Dodany: 29.03.2007 23:16|Autor: monalizak

Dlaczego Wharton?


Zastanawiam się nad tym ,dlaczego Wharton jest tak popularnym pisarzem. Jak sądzicie?
Wyświetleń: 30586
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 57
Użytkownik: jakozak 30.03.2007 09:18 napisał(a):
Odpowiedź na: Zastanawiam się nad tym ,... | monalizak
To gdzieś tu było. Nie mam teraz czasu szukać.
Bo napisał Ptaśka i Spóźnionych kochanków. Obie cenię bardzo. Dlatego u mnie jest popularny. U innych - nie wiem. :-)))
Użytkownik: Izuś 30.03.2007 22:35 napisał(a):
Odpowiedź na: To gdzieś tu było. Nie ma... | jakozak
Ja jestem pod wrażeniem "Ptaśka" i "W księżycową jasną noc".Super książki.
Użytkownik: misiak297 30.03.2007 22:44 napisał(a):
Odpowiedź na: Zastanawiam się nad tym ,... | monalizak
A ja Whartona nie cierpię. U mnie zdecydowanie czarna lista.
Użytkownik: exilvia 30.03.2007 22:53 napisał(a):
Odpowiedź na: Zastanawiam się nad tym ,... | monalizak
Ja wciąż mam w pamięci Ptaśka, choć czytałam go raz i dawno temu. Opisy Ptaśka siedzącego w sali w szpitalu psychiatrycznym, czy wizyta w rzeźni wywarły na mnie ogromne wrażenie. Inne książki mi się nie podobały i nie mam o nich wysokiego mniemania.
Użytkownik: Anitra 31.03.2007 14:13 napisał(a):
Odpowiedź na: Zastanawiam się nad tym ,... | monalizak
[artykuł niedostępny]
A w nim następne linki. :-)
Użytkownik: Sarunia 03.04.2007 20:56 napisał(a):
Odpowiedź na: [artykuł niedostępny] A ... | Anitra
Tyaaa... Tylko te linki są do tematów o Coelho, a nie Whartonie ^^'
Użytkownik: joanna.syrenka 03.04.2007 21:02 napisał(a):
Odpowiedź na: Tyaaa... Tylko te linki s... | Sarunia
I co z tego? Mechanizm popularności i tu, i tu jest identyczny.
Użytkownik: Sarunia 03.04.2007 22:29 napisał(a):
Odpowiedź na: I co z tego? Mechanizm po... | joanna.syrenka
Ech... A ja myślę jednak, że nie... Coelho z tego co zauważyłam to wzbudza kontrowersje i zmusza do dyskusji, a Wharton nie za badzo... Coś o tym wiem bo z tego chce prezentować mature ustną... Jak narezie nie znalazłam wiele wypowiedzi na temat książki "Werniks", więc będę musiała z niej zrezygnować ==

Takie małe porównanie na koniec:
na wp.pl (ksiazki.wp.pl) wypowiedzi na temat "Alchemika" jest 37... na temat "Stada" - 5...
z czego jedna typu:
"AŻ BRAK SŁÓW
OD TEJ KSIĄŻKI NIE IDZIE SIĘ ODERWAĆ!!!!!!!!"
Użytkownik: joanna.syrenka 03.04.2007 23:36 napisał(a):
Odpowiedź na: Ech... A ja myślę jednak,... | Sarunia
Wiesz co, nie byłabym pewna co do tych kontrowersji :)
Znam wielu, którzy do Whartona pałają uczuciem równie nieprzychylnym jak do Coelho, m.in. również posądzając go (Whartona) o grafomanię.
I niejedna osoba napisałaby też że od Coelho nie może się oderwać :) Również na tej stronie :)
Użytkownik: exilvia 03.04.2007 23:47 napisał(a):
Odpowiedź na: Ech... A ja myślę jednak,... | Sarunia
A ja mam wrażenie, że swego czasu, jakieś kilka lat temu, było kilka wątków o Coleho i Whartonie na forum o książkach na gazecie.pl. I często wrzucani byli właśnie do jednego worka. Ale tak chyba czynią często ci, którym nie podoba się pisarstwo żadnego z panów. Ciekawe, czy istnieje zależność gustów - tzn że ktoś kto lubi Coelho lubi też Whartona i na odwrót :) Wiem, że wiele osób się kiedyś nieprzychylnie wypowiadało na temat książek obu tych pisarzy jednocześnie. Ale dość szybko przestałam czytać te dyskuje.
Użytkownik: misiak297 16.04.2007 22:38 napisał(a):
Odpowiedź na: A ja mam wrażenie, że swe... | exilvia
Wiesz co, coś w tym jest. Sam jestem z tych, którzy postawiliby obok siebie Whartona i Coelho. Może dlatego, że z obu wyrosłem i ich książki budzą moją pogardę. Przy czym Whartona niżej stawiam od Coelho. Dla mnie książki Paulo są głębokie tą tandetną głębią, która do mnie zupełnie nie przemawia i razi. Jednak mimo wszystko gorzej postępuje Wharton - ten to wypiera wszystkie swoje brudy i tragedie rodzinne w swoich książkach i robi na tym mnóstwo forsy. Żenujące.
Użytkownik: const 26.07.2007 16:38 napisał(a):
Odpowiedź na: Wiesz co, coś w tym jest.... | misiak297
"(...) gorzej postępuje Wharton - ten to wypiera wszystkie swoje brudy i tragedie rodzinne w swoich książkach i robi na tym mnóstwo forsy. Żenujące." -> na czym polega "pranie brudów i tragedii rodzinnych" i czemu uważasz, że to złe? jeśli mogę spytać :)
Użytkownik: misiak297 26.07.2007 19:33 napisał(a):
Odpowiedź na: "(...) gorzej postęp... | const
W dużym uproszczeniu - Wharton wszystko co jeden przeciętny pisarz Pan Kowalski zawrze w tomie "autobiografia" rozwleka w 3/4 swoich powieści (to w sumie widać choćby po opisach na okładkach). Już to pisałem tysiąc razy więc napiszę i tysiąc pierwszy jako że Whartona nie lubię: z tych co czytałem: o popatrzcie jak fajnie i rodzinnie spędzamy święta ("Wieści"), o sen mnie dręczył o koszmar straszny muszę się od niego uwolnić i muszę się tym podzielić z Wami Drodzy Czytelnicy ("Stado"), oj zerknijcie do kuchni Pana W. Whartona i zobaczcie jakie stosunki łączyły go z rodzicami ("Tato"), a wreszcie - szczyt szczytów - śmierć córki, zięcia i wnuczek w tragicznym wypadku... udostępnienie tej historii masom ("Niezawinione śmierci"). Znów Wharton dzieli się osobistą tragedią... z kim... z milionami czytelników! To jest po prostu według mnie żałosne. Takie rzeczy zostawia się dla siebie, względnie dla najbliższych... Poza tym pisarstwo Whartona na dzień dzisiejszy mnie już nie przekonuje.
To tyle psioczenia:) Pozdrawiam!
Użytkownik: const 29.07.2007 17:06 napisał(a):
Odpowiedź na: W dużym uproszczeniu - Wh... | misiak297
O nie! ;) Czytałam tylko "Ptaśka", o którym nie piszesz, więc nie mogę [jeszcze? :)] nijak się ustosunkować do wymienionych przez Ciebie książek. I tylko ogólnie: co jest złego w dzieleniu się - opisywaniu - osobistej tragedii? Wydaje mi się, że spora część literatury właśnie stąd się wzięła. Oj no, ale może się czepiam. Pozdrawiam :)
Użytkownik: misiak297 29.07.2007 17:21 napisał(a):
Odpowiedź na: O nie! ;) Czytałam tylko ... | const
"Ptaśka" również czytałem. On jedyny według mnie zasługuje na uwagę, bo nie jest pomnikiem chwały, który Wharton stawia samemu sobie. Na szczęście. Pominę tu już sprawy techniczne - sposób opowiedzenia historii, kreowanie postaci, bo nie w tym rzecz. Pisarstwo Whartona mnie nie przekonuje.

Wiem, że z osobistych tragedii powstało wiele wspaniałych dzieł. Przypominają mi się teraz "Treny" Jasia Kochasia, jak go nazywam. Wiem też, że pewnie Wharton chciał postawić pomnik córce. Tyle że 3/4 książki znów dotyczy jego i popatrzcie jak to zmagam się z tragedią. Było w tym dla mnie coś niesmacznego... Poważnie. Wiesz, w moim własnym dorobku jest takie skromne dziełko, które napisałem terapeutycznie, aby sobie poradzić ze stratą kogoś bliskiego. Ale to nie oznacza, że pobiegnę z tym do wydawnictwa... To trochę jak sprzedaż tej osoby... Ostatecznie to opowiadanie czytały może dwie osoby. Jeśli Wharton chciał sobie poradzić ze stratą córki... dlaczego podzielił się tym z milionami czytelników? Przecież to taka osobista tragedia... Może się mylę, może i to chaotyczne, ale nie jestem przekonany czy "Niezawinione śmierci" powinny ujrzeć światło dzienne. Choć jest to moja czysto subiektywna opinia.
Użytkownik: Marylek 10.08.2007 23:55 napisał(a):
Odpowiedź na: "Ptaśka" równie... | misiak297
"... dlaczego podzielił się tym z milionami czytelników?"

Dlatego, że ludzie są różni, misiaku, różnie reaguja i odreagowują. To własnie różnorodność sprawia, że świat jest ciekawy. Ty jestes innej konstrukcji psychicznej, Wharton innej. I już.

Kwestia nie w tym, że autor "podzielił się" osobistą tragedią, ale jak to zrobił. Bo skoro jest pisarzem, to oceniajmy wartość literacką utworu. Gdyby przyjąć Twoją argumentację, należałoby potępić wszystkich autorów wszelakich dzienników i pamiętników, dzielących się z czytelnikami swoimi przemyśleniami.

Czy gdyby Wharton zastosował narracje trzecioosobowa, a nie pierwszo- byłoby Ci łatwiej przyjąć tę książkę jako fikcję literacką? Czy wtedy pisanie jako katharsis byłoby usprawiedliwione?
Użytkownik: misiak297 11.08.2007 12:15 napisał(a):
Odpowiedź na: "... dlaczego podzie... | Marylek
Wiesz, zastanowiłem się nad jeszcze jedną sprawą w kwestii Whartona. Jeśli autor zawsze (albo prawie zawsze) pisze o sobie, nie nazywając tego "autobiografia" jest to w jakiś sposób nieudolne. Autor powinien mieć przede wszystkim zdolność kreacyjną. Choć oczywiście aż taki wielki grzech to nie jest. To takie luźne przemyślenia z mojej strony.

Hm... ale myślisz, że efekt byłby inny, gdyby na lekturze "Niezawinionych śmierci" poprzestały żona Whartona jego dzieci i rodzina? Cóż to zmieniło, że przeczytał to jeszcze Misiak i przeczytała też Marylek?

Nie, nie uważam, że należy potępiać autorów dzienników czy autobiografii. No bo właśnie od tego są te gatunki. Gdyby Wharton wydał książkę "Autobiografia" i wpisał w nią historię "Niezawinionych śmierci", "Tato", "Wieści" itp. nie byłoby wg mnie problemu.
A dlaczego uważam "Niezawinione śmierci" za mimo wszystko mierne literacko? Autor za bardzo daje się ponieść sobie. Co mam na myśli? Czasem jak człowiek przy pisaniu daje się za bardzo ponieść emocjom, dochodzą do głosu jakieś bardzo osobiste sprawy (wiem ze swojego pisarskiego doświadczenia), skupia się na sobie, a na tym cierpi książka.

Piszesz że ludzie różnie reagują i odreagowują. A jaka różnica byłaby, gdyby Wharton napisał Niezawinione śmierci sam dla siebie? Po prostu napisał i schował do szuflady. Czy efekt nie byłby taki sam? Rozumiem jeszcze pomnik wzniesiony córce zięciowi i wnuczkom, ale... ten pomnik dotyczy tylko pierwszej części.
Użytkownik: Marylek 11.08.2007 15:26 napisał(a):
Odpowiedź na: Wiesz, zastanowiłem się n... | misiak297
Gdzieś czytałam, że sam Wharton powiedział w jakimś wywiadzie, że napisanie "Niezawinionych śmierci" było dla niego terapeutyczne. Może jak się jest pisarzem, to sie tak ma? Pisarz też człowiek. A poza tym, powiedział jeszcze, że chciał zwrócić uwagę ogółu na problem wypalania traw przy drogach, bo to właśnie było bezpośrednią przyczyną całego tragicznego karambolu na drodze i wszystkich "niezawinionych śmierci", nie tylko rodziny Whartona. Gdyby napisał do szufldy, nie nagłośniłby tej sprawy takbardzo. Nie wiem zresztą, czy coś osiągnął.
Dlatego nie zgadzam się z Tobą, że pisarz chciał postawić pomnik córce. I nie odbieram tej książki jako sprzedawania osobistej tragedii za pieniądze.

Jeśli zaś chodzi o wartość literacką - a, to zupełnie inna sprawa! Tu się zgadzamy - jest to książka dość mierna. Fakt, że gdyby napisał odezwę czy jakiś felieton, nie miałoby to na pewno takiego odzewu społecznego jak powieść. I to powieść kogoś znanego. Ale Wharton jest pisarzem średniej klasy - dla mnie - i nie oczekuję z jego strony arcydzieł. Natomiast robi dobrą robotę, pozwalając się zaczytywać ludziom, którzy Prousta do ręki by nie wzięli. To duży plus dla Whartona.

Zabolało mnie porównanie Whartona z Coelho - ten pierwszy, to jednak pisarz, chociaż nie z najwyższej półki; ten drugi - rzemieślnik przykrawający według jednej sztampy zestawy złotych myśli dla nastolatków, udające literaturę. I to dopiero jest szkodliwa komercja!

Zupełnie odrębną sprawa, rzekłabym osobistą, jest dla mnie "Tato". Widzisz, ja miałam świetnego dziadka, juz nie żyje, który był taki sam jak dziadek w tej powieści: tak samo ciekawy świata, ciągle szukający czegoś nowego, czego jeszcze nie zna, a mógłby się nauczyć, dowiedzieć. Rzetelny. Pracowity. Pamiętam, jak bohater Wartona, dowiedziawszy się o istnieniu siły Coriolisa spuszczał wielokrotnie wodę w umywalce, żeby sprawdzić, w którą stronę będzie zakręcał wir. Wypisz-wymaluj mój dziadek! Też musiał wszystko sprawdzić. A takie kobiety jak matka narratora znam osobiście dwie - niczego im nie wytłumaczysz, wiedzą lepiej. Te postacie są prawdziwe psychologicznie. Dlatego nie będę sie o "Tacie" wypowiadać, brak mi dystansu do tej kiążki.

"Wieści" nie czytałam.
Użytkownik: misiak297 11.08.2007 16:48 napisał(a):
Odpowiedź na: Gdzieś czytałam, że sam W... | Marylek
Też pamiętam jak Wharton mówił o tym wypalaniu traw... niemniej samo w sobie wydaje mi się groteskowo komiczne... no bo jak to brzmi: "Napisałem książkę o śmierci córki, żeby zapobiec wypalaniu traw". To jest dla mnie znów szlachetne usprawiedliwienie dla sprzedawania swojej historii. Ech, Whartona nie lubię i już.
Wiesz, myślałem o naszej rozmowie, kiedy kończyłem dzisiaj "Noce i dnie". Ostatni tom przeczytałem z dużym zainteresowaniem, natomiast tom trzeci, gdzie większość miejsca zajmują dzieje samej Dąbrowskiej (Agnieszki Nichcicówny) wlókł mi się, dłużył i ogólnie był nieciekawy. Doszedłem do wniosku, że w więszości kiedy pisarz zaczyna pisać o sobie... staje się to po prostu nudne (oczywiście z autobiografiami to już inna sprawa. Chodzi mi raczej o to jak umieszcza siebie w jakimś alter ego w powieściach). Nie czarujmy się - każdy z nas jest trochę zakochany w samym sobie, to już taka naturalna ludzka przywara. Co więcej czytanie o Agnieszce Niechcic to raczej kolejna cegiełka do mojej teorii. Obok Whartona, który podkłada solidne fundamenty pod całą moją hipotezę jest na przykład Tołstoj i Levin z "Anny Kareniny" (mój Boże, jak mnie ten wątek wynudził!), Hoffmann i jego Jan Kreisler z "Kota Mruczysława poglądy na życie" (pisałem ostatnio recenzję) i jeszcze paru by się znalazło. Oczywiście i od tej reguły są wyjątki - np. alter ego Andre Gide'a w "Fałszerzach" i postać Wiktora Rubena w "Pannach z Wilka" Iwaszkiewicza.

Porównanie Whartona do Coelho w sensie twórczości faktycznie nie jest zbyt trafne, choć i ja zestawiam obu panów razem i jak słyszę te oba nazwiska to bym najchętniej obu jegomościom zrobił krzywdę. No ale do rzeczy. Dla mnie to są ci pisarze, których twórczością zwykle fascynuje się na pewnym etapie dorastania - właśnie dopóki nie sięgnie się po Prousta (Balzaka, Tołstoja, Wilde'a, Woolf, Dickensa, Austen, Bronte - jakiekolwiek nazwisko z wielkiej literatury) i okaże się, że Coelho i Wharton to literatura niższych lotów, wręcz miernych. Piszesz, że Coelho tworzy sztampowo - a cóż innego robi Wharton podstawiając te same postaci do kolejnych historii, łaskawie zmieniając im tylko imiona? Sięgnijmy choćby po te "Niezawinione śmierci". O ile pamiętam córka autora mówi: "Mam w "Tato" na imię Marty" i "We "Wieściach" tato dał mi na imię Peg" czy coś takiego. To jest to samo - jedna sztampa.

Hm... z Twoich przemyśleń na temat "Tato" mam kolejny zarzut. Dlaczego ojciec Autora przypomina Ci tak bardzo Twojego Dziadka, a i matek autora znamy oboje na pęczki? Bo Wharton zamiast wykazać się jakimś osobistym zaangażowaniem w tworzenie postaci, przekopiował ludzi z krwi i kości na papier. Zresztą chyba nie mógł inaczej, skoro w swoich książkach opowiada o sobie, prawda?

Może właściwie i mnie brak dystansu - tyle że dlatego iż jestem przeciwnikiem Whartona.
Użytkownik: Marylek 12.08.2007 21:48 napisał(a):
Odpowiedź na: Też pamiętam jak Wharton ... | misiak297
Dzięki za link, przeczytałam. Jak widzisz, ilu czytelników, tyle opinii.
Osobiście jestem bardzo ostrożna w formułowaniu opinii typu: "Ja na jego miejscu na pewno nigdy bym...", bo nie jestem na niczyim miejscu i wiem, że czasem reakcje ludzkie są nieprzewidywalne. Moje własne też. Wiesz, jesli on doznał jakiegoś katharsis publikując tę książkę, a do tego jeszcze zarobił to niech mu bóg da zdrowie. Kropka.

Nie zrozum mnie źle: Wharton nie jest moim ulubionym pisarzem. Czytałam go jakieś kilkanaście lat temu i nie mam ochoty do niego wracać. Jest tyle lepszych książek do przeczytania. Ale to, co pamiętam, pamiętam raczej dobrze niż źle. I uważam, że jeśli potrafi kogoś pobudzić do refleksji, do jakichś przemyśleń, to to jest jego sukces. A że jest łatwy w odbiorze - cóż, taka literatura też jest potrzebna, może jako szczebelek w drodze do innej?

Ja bym Whartona raczej porównała z Carrolem (ten to dopiero pisze o niczym - wydmuszka) lub Rodziewiczówną. Albo z Grocholą, na przykład. Opowiada historie, które ludzie chcą czytać.

Z zarzutem wykorzystywania wątków autobiografcznych nie mogę się zgodzić - to prawo pisarza. Książka nie musi się nazywac 'Autobiografia' koniecznie. Rozumiem, że odbierasz pierwszoosobowa narrację powieści w tym wypadku jako nieudolność. Masz trochę racji, ale trzeba oceniać książę w granicach jej klasy. Jak na ten rodzaj literatury, który uprawia, jest Wharton dosyć sprawny. Każdy pisarz opiera się na tym, co widzi i przeżywa, każdy jakoś "kopiuje" ludzi, ale Wharton kopiuje ich udolnie, a że widzisz szwy w tym materiale? - to tylko dobrze świadczo o Tobie jako o czytelniku. :-)

Czy to sztampa? Wydaje mi się, że jak pisarz jest mierny czy średni, to "coś" nazywa się sztampą, a jak wybybitny, to "stylem. Ja, na przykład lubię Faulknera. Rozpoznam jego narrację gdy mi się podetknie otwartą książkę w dowolnym miejscu. Te długaśne, przecudownie rozbudowane zdania, opisy ciągnące sie na stronę całą, rewelacja. Ale nie porównywałabym go z Whartonem, bo to inna klasa. Swój styl - zupełnie inny, ale też łatwo rozpoznawalny - ma Vonnegut. Nazwiesz jego pisanie sztampą? A co powiesz o takim Danie Brownie, człowieku, który skończył kurs pisania powieści i stosuje w praktyce, z niezłym skutkiem dla swojej kieszeni, to, czego sie nauczył? Sztampa? No pewnie! I co z tego? W swojej klasie - współczesna powieść sensacyjna - jest niezłym rzemieslnikiem. I też go z Marquezem czy Tolstojem nie będziesz porównywał, prawda? Czego innego oczekuję od książki Dana Browna czy Agathy, a czego innego od Marqueza czy Dostojewskiego. Ale obaj sa potrzebni.

A Coelho potrzebny nie jest, bo zabija myślenie, zamiast je inspirować.

Wracając do Whartona: czytałam jeszcze "Werniks" - to nie powieść, raczej takie luźne refleksje starzejącego się malarza; "Stado" - mów co chcesz, podobał mi się stosunek do zwierząt; "Spóźnieni kochankowie" - niezłe czytadło z odważnie postawionym problemem rożnicy wieku, ale zakonczenie, niestety kiczowate koszmarnie. I "Franky Furbo" - kiepskie. Nie czytałam "Ptaśka". I raczej nie przeczytam, z powodów - jak wyżej. Ale bronię go dla zasady, jak kiedyś broniłam Browna na innym forum - jeśli człowiek czyta Whartona, to ma szansę i po Tołstoja kiedyś sięgnąć. Bo Wharton nie zniechęca ani do myślenia, ani do czytania. A wiele też zależy od wieku i stażu czytelniczego.

Pozdrawiam.
Użytkownik: misiak297 12.08.2007 22:13 napisał(a):
Odpowiedź na: Dzięki za link, przeczyta... | Marylek
Nasza dyskusja zmierza w bardzo ciekawym kierunku.

Nie dalej jak przed paroma minutami wsadziliśmy razem z Malutką Czarownicą Coelho i Whartona oraz Carrolla do jednego worka w dyskusji o marketingu:). Za to nie porównałbym Whartona do Grocholi - ten to przynajmniej usiłuje nadać pozory jakiejś głębi swoim książkom, a Grochola to czytadło po bridgetjonskie:) Zresztą też w mojej opinii dosyć miernej jakości, ale wolę już ją niż na przykład Sowę. Choć tak naprawdę nie lubię twórczości obu pań. Ani Coelho. Ani Whartona (tak na marginesie:). Masz rację, że sukces literatury w ogóle tkwi w ogóle w tym, żeby do kogoś trafiła, żeby spowodowała przemyślenia i refleksje. Może w tym tkwi właśnie sukces Coelho i Whartona? Pobudzają do refleksji, ale większość tych pobudzonych to czytelnicy mało czytający. No bo załóżmy, że Ciebie i mnie na przykład do refleksji pobudzi Proust, a przeciętnego Kowalskiego taki Coelho. Oczywiście nie umniejszam w ten sposób Kowalskim. Ważne, że się czyta. Nie od każdego można wymagać, żeby sięgał po Marqueza czy Flauberta.

Piszesz "wykorzystanie wątków autobiograficznych" zgodzę się. Większość pisarzy wykorzystuje takowe wątki, wiadomo każdy ma jakieś życiowe doświadczenia... ale u Whartona jego książki opierają się wyłącznie na nich! I to właśnie mnie denerwuje, ta nachalność! Właściwie nie potrzeba nawet pierwszoosobowej narracji, żeby łatwo popaść w samozachwyt i pewnego rodzaju nieudolność (rozwlekły wątek Agnieszki Niechcicówny w "Nocach i dniach" - moim zdaniem). Znam mnóstwo książek, gdzie narracja pierwszoosobowa jest atutem. Na przykład w prozie Hanny Kowalewskiej.

Jeszcze w jednym przyznam Ci rację. Istnieje pewna kategoria pisarzy, po których sięga się dla wytchnienia. W swoich wypowiedziach opieram się na założeniu, że w Twoich lekturach dominuje klasyka. Myślę, że każdy czasem odczuwa potrzebę sięgnięcia po coś lżejszego i nie jest to żaden grzech. I mnie czasem faktycznie zdarzy się sięgnąć po coś z niższej półki gwoli wytchnienia. Ostatecznie nie można żyć non stop w samym świecie powieści dziewiętnastowiecznych. Tyle, że z tych wyborów dowiedziałem się, że nie trawię Sowy, Grocholi i że większość lektur, które miały mnie zrelaksować, po prostu nieziemsko irytuje. Także uważam, że sięganie po literaturę masową to nic złego - na pewno może poszerzyć horyzonty literackie.

Opisywani przez Ciebie autorzy F. i V. jeszcze przede mną. Dana Browna czytałem "Kod Leonarda da Vinci" (uważam, że to dobrze napisana powieść sensacyjna). Bardzo zaskoczyłaś mnie tym, że nauczył się pisać na jakiś kursach - wydaje mi się to w pewnym sensie niesprawiedliwe. Ja w ogóle w takie kursy nie wierzę. No po prostu z pewnymi rzeczami się rodzi, do pewnych trzeba mieć predyspozycje. Z książki nie nauczysz się jak napisać powieść.

Pewnie, że w innych celach sięgamy po Agathę, w jeszcze innych po Danielle Steel, a jeszcze w innych po Dostojewskiego. I masz rację, że może mój problem polega na tym, że za często wrzucam pisarzy pod jedną kategorię. Tylko, że często uważam, że niezależnie pod jaką kategorię dana książka by podeszła, jest mierna (Sowa).

"Spóźnieni kochankowie" to książka bardzo odważna i piękna historia miłosna przy okazji. No i główny bohater nie wydaje mi się być samym W. Whartonem co samo w sobie jest plusem. Tylko znowu... dlaczego on tak spartaczył to zakończenie? Po prostu bić głową w mur.

Sam jestem najlepszym przykładem, że czytając Whartona nie przekreśla się szans na Tołstoja i innych panów z tej półki:) Pozdrawiam również:)
Użytkownik: Marylek 14.08.2007 21:11 napisał(a):
Odpowiedź na: Nasza dyskusja zmierza w ... | misiak297
Żeby już zakończyć temat Coelho: on, moim zdaniem, pobudza jedynie do refleksji typu: "Och, święta prawda, ja też tak myślę!" lub: "Zawsze tak myślałem!" - czyli pełen samozachwyt, onanizm po prostu. Dlatego twierdzę, że to nie jest literatura. Bo ta pobudza do wyciągnięcia własnych wniosków na podstawie przedstawionych sytuacji, a nie podaje tych wniosków na tacy w formie przetrawionej i skróconej do złotych myśli.

Pierwszą Grocholę - "Nigdy w życiu" przeczytałam z zainteresowaniem. Było to łatwe i szybkie, ale miało w sobie pewną świeżość i nie było głupie. Kontynuacja, niestety, już tych zalet nie miała: bohaterka niby ta sama, a jednak tak spłycona i zeschematyzowana, że nie dało się czytać bez przykrości. Brigit J. wzięłam na wakacje i tylko dlatego przeczytałam. Z trudem. Było to okropne - brrrrr! Żadnej więcej tego typu literatury nie chcę.

Natomiast samą klasyką człowiek nie żyje. Dla mnie wyznacznikiem tego, czy dana książka może być traktowana jako rozrywka, jest odpowiedź na pytanie: "Czy zabrałabym ją z soba, gdybym musiała iść do szpitala?" I jak lubię Dostojewskiego, tak do szpitala bym, go nie wzięła. Wzięłabym Pratchetta, starą Chmielewską (tę z lat 70-tych), jakiś kryminał Agathy i sensację w stylu Dana Browna. Nie wzięłabym Grocholi, bo to nie jest rozrywka (dla mnie) tylko męka. A Ty?

Amerykanie organizują kursy wszystkiego. ;-) Pewnie jakieś zdolności i zainteresowania trzeba mieć, ale techniki można się nauczyć. Są kursy pisania dramatów, scenariuszy filmowych, etc. (Moja pani promotor, podczas pobytu w Berkeley, miała propozycję prowadzenia kursu screenplay writing.) Powieści, oczywiście, też. Sensacyjnych. Nie ma kursów pisania arydzieł ;-)) Stąd się bierze ta sztampa, między innymi: krótkie rozdziały, każdy kończy się w takim momencie, że masz ochotę natychmiast przewrócić kartkę i sprawdzić co dalej, ale następny kontynuje inny wątek. Dużo dialogów. Szybkie i częste zwroty akcji. Wątek romansowy, ale niedominujący. Trochę pseudo-faków lub pseudo-nauki, dla dobrego samopoczucia czytelnika. I ma się dobrze skończyć, pomimo niewielkich ofiar po drodze. Porównaj amerykańskie powieści sensacyjne różnych płodnych autorów - Brown, Kava, Coben. :-)
Użytkownik: misiak297 14.08.2007 21:37 napisał(a):
Odpowiedź na: Żeby już zakończyć temat ... | Marylek
"Czytelniczy onanizm" no nie:) Wpiszę sobie to do słownika, genialne:).
Fakt, pierwsza była interesująca - to coś nowego i lekkiego. W sam raz na podróż (ja patrzę w kategoriach podróży... w szpitalu chętnie leżałbym z Raskolnikowem albo Emmą Bovary:D).

Kiedy ostatnio pojawiła się możliwość że pójdę do szpitala (na szczęście nie zrealizowana) już w myślach pakowałem kolejny tom "Nocy i dni" i taki kryminał umiejscowiony w 1910 roku ("Cienie wiednia"). Również wziąłbym coś lekkiego, ale może nawet Prousta. Pamiętam, że jak ostatni raz poszedłem do szpitala miałem taki spokój że ho! Masz rację, że tu się nadaje raczej coś lekkiego. Choć teraz jak tak sobie myślę... istnieje chyba pojęcie (a jeśli nie to je wprowadzę) lekkiej klasyki? Tej która po prostu wciąga... może nie tak jak powieść sensacyjna, ale w pewnym sensie.

Eeee tym kursem to jestem rozczarowany. Sam po latach czytania doszedłem do tych wskazówek na powieść sensacyjną. A że takie pisałem jak dopiero zaczynałem przygodę z prozą własną, teraz już nie piszę sensacyjnych:) Sam bym się tego wszystkiego domyślił... ale skoro Brown i Coben potrzebowali kursu... aaaa...

Pozdrawiam!:)
Użytkownik: Marylek 14.08.2007 23:53 napisał(a):
Odpowiedź na: "Czytelniczy onanizm... | misiak297
No wiesz, czy Coben to nie wiem, czytałam to o Brownie. Ale schemat się powtarza, rzeczywiście.

Jasne, że istnieje "lekka klasyka", taka Jane Austen, na przykład. Ale nie każdy lubi. Na podróż biorę to, co aktualnie czytam, nie szukam czegoś specjalnie lekkiego czy wciągającego. Chociaż z drugiej strony, raz byłam w szpitalu, czytałam akurat "Sztukę dźwięku", popularnonaukowa pozycja, czytało mi się świetnie, ale doszłam do wniosku, że lepiej coś "lekkiego" zabrać. No i cały czas tęskniłam tam za tą "Sztuką dźwięku", nic nie wydawało mi się aż tak zajmujące. Żaden kryminał. Chyba nie ma reguły, wszystko zależy od okoliczności, co Cię akurat w danej chwili przyciąga.
Użytkownik: misiak297 12.08.2007 18:05 napisał(a):
Odpowiedź na: Gdzieś czytałam, że sam W... | Marylek
A propos naszej rozmowy: polecam dyskusję pod recenzją:

nota wydawcy
Użytkownik: hidden_g0at 31.03.2007 23:58 napisał(a):
Odpowiedź na: Zastanawiam się nad tym ,... | monalizak
Swego czasu bardzo lubiłem czytać Whartona. Najmilej wspominam "W księżycową jasną noc" i "Tato" - strasznie smutna, ale bardzo polecam. "Ptasiek" też był ok :)
Użytkownik: karreu 15.04.2007 09:18 napisał(a):
Odpowiedź na: Swego czasu bardzo lubiłe... | hidden_g0at
"Tato" naprawdę robi wrażenie. Obraz starości w tej jest niezwykle przygnębiający i dlatego może być trudna. Prawdę mówiąc, to właśnie ze względu na nastrój tej książki więcej nie sięgnęłam po Whartona.
Użytkownik: monalizak 02.04.2007 16:21 napisał(a):
Odpowiedź na: Zastanawiam się nad tym ,... | monalizak
dziekuje wszystkim
Użytkownik: p_132 03.04.2007 11:13 napisał(a):
Odpowiedź na: Zastanawiam się nad tym ,... | monalizak
Pierwszą jego książką, którą przeczytałam był "Ptasiek" i to skłoniło mnie to przeczytania innych. Ale wg. mnie ta była najlepsza. Pozostałymi jego książkami - np. "Spóźnieni kochankowie" się trochę rozczarowałam. Nie przypadły mi do gustu, ale i tak mają w sobie to coś.
Użytkownik: mayelka 03.04.2007 11:23 napisał(a):
Odpowiedź na: Zastanawiam się nad tym ,... | monalizak
A "Stado", "Niezawinione śmierci", a "Dom na Sekwanie"?. "Wieści" juz trochę mniej mi sie podobały, nie przebrnęłam przez "Tato", natomiast "Ptasiek", i "Spóźnieni kochankowie" no to widze przodują, ale nie dziwię się. Ta ostatnia była moją ostatnią przeczytaną książką tego autora, choć na biurku leżały jeszcze "Szrapnel" i "W księżycową jasną noc", jednak bałam się przesytu, znudzenia stylem (tak jak stało się u mnie z J. Carrolem). Zdziwiłam się, że "jest", myślałam, że "był" popularny, ale to dobrze. Myślę,że trzeba przejśc "fazę Whartona" :) Pisze lekko, daje do myślenia. Niechcący przez Whartona odkryłam Minkowskiego, ale to juz inna historia :)
Użytkownik: p_132 03.04.2007 11:43 napisał(a):
Odpowiedź na: A "Stado", &quo... | mayelka
O, jeszcze zapomniałam - "Rubio" - też zachwyca. Na swój sposób oczywiście.
Akurat tutaj Wharton porusza kwestię kultury hiszpańskiej. Z książek czasem można się dowiedzieć więcej niż z innych źródeł.
Użytkownik: mayelka 03.04.2007 14:08 napisał(a):
Odpowiedź na: O, jeszcze zapomniałam - ... | p_132
Ooo, dobrze wiedzieć. Nie znam tej książki, a temat interesujący mnie zawsze :)
Użytkownik: cypek 03.04.2007 14:11 napisał(a):
Odpowiedź na: Ooo, dobrze wiedzieć. Nie... | mayelka
Wszystkich jego ksiazek nie czytalem,podobal mnie sie Tato no i przede wszystkim Spoznieni Kochankowie.
Użytkownik: Bacia 03.04.2007 18:33 napisał(a):
Odpowiedź na: Wszystkich jego ksiazek n... | cypek
Przeczytałam kilka książek tego autora. Nabardziej podobały mi się "Ptasiek", "Spóźnieni kochankowie", "W jasną księżycową noc", "Tato". Nie do przyjęcia był "Dom na Sekwanie". To już były wypociny. To tylko moje zdanie. Mogę się mylić, ale tak to odbierałam.
Użytkownik: cypek 03.04.2007 23:02 napisał(a):
Odpowiedź na: Przeczytałam kilka książe... | Bacia
Pytalem sie chyba ciebie o Madame Libery.
Użytkownik: ulabalbina 27.07.2007 20:11 napisał(a):
Odpowiedź na: Przeczytałam kilka książe... | Bacia
Dom na Sekwanie moim zdaniem nudny..
Użytkownik: ulabalbina 27.07.2007 20:04 napisał(a):
Odpowiedź na: Wszystkich jego ksiazek n... | cypek
podzielam twoje zdanie. Spóznieni kochankowie" to moim zdaniem dobra książka.Tato" wzruszająca.
Użytkownik: Sarunia 03.04.2007 20:53 napisał(a):
Odpowiedź na: Zastanawiam się nad tym ,... | monalizak
Czytałam dwie jego książki... pisze z nich mature(szkoda tylko, że niewiele osób akurat te dwie czytało...): "Stado" i "Werniks"... Przez oby dwie przebrnęłam jakoś... W sumie fabuła mi się podobała tylko styl pisania nie za bardzo mi podszedł... Może zbyt prostą dziewczyną jestem ;/

Zauważyłam, że jednak jeśli chodzi o Whartona to jednak popularne są tylko z dwie/trzy jego książki... Przynajmniej na inne żeście się nie wypowiadali tak jak na temat książek P. Coelho...
Użytkownik: monalizak 15.04.2007 19:51 napisał(a):
Odpowiedź na: Zastanawiam się nad tym ,... | monalizak
pisze prezentacje maturalna na temat modnych pisarzy i modnych ksiazek, stad tez ten temat na forum. jestem ciekawa, co tak zachwyca w powiesciach whartona. w prezentacji bazuje na "ptasku", ktory zreszta zrobil na mnie dobre wrazenie. wybralam jescze coelho, chociaz w stosunku do 'coelhomanii' nie jestem nastawiona tak pochlebiająco. wybralam 'alchemika', ktory jak dla mnie, niczym szczegolnym sie nie wyroznil, poza ciaglym powtarzaniem tych samych sensow. kilka pokrzepiajacych sentencji i na tym sie konczy. owszem ksiazka ma pewien urok, jest w nim jakas magia, bo przeciez sam motyw wedrowki jest dosc ciekawy. trzecia jest grochola. latwa, prosta i przyjemna. cos musi byc w tych ksiazkach, skoro staly sie tak popularne. analiza nie jest prosta, aczkolwiek ciekawa ;) powodzenia wszystkim maturzystom;)
Użytkownik: Sarunia 16.04.2007 22:32 napisał(a):
Odpowiedź na: pisze prezentacje matural... | monalizak
Ech... Mam dokładnie ten sam temat... Wybrałam tylko Coelho i Whartona.
Czytam atualnie Ptaśka, a przeczytałam Stado i Werniks.

Stado- smutna historia... Żal mi było Kapa. Wesoły i ambitny chłopiec styka się z trudem życia, po kolei traci wszystko co zdobył z wielkim wysiłkiem. Równocześnie pokazane życie zwykłego chłopaka...

Werniks- namiętne(o ile można tak powiedzieć) życie malarza. Książka moim zdaniem warta przeczytania, ale nie żeby się nią zachwycać... :)
Użytkownik: Jagusia 10.08.2007 22:31 napisał(a):
Odpowiedź na: Zastanawiam się nad tym ,... | monalizak
(Zanim odpowiem, zaznaczam, że to, o czym piszę nie dotyczy "Ptaśka").
Teraz zaś odpowiadam : bo świetnie wypełnia lukę pomiędzy literaturą dla dzieci i młodszej młodzieży a czymś "z wyższej półki".
Użytkownik: Soku 11.08.2007 15:19 napisał(a):
Odpowiedź na: Zastanawiam się nad tym ,... | monalizak
Wg. mnie ten pisarz miał kilka przebłysków, co ciekawe nie podobały mi się za grosz ani "Ptasiek", ani inne tytuły, które przytaczacie. Za najlepsze jego książki uważam: "Rubio" i kontynuację "Ptaśka" - "Al". Dlaczego? Podoba mi się szczególnie główny bohater, który w swoich przygodach chyli się w stronę tradycji amerykańskiego samotnika i (trochę) hipisa. Ot - opisy podróży i przygód. Wharton w ogóle nie sprawdza się jako kronikarz rzeczy ważnych, pomnik jaki stawia rodzinie dla jednych może się wydawać naiwny, dla innych pretensjonalny, a jeszcze innych nudzić. Nie jest wg. nawet podobny do Coehlo, bo jest przynajmniej szczery (lub dziecinnie naiwny - jak kto woli) w tym co pisze. Coehlo z kolei aż emanuje aurą przebiegłego, taniego mistycyzmu.
Użytkownik: pawelwojtowicz1 05.10.2007 20:18 napisał(a):
Odpowiedź na: Zastanawiam się nad tym ,... | monalizak
Zastanawiam się dlaczego nikt nie zwrócił uwagi na książkę "Franky Furbo". Dla mnie ta książka była i nadal jest prawdziwym dziełem, choć pewnie muszę zaznaczyć, że patrze na nią z perspektywy osiemnastolatka (mój wiek, gdy ją czytałem). Książka była dla mnie wtedy idealną baśnią na oderwanie od rzeczywistości. Najważniejsze jednak było to, że jak w żadnej innej książce, potrafiłem się tutaj utożsamić z bohaterem. Myśle, że nie jest to wynikiem jakiegoś naszego podobieństwa, a raczej wielka zasługa Whartona. Pozwolił on, poprzez styl, klimat książki i wiele innych czynników, przeżywać życie Franky'ego jak moje własne. Zaś zmiana ról w końcowym, kulminacyjnym momencie była dla mnie prawdziwym emocjonalnym szokiem. Trudno to opisać słowami. Muszę przyznać, iż utwór wzruszył mnie na prawdę mocno, jeśli wiecie co mam na myśli...
Myślę, że to książka z ograniczeniem wiekowym... Polecam czytelnikom bez uprzedzeń do Whartona i baśni (jakkolwiek pojmowanych), oraz miłośnikom przeżywania- utożsamiania się z bohaterem.
Użytkownik: malyna 25.05.2008 15:10 napisał(a):
Odpowiedź na: Zastanawiam się nad tym ,... | monalizak
Nie wiem skąd wynika popularność. Ale ja po książki Whartona nie sięgnęłam z powodu, że znajomi mi tego autora polecili. O nie! Znalazłam gdzieś w internecie wiadomości na temat pisarza. Postanowiłam coś przeczytać. I w ten sposób mam za sobą dziesięć książek Williama Whartona.
Najbardziej spodobały mi się "Niezawinione śmierci" oraz "Ptasiek". Nie spodobały mi się one jednak na tyle, by do nich powracać. A przecież większość z utworów Whartona mam w domowej biblioteczce..
Użytkownik: b-ilona 15.08.2008 18:58 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie wiem skąd wynika popu... | malyna
Muszę się z Tobą zgodzić. Owszem, Wharton pisze wciągająco, od niektórych książek naprawdę nie mogłam się oderwać, ale to nie są powieści, do których chce się wrócić. Czyta się łatwo i przyjemnie, bo język jest prosty, może stąd taka popularnośc Whartona (choć sama jeszcze nie spotkałam się z jakąś whartonomanią).
Rzeczywiście, Whartona można by porównać do Coelho właśnie ze względu na podobny język, prostotę myśli, jednak tego drugiego autora nie znoszę. Przeraża mnie tymi swoimi pseudofilozoficznymi wywodami na temat życia, drugich połówek itp. To po prostu parę stereotypowych przekonań, zdań, znanych wszystkim (tak, miłość jest najważniejsza, życie jest warte życia i jesteśmny kowalami swojego losu, ale to już wiemy!), ubranych w jakąś krótką, nie powiem, niekoniecznie nudną, ale prozaiczną historyjkę. Wharton potrafi mnie rozśmieszyć, sprawić, że wertuję książkę w poszukiwaniu właśnie TEGO fragmentu, Coelho nadmiarem swojej życiowej filozofii powoduje, że jego książkę chcę skończyć jak najszybciej i już więcej się nie wkurzać. A jednak co jakiś czas sobie o nim przypominam, chcąc sprawdzić, czy wszystkie jego powieści są tak samo beznadziejne...
Użytkownik: lapis lazuli 16.08.2008 02:54 napisał(a):
Odpowiedź na: Muszę się z Tobą zgodzić.... | b-ilona
Pozwolę sobie dorzucić trzy grosze i wyrazić ubolewanie,że w parze z Whortonem pojawia sie Coelho.Jeden to niezły warsztat pisarski a drugi tragiczny przerost treści nad formą.(przynajmniej taką mam nadzieję i tak usprawiedliwiam Coelho).
Można w książkach doszukać się różnych rzeczy zgodnych bądź niezgodnych z naszymi przekonaniami i myśleniem ale to nie oznacza chyba,że KTOŚ jest dobrym lub złym pisarzem bo ilu czytających tyle gustów.
Ponadto łatwiej docenić nieżyjących bo mamy pewność,że już więcej nad to co napisali,nie spłodzą.
Natomiast ci żyjący zawsze mogą nas zaskoczyć a tego wszak nie lubimy więc jak to niektórzy mówią:"cztałem(am) ale wyrosłem(am) i już nie sięgam.Sięgając pewnie tam gdzie wszystko pozostaje tym czym jest bo zmienić się nie może.Mimo wszystko polecam "cmentarz książek zapomnianych"dla równowagi między byłem,jestem,będę.
Lapis lazuli
Użytkownik: elizabeth196 24.09.2008 15:36 napisał(a):
Odpowiedź na: Zastanawiam się nad tym ,... | monalizak
hej:) Ja uwielbiam tego pisarza, ponieważ zainteresowała mnie kiedyś książka pt. "Niezawinione śmierci",którą miałam okazję teraz przeczytać.Zgadzam się ze słowami tłumacza tej książki,a brzmią one tak: "Sądzę,że Wharton jest jedynym współczesnym pisarzem,który trafia wprost do czytelniczych serc i przyspiesza ich bicie".Do mnie słowa Whartona docierają:)
Przeczytałam też książkę "Ptasiek" a teraz zamierzam czytać "Franky Furbo".
Tak ogólnie to wszystkie mam w planie przeczytać :)pozdrawiam:)
Użytkownik: koleta 24.09.2008 17:25 napisał(a):
Odpowiedź na: hej:) Ja uwielbiam tego ... | elizabeth196
Jeżeli jeszcze nie zaczęłaś czytać "Franky Furbo" to zdecydowanie odradzam. Szczególnie po takich dobrych książkach jak "Ptasiek" czy "Niezawinione śmierci" (tej drugiej akurat nie czytałam, ale słyszałam pozytywne opinie), może Cię ona zniechęcić do twórczości Whartona. O wiele lepsze są "Tato" - wzruszająca do łez opowieść o więziach między ojcem i synem czy "W księżycową jasną noc" - smutna opowieśc o losach żołnierzy, ale w niektórych momentach nie można powstrzymać parsknięcia śmiechem :] no ale każdy ma inny gust :)
Użytkownik: RobertP 24.09.2008 18:30 napisał(a):
Odpowiedź na: Jeżeli jeszcze nie zaczęł... | koleta
Zgadzam sie z wypowiedzią mojej poprzedniczki."Ptasiek", "Tato", "Niezawinione śmierci ", plus Spóźnieni kochankowie"i "W księżycową jasna noc" to to co najlepsze tego autora.
Zwłaszcza te dwie pierwsze.
Jest też kilka takich sobie, musisz jednak uważać bo zdarzają się niektóre wręcz beznadziejne,odnoszę zresztą nieodparte wraże że pisane tylko i wyłącznie dla kasy.

Użytkownik: jolietjakeblues 24.09.2008 18:39 napisał(a):
Odpowiedź na: Zgadzam sie z wypowiedzią... | RobertP
Oczywiście. Zapomniałem. Tak się skoncentrowałem na tych trzech, że przyjąłem za pewnik tercet, a to przecież kwartet! Bo "Spóźnieni kochankowie"!
Użytkownik: jolietjakeblues 24.09.2008 18:37 napisał(a):
Odpowiedź na: Jeżeli jeszcze nie zaczęł... | koleta
A ja wręcz przeciwnie - polecam zdecydowanie "Franky Furbo". Uważam, że jest to jedna z trzech jego najlepszych książek, właśnie obok "Ptaśka" i "W jasną księżycową noc", z czego wszystkie one są inne, mają inne wartości. Każda to inna literatura, ale zachowująca, moim zdaniem, najlepsze cechy pisarstwa Whartona.

Dwie, o których wspomniano wyżej, to świetne (przecież z nutami autobiograficznymi chyba) powieści, ale zostało powiedziane, że to "wyciskacze łez". Co jednak nie do końca, i w porównaniu do trzech wyżej wymienionych, jest pozytywną oceną. W tym tonie jest więcej książek Whartona i nie są one uważane za wybitne.

Tamte trzy są właśnie moim zdaniem wybitne. "Franky Furbo" koniecznie! Bajkowość, łatwość języka, ale jakoś tak fantasmagorycznie... Cudowna rzecz, która pokazuje nam autora w bardzo jasnym i sympatycznym świetle.

Ach! Przyznaję się też do tego, że czytałem kiedyś o "W jasną księżycową noc" recenzję bardzo negatywną. Może to opowieść zbyt infantylna, zbyt prosta?
Użytkownik: Izuś 13.03.2009 14:29 napisał(a):
Odpowiedź na: Jeżeli jeszcze nie zaczęł... | koleta
Jeżeli chodzi o " Franky Furbo" to zdecydowanie się z Tobą nie zgadzam. Jest to bardzo ciepła i trochę magiczna opowieść. Polecam ją wszystkim znajomym,którzy jeszcze jej nie czytali.
Użytkownik: elizabeth196 24.09.2008 20:08 napisał(a):
Odpowiedź na: Zastanawiam się nad tym ,... | monalizak
hej:) miło że skomentowaliście moją opinie to daje mi dużo dalszą motywację do wyrażania swoich słów:)na temat książek Whartona.
Zgadzam się z poprzednikiem, że każda książka to inna literatura.
Uważam że, każdy czytelnik odbiera inaczej słowa pisarza i nie należy patrzeć na to że, jedna książka która nie zainteresuje czytelnika może postawić na negatywne nastawienie do innych nie przeczytanych książek Williama Whartona. pozdrawiam:)
Użytkownik: jolietjakeblues 24.09.2008 20:17 napisał(a):
Odpowiedź na: hej:) miło że skomentowa... | elizabeth196
Proszę bardzo!

Również pozdrawiam, życząc miłej lektury, nie wszystkich wprawdzie (ja niestety przeczytałem wszystkie), ale na pewno wybranych opowieści Whartona...
Użytkownik: RobertP 25.09.2008 17:51 napisał(a):
Odpowiedź na: Proszę bardzo! Również... | jolietjakeblues
Jeśli chodzi o "W księżycową jasną noc" to ma to być powieść oparta na jego bezpośrednich przeżyciach wojennych i chyba tak jest więc po co ją ma dodatkowo ubarwiać czy dramatyzować. Już te ówczesne czasy były przecież wystarczająco dramatyczne.
Osobiście wolę żeby była prosta niż obarczona jakimiś fikcyjnymi wydarzeniami.Ta jej prostota też ma bowiem swój urok.
Ale jak to ktoś wcześniej wspomniał, każdy lubi co innego dlatego nie dziwią mnie różne poglądy na ten temat.
Ja w prawdzie nie przeczytałem wszystkich jego książek, ale jakieś 90 procent i tez uważam jak mój przedmówca że przeczytanie tych o których mówiliśmy wystarczy, bo reszta to po prostu niepotrzebna strata czasu.
Użytkownik: Malwineczka 29.11.2009 00:20 napisał(a):
Odpowiedź na: Zastanawiam się nad tym ,... | monalizak
Dawno dawno temu.... wpadł mi w ręce "Ptasiek" i tak się zaczęła moja przygoda z panem Wiliamem :) która skończyła się z powieścią "Al"...czytałam go non stop.... wszystkie pozycje jakie były w osiedlowej bibliotece...Nie wiem za bardzo dlaczego mnie wciągnął ale właśnie w tym czasie bardzo mi się podobał...pozdrawiam
Użytkownik: mafiaOpiekun BiblioNETki 06.08.2011 11:29 napisał(a):
Odpowiedź na: Zastanawiam się nad tym ,... | monalizak
Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie, ale lubię go czytać, mimo tego, że książki są różne.
W każdym razie "Al" i "W księżycową jasną noc" bardzo mi się podobały.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: