Dodany: 14.05.2011 11:38|Autor: in_dependent

Degradacja pubertalna


Codziennie na całym świecie giną tysiące osób. Nie wracają do swych przytulnych mieszkań, nie docierają do pracy czy szkoły, nie odpowiadają na telefony bliskich. Czasami zapadają się pod ziemię na środku ulicy, wśród tłumu przechodniów, a niekiedy dopiero po kilku tygodniach okazuje się, że ich nie ma.

Początkowo naznaczone cierpieniem, płaczem, niedowierzaniem i ogromną nadzieją, ich zniknięcie z czasem staje się już tylko powoli gojącą się raną w sercach najbliższych i kolorowym zdjęciem z wakacji zamieszczonym na stronie internetowej poszukiwań zaginionych osób.

Jaki odsetek zaginionych powraca do domów? Ilu nigdy już nie daje znaku życia? Tego nie wiem, lecz chyba nikt nie prowadzi tak okrutnych statystyk. Bo czy sam fakt nieodzywania się oznacza, że zaginiony nie żyje? I co zwiastuje, tak naprawdę, zaimek przysłowny "nigdy"?

Od początku zniknięcie Evie osłaniała kotara dramatycznej tajemnicy. Oto doskonała uczennica, idealna córka, wychowana w radosnym domu, w szczęśliwej rodzinie, wspaniała przyjaciółka, rozsądna dziewczynka wracając do domu ze szkoły zapada się pod ziemię. Nie wiadomo, czy uciekła...

Ale nie. Bzdura. Evie nigdy nie zrobiłaby tego swoim rodzicom, starszej siostrze, najlepszej "psiapsiółce". Jest na to zbyt bystra, uczciwa i zarazem pełna empatii. Wszystkie pozostałe możliwości wydają się jednak dużo bardziej makabryczne. Wypadek? Porwanie? Przestępstwo?

Pytania i wątpliwości piętrzą się w głowach dorosłych, napawają ich niepokojem, a z upływem czasu odbierają także nadzieję na szczęśliwe zakończenie.

Inaczej było z Lizzie. Ona od początku wie, czuje, że Evie żyje, że wróci, iż nic strasznego nie mogło jej się przytrafić. Obserwuje wnikliwie zachowania i niepokoje dorosłych, stara się czytać między słowami, wysnuwać wnioski. Jednocześnie rozpoczyna własne starania o wyjaśnienie losu przyjaciółki.

Powoli uświadamia sobie, że zniknięcie Evie nie było przypadkowe. Składając drobniutkie elementy całej tej dziwacznej i przerażającej układanki, wyciąga na światło dzienne kulisy niezdrowej fascynacji, domowej zazdrości, niejasnych stosunków między rodzicem a dzieckiem, ocierających się momentami o mityczny kompleks Elektry, i ucieczki z tego osobliwego świata, gdzie można poczuć się niechcianym, odrzuconym czy po prostu niepotrzebnym.

Prawda, jaką krok po kroku poznajemy z Lizzie jest wstrząsająca, niezrozumiała i bardzo bolesna. Tym bardziej gorzka, iż można było całej sytuacji uniknąć.

Megan Abbott już od pierwszych stron swojej powieści "Koniec wszystkiego" wprowadza Czytelnika w radosny świat nastoletnich przygód, wspólnych rowerowych wypraw, kolorowych podkolanówek i pluszowych misiów, emocji płynących z podglądania starszego rodzeństwa oraz ważnych sekretów zdradzanych tylko pod osłoną nocy podczas nocowania u najlepszej przyjaciółki.

Trudno wyobrazić sobie osobę, która chciałaby przerwać taką idyllę. Zamienić radosne dzieciństwo w przykrą przygodę, której nie sposób zapomnieć. W imię czego? Oczarowania? Zachwytu? Pożądania? Zauroczenia? Może miłości?

Makabrycznie śmieszny i niewiarygodny. Pusty, a zarazem przepełniony goryczą. Taki jest los Evie, odkryty przez Lizzie. Lizzie, która chciała za wszelką cenę uratować przyjaźń, zachować codzienność. Która chciała poczuć się lepiej.

Ale czy udało jej się naprawić postawioną na głowie rzeczywistość, przywrócić jej pierwotny kształt, tego musicie dowiedzieć się sami. Samodzielnie odkryć prawdę, rozwiązać łamigłówkę, ułożyć obraz dokładnie, kawałek po kawałku.

A jeżeli przy okazji poczujecie się nie tylko poruszeni, zaskoczeni, ale też oczyszczeni - czytajcie dalej. Warto.


[Tekst opublikowałam wcześniej na swoim blogu]

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 568
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: