Dodany: 06.06.2011 17:52|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Kuchnia włoska i tajemnice starej księgi


W sprzyjających okolicznościach każdy może zostać detektywem-amatorem. Z wyjątkiem niezapomnianej panny Marple dość długo nie zajmowały się tym postacie rodzaju żeńskiego, za to od ostatniego ćwierćwiecza ubiegłego wieku pojawiło się takich dość sporo, na czele z Joanną Joanny Chmielewskiej i Daszą Darii Doncowej. Bohaterka „Podróży na liściu bazylii”, Marianna, z zawodu filolog klasyczny, a chwilowo bibliotekarka, wcale nie wykazuje inklinacji detektywistycznych, lecz niepospolity zbieg okoliczności zmusza ją do poprowadzenia na własną rękę śledztwa, i to na skalę międzynarodową. Wyjeżdżając do Toskanii na kurs kuchni włoskiej, stanowiący nagrodę w konkursie, Marianna podświadomie nastawia się na przygodę życia – i rzeczywiście, przygoda zaczyna się już wkrótce, choć zmierza w zupełnie innym kierunku, niż można było oczekiwać...

Sympatyczny i atrakcyjny Włoch mimochodem powierza jej rodzinną tajemnicę, związaną z unikatowym starodrukiem – i wkrótce, tuż po zagadkowej śmierci swego brata, pada ofiarą morderstwa. Marianna próbuje się skontaktować z pozostałymi członkami rodziny Giorgia, a gdy to nie przybliża jej do rozwiązania zagadki – wyrusza w podróż w ślad za kolejnym tropem. Ostateczne rozwiązanie przybliży się jednak dopiero wtedy, gdy uda jej się odnaleźć tajemnicze miejsce, z którego przed blisko wiekiem pradziadek Antonia przywiózł cenną książkę...

Mimo powagi sprawy, z którą przychodzi się bohaterce zmierzyć, klimat powieści jest wyraźnie pogodniejszy niż poprzedniego utworu tego autora („Osiem kroków tanga”), przypominając nieco ten spotykany w humorystycznych kryminałach wspomnianych na wstępie pisarek czy w powieściach Mayle’a z wątkiem sensacyjnym („Wszystko, tylko nie...”, „Dobry rok”). Tutaj rozładowaniu napięcia i „wyluzowaniu” czytelnika służą sceny z udziałem ekipy żeglarzy i przede wszystkim Irenki, postaci z jednej strony żywcem wyjętej z kabaretowych skeczów, a z drugiej- stanowiącej ilustrację popularnego porzekadła „nie sądź po pozorach”; niejeden człowiek w trudnych chwilach chciałby mieć przy sobie taką Irenkę, prawda, że cokolwiek płytką i hałaśliwą, ale z otwartym sercem i sprytem z gatunku „gdzie diabeł nie może...”! Pełne uroku opisy krajobrazów i smakowitych detali kulinarnych miejscami spowalniają tempo akcji, dając w zamian możliwość pełniejszego, niemal zmysłowego, doświadczania scenerii wydarzeń. Dodatkowe urozmaicenie, a zarazem wyjaśnienie pewnych faktów dotyczących dziejów rodzinnego skarbu Mancinich, stanowi retrospekcja przenosząca nas w lata pierwszej wojny światowej; nie ujawnia ona jednak wszystkich związków między zdarzeniami sprzed blisko stu lat i obecnymi problemami Marianny – autor umiejętnie dozuje napięcie, tak by ciekawość czytelnika została ostatecznie zaspokojona dopiero w finałowych rozdziałach. Wątek romansowy, nakreślony na tyle dyskretnie, że nie odwraca uwagi od intrygi kryminalnej, pozostaje odrobinę niedopowiedziany – w sam raz, by nie doznali zawodu ci, którzy od początku czekali na określone jego zakończenie, a zwolennicy rozwiązania alternatywnego zyskali poczucie, że jeszcze nie postawiono kropki nad „i”.

Trochę kontrowersyjnym pomysłem jest upodobnienie dialektu sycylijskiego do gwary śląskiej. Być może w uszach osoby znającej język włoski różnica między jego wariantem literackim a tym dialektem jest właśnie tego samego rzędu, co różnica między polszczyzną ogólnopolską a jej wersją używaną w Bytomiu czy Rydułtowach, lecz czytelnik, którego sercu bliska jest ta ostatnia, może poczuć się nieco dziwnie, słysząc w wyobraźni „godającego po naszymu” sycylijskiego wieśniaka... Nie jest to jednak formalny mankament, a tylko subiektywne odczucie.

Można by się jeszcze zastanawiać, czy nie dałoby się w paru miejscach dokonać drobnych poprawek technicznych – na przykład wyodrębnić innym krojem czcionki albo choćby odstępami myśli Marianny, wziąć w cudzysłów „pomarańcze po sycylijsku”[1] (bo to nie danie z pomarańcz, tylko kule mięsno-ryżowe wielkości pomarańczy), doszlifować kilka niezręczności stylistyczno-językowych („dziewczynie zaświeciły się oczy”[2], „rozłożyła rączkę walizki i poturlała ją do (…)” [3], „boski stanął przed nią (…)”[4], „z kubkiem kawy i filiżanką herbaty w ręce, bo każda po śniadaniu piła co innego, usiadły do Internetu”[5]) i mniej udanych metafor ( „błękitna kopuła kościółka, zieleń drzew między białymi domami, fiolet i czerwień kwiatów na zboczu były jak dekoracja na torcie”[6], „zagłębiła się w niekończące się korytarze ruchomych chodników, kręcących się karuzeli z bagażami, pilotów ze złotymi epoletami jak z żurnala mody”[7]) - lecz żaden z tych detali nie jest na tyle istotny, by zakłócał odbiór całości, w którym dominują pozytywne doznania. Wiadomo, że od powieści sensacyjnej nie oczekujemy zawiłej problematyki etycznej czy filozoficznej, lecz w miarę spójnej i jednoznacznie zakończonej intrygi, w międzyczasie dostarczającej nieco emocji, oraz języka stosunkowo prostego i przejrzystego – i to nam „Podróż na liściu bazylii” zapewnia.

Podejrzewam, że szczególnie miło czytałoby się ją w którymś z miejsc na szlaku podróży bohaterki. A jeśli nie ma się takiej możliwości, na pociechę można sobie przyrządzić któreś ze wspomnianych w tekście dań, na przykład arancini alla siciliana…



---
[1] Krzysztof Mazurek, „Podróż na liściu bazylii”, wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2011, s. 127.
[2] Tamże, s.78.
[3] Tamże, s. 95.
[4] Tamże, s. 184.
[5] Tamże, s.179.
[6] Tamże, s. 146.
[7] Tamże, s. 162.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1577
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: Elfa 08.03.2013 11:33 napisał(a):
Odpowiedź na: W sprzyjających okoliczno... | dot59Opiekun BiblioNETki
Do tych poprawek technicznych dorzucam jeszcze zdanie ze strony 85: "Frau Rilke powiedziała, że w piątek w południe odpływa prom do Lubeki, a stamtąd już tylko godzina pociągiem do Kolonii." Między Lubeką a Kolonią jest prawie 500 km i pociągi obecnie jeżdżą ok. 4,5 godziny. Autor mógł mieć na myśli Kilonię, ale w tekście jest cały czas mowa o Kolonii.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: