Dodany: 16.05.2011 17:30|Autor: Alos

Wojna po Pratchettowsku


Niepełne zbiory w bibliotekach miejskich nie pozwalają mi dokończyć poszczególnych gałęzi historii ze Świata Dysku. Skaczę więc sobie od Ricewinda, przez Śmierć, po czarownice. Tym razem los podesłał mi książkę o straży miejskiej. "Bogowie, honor, Ankh-Morpork" są czwartą w kolejności pełnoprawną powieścią o przygodach nietypowych stróżów ankhmorporskiego prawa. Na szczęście, jak to bywa u Terry’ego Pratchetta, żeby w pełni czerpać przyjemność z lektury - nie trzeba znać treści pozostałych odsłon danego cyklu.

Tym razem pisarz postanowił poszydzić głównie z działań wojennych, ksenofobii i świata arabskiego. Nie zabrakło jednak mniej lub bardziej ukrytej kpiny z wymiaru sprawiedliwości, dyplomacji czy przypadkowych i źle wykorzystanych wynalazków różnego typu.

Gdzieś na środku Morza Okrągłego niespodziewanie wynurza się starodawna wyspa – Leshp. Leży dokładnie między dwoma wielkimi i potężnymi państwami: Ankh-Morpork i Klatchem. Początkowo lokalny konflikt o panowanie nad nią przeradza się ostatecznie w wojnę, gdyż oba kraje chętnie objęłyby patronat nad nowym lądem. By załagodzić sprawę, brat władcy Klatchu wyrusza do Ankh-Morpork na uroczystość nadania mu honorowego tytułu naukowego. Komendant straży miejskiej, Vimes wraz ze swoimi ludźmi dostaje za zadanie ochraniać gościa. Niestety, mimo najszczerszych chęci nie udaje się uniknąć próby zamachu na księcia. Rozpoczyna się zakrojone na szeroką skalę śledztwo, które poprowadzi bohaterów w sam środek zbliżającej się wielkiej bitwy na piaszczystych wydmach Klatchu.

Pratchett podszedł bardziej klasycznie, niż miało to miejsce w historii Ricewidna, do idei powieści fantasy. Nie chodzi tu bynajmniej o wypełnienie kart książki heroizmem, nieskazitelnymi postaciami, dobrem i przerażająco złymi antagonistami. Nie chodzi również o wyzbycie się humoru, złośliwości czy satyry. Zmiana polega na umieszczeniu całej zgrai fantastycznych stworzeń w składzie dzielnego oddziału strażników. Tak więc w powieści poza Śmiercią czy demonem służącym za kalendarz mamy jeszcze: kobietę wilkołaka, golema, trolla, zombie, gargulca i gnoma. Boli trochę brak bogów – tytuł może sugerować ich występowanie i na takowe się nastawiłem.

Powieść jest typowo Pratchettowska. Napisana w sposób lekki i przyjemny, napchana dialogami, ale niepozbawiona akcji. Czyta się dość łatwo i szybko. Historia z barwnymi, zabawnymi, lecz dosyć klasycznymi postaciami, śmiesznymi sentencjami i przemyśleniami pod względem humorystycznym jednak odstaje trochę od cyklu o pechowym czarodzieju. I chociaż komentarze komendanta Vimesa czy 71-godzinnego Ahmeda potrafią bawić, to jednak z przetrwańczą filozofią Ricewinda mało co może się równać.

Książka skonstruowana jest w taki sposób, że schematy nie rażą, chociaż jest ich niemało: komentarze Vimesa niewychodzące poza pewien rodzaj, postacie niektórych członków oddziału strażników, 71-godzinny Ahmed czy w końcu Patrycjusz Vetinari - jednak całość została dobrze wyważona i w żadnym stopniu nie psują frajdy z obcowania z tą powieścią.

Terry Pratchett stworzył kolejną absurdalną historyjkę. Dzieło ciekawe, zabawne i fajne. Wątki satyryczne wyraźnie zaznaczone i poprowadzone przyzwoicie. Co prawda wojna została potraktowana trochę po macoszemu, ale nie jest źle. Oceniam na 7 w skali dziesiętnej. Czytelnik z zaciekawieniem czeka na końcowe strony, by zobaczyć, jaki absurd lub zwrot akcji tym razem autor wymyślił na zamknięcie historii. Do książki z chęcią kiedyś wrócę.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 962
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: