz zdjęcie oświetlonego słońcem Małpoluda?! Ja go widziałem o wschodzie. Stałem na skalnej półce 10 kroków od niego i patrzyłem na przemiany kolorów jego cielska w pierwszych minutach dnia. Zrobiłem mu kilka zdjęć, mnie podobają się, ale raczej nie są one zdjęciami artystycznymi.
Gdybyś była w Stołowych, namawiałbym Cię na zobaczenie drugiego małpoluda. Jest bardzo podobny do tego wielkiego, szczelinieckiego, tyle że ma jakieś dwa metry wysokości, a stoi kilka metrów od ścieżki szlaku, tuż przy Narożniku, szczycie, z którego rozlega się piękny widok na obydwa Szczelińce, na Błędne Skały, a nawet, z drugiej strony, bo widok tam szeroki, na bardzo odległą Orlicę wyglądającą stamtąd niczym orzeł z amerykańskich monet. Do tego małego małpoluda można podejść, dotknąć go, a dotrzeć tam jest bardzo łatwo. Otóż przez Góry Stołowe prowadzi droga nazywana Drogą Stu Zakrętów, jedź nią do Przełęczy Lisiej, tam jest parking (darmowy!), a przy nim zaczyna się niebieski szlak w kierunku Urwiska Batorowskiego. Z tego parkingu wejście na Narożnik jest łatwe i krótkie, na pewno zajmuje mniej niż pół godziny. Byłem tam parę razy, po raz ostatni miesiąc temu, w pięknie słoneczny dzień listopadowy.
Tego właśnie dnia zawiodłem się na tym moim małym małpoludzie. Głupie to było swoją irracjonalnością, ale wiele naszych odczuć, myśli, wrażeń takimi są. Otóż już wcześniej umyśliłem sobie oglądać koniec dnia ze skalnej platformy szczytowej Narożnika, więc tak celowałem z trasą i tempem, aby dotrzeć tam przed zachodem. Po drodze zajrzałem za skałę kryjącą małpoluda i zobaczyłem go wpatrującego się wprost w słońce, oświetlonego barwami zachodu jak ten Twój duży małpolud. Gdy w godzinę później, w zbierającym siły mroku, miałem schodzić ku przełęczy, zajrzałem do niego jeszcze raz, i właśnie wtedy poczułem ten zawód: małpolud dalej tkwi w tej samej pozycji. Jakby dopiero wtedy doszło do mnie, że ten głaz wcale nie oglądał zachodu, nie wystawiał się na słoneczną pieszczotę, a po prostu tkwił tam tak, jak tkwi od wieków, martwy i ślepy.

Zmieniasz sobie wystrój biura? Oj, to Ola jest na pewno jakąś ważną szyszką...
Użytkownik: koko 01.12.2011 16:53 napisał(a):
Odpowiedź na: Ty wybij sobie z głowy te... | Krzysztof
E, tam, zaraz ważną szyszką... :)
Ostatnie malowanie było w tym pomieszczeniu w 2003 roku, więc sobie wyobraź, jakie brudne są ściany. Tapeta odłazi nad kaloryferem... A ten kolor! No i na jakiego grzyba mi na ścianie certyfikat w trzech językach z 2006 roku? Wolę włożyć w ramki po nim ładne zdjęcia.
No i woda siknie mi ze ściany, koniec z bieganiem z kubkami do mycia po korytarzu i korzystania z cudzej umywalki!

Drogę Stu Zakrętów znam bardzo dobrze, jeździliśmy tam wiele razy, gdy kilka lat temu byliśmy przez tydzień w Górach Stołowych. Ale małpoluda nie widziałam, ani małego, ani dużego.

A dlaczegóż to mam nie myśleć o Zawracie? Obejrzałam Zawrat, Świnicę i Kościelec. Myślę, że jest to do zrobienia. Inni tam chodzą - mogę i ja. Granaty, Kozie Wierchy i te inne z Orlej Perci mnie nie kuszą, nie ma mowy, żebym tam polazła, ale na Świnicę?! Moja siostra, smarkulą będąc i bez żadnego przygotowania, bo nawet po Beskidach nie chodziła, poszła tam i dała radę.
Podobały mi się te wąskie dróżki pod samiutką ścianą - i łańcuszki obok.
A Nosal mogę pooglądać, czemu nie... :)
Użytkownik: Krzysztof 02.12.2011 17:09 napisał(a):
Odpowiedź na: E, tam, zaraz ważną szysz... | koko
Woda sika ze ściany?? Ja myślę, że chyba rura Ci tam pękła. Może powinnaś tupnąć nogą przed jakimś facetem?
Skoro wiesz gdzie jest Droga Stu Zakrętów, to pamiętaj zatrzymać się na parę godzin na Lisiej Przełęczy, zaręczam, że nie będziesz żałować. Pamiętaj: niebieski szlak na Narożnik.
Byłem na Świnicy podobnych okolicznościach, w jakich była Twoja siostra. Miałem 15 bodajże lat, to był wędrowny obóz włóczący się po Tatrach: moje skórzane kamasze okazały się nieprzydatne, przewodniczka załatwiała mi inne buty, pamiętam pogoń z rana – rezultat zbyt późnego wyjścia ze schroniska, a z samej ściany prawie nic nie pamiętam. Chyba… chyba była tam wmurowana tabliczka. Pamiętam poszarpane skały, ale nie pamiętam abym się ich bał, więc pewnie nie było tam ciężko.
W wiele lat później byłem w Tatrach z grupą kolegów z pracy, żaden z nas nie był właściwie ubrany, a było to w pierwszych dniach października. Pierwszego dnia tak ich przegoniłem po szlaku (pełniłem funkcję przewodnika), że na drugi dzień dwóch zostało na dole. Pamiętam naszą dyskusję na przełęczy Karb: iść w górę czy nie? A z tamtego miejsca szczyt Kościelca wznosi się niemal pionową ścianą czyniącą wielkie wrażenie. Widziałem na niej maleńkie kropki ludzi, chciałem bardzo, koledzy też chcieli iść, ale mieli na nogach adidasy i nosy sine z zimna. Nie poszliśmy tam. Do dzisiaj nie byłem na Kościelcu, ale nie żałuję tamtej decyzji.
Wiesz co, Olu? Ja chyba na Ciebie przenoszę moje obawy przed szczytami Orlej Perci, dlatego tak pisałem. A Nosal jest akurat górką. Wejście łatwe i widoki ładne. Noo, może jeszcze ten Kościelec…
Nie, nie. Olu, ja Cię proszę, zrezygnuj z tego Kościelca. Przeczytaj opis wejścia na szczyt:
http://www.gory-szlaki.pl/index.php?option=com_content&view=articl​e&id=57:kocielec&catid=43:tatry-wysokie&Itemid=77

Swoją drogą ten opis jest tak dokładny, że jest zupełnie nieprzydatny, bo nikt nie jest w stanie zapamiętać wszystkich wymienionych tam zakrętów, skał i kroków nad nimi. No i mało gdzie autor podaje swoje zdanie o skali trudności. Z opisu można wnioskować, iż trudności są ogromne, a na koniec mówi się o tłumach turystów na szczycie..
No i w przeciwieństwie do Świnicy, na Kościelcu chyba nie ma łańcuchów.
Użytkownik: koko 06.12.2011 19:26 napisał(a):
Odpowiedź na: Woda sika ze ściany?? Ja ... | Krzysztof
Nie wiem, dlaczego tak mnie z tego Kościelca wyganiasz...
Nosal, Nosal... Sam mówisz, że to górka. A ja pragnę GÓRY.
Bez obaw, mam szacunek do wysokości, do skały, do trudności i dopóki nie rozeznam dokładnie (jak w przypadku Rysów) - nie polezę. Mam też świadomość własnych - fizycznych - ograniczeń. Więc spoko, spoko.

Piernik robię. Studzi się a zaraz do masy miodowo-tłuszczowo-cukrowo-karmelowej dosypię mąki, dodam jajka i pójdzie on, ten piernik, na ponad dwa tygodnie do zimnego. A potem go upiekę. A potem go zjem!
Chętnie myśli się w te dni o świętach.

I zima nadciąga. Rankiem chłodno, wieje wicher, dziś przez cały dzień nie stopniał drobny śnieg na trawie. Poważny śnieg ma być koło 19.12, mój syn się burzy, że tak późno, pewnie go już ciągnie na narty.
Zima...
Użytkownik: Krzysztof 06.12.2011 20:34 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie wiem, dlaczego tak mn... | koko
A potem go upiekę, a potem zjem! Fajnie! Podoba mi się ta Twoja radosna łakomczuchowatość:)
Widziałem Cię! Widziałem! Przed chwilą, na tych plusowych googlach Cię widziałem.
Kruszynka z Ciebie, nie wiem gdzie Ty zmieścisz taki kawał piernika… Może trzeba Ci pomóc? Jakby co, to nie krępuj się.
Wcale nie wyganiam z Kościelca, wcale. Po prostu nie chcę, aby wiatr zdmuchnął Cię stamtąd; może i dobrze, że masz takie ciężkie buty.
Aby przybliżyć mój wyjazd w góry (zaręczam: to dobry sposób), założyłem swoje górskie buty, siedzę w nich przy komputerze, trochę mi ciepło w stopy, właściwie tylko troszkę. Buty delikatnie obejmują mi stopy, na kostkach czuję miękkość cholewki, ich dotyk jest prawie pieszczotą:)
A zima już blisko; po tak pięknej jesieni nie buntuję się, chciałbym jej przyjścia. Chciałbym pójść zaśnieżonym szlakiem, ciągnąć za sobą głębokie ślady w świeżym, puszystym, skrzącym się śniegu, chciałbym, aby drobinki śniegu gnane wiatrem wciskały mi się za kołnierz, chciałbym usiąść na zwalonym pniu i pijąc kawę patrzeć chciałbym na przysypane śniegiem świerki, na ścieżkę niknącą na zakręcie. Widzisz ją? Słyszysz ją?
Użytkownik: koko 06.12.2011 22:59 napisał(a):
Odpowiedź na: A potem go upiekę, a pote... | Krzysztof
Na plusowych googlach? Masz na myśli zdjęcia ze spotkania śląskiego?
Misiak - znasz Misiaka? - komentował naszą gawędę...
Piernik jest dla mnie pewną ciągłością, czy może raczej dowodem na ciągłość czasu. Kiedyś robiła go moja mama. Przekładała własnoręcznie usmażonymi powidłami z węgierek. Pamiętam, jak kiedyś, w ciężkich czasach nie miała, biedulka, prawdziwego miodu... Ja, będąc smarkulą, nie czułam różnicy, ale oni, mama i tato mówili, że zupełnie był inny w smaku. Bez tego piernika nie było, nie ma i nie będzie świąt. Tak się mówi, bo święta, oczywiście, przychodzą i są, ale ja nie pamiętam, żeby kiedyś go nie było.
I pamiętam, jak robiłam go pierwszy raz i histeryzowałam, że zbyt jasnobrązowy wyszedł, a to dlatego, że bałam się mocniej przyrumienić karmel.
Teraz moi chłopcy nie wyobrażają sobie świąt bez niego.
Gdybym miała córkę może ona dalej pociągnęłaby tą tradycję, ale mam synów i oni będą uczestniczyli kiedyś w tradycji innej rodziny.
No, chyba, że któraś z synowych zrobi ukłon w stronę swojego faceta, weźmie ode mnie przepis i będzie piekła piernik przełożony powidłami.
I powiem Ci, że niezależnie od moich gabarytów miejsce na piernik zawsze się znajdzie!
A kiedy tak opisujesz tą drogę, i zakręt w śniegu, i ślady w nim, i kawę wypijaną na zwalonym pniu to poszłabym tą drogą. Przyglądając się śnieżynkom na rękawie kurtki.
Masz posłodzoną kawę w termosie? Bo ja gorzkiej nie lubię. A może zabrać do termosu gorące kakao?
Użytkownik: Krzysztof 07.12.2011 22:30 napisał(a):
Odpowiedź na: Na plusowych googlach? Ma... | koko
Oczywiście, że mam słodzoną! Dwie łyżeczki na kubek będzie dobrze?
Różnymi drogami chadzał mój smak przez lata: piłem kawę niesłodzoną, odrobinę słodzoną, mocno słodziutką, później znowu mi się odmieniało, teraz sypię dwie łyżeczki. Kiedyś, gdzieś w Polsce, w armeńskiej restauracji piłem kawę gotowaną z cukrem, była inna, dobra, zapamiętana. Próbowałaś? A te różne wynalazki rozpuszczalne kiedyś pijałem, ale przeszło mi. Zrobimy tak: ja wezmę kawę, Ty kakao. A do zagryzki wezmę Goplanę mleczną, najlepszą czekoladę pod słońcem. W zimowych górach jest ona inna, twarda jak wojskowy suchar, jedząc ją nie można otwierać ust (bo nie chce się rozpuścić) ale smakuje lepiej niż w domu.
Misiaka oczywiście znam, kiedyś parę słów zamieniliśmy, ale nie pamiętam, czy to jego opisy pod zdjęciami czytałem kiedyś; wczoraj, gdy zajrzałem na stronę ze zdjęciami z ostatniego waszego spotkania, poznałem Ciebie siedzącą cichutko i Jakozak wojującą z wielkim świecznikiem.
Dzisiaj padał śnieg z deszczem. Nie było go wiele, ale to pierwsze oznaki nadchodzenia Długonosej Pani. Chyba da nam wycisk, ale niech daje, oby tylko pozwoliła mi parę razy dojechać w góry i wrócić szczęśliwie, bo mój biedny fordzik i jego kierowca nie lubią zaśnieżonych dróżek górskich.
A czy ten rozhisteryzowany piernik smakował gorzej?
Użytkownik: koko 09.12.2011 18:13 napisał(a):
Odpowiedź na: Oczywiście, że mam słodzo... | Krzysztof
Hmmm... dwie łyżeczki to za dużo...
Ale, ale! Czy ona jest biała, ta kawa? Bo jak czarna to takoż odpada. Wydziwiam, wiem, ale ja po prostu nie jestem smakoszem kawy, pijam ją sporadycznie, dla towarzytwa i koniecznie jako dodatek do słodkiego czegoś. Nie na odwrót.
To może jednak kakao?
Dziwną właściwość czekolady mlaskanej w niskiej temperaturze znam dobrze, bo ona mocno mnie irytuje. Mamlasz czekoladę a ona jakby nie była czekoladą. Czekolada przecież powinna się rozpuszczać, mazać w dzióbie, oblepiać, powlekać a tu nic z tego. Ostatnio, gdy byłam w górach, było dość ciepło, na pewno było naście stopni (ale raczej dwanaście niż dziewiętnaście) i czekolada też nie chciała się mazać. Marnacja czekolady!
No i mleczna, pełna czekolada mnie nudzi. Wolę nadziewane.
I jeszcze lubię czekoladę do picia, ale musi być zalana mlekiem, a nie wodą, bo wtedy robi się czekoladowy cienkusz.
A w Krakowie jest pijalnia czekolady Wedla i jest to absolutnie fantastyczne miejsce! Czekoladowe desery, naleśniki z czekoladą, pomadki, czekoladki, różne kawy - oszaleć można. I nigdy jeszcze nie jadłam czekolady, która miałaby smak taki, jak w tym lokalu.

Histeryczny piernik smakował tak samo :) Uważałam jednak, że powinien być ciemniejszy, rozumiesz, taki, jak u mamy...
A co do Długonosej to wiesz, trzeba mieć dla niej cierpliwość, za chwilę dzień będzie się wydłużał, sam rozumiesz, jak to musi ją wkurzać.
Użytkownik: Krzysztof 09.12.2011 21:31 napisał(a):
Odpowiedź na: Hmmm... dwie łyżeczki to ... | koko
Ano, wydziwiasz, ale że jestem z tych facetów, którzy w niewieścim wydziwianiu dopatrują się uroków, wydziwiaj dalej.
Nadziewane czekolady nie są złe, pewnie, ale mają jedną istotną wadę: zbyt szybko się kończą. Te nienadziewane mają dłuższe życie. A kawę pijam czarną, chociaż odrobina mleka nie szkodzi jej. Zrobimy tak: Ty weź kakao, ja kawę. Podzielimy się jakoś. Proporcjonalnie do… objętości?
Oj, taki dietetyczny lokal jak ten wedlowski chętnie odwiedziłbym i to nie raz. Kiedyś, w zamierzchłych czasach gdy częściej bywałem w Warszawie, pijałem dobrą czekoladę w kawiarni na Nowym Świecie. Tylko tamta mi smakowała, bo zwykle jest tak jak pisałaś: to czekoladowy czwórniak.
Zimowa pani od samego początku stoi na pozycji przegranej, właśnie dlatego, że początek jej czasu jest jednocześnie początkiem jej końca. Już za dwa tygodnie. Mam plan: przywitać Nowy Rok w górach. Świt pierwszego dnia roku zobaczyć na szlaku; byłoby fajnie, gdyby był to szlak zasypany śniegiem. Tylko jak zwykle mam dylemat: które pasmo sudeckie wybrać?
Użytkownik: koko 11.12.2011 19:56 napisał(a):
Odpowiedź na: Ano, wydziwiasz, ale że j... | Krzysztof
O, Sudety.
Rozmawiałam z rodziną, a przynajmniej z tą jej częścią, z którą spędzam wakacje, co by tu robić latem. Dzięcię moje, chyba nieco już znużone dwutygodniowym hasaniem po górach powiedziało, że może by tak teraz nad wodę, ale zaraz dopowiedziało, że leżeć nad wodą dwa tygodnie to chyba byłoby nudne... :) Widzę w tym efekt wakacji z dwóch ostatnich lat, bo kiedyś jeździliśmy na Kaszuby lub nad morze na dwa tygodnie i nikt się nie nudził, ale teraz, owszem, chyba takie ryzyko istnieje. A więc: kompromis. Tydzień na szlakach, tydzień nad wodą. Myślałam niekoniecznie o Koronie, ale niektórzy mają na nią wielkie parcie :) Chyba w takim razie pojedziemy w Sudety, skończyć to, co zaczęte, a więc Góry Bialskie, Złote, Bardzkie, Opawskie, Masyw Śnieżnika i może po drodze Ślęża. Chyba damy radę w tydzień? Choć z drugiej strony mam tajemny plan wyciągnąć ich jeszcze raz do Śnieżnych Kotłów, gdy już będę w tamtych stronach. Bo uwielbiam to miejsce.
Druga wersja: Tatry. Zakotwiczyć się na tydzień w schronisku np. w Dolinie Pięciu Stawów i radośnie popylać po okolicznych szczytach.

Skoro dzielimy się napitkiem, podzielmy się i czekoladą: Ty weź tą mleczną a ja nadziewaną. Teraz Wedel robi takie o mieszanych smakach nadzienia, niektóre bardzo ciekawe.
A zimowej czarownicy wcale mi nie szkoda, że ledwo przyjdzie a już musi myśleć o odejściu, dobrze jej tak!
Użytkownik: Krzysztof 12.12.2011 21:25 napisał(a):
Odpowiedź na: O, Sudety. Rozmawiałam z... | koko
Cześć, Olu:)
Swoje sudeckie perły możesz bez pośpiechu zebrać w pięć dni, skoro Bialskie i Złote są blisko siebie, akurat na jeden dzień. Namawiałbym Cię na moją trasę: w Stroniu Śląskim skręcisz w bezimienną dróżkę kończącą się w Bielicach, wiosce w Górach Złotych, właściwie na pograniczu Złotych i Bialskich. Jeśli samochód zostawisz na końcu wioski, przy zakazie dalszej jazdy, na Kowadło będziesz miała nie więcej jak trzy kwadranse drogi, a później cały czas grzbietami, półtorej godziny żółtym szlakiem do Przełęczy Trzech Granic. Widzisz na mapie? Tam szlaki odchodzą na czeską stronę, dalej trzeba iść bez szlaku, granicą, ale jest tam wyraźna ścieżka, nie sposób zabłądzić, tym bardziej, że słupy graniczne są tak ustawione, że stojąc przy jednym prawie zawsze widzisz następny. Po drodze przejdziesz przez szczyty wyższe od Kowadła: Brunek i Dział, a jakieś 15 minut za tym drugim szczytem dojdziesz do zielonego szlaku. Tyleż dalej będziesz już na Rudawcu, ale po drodze rozległych widoków nie ma. Kawałek dalej, w okolicach Rudych Krzyży, zobaczysz skrawek dali oraz odległy o dwie przełęcze i jakieś 4 do 5 godzin drogi Śnieżnik; czyni wrażenie, to kawał góry. Z okolic Rudawca powrót zielonym szlakiem wprost do Bielic, a wiedzie pięknymi zboczami górskimi.
Śmiało można by pokusić się o pójście dalej tym samym zielonym szlakiem na tę górę, tyle że zabrakłoby czasu na powrót do Bielic. Musiałby ktoś podjechać samochodem, na przykład do Kletna, gdzie ja zaczynałem swoją drogę na Śnieżnik. Wtedy miałabyś trzy perły w jeden dzień. Pod Rudawcem szedłem przez puszczę jaworową. Te drzewa nie dość, że mają łuszczącą się korę, to jeszcze obrastają mchem, co razem czyni wrażenie niesamowicie starych drzew, takich z baśni czy horroru. Lubisz takie puszcze?
Czy byłaś w Czarnym Kotle? Nie jest tak wielki jak Wielki Śnieżny, ale też robi wrażenie, pusto tam i dziko, dno ma zabagnione, idzie się specjalnie zbudowaną kładką. Skoro na opisanej trasie zaoszczędzisz dzień albo i dwa, to może i o ten kocioł zahaczysz? Chciałbym w zimie zejść do Wielkiego Kotła Śnieżnego, to musi być przeżycie (nieroztropne), ale nic z tego (może i dobrze), bo wiem, że szlak prowadzący na dno zamykają zimą. Byłem tam w maju, szlak jeszcze był zamknięty, nawet zawróciłem z pod tablicy, ale widząc innych pieszych tam idących, poszedłem i ja; śniegu już prawie nie było, szło się dobrze, bezpiecznie.
Pamiętasz kamienie wystające z wody stawu, po których się skacze na dnie kotła? W zimie byłoby to dobre miejsce do połamania nóg. Jakieś dziesięć lat temu byłem w zimie, w bardzo śnieżny czas, na szczycie Wielkiego Kotła, widziałem wtedy ogromne nawisy śnieżne zwieszające się nad przepaścią. Olu, widok niezapomniany. Tak jak widok ogromnej równi szczytowej pokrytej śniegiem błyszczącym czerwoną poświatą zachodu słońca. Często wspominam ten błyszczący niemal krwiście bezmiar śnieżnej płaszczyzny, i śnieżną kurzawę wirującą przy ostrej krawędzi nawisu.
Pomysł ze schroniskiem w Tatrach pochwalam. Też myślę o takiej wyprawie, bo na klasyczną wędrówkę typu backpacking (Anglicy to mają dobrze: połączą za zasadzie skojarzeń dwa wyrazy, i już mają wyraz o zupełnie innym znaczeniu) jestem chyba zbyt wygodny, albo zbyt słaby, bo trochę przeraża mnie dźwiganie wszystkiego, całej chałupy, na plecach. Pomijam ten „drobny” szczegół, że z całego, dość licznego i nietaniego wyposażenia, mam jedynie buty.
Ach, nie!: przed chwilą kupiłem stuptuty. Mają membranę, a z wierzchu ten jakoby nieścieralny materiał cordura. Jakoś nie chce mi się wierzyć w jego tak wielką wytrzymałość.
A jakie zabierzemy kanapki na drogę? Przez przypadek utarł się u mnie zwyczaj robienia kanapek z ciemnego chleba, najlepiej takiego z różnymi nasionami, spleśniałego sera camembert i sałaty. Może być? Bo jeśli nie, to jeszcze mam odmianę kanapek z wędliną salami. A sałaty daję dużo, kilka złożonych liści. No i oczywiście pogryzka! Różna, zależy co kupię, ale taka klasyczna jest mieszanką orzechów i suszonych owoców w rodzaju mieszanki zwanej w sklepach studencką. Czasami zastępowana landrynkami, nasionami dyni lub słonecznika, albo rodzynkami, albo co trafię w sklepie. Może być? Wziąć więcej?
Chociaż co zje taka kruszyna jak Ty?…


Użytkownik: koko 15.12.2011 17:30 napisał(a):
Odpowiedź na: Cześć, Olu:) Swoje sudec... | Krzysztof
Coś mi się widzi, że chyba jednak zaczyna przeważać opcja tatrzańska na lato. Dziecko powiedziało, że wolałoby w Tatry. Tak sobie myślę... dolina Gąsienicowa? Trasa na Zadni Granat ma trzy gwiazdki w pięciogwiazdkowej skali trudności (mówię o stronie www.tatry.info.pl) a na Skrajny - cztery, tyle, ile na Rysy. Świnica chyba też byłaby do zrobienia, choć ma i łańcuchy i jedną (jedną!) klamrę pod szczytem.
No, ciekawe, jak nam się poukłada. Bo ja bym najchętniej śmignęła na tydzień w Sudety i na tydzień w Tatry :)
A taką puszczę, o jakiej piszesz, miałam w drodze na Lackową, straszną górę w Beskidzie Niskim. Taka... pierwotna. Straszna. I do tego to nachylenie stoku, no.
Co do kanapek to zjadam, co jest. Bardzo często zabieram w drogę chleb, puszkę pasztetu, pomidory, rzodkiewki, ogórki i na szlaku robię sobie jedzenie. Tak jakby bardziej smakowało :) Ale Twoimi, gotowymi też nie pogardzę! Zwłaszcza, że będzie spleśniały ser i sałata. Na pogryzkę biorę wysokokaloryczne rzeczy, batoniki, wafelki. I lubię jabłka, tylko muszą być soczyste, twardawe i kwaśne. Landrynki niekoniecznie - prędzej żelki, uwielbiam żelki, choć wiem, że to w 95% chemia, farbka, zapach i jakaś guma. Cóż poradzę, skoro lubię?
A Ty lubisz żelki? :)
Użytkownik: Krzysztof 16.12.2011 22:00 napisał(a):
Odpowiedź na: Coś mi się widzi, że chyb... | koko
Żelki? Czemu nie, ale umiarkowanie. Możesz zabrać, nie podkradnę Ci ich, chyba że masz jakieś super, lepsze od znanych mi. Te moje pogryzki też mają straszne ilości kalorii; niesprawiedliwość tego świata w ogromnych ilościach kalorii w każdym dobrym jedzeniu; ironia w ich niewielkiej ilości w jedzeniu niedobrym – poza bardzo nielicznymi wyjątkami.
A puszcza jaworowa wcale nie jest straszna, jest baśniowa. Gdy idę wśród tych omszałych kolosów, takich nieruchomych, wiecznych, wyniosłych, mam wrażenie, iż zaraz zobaczę wojów Bolesława, albo Wiedźmina wlokącego się nie wiadomo gdzie ze swoimi małymi kompanami. Pamiętasz tę ich wędrówkę, tak uwodzicielsko opisaną? A przynajmniej czerwonego kapturka zobaczę wracającego do domu po rozprawieniu się z wilkiem. Oni wszyscy zabierają mnie… gdzieś. Czasami daleko od tego świata. I dobrze. Dzięki im i jaworom za to.
Już gdzieś czytałem zachęcające słowa o Lackowej, więc trzeba mi uznać, iż ta góra czeka tam na mnie. Kiedyś doczeka się.
Olu, jedź w Tatry, bo w wysokich ich partiach tacy amatorzy jak my mogą bezpiecznie chodzić tylko w środku lata, natomiast inne góry są dostępne dla nas i w pozostałych porach roku. Więc rezerwuj tam schronisko, ale zrób to koniecznie zaraz po Nowym Roku, później będzie za późno. Słyszałem, że nierzadko proszą o pisemne potwierdzenie lub wpłacenie paru złotych zaliczki.
Rysy mają cztery gwiazdki? Wtedy, gdy byłem na nich (14 lat temu), miały nie więcej jak trzy, ale jak byłoby teraz? Nie wiem. Chciałbym spróbować.
A gdy będziesz miała śmignąć w Sudety, nie zapomnij napisać mi o tym. Wyjdę Ci naprzeciw:)
Użytkownik: koko 18.12.2011 20:21 napisał(a):
Odpowiedź na: Żelki? Czemu nie, ale umi... | Krzysztof
Rysy mają cztery gwiazdki na tym portalu, ale od strony polskiej. Od słowackiej pewnie mają mniej, ale staram się nie myśleć o tym, tylko - że dam radę. Środek lata też na Tatry nie za dobry. Najlepszy wrzesień, bo w lipcu i w sierpniu pogoda lubi płatać figle, jest bardzo zmienna, dynamiczna. Cóż zrobić, skoro lato zbyt krótkie a urlopu zbyt mało? Schronisko mam zamiar zarezerwować szybko i na dwa tygodnie, potem, jak się zapoznam z prognozą pogody zadzwonię i jeden tydzień odszczekam, tak sprytnie to sobie wykoncypowałam :) No i będzie nam trzeba znów od wiosny zacząć łapanie kondycji, bo syn mój zatrwożon jest wielce tą planowaną łazęgą tatrzańską właśnie z powodu niskiej wydolności. Ale ona, ta wydolność, po zimie zawsze mizerna jest a potem już tylko coraz lepsza!
Najlepszą miałam w Bieszczadach w październiku :) Przez to tak źle mi się wracało do domu, bo nogi wciąż chciały iść.
Nie wiem, czy dam Ci żelków, wiesz. Paczuszki z nimi są takie niewielkie. A jak Ci posmakują? Będziesz chciał mi wyżerać. Nie wiem,naprawdę nie wiem, czy mogę zaryzykować częstowanie Cię żelkami :)

Tylko co z pięcioma sudeckimi perełkami mojej korony? Kiedy, ach, kiedy...?
Użytkownik: Krzysztof 19.12.2011 19:40 napisał(a):
Odpowiedź na: Rysy mają cztery gwiazdki... | koko
Nie wiem dlaczego, ale czułem, że obejdę się smakiem Twoich żelków.
Olu, mam propozycję: w trzy dni pięć sudeckich pereł – będę przewodnikiem - w zamian za nieograniczony dostęp do żelków. Co Ty na to?
Już widzę, jak kombinujesz zdobycie pereł bez utraty żelków, więc od razu powiem, że propozycja nie podlega negocjacji. :)
Łapanie kondycji zacznę już po Nowym Roku. Dzisiaj (a mam nadzieję, że tej zimy to ostatnia moja leniwa niedziela spędzona w fotelu; a co to, dziadek ze mnie czy kto?) zacząłem przygotowania od najtrudniejszej czynności, czyli od wyboru pierwszej trasy. I znowu wzrok przyciągały te wielkie przestrzenie Gór Bystrzyckich. Chcę zapuścić się w ich nieoznakowane leśne dukty, przejść nimi od Polanicy Zdrój do Jagodnej, przenocować w pobliskim schronisku, a na drugi dzień wrócić inną drogą. Co prawda widoków po drodze wiele nie będzie, ale właśnie pustkowie mnie pociąga. Leśna głusza w górach, do najbliższej szosy czy domostwa trzy godziny drogi – tylko ja i droga przede mną. Tego właśnie chcę. A lato jak zwykle spędzę w Ustroniu Morskim, natomiast wrzesień w miastach południowej Wielkopolski; może wtedy urwę się z pracy na jeden dzień – jak w tym roku?
A Ty wejdź na Kościelec i później napisz mi, ile widziałaś stawów w dole; mówią, że tylko z tego szczytu widać je wszystkie. Ten widok czeka na mnie. Babia czeka na mnie i Wielka Racza i… jej, Olu! Gdzie można kupić czas?
Użytkownik: koko 20.12.2011 14:09 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie wiem dlaczego, ale cz... | Krzysztof
Ale Ty cwaniutki jesteś! Żelki bez ograniczeń za marnych pięć szczytów, na które zresztą nie trzeba mieć przewodnika, wystarczy mapa? No, toś przesadził. Pazerność żelkowa Cię zgubiła.
Kościelec muszę jeszcze przemyśleć, poczytać o nim, pooglądać na youtubie. Chyba troszkę się go obawiam.

Na Jagodnej byłam, ale do schroniska nie wchodziłam. To było wtedy, gdy jednego dnia zdobywałam dwie perełki: Orlicę i Jagodną, czyli Góry Orlickie i Bystrzyckie. Strasznie było wtedy duszno... :) Szlak niezbyt ciekawy, choć czasem odkryty, pozwalający spoglądać w doliny po lewej stronie. Na Jagodnej jest ambona myśliwska, tam robiliśmy zdjęcia do "dokumentacji" koronnej. A pod schroniskiem wyciągnęliśmy kocherek, garnuszek, zagrzaliśmy sobie pomidorówki, zjedli i poszli dalej. Acha, i od jednej baby kupiliśmy jagód, bo jak sama nazwa wskazuje na Jagodnej jagodzin (i owoców latem) jest od groma i ciut, ciut.
A jak znajdziesz to miejsce, gdzie kupuje się czas - daj znać. Uruchomię zaskórniaki, żeby sobie go nieco nabyć. Chyba nim źle gospodaruję, bo jakoś mało go i mało...
Użytkownik: Krzysztof 21.12.2011 19:14 napisał(a):
Odpowiedź na: Ale Ty cwaniutki jesteś! ... | koko
A Ciebie zgubi łakomstwo, ja Ci to przepowiadam. Pomyślałaś z kim wtedy będę rozmawiać o górach? Na pewno nie, bo Ty tylko żelki i żelki. Dobra, niech będzie. Gdy będziesz mozolnie drapać się pod drugą lub trzecią górę, przyślę Ci zdjęcie Krzysztofa z koroną na głowie. OK?

Ściana Kościelca oglądana z przełęczy Karb czyni wrażenie, ale wejście nią nie wydaje się alpinistycznym wyczynem. Pamiętam stromość, owszem, ale pamiętam też zakola ścieżki, serpentyny podobne do tych, które robi górska droga dla złagodzenia spadku, ale gdzieś w internecie czytałem o kominie na tej ścieżce. Jak zrozumiałem, trzeba zapierać się w nim plecami i rękoma z jednej strony, nogami z drugiej, no i wykorzystywać występy skał. Brzmiało to… hm, trudno. A jak oceniają trudność w stosunku do Rys czy Świnicy w tych ocenach, które gdzieś znalazłaś? Bo jeśli na tym samym poziomie, to możesz próbować. Ja wszedłem na obie te góry, więc wiem, że nie jest to wielki wyczyn, chociaż, szczerze mówiąc, wyczynem już jest (dla mnie).
Czy opowiadałem Ci, jak to na szczycie Rys spotkałem ojca z około dwunastoletnią córką? Ojciec mówił mi, że mała wdrapuje się sama, on tylko ubezpiecza ją z tyłu; mówił też, że rok wcześniej oboje byli na Świnicy.
Olu, możesz jeszcze na miejscu, już będąc w Tatrach, zaczerpnąć informacji, posłuchać wrażeń i relacji ludzi, takich zwykłych turystów jak ja czy Ty, nie tych wieloletnich górołazów, i wtedy zdecydować ostatecznie. Nie pamiętam, czy tamten szlak jest jednokierunkowy, bo jeśli nie jest taki, to i ze ściany możesz jeszcze wycofać się, gdy poczujesz się niepewnie. To żaden wstyd, to wyraz rozwagi - w górach koniecznej cechy.
A! Wczoraj rozmawiałem z Adasiem o Babiej. Adaś jest górołazem, mieszka gdzieś blisko tej góry, i jest moim internetowym znajomym. Pytałem o zimowe wejście na ten szczyt, poradził mi jedną z dróg, a o swoim stosunku do tej góry powiedział: potrzebny szacunek. A Ty byłaś na niej, nieprawdaż?

Jagody na Jagodnej? Ciekawe, czy ta baba z jagodami będzie tam jeszcze…
Użytkownik: koko 22.12.2011 14:08 napisał(a):
Odpowiedź na: A Ciebie zgubi łakomstwo,... | Krzysztof
A wcale, że mnie nie zgubi! I się tak nie przechwalaj, że to Ty pierwszy założysz koronę, bo wcale tak być nie musi :)

A co do Babiej to wlazłam na nią latem, Percią Akademików. Bałam się, a niepotrzebnie. Cóż z tego, że wąska dróżka u ściany, pod nią dzikie metry urwiska a nad nią łańcuchy? Cóż z tego, że siedem klamerek w ścianie? W dziesięciostopniowej skali trudności - jak dla mnie - oceniam może na pięć, sześć. Są góry, do których czuję większy szacunek, np. nieszczęsna Lackowa, mimo mikrej wysokości 997 metrów, albo chociażby Rysy. Mimo, że od łatwiejszej strony zdobyte. Jeżeli więc wszedłeś na Rysy od Morskiego Oka to na Babią wbiegniesz.
Kiedy zamierzasz?
Użytkownik: Marylek 21.12.2011 19:56 napisał(a):
Odpowiedź na: Ale Ty cwaniutki jesteś! ... | koko
Przepraszam, że Wam się wcinam w tę dyskusję, ale już nie wytrzymuję. ;)

Olu, Kościelec nie jest trudny, mogą iść i dzieci, i emeryci, warunkiem jest ładna pogoda. Tam są duże nachylone płyty, w deszczu ogromnie śliskie i niebezpieczne. W słoneczny, suchy dzień - sama przyjemność. Kominów żadnych nie ma, ale kamole są ogromne i pod samym szczytem jest takie miejsce, gdzie schodzić należy tyłem, wygodniej po prostu. Jak przodem, to nóg nie starcza. Z przełęczy Karb szlak na górę jest tylko jeden, ale zejść można na dwie strony. Kościelec możesz zrobić z synami w jeden dzień podchodząc np. z Kuźnic, nie musisz nocować na Gąsienicowej.

Na Świnicę natomiast lepiej pójść po noclegu w górach. Od Murowańca przez Zawrat na podwójny szczyt, a potem możecie z powrotem i na Kozie, a jeśli starczy czasu i kondycji to i na Granaty. Albo pójść na Liliowe i Beskid i stamtąd schodzić. Na Kozich i Granatach są klamry i łańcuchy, ułatwiają przejście. Jeśli chcesz iść na Buczynowe Turnie, to lepiej podchodzić od Granatów niż przez Pańszczycę, bo po pierwsze Pańszczyca jest bardzo rozległa i zajmuje mnówstwo czasu (4-5 h praktycznie bez deniwelacji), a po wtóre podejście od strony Krzyżnego jest żmudne i nudne - sam piarg. To już lepiej na Buczynowe od Pięciu Stawów. Od Pięciu Stawów możesz też na Zawrat - w ogóle najlepiej taką wędrówkę przez doliny - Gąsienicowa - Pięciu Stawów Polskich - Morskiego Oka. Gdybyś natomiast w Murowańcu mieszkała, to Orlą Perć możesz podzielić na 3-4 odcinki, dodać Kościelec i masz co robić w ten tydzień (cóż to jest tydzień!). A jak masz tylko dzień czasu, a chcesz chłopakom coś pokazać, to zawsze możesz podjechać na Kasprowy i stamtą przez Beskid i Liliowe na Świnicę i Zawrat, a potem zejść na Gąsienicową i na dół.

Łańcuchami możesz też przyciągnąć chłopaków na Małołączniak od strony Doliny Małej Łaki. W ogóle, gdybyś nie chciała ich od razu puszczać na skały, to Czerwone Wierchy też mogą dac niezłą wyrypę, piękne też są - szlak idzie granią i masz widoki na obie strony - a w dolnych partiach przez swą zieloność wydają się przyjaźniejsze.
:)
Użytkownik: Krzysztof 21.12.2011 21:42 napisał(a):
Odpowiedź na: Przepraszam, że Wam się w... | Marylek
O, jasny gwint! Marylku, zaimponowałaś mi tak że hej! Toż Ty chyba zdeptałaś całe nasze Tatry wzdłuż i w szerz! Powiedz, czy jest w nich miejsce nieznane Ci?
Nie miałem okazji być na Kościelcu, mimo iż kilka razy przechodziłem przełęcz Karb; ciągle coś stawało na przeszkodzie. Ostatnio bylem tam z kilkoma kolegami, ale nie pozwoliłem im tam iść, bo nie mieliśmy ani butów dobrych, ani ubrania, a był zimny październikowy dzień i prószył drobny śnieg. Swoimi słowami tutaj jakby potwierdzasz tamtą moją decyzję.
Na Świnicę wchodziłem z Zakopanego. Pamiętam, a było to było w 1971 roku, że gdy wychodziliśmy - byłem na wędrownym obozie - dopiero rozwidniało się, tak przewodniczka goniła nas. Powiedz, czy ja dobrze pamiętam, że na szczycie była jakaś tablica pamiątkowa, czy pomyliłem góry?
Dziękuję za Twoje wtrącenie się:) Proszę o jeszcze.
Użytkownik: Marylek 21.12.2011 23:31 napisał(a):
Odpowiedź na: O, jasny gwint! Marylku, ... | Krzysztof
:)
Dobrze zrobiliście, że nie poszliście na Kościelec w złą pogodę. Tę górę się niepotrzenie mitologizuje, nie jest bardzo trudna, ale latem, w deszcz czy śnieżycę może być zabójcza. Sama kiedyś zawróciłam w pół drogi, bo zaczęło padać. Za duże ryzyko, ślisko. Trzy razy byłam na Kościelcu, ostatni raz pięć lat temu. To jest miejsce magiczne, przy dobrej pogodzie widać duży fragment masywu Orlej Perci niejako z boku. Ale Zamarłej stamtąd nie widać, żeby nawiązać do literatury. :) Buty z dobrym bieżnikiem są podstawą przy tych dużych, pochyłych powierzchniach. Chociaż przeszłam kiedyś przez Kozie i Granaty w trampkach, ale może lepiej się tym nie chwalić. Po trampkarzach zostają tam takie krzyżyki namalowane białą farbą tu i ówdzie...

Hm, żadnej tablicy na Świnicy nie pamiętam. Po drodze zdarzają się jakieś, a to o tym, że ktoś kiedyś gdzieś spadł, a to ogólnie ostrzegające, ale na samym szczycie?... Tam przecież są tylko skały i to takie jakby pojedyncze, wychodnie. Patyk ze strzałką jest, jak wszędzie, ale tablica? Głowy za to nie dam, jak będziesz i sprawdzisz, to mi powiesz, ok? Ale wydaje mi się, że nie ma.

Głównie chodziło mi o to, że jak się ma te -naście lub dwadzieścia+ lat, to najłatwiej jest zakochać się w Tatrach. Wtedy inne góry się lubi i pójdzie się wszędzie, ale Tatry się kocha i o nich śni się po nocach. A synowie Oli są w odpowiednim wieku. A klamry i łańcuchy? Dla mnie to jest dodatkowa atrakcja, ale ja nie mam lęku wydokości, lubię skały, a poza tym zawsze byłam walnięta na tle gór i włażenia wszędzie. ;)

Cóż, wstyd się przyznać, nie mów tego nikomu. Nie byłam na Rysach. Byłam już przy Czarnym Stawie pod Rysami, tylko go obejść, ścieżka tak prosta, ładniutka, z kamieni ułożona, widać ludzi, którzy wchodzą wyżej, tak bliziutko!... Ale nie było już czasu, nie zdążylibyśmy zejść za dnia, a nie mieliśmy noclegu nad Morskim Okiem tylko w Zakopanem więc jeszcze zejście do Łysej Polany, złapanie busa, powrót. Nad Morskie wracałam, ale tak się złożyło, że na Rysy nigdy nie dotarłam. Może kiedyś?...

Pamiętaj, że ja nie mówię o wejściach wspinaczkowych, ale o turystycznych i tylko latem. Zimą marznę. :-p


Użytkownik: koko 22.12.2011 14:30 napisał(a):
Odpowiedź na: :) Dobrze zrobiliście, ż... | Marylek
Synowie Oli są w odpowiednim wieku, tak, tak, ale sama Ola zaczęła znajomość z łańcuchami i klamrami w głupim czasie, gdy zdążyła nabrać lat i obaw, a do tego bojąca jest z natury :) Równoważy jej to pewna ciekawskość świata no i lepiej późno, niż wcale, prawda?
Strasznie się cieszę, że polazłam na Rysy - i mogłam poczuć, że chcę jeszcze, że nie mogę zejść z tego świata nie będąc na jeszcze kilku szczytach.
Pod choinkę zamówiłam sobie książkę "Tatry z oblakov" - cudne zdjęcia Tatr z góry z wyrysowanymi trasami, dużo z nich po słowackiej stronie. I oni, Słowacy, mają więcej schronisk, niż my, można tam fajne kilkudniowe wypady organizować, takie od schronu do schronu :)
Użytkownik: Krzysztof 30.12.2011 13:54 napisał(a):
Odpowiedź na: :) Dobrze zrobiliście, ż... | Marylek
Witaj, Marylko.
Tablica na pewno stoi, ale w innym miejscu, na innej górze, czyli poplątały mi się miejsca.
Nieswojo się czuję mając wokół siebie tylko przestwór i ziemię nisko w dole; tak się poczułem wyobraziwszy siebie na tych pochyłych skałach Kościelca, tak też czułem się stojąc na krawędzi urwiska Śnieżnego Kotła w Karkonoszach, oburącz ściskając zabezpieczające barierki. Krótko przed szczytem Rys jest do przejścia niewielki odcinek ostrej grani z ekspozycją na obie strony, a zawiera on w sobie niemal całą trudność wejścia na górę. Tak było dla mnie kilkanaście lat temu, gdy byłem tam, ale nie wiem jak byłoby teraz, bo chyba jestem bardziej strachliwy. Nie wiem więc, czy nie wypadałoby mnie zaliczyć do tych emerytów:( Oczywiście chciałbym to sprawdzić zarówno na Rysach, jak i na Kościelcu, ale wobec mnogości miejsc mi zupełnie nieznanych, wobec moich ograniczeń czasowych i finansowych, nie wiem czy zdołam to zrobić.
Wspomniane przez Ciebie trampki nie wydają się najgorszym obuwiem. Mam u siebie zdjęcie zatytułowane „Turystka”: dziewczyna w klapkach na nagich stopach próbuje zrobić krok na poszarpanych skałach, najwyraźniej wysoko w górach, powyżej kosodrzewiny. Jakim cudem doszła tak wysoko – nie wiem.
Obiecuję: o Rysach nie powiem nikomu:) To prawda, że wyprawa jest długa, chyba że nocować się będzie w schronisku nad Morskim Okiem – chociaż i wtedy trzeba mieć pewnie 6-7 godzin czasu – ale podejrzewam, że nocleg tam trzeba rezerwować z rocznym wyprzedzeniem. Wtedy szliśmy, ja z synami, z parkingu niżej, pamiętam, że droga była długa i dość monotonna.
Marylku, Ty jesteś prawdziwą górołazką. Ta góra doczeka się Ciebie:)
Użytkownik: koko 22.12.2011 14:17 napisał(a):
Odpowiedź na: Przepraszam, że Wam się w... | Marylek
Tak jakoś mi się wydawało, że mówiłaś o Kościelcu, że wchodziłaś kilka razy. Na którymś spotkaniu mówiłaś. Wobec tego chyba muszę wciągnąć tę góreczkę na listę letnich dokonań :)
Myślę jednak zadekować się na tydzień na Gąsienicowej albo w Pięciu Stawach i stamtąd na lekko iść w góry. Czasem narzuca to powrót tą samą trasą, czego nie lubię, ale trudno.
Kiedyś myślałam o Czerwonych Wierchach, ale teraz, po Rysach, ciągnie mnie wyżej... Na szczęście młodszy syn też chce wchodzić (starszy już od nas odpadł, szkoda), jest dzielny, ambitny i bardzo silny, trzeba przyznać. Leci przodem, zaopatrzony w krótkofalówkę (ukłon w stronę nadwrażliwej mamusi) a potem czeka na nas po drodze :)
To, co opisałaś, pooglądam na mapie :)
Dzięki, że "się wcięłaś", Marylko :))
Użytkownik: Krzysztof 30.12.2011 13:57 napisał(a):
Odpowiedź na: Tak jakoś mi się wydawało... | koko
Witaj, Olu.
Mamy więc zimę, czyli dnia nam przybywa – i bardzo dobrze!
W latach dziewięćdziesiątych sporo chodziłem po tatrzańskich ścieżkach, nierzadko z moimi synami. Podobały się nam te wędrówki, ale żaden z nas trzech nie łyknął górskiego bakcyla. Synowie są niezainfekowani do dzisiaj, a we mnie ten wirus rozwijał się wiele lat, i tak naprawdę dał znać o sobie dopiero teraz. Ty, Olu, też zaczęłaś chodzić niedawno, więc wiem, że nie ja jeden tak mam.
Nie jest to miłość od pierwszego wejrzenia, ale, jak to czasami bywa u panów w wieku mocno średnim, uczucie to nabiera wielkiej mocy. Ostatnio często odczuwam tęsknotę całkiem podobną do tęsknoty za kimś. Przypominam sobie wspomnianego przez Ciebie faceta, który nie mogąc wejść na górę, chciał chociaż popatrzeć na nią z dołu, i patrząc na fotografie gór wydaje mi się, że rozumiem go.
Nie ważne więc że zimno, dzień krótki, a słońca może być mało – jechać mi trzeba by zaspokoić tęsknotę.

Życzę Ci zdobycia korony w nowym roku i wiecznej tęsknoty za górami.
Użytkownik: Marylek 30.12.2011 19:02 napisał(a):
Odpowiedź na: Witaj, Olu. Mamy więc zi... | Krzysztof
U mnie była to miłość od pierwszego wejrzenia. Znaczy, do Tatr. Chodziłam przedtem trochę po Beskidach, miłe wycieczki to były, ale góry, Góry, mają dla mnie twarz Tatr. Mogą być i Zachodnie, ale wolę skały. Potem były Bieszczady, Sudety, więcej i więcej Beskidów z uwagi na bliskośc geograficzną, wszystko to piękne i wszystko to tylko przedsmak. Góry zaspokajające moją tęsknotę, to góry wysokie. Jak miałam jakieś 19 lat, zrobiłam sobie coś w rodzaju encyklopedii tatrzańskiej w zeszycie w linie. Ech. Dziś takie rzeczy można kupić, komu by się chciało...
Użytkownik: Krzysztof 31.12.2011 10:58 napisał(a):
Odpowiedź na: U mnie była to miłość od ... | Marylek
Ładnie napisałaś o swojej miłości, Marylku. Z przyjemnością przeczytałem parę razy, a później pomyślałem, że może gdybym teraz, w tym moim okresie zbliżenia do gór, pochodził po wysokich Tatrach, to wtedy powtórzyłbym Twoje słowa?.. Cóż, wypadałoby w takim razie iść, bo być może, że poszedłbym po miłość.
Użytkownik: koko 02.01.2012 18:59 napisał(a):
Odpowiedź na: U mnie była to miłość od ... | Marylek
Mnie chce się prowadzić gładki zeszyt, w którym opisuję wycieczki, trasy, wrażenia i wbijam pieczątki ze schronisk. Na początku pisałam na pocztówkach, kupowanych w schroniskach, ale za dużo ich się zrobiło.
A Tatry przyszły późno. Późno, bo dopiero w ubiegłym roku ruszyłam w Zachodnie a w tym Wysokie, ale tym samym - tak, jak piszesz - Beskidy stały się przedsmakiem. Namiastką. Troszkę erzacem.
No i Bieszczady. Tatry to wysokość i dzikość. Bieszczady to magia.
I tylko ludzi w górach jakby za dużo... :) Zwłaszcza tych w japonkach i kaloszach :)
Użytkownik: koko 02.01.2012 18:53 napisał(a):
Odpowiedź na: Witaj, Olu. Mamy więc zi... | Krzysztof
Dnia nam przybywa, prawda, ale za to jakie ciemne są poranki!
I Jowisz wschodzi coraz wcześniej i wciąż się ten jego wschód przesuwa, na początku wstawał nad lasem, teraz nad domem sąsiadów a gdy po Sylwestrze odprowadzaliśmy mojego ojca do domu to szykował się już do zachodu... Ciekawe, kiedy zniknie z mojego nieba. W sylwestrową noc znów obserwowałam gwiazdy na skymap w telefonie mojego syna, fascynujące to jest. A wiesz, że jak skieruje się telefon na dół, w stronę ziemi, to pokazuje te konstelacje, które widzi druga ziemska półkula? Nad moim domem trwał Perseusz. A Kasjopea jakoś tak się majtnęła, że jej zupełnie nie poznałam :)

Tak, bakcyla górskiego połknęłam nie tak dawno, raptem kilka lat temu. I chyba coraz gorzej jest ze mną. Ciągnie mnie... i tak już chyba będzie, dopóki wiek lub choroba nie uziemią mnie w domu, ale myślę, że nie chciałabym, jak ten facet, jechać w góry i patrzeć tam, gdzie nie mogę wejść. Niemożność byłaby dla mnie bardzo trudna, chyba, że z czasem patrzałabym na to inaczej, łagodniej, cieszyłabym się, że kiedyś mogłam tam być.

Na koronę w tym roku się nie zasadzam. Będzie dobrze, jak odwalę te brakujące pięć szczytów w Sudetach i Ślężę. Bo wiesz, w Tatry, w Tatry mi, bracie. A za życzenia dziękuję :)
Użytkownik: Krzysztof 03.01.2012 21:58 napisał(a):
Odpowiedź na: Dnia nam przybywa, prawda... | koko
Witaj, Olu, w nowym roku. Życzę Ci wejścia na tatrzańskie dwutysięczniki w roku, w którym Twój wnuk zda maturę. Może tak być, czy jeszcze coś dorzucić?
Kasjopea Ci się majtnęła? A to zołza jedna!:)
Mój telefon takich cudów nie pokazuje, a szkoda. Wiesz, powtórzę za Marylką: nie mów nikomu, że ja nie znam się na gwiazdach nic a nic. I to ja!, miłośnik klasycznych, „gwiezdnych” powieści Lema i mitologii greckiej! Cóż, tak to jest, skoro całymi dniami grzebie się we wnętrznościach karuzel, a wieczorami nos wsadza w komputer lub książkę:(
Na pocieszenie zostaje mi garść teoretycznej wiedzy o kosmosie i o gwiazdach:)
Styczniowe wieczory i mnie wydają się bardziej czarne od grudniowych, ale to już niedługo, Olu. Każdy kolejny dzień jest o minutę – dwie dłuższy, i już za dwa tygodnie będzie to widać. Nieodmiennie zadziwia mnie i fascynuje fakt obchodzenia w starożytnym świecie święta nowego słońca w końcu grudnia, więc wtedy, gdy dnia jest więcej o minutę, może dwie. Fascynuje dokładność obserwacji dokonanych bez przyrządów, gołym okiem. Zadziwia chęć, ta wewnętrzna, arcyludzka potrzeba dowiedzenia się, zaspokojenia ciekawości z której nic się nie ma poza satysfakcją intelektualną.
Jeśli Ty idziesz w Tatry, Marylka i pewnie tyle innych osób też, to mnie nie godzi się zostawić Sudetów samych. W piątek wstaję o 3.30, o pierwszym brzasku zaparkuję samochód pod schroniskiem na Spalonej i pójdę w kierunku Jagodnej. Idę na trzy dni, w planach przejście wzdłuż i w szerz całych Gór Bystrzyckich. Ich wielkie, puste przestrzenie wołają mnie, więc odpowiem im. Drodze nie odmawia się. Cieszę się z tego, że i Ty wiesz o tym.
Użytkownik: koko 04.01.2012 08:57 napisał(a):
Odpowiedź na: Witaj, Olu, w nowym roku.... | Krzysztof
Dziś, myszkując po internecie, przeczytałam, że na przełomie grudnia i stycznia Ziemia jest najbliżej Słońca w całym roku. I gdy teraz przeczytałam w Twoim komentarzu o święcie nowego słońca u starożytnych pomyślałam, że może też wiedzieli o tym, że o tej porze słońce jest najbliżej nas?
Zaspokojenie ciekawości, z której nie ma się nic poza satysfakcją intelektualną - to określenie jest mi bliskie, bo i ja często szukam, sprawdzam rzeczy, które absolutnie nie są mi do niczego potrzebne, a chcę jedynie wiedzieć. Czasem są to dziedziny zupełnie... z sufitu :)

Trzy dni w górach! Ty to masz farta! Ja planuję pojechać w przyszłym tygodniu, może na jeden a może na dwa dni, jeszcze nie wiem i pewnie będzie to Beskid Żywiecki. W najbliższy weekend, ten wydłużony, mam zamiar odespać trochę, bo bardzo ostatnio brakuje mi snu. Noce niby najdłuższe a ja taka niewyspana... Nic nie byłoby w stanie sprawić, żebym wstała o 3.30.
Użytkownik: Krzysztof 04.01.2012 21:32 napisał(a):
Odpowiedź na: Dziś, myszkując po intern... | koko
Olu, czyż nie jest swoistą sprzecznością fakt największego zbliżenia Ziemi do Słońca właśnie teraz, w najzimniejsze dni? Chociaż mieszkańcy półkuli południowej pewnie nie widzą tutaj żadnej sprzeczności…
Nie sądzę, aby starożytni ludzie wiedzieli o zimowej odległości do Słońca; o ile można podjąć próby wyobrażenia sobie sposobów pomiaru tak małych różnic długości dnia, to odległość do naszej gwiazdy?… raczej nie. A wiesz, gdy czytałem Twoje słowa o tej arcyludzkiej cesze, przypomniał mi się matematyk z XVI czy XVII wieku, który latami całymi dzielił obwód przez średnicę chcąc dowiedzieć się, czy ułamek liczby pi jest skończony. Grubaśne zeszyty zapisywał obliczeniami najzupełniej abstrakcyjnymi tylko dlatego, że chciał WIEDZIEĆ.

Ja mam farta? A zobacz, co pisaliśmy wyżej, gdy Ty tygodniami łaziłaś po górach, podczas gdy ja wzdychałem z tęsknoty. Poza tym moja propozycja nadal jest aktualna, mimo kupienia dzisiaj paczki żelków; byłem na zakupach właśnie w związku z wyjazdem, żeby na jutro zostało mniej zajęć, bo mam ambitny plan (nie do zrealizowania, jak pokazuje moje doświadczenie) położenia się spać już o godzinie 21. No więc byłem na zakupach, i gdy na półce zobaczyłem żelki, zobaczyłem Cię taką, jaką widziałem na zdjęciu z tej piwnicy, w której mieliście śląskie spotkanie biblionetkowe, no i oczywiście wziąłem opakowanie tych rarytasów.
Raz jeden miałem chwilę, króciutką chwilkę rezygnacji z wstawania, gdy o tej paskudnej porze zimowego dnia wstawałem by wyjechać w góry. Zwykle wstaję znacznie szybciej i nawet z optymizmem, chociaż rozgrzana pościel jest tak rozkoszna.. Kiedyś widziałem reklamę: gdy on zaparzył kawę, podnosił się z niej uwodzicielski – tak myślę – zapach; gdy dotarł do nosa śpiącej pani, ona od razu podniosła się - uśmiechnięta, wymalowana i nawet uczesana.
No i tak myślę sobie, że może by o 3.30 ten sposób wypróbować na śpiącej Oli?…

Użytkownik: koko 06.01.2012 17:32 napisał(a):
Odpowiedź na: Olu, czyż nie jest swoist... | Krzysztof
Tygodniami! Ja wędrowałam tygodniami?! Dwa tygodnie letniego urlopu raptem, wielka mi rzecz!

Smużka kawowego zapachu na pewno na mnie nie zadziała, bo ja kawę nie bardzo lubię. Pijam ją li i jedynie dla towarzystwa i tylko w komplecie z czymś słodkim, no i nic nie jest w stanie sprawić, że wstanę uczesana i umalowana :) Uśmiechnięta prędzej, jak dziś, gdy korzystając z wolnego dnia spałam prawie do 10.00!

Jakie masz te żelki? Opowiedz mi. Czy to są miśki, czy owocki?
Ciekawe, czy będą Ci smakowały... Jeżeli nie to wiesz, ja się mogę nimi zaopiekować, nie ma problemu.

Ciekawe, czy uda mi się wyjechać w góry w przyszły weekend...
Użytkownik: Krzysztof 09.01.2012 20:25 napisał(a):
Odpowiedź na: Tygodniami! Ja wędrowałam... | koko
No właśnie! Dwa tygodnie, więc tygodniami. Dwoma.
A mnie udało się wyjechać na trzy dni. Raptem. W ten weekend. Góry Bystrzyckie akurat dzień wcześniej zasypał śnieg, ledwie dojechałem na przełęcz, na której stoi schronisko, moja baza wypadowa, i z duszą na ramieniu zjeżdżałem stamtąd wczoraj. Widziałem piękną zimę, ale trudna była jej uroda, zwłaszcza w sobotni ranek, gdy budzik kazał mi wstawać, a w pokoju było zimno okrutnie, za oknem ciemno i potępieńczą wył wiatr przez nieszczelne okno. Widziałem jednak śnieg bajkowego koloru, dziewiczą, bo bez ludzkich śladów, przestrzeń przed sobą, no i Strażnika Wieczności widziałem. Całej Wieczności nie udało mi się przejść, bo w półmetrowych zaspach osiągałem szybkość marszu w porywach dochodzącą do dwóch kilometrów na godzinę, ale mam dobrze rozpoznany teren, poznałem parę dróżek których nawet na mapach nie ma. Będąc tam następnym razem zostawię samochód blisko głównego masywu gór i przejdę całą Wieczność.
I nie tylko.
A żelki? Wiesz, i tak poprowadzę Cię po te brakujące perły.

O! Teraz zobaczyłem, że to już siedem lat minęło mi w Biblionetce! Wiesz, chyba robię się stary... Olu? Powiedz, że to nieprawda, powiedz, co Ci szkodzi.
Użytkownik: agatatera 09.01.2012 20:27 napisał(a):
Odpowiedź na: No właśnie! Dwa tygodnie,... | Krzysztof
Krzysztofie, na temat gór się nie wypowiem, bo doświadczenie mam wręcz zerowe, jednak chciałam życzyć wszystkiego dobrego z okazji biblionetkowych urodzin. Taka piękna rocznica! Olą nie jestem, ale i tak powiem: nie jesteś stary, jesteś za to już zbiblionetkowany po sam czubek nosa :D
Użytkownik: Krzysztof 09.01.2012 22:21 napisał(a):
Odpowiedź na: Krzysztofie, na temat gór... | agatatera
Dziękuję, Engo. Fajnie jest przeczytać coś miłego od kobiety:)
Użytkownik: koko 10.01.2012 22:57 napisał(a):
Odpowiedź na: No właśnie! Dwa tygodnie,... | Krzysztof
Właśnie, zimowa aura, czasem tak piękna a zawsze tak dokuczliwa, skutecznie zniechęca mnie do wędrówek w tym czasie. Ja mam bardzo niski próg odczuwania zimna :)
Choć mimo wszystko wolę śnieżną zimę, niż to coś, co mamy za oknem.
Acha, miałam powiedzieć, że nie jesteś stary. To mówię: nie, nie jesteś stary. Ja przecież też będę w tym roku miała siódmą rocznicę biblionetkowania :)
I tak sobie myślę, że ponieważ - jak widać - możemy o górach rozmawiać i rozmawiać, co sprawia, że okienko na komentarz co i rusz robi się długie jak miesiąc i chude jak wypłata, to może lepiej przenieść nasze dyskusje w inne miejsce? Jak myślisz? Może do prywatnych wiadomości? A może do maila?
Bo przecież nie omówiliśmy jeszcze tylu szlaków, tylu miejsc, tylu widoków... :)
Pomyśl i zdecyduj.
Tymczasem pozdrawiam, a za dotychczasową pogawędę serdecznie Ci dziękuję :)
Użytkownik: Krzysztof 11.01.2012 19:18 napisał(a):
Odpowiedź na: Właśnie, zimowa aura, cza... | koko
Długie jak miesiąc, powiadasz? Po tym jednym poznać młodego człowieka! Później dni i miesiące skracają się, niestety.
Olu, jeszcze raz namówię Cię na zimowe góry zapewniając, że na szlaku nie zmarzniesz, chyba że będziesz chciała dłuższą chwilę posiedzieć. Szedłem rozpięty, często bez rękawic, mimo iż mnie też zimno w zimie. Pamiętasz zdjęcie, którego adres mi podawałaś? Ludzie na zaśnieżonej ścieżce, mgła. Pamiętasz? Widziałem taką drogę, szedłem nią. Była piękna. Widzę ją jeszcze.
Przykre było tylko ranne wyjście z pod kołdry:)
Olu, i ja Ci dziękuję. Przez te siedem lat chyba z nikim tutaj nie rozmawiałem tak długo.
Niech góry nigdy nie staną się dla Ciebie obojętne.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: