Dodany: 05.05.2011 10:18|Autor: Anima
Homo internetus
Aż trudno uwierzyć, że jeszcze dziewięć, może dziesięć lat temu byłam nieprzejednaną przeciwniczką technologii internetowej. Długo zapierałam się nogami i rękami przed poddaniem się miłościwie nam panującej technokratyzacji. Z uporem maniaczki utwierdzałam się w przekonaniu, że nigdy, przenigdy nie zamienię prawdziwych rozmów z prawdziwymi ludźmi na wirtualne, na poły autentyczne, na poły efemeryczne relacje. Nie wyobrażałam też sobie, że byłabym w stanie wyrzec się zapachu i szelestu papieru, gdy długopis skrobie po nim przyjemnie w trakcie pisania listu. E-mail kojarzył mi się z bezosobową odpersonalizowaną notką. Nie rozumiałam ekscytacji swoich znajomych, którzy spędzali przed monitorem komputera długie godziny, prowadząc konwersacje z kimś anonimowym. Trwałam w przekonaniu, że za pośrednictwem komunikatora czy zdawkowej poczty niewiele można sobie nawzajem przekazać, sprowadzając konwersację do skarłowaciałej językowo i wypranej z autentyzmu, z prawdziwych emocji powierzchownej wymiany informacji. Długo hołdowałam staroświecczyznie, zamykając się w muzeum swojej pogardy dla wielbicieli cyberświata. Był on dla mnie uosobieniem mistyfikacji. Anonimowości. Owczego pędu. Stroniłam od tego wynalazku, potem – już raczej dla zasady. Musiało stać się to, co nieuniknione. Jak długo można się izolować... zamiast walczyć z rzeczywistością, należało zacząć walczyć ze swoimi przesądami. Przewartościować swoje uprzedzenia i zdobyć się na kompromis. I tak oto któregoś dnia w moim domu zagościł komputer. Nastała nowa era. Epoka internetu. Cyberprzestrzeni. Blogosfery. Adaptacja do nowej rzeczywistości przebiegała ku mojemu zaskoczeniu w sposób naturalny, tak jakbym urodziła się z myszką w dłoni. Oczywiście wciąż potrzebuję wsparcia technicznego w wielu kwestiach dotyczących internetu, które pozostają dla mnie enigmą.
Zanim wpadłam w sidła sieci ("sieć "wywoływała we mnie raczej nieprzyjemne konotacje: pułapka, przestrzeń klaustrofobiczna i wroga, ubezwłasnowolniająca), internet był dla mnie uosobieniem anonimowości, która pozwala ludziom na bezkarność, chamstwo, wulgarność, banalność i bezgraniczną głupotę. Ale poznając ten świat, stopniowo odkrywałam zaułki, w których można odnaleźć cząstkę tego, co kocham. Mądrych, inspirujących ludzi, pasjonatów i pionierów niebanalnych pomysłów. W internecie można się nie tylko zgorszyć, ale też zainspirować. Tak jak w normalnym świecie. Uczę się rozumieć to niesamowite, budzące we mnie tyle ambiwalentnych reakcji medium.
Któregoś razu natknęłam się w internecie, nomen omen, na pokrzepiającą, jak dla mnie, refleksję na temat kultury internetu. Autor tekstu, Edwin Bendyk, odwołując się do lektury publikacji mającej formę wywiadu autorstwa Umberto Eco i Jeana-Claude'a Carriere'a ("N’esperéz pas vous débarrasser des livres”), pisze na swoim blogu:
Najbardziej jednak ucieszyło mnie, że Eco potwierdza bliską mi diagnozę, że kultura Internetu nie jest przedłużeniem telewizyjnej kultury obrazkowej, lecz powrotem do Gutenberga i kultury tekstu. [...] Czytamy i piszemy dziś więcej, niż kiedykolwiek w historii. Z tego też względu Eco nie obawia się o przyszłość książki, bo kultura tekstu wymaga wielu nośników. Książka jest ciągle nośnikiem najdoskonalszym, zarówno pod względem estetycznym, jak i ergonomicznym. Jest jak koło, raz wynaleziona nie zniknie, tak jak nie sposób zapomnieć koła. [...] Próbkę rozmowy można przeczytać w witrynie “Nouvel Observateur“.
Internet, niczym pudełko zwane wyobraźnią, zniewala i fascynuje. Sama łapię się na tym, że coraz bardziej porywa mnie swoim wartkim nurtem; do niedawna był on dla mnie całkowitą abstrakcją i kojarzył mi się z zalewem pustosłowia. Ale poznaję inne aspekty tego świata. Możliwość autoekspresji, ale przez większe A – znajduję ciekawe blogi książkowe, witryny o książkach, ludzi o ciekawych pasjach. Ostatnimi czasy coraz bardziej przywiązuję się do Biblionetki. To taka wirtualna oaza dla spragnionych strawy duchowej.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.