Dodany: 07.05.2011 19:54|Autor: miłośniczka

Bez brodawki i bez sowy. Czarownice z wielkich miast


Każdy wie, kto to taki. Wszyscy znają o nich mnóstwo opowieści, często wysłuchiwanych jeszcze w czasach dzieciństwa od przejętych rolą zasiania ziarna strachu w sercu maleństwa w celu osiągnięcia idealnego zachowania wnuka (czy wnuczki) babć i dziadków. Oglądaliśmy horrory, czytaliśmy bajki, baśnie, legendy. W końcu: pamiętamy „Blair Witch Project”. Prawda?

Być może to właśnie wszystkie te podania, ludowe i nieludowe, sprawiły, że czarownica kojarzy się dzisiaj z bardzo starą, brzydką kobietą z brodawką na wielkim, zakrzywionym nosie i długimi, zakrzywionymi paznokciami. Plus obowiązkowy garb. Dwa zęby z przodu, przy czym jeden całkiem popsuty i wali odorem na dwa kilometry, jedno oko podpuchnięte, a na ramieniu siedzi ponura sowa. Można by tak w nieskończoność… Słowem – nasze wyobrażenia ukształtowała trochę historia o Jasiu i Małgosi. Niesłusznie.

Bo czarownica to niekoniecznie zło wcielone. To po prostu „uprawiająca czary”. A takowe możliwe, że istnieją. Pod naszym słońcem, na tej planecie. Nie wszystkie wyglądają tak:

„Montes po raz pierwszy wzięła bębny i wystukała jakiś rytm. Nakazała ciszę, położyła bęben na ziemi i powiedziała:
- Dziecko, jeśli wierzysz w Boga, jesteś uzdrowiona, a jak nie, to nie…
Rzuciła się na chudą blondynkę, podwinęła rękaw jej białej tuniki, postawiła stopę na krześle, gdzie siedziała przerażona i oszołomiona hałasem dziewczyna. Asystentka podała medium żyletkę.
Montes nacięła skórę w trzech miejscach, tworząc trójkąt równoramienny, po czym kazała podać sobie łyżeczkę i garnuszek z wodą święconą. Zebrała łyżeczką cieknącą krew, wlała do garnuszka i wciskając naczynie w ręce dziewczyny, krzyknęła:
- Może powiesz, że czujesz wstręt? Wypij to! Do dna!
Blondyneczka usłuchała, niezbyt dobrze ukrywając obrzydzenie”[1].

Jośe Cayuela postawił sobie za cel dotarcie do miejskich czarownic. Do kobiet, które żyją w aglomeracjach Ameryki Łacińskiej – nie w amazońskich puszczach, nie w afrykańskich osadach czy rezerwatach Indian, ale właśnie w blokach, jednorodzinnych domkach - udowadniając tym samym, że magią zajmują się często normalni ludzie. „Wyznania czarownic” to zbiór opowieści snutych przez kilka z nich, tych, których zaufanie udało się zdobyć autorowi tomiku. Są przepełnione „dreszczykiem tajemnicy i aurą grzechu”[2], od niektórych ciarki przechodzą po plecach. Guga z Orrellany, Lourdes z El Paraíso, Regina z Chapinero, Juan i Lilia z Cuernavaki, Pachita z El Arenal, Rosita z Linda Vista mają różne zdolności: jedna potrafiła przeprowadzać operacje praktycznie wszystkich ludzkich narządów za pomocą kuchennego noża i jednej świecy, kolejna – widzi to, co ma się dopiero przydarzyć. Bywają uczciwe:

„Jeśli widzę, że ktoś ma umrzeć, nie mówię tego. Oczywiście, jeśli mogę zapobiec wypadkowi, czynię to”[3],

jak i takie, które nie mogą się powstrzymać od używania swoich zdolności przeciwko mało sympatycznym znajomym:

„Kiedyś nasz sąsiad bardzo mnie zdenerwował i powiedziałam do mamy:
- Słuchaj mamo, nie spocznę, póki go nie ujrzę na marach!
- Dziecko, na miłość boską!
- No dobrze, nie umrze, ale nigdy więcej nie użyje swojego samochodu.
Którejś soboty utkwił w Urdesa na parkingu i nie mógł ruszyć samochodu. Innym razem dowiedziałam się, że ma jechać nad morze, popatrzyłam na niego i powiedziałam:
- Jedziesz jutro nad morze? Doskonale, zobaczysz, samochód wpadnie ci do wody.
No i cóż? Małe bum i wóz w morzu. Kupił sobie następny, bo ma dużo pieniędzy, ja mu powiedziałam:
- Nie szkodzi, drugi też ci się zepsuje.
I rzeczywiście. A na koniec to nawet został porwany, a przedtem też zdarzyło mu się jeszcze parę rzeczy. A kiedy go porwano, zatrzymałam rękę, bo zrobiło mi się przykro, więc pojechałam do Quito i poprosiłam prezydenta, żeby użył swoich wpływów. Udało się, ale on po pewnym czasie znów mnie zaczepił:
- No i widzisz, coś narobiła, czarownico?
A ja mu odpowiedziałam:
- Teraz to już umrzesz i przestaniesz mnie denerwować.
I wtedy się przestraszyłam i szybko wstrzymałam myśli, żeby nie sprowadzić na niego nieszczęścia, ale tej samej nocy zatrzymał mu się nagle jeep, dobrze, że na zwykłej miękkiej drodze, i kiedy wysiadł, bo coś miał w nim poprawić, wpadł pomiędzy dwa koła, które wciągnęły mu nogę. I wtedy to ostatecznie zatrzymałam rękę. Teraz to nawet na niego nie patrzę. Tak, parę razy wyrządziłam zło świadomie”[4].

„Wyznania…” są króciutkie. Ot, na jeden wieczór, na kąpiel w wannie. Nie są potworne, nie odstręczają jakimiś obrzydliwymi opisami, które mogłyby przeszkodzić nam w nocy smacznie spać. To po prostu czasem maleńkie – takie w wersji mini – dowody, że niektórzy z nas rozwinęli szósty zmysł, jakim podobno byliśmy obdarzeni dawno, dawno temu, kiedy jeszcze cywilizacja nie zdołała całkiem zagłuszyć w nas wielu rzeczy, wielu odczuć. Nie chcę się tu zachwycać mistrzowskimi opisami, bo takich brak i jeśli zaczniecie ich szukać w książce, nie skończycie jej zadowoleni. Nie pragnę także wpajać wam, że te czarownice bez brodawek i z całkiem zdrowymi zębami rzeczywiście widują obok siebie całe mnóstwo duchów, rozmawiają z nimi i nawet mogą się z nimi bawić, czy też że każda z nich potrafi przepowiedzieć śmierć i narodziny. Sam autor nie był do końca przekonany o prawdziwości wszystkich opowiadań, we wstępie więc proponuje nie brać ich całkiem serio:
„Nie chciałbym, aby moją książkę czytano jako serię reportaży, lecz… zbiór opowiadań. »Wyznania czarownic« nie zadowolą ani tych, którzy będą szukać szczegółowych rytuałów, ani tych, którzy zetknąwszy się w niej ze zjawiskami natury ezoterycznej, zażądają jednoznacznej odpowiedzi: czy to wszystko prawda?
I tutaj, jak w teatrze czy powieści, nie są najważniejsze prawda i surowy racjonalizm, ale sami bohaterowie”[5].

Właśnie. Nie podręcznik do spirytyzmu, nie katechizm nowej, magicznej religii. Tylko opowieści. I tylko – ich bohaterki. I choć „Wyznaniom czarownic” do mistrzostwa świata czy prozy Milana Kundery daleko, można z nimi spędzić naprawdę interesujący, przyjemny wieczór. Proponuję jeszcze kocyk i kubek gorącej, czerwonej herbaty.

„Lourdes z El Paraíso, karakeńskiej dzielnicy, wiodła narrację godną Salvadora Garmendii. Guga kabalarka znad brzegów Guayas nie podejrzewa, jak jej surrealistyczne opowieści znajdują się blisko prozy Argentyńczyka Jorge Luisa Borgesa, któremu wróżyła z kart pewnej nocy w Quito. Regina, jasnowidząca z Kolumbii, mówi z wdziękiem i wyobraźnią powieściopisarza Gabriela Garcíi Márqueza, zaś historie moich magicznych przyjaciół z Meksyku przypominają anegdoty i sytuacje w narracjach Asturiasa, Carpentiera, Cortázara, a także Joségo Donoso. Magia wychodzi człowiekowi naprzeciw. Na rynku w Sonorze, przestrzeni zamkniętej czterema ulicami, setki mężczyzn, kobiet i dzieci żyją ze sprzedaży talizmanów, amuletów, pachnideł, soli kąpielowych, maści, świec, masek, wysuszonych nietoperzy, niezidentyfikowanych kości, a przede wszystkim ziół, ziół o najprzeróżniejszych woniach.

I znów synkretyzm – dostrzegany gołym okiem. Chrystus i Matka Boska współistnieją w harmonijnej zgodzie wraz z azteckimi bóstwami, a wzdłuż całego wybrzeża, którego osią jest Veracruz, dołączają do nich Moce Afrykańskie”[6].



---
[1] Jośe Cayuela, „Wyznania czarownic”, przeł. Zofia Siewak-Sojka, wyd. 4 & F, 1990, str. 58.
[2] Tamże, str. 7; „dreszczykiem tajemnicy i aurą grzechu” przepełnione jest wg autora powiedzenie: „Ci, co znają czary, nic nie mówią, a ci, co dużo mówią, nic nie wiedzą”.
[3] Tamże, str. 72.
[4] Tamże, str. 28.
[5] Tamże, str. 14.
[6] Tamże, str. 13.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2027
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: