Dodany: 09.05.2011 11:11|Autor: Pennywise

Książka: Cisza po życiu
Sarjusz-Wolski Marek

3 osoby polecają ten tekst.

183 zachody słońca


Z każdej podróży Hania przysyłała widokówkę. Tych kolorowych widokówek było tak wiele, że Pani Zenobia większość z nich wyrzuciła, bo przecież Hania miała jeszcze wiele takich widokówek przysłać. Teraz te kolorowe widokówki, zbyt pochopnie wyrzucone, stają się powodem do rozmyślań. Ostatnie chwile córki... jakie były? W prokuraturze mówili, że nikt nie wypadł z samolotu, że to niemożliwe, ale czy można w to uwierzyć? Nie można zamknąć życia, kiedy brakuje tych najważniejszych chwil. Wspomnienia o Hani. Czy można się nimi pocieszyć? A te łzy to nie płacz nad sobą, tylko nad nią. I co z tego, że życie miała kolorowe i piękne, kiedy teraz to wszystko jest martwe. Nie można uciec od myślenia o tym wszystkim. I żal tych wyrzuconych widokówek, napisanych słów, tej namacalnej cząstki Hani. Czy można było kiedykolwiek pomyśleć, że jej nie będzie? I każdy ranek jest już teraz podobny, trzeba szybko iść do Hani. Od stania nad grobem jeszcze chyba nikt nie zwariował.

Dla Beaty latanie miało być tylko przygodą. Z przygodami czasem jednak bywa tak, że wciągają, i przygoda trwa dalej. Medycyna to była jej pasja i cel, ale dwa razy zabrakło punktów, żeby znaleźć się na liście studentów. Chciała zostać lekarzem, bo miała potrzebę opiekowania się innymi. Nie udało się, więc Beata odpowiedziała na ogłoszenie LOT-u. Zdała wszystkie testy i została stewardesą. Piękną. Wizytówką LOT-u z plakatów reklamowych. Latała tylko dwa lata, a ostatnio po kilku incydentach w powietrzu coraz częściej mówiła o strachu. Lekarz powiedział, że powinna przestać latać, a ona pomyślała o tym, żeby zdać na prawo. Wierzyła w swoją przyszłość i lubiła o niej rozmawiać, kiedyś miał być ślub i dzieci. Z każdego lotu przywoziła dziecięce ubranka, bo marzyła o dzieciach. Tego wieczoru przed odlotem była w pogodnym nastroju. Rano pocałunek na pożegnanie i wyszła, śliczna, uśmiechnięta i pachnąca. Pozostały dwa worki ubranek, a marzenia Beaty zamknęły się jak jej dłoń, kiedy podczas jakiegoś wieczoru artystycznego mężczyzna wróżący z ręki, widząc linie na jej dłoni, nie powróżył. Pozostała też Kundzia. Żółw. Człowiek nie jest żółwiem, nie ma skorupy chroniącej przed tym, co przynosi życie.

Barbara włożyła mężowi gałązkę czeremchy do walizki. Chciała, żeby zobaczył ją w Nowym Jorku, dlatego nie powiedziała mu o tym. Byli szczęśliwi w swoim domu, który on wyremontował, i trochę sentymentalni. Stąd ta gałązka. Dziewiętnaście lat małżeństwa i ta wyjątkowa miłość, której czasem zazdrościli im ludzie. Nie kłócili się w ogóle. Kiedy dostał wizę, trudno było się cieszyć, bo wspólnych wieczorów do wyjazdu pozostało niewiele. I te okropne sny, po których budziła się z płaczem. I słowa męża w dniu pożegnania na lotnisku - o tym, żeby Basia wróciła szczęśliwie do domu. Wróciła. Psychiatra powiedział, żeby przemeblować mieszkanie i pochować jego rzeczy. Łatwiej zapomnieć. Gałązka czeremchy na zawsze pozostała w walizce.

Dokładnie dwadzieścia cztery lata temu, dziewiątego maja, w piękny słoneczny dzień, po godzinie jedenastej, wydarzyła się najtragiczniejsza katastrofa w historii polskiego lotnictwa. Samolot Ił-62M „Tadeusz Kościuszko” lecący do Nowego Jorku, dwadzieścia cztery minuty po starcie uległ awarii. Załoga podjęła decyzję o awaryjnym lądowaniu. Ponad pół godziny trwała walka pilotów o utrzymanie maszyny w powietrzu, bezpieczny powrót i lądowanie w Warszawie. W samolocie po kolei przestawały działać poszczególne systemy odpowiedzialne za bezpieczny lot. Uszkodzone elementy wirników turbiny silnika uszkodziły sąsiedni silnik, przebiły kadłub, uszkodziły popychacze steru wysokości, sieć elektryczną, spowodowały pożar w bagażniku. Załoga podjęła właściwą decyzję o powrocie do Warszawy, lecz przegrała walkę z sowiecką technologią. Zapis tych dramatycznych chwil z rejestratora lotu znajduje się w książce. Ogromne emocje załogi działającej w warunkach ekstremalnie trudnych, rozmowy z kontrolerem lotu pomagającym sprowadzić samolot na lotnisko, stres, niepewność, a jednocześnie godne podziwu opanowanie – to wszystko jest bardzo przejmujące. I na koniec: „Dobranoc!!! Do widzenia!!! Cześć!!! Giniemy!!!”*. Sto osiemdziesiąt trzy osoby zginęły na miejscu, nikt nie przeżył. Krótkie opowieści o niektórych z nich, wspomnienia, relacje rodzin i atmosferę tamtych dni przedstawił w tej książce Marek Sarjusz-Wolski. To subtelne miniatury o tym, co było. Niedokończone portrety. Ze wszystkimi rodzinami nie udało się autorowi porozmawiać, mimo to zrobił coś wyjątkowego – podtrzymał pamięć. Bo czyż nie jest tak, że wspomnienia o nas nie umierają, dopóki jesteśmy obecni w myślach innych ludzi? Kiedy widzę zdjęcie Beaty w filmie dokumentalnym o katastrofie, wiem, jakie miała marzenia. Dla mnie już nigdy nie będzie anonimowa.

Ta książka mnie wzruszyła. Tak po prostu. Często zamykałem ją ze smutkiem, zamyślając się na parę chwil. Moje myśli krążyły wokół tych ludzi i ich nagle przerwanego życia. To przecież dla nas obcy ludzie, którzy odeszli. Dla najbliższych – najukochańsi. Lecz na kilka chwil, strona po stronie, kartka po kartce, ci, co odeszli, stają się nam bliscy. Jesteśmy z nimi, a ich marzenia, plany, miłości, zmartwienia są tak znajome i oczywiste, jakby nasze. Oczami wyobraźni widzimy, jak stoją w kolejce do odprawy, nieświadomi, że to już ostatnia podróż. Czy zmarłym potrzebny jest nasz smutek? Z pewnością nie. Od dwudziestu czterech lat wschodzi słońce nad lasem kabackim. Promienie wędrują między drzewami i oświetlają miejsce, w którym zginęli. Smutek nic nie zmieni. Słońce ciągle wschodzi i można pomyśleć, że ważne jest to, co tu i teraz, nasze życie, nasi bliscy, bo jutro może nigdy nie nadejść. To banał. A banały czasem mają siłę wodospadu.



---
* Marek Sarjusz-Wolski, „Cisza po życiu”, Wydawnictwo Iskry, 2007, str. 62.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1941
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: