Trudno to opisać!
Wiesz, drogi Czytelniku, co to znaczy „pochłonąć książkę”? Wiesz, jak to jest, gdy zagłębiasz się w historię, nie zauważając niczego dokoła, tracąc na chwilę kontakt z rzeczywistością, stając na wprost opisywanych wydarzeń, niczym Hiob przed swoimi przyjaciółmi? Tak i ja czułem się, czytając powieść Dobraczyńskiego. A może powinienem powiedzieć: pochłaniając?
Muszę przyznać, że nie spodziewałem się po Dobraczyńskim tak dobrej pozycji. Nie wiem, zupełnie nie wiem, co mam o niej napisać, bo ta książka jest jak życie - wymyka się schematom, próbom opisu. Postaram się jednak napisać kilka zdań o niej, żeby przybliżyć choć trochę mój zachwyt tą powieścią czytelnikowi, choć zdaję sobie sprawę, że więcej w tej wypowiedzi będzie emocji niż „szkiełka i oka”, ale właśnie taka jest natura tego utworu.
Węzły dramatyczne zostały tu zawiązane w oparciu o znaną nam rzeczywistość, a raczej o nadzieje i fobie współczesnej kultury. Oto pisarz i dziennikarz, Nicholas Hearst, postanawia wyjechać z Afryki tuż przed planowaną próbą największej bomby atomowej wszech czasów. Jedzie do małego miasteczka, Santa Maria in Sasso, by zrobić reportaż o cudzie, który miał się tam wydarzyć. Równocześnie, pod wpływem niedawnych odkryć archeologicznych, ujawniających prawdopodobne miejsce pochówku Piotra Apostoła, papież Sykstus VI przygotowuje Kościół do uroczystego święta Podniesienia Prochów Księcia Apostołów, zaś kardynał Halsey przygotowuje plan reformy Kościoła. Wszystko jest zapięte niemal na ostatni guzik, wszyscy znają swoje role, każdy ruch jest przećwiczony i wystudiowany. Można zaczynać...
Siłą tej książki jest nieprzewidywalność. Prawie każdy zakręt, każda nowa sytuacja wyłania się z mroku zupełnie nieoczekiwanie, zaskakując zarówno swoją logiką, jak i oryginalnością. Tu nie ma miejsca na sztampę literacką, wypełniającą znakomitą większość światowej produkcji beletrystycznej, a to sprawia, że dochodząc do połowy powieści przestajemy doszukiwać się znanych odpowiedzi na znane pytania i zaczynamy żyć treścią książki. Z wypiekami na twarzy zgłębiamy treść, mrucząc nieustannie pod nosem: tak, właśnie tak musiałoby to wyglądać! to jest to!
Historia jest bardzo „marshallowska” w charakterze. Ci wysportowani, amerykańscy kardynałowie, te cuda na przekór zdrowemu rozsądkowi, i zwykłe życie trwające jakby na przekór krwiożerczym zapędom wielkich tego świata. I ten trud codziennego zmagania się między wygodą i obowiązkiem, zwątpieniem i nadzieją, pięknem i ohydą ludzkiego serca. To wszystko sprawia, że powieść Dobraczyńskiego czyta się jednym tchem, żałując, że nieubłaganie zbliża się do końca, znów - zaskakującego i nieprzewidywalnego.
Lubię takie niespodzianki, naprawdę bardzo lubię. Ta powieść poruszyła mnie bardzo głęboko, skłoniła do przemyśleń i refleksji i dlatego z czystym sumieniem polecam ją każdemu. Naprawdę każdemu.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.