Dodany: 16.03.2007 12:19|Autor: matis
Czasem i dobry Homer śpi
Bardziej mi się podobała pierwsza część i, jak widzę, jestem w mniejszości. Jednak początkowe partie "Władcy cesarzy" jakby się Kayowi wymknęły spod kontroli. Uwaga, zamierzam wspomnieć o kilku wydarzeniach (nie, zakończenia nie zdradzę :)), o których możesz nie chcieć wiedzieć, zanim nie doczytasz książki do końca (niby nic ważnego, ale wolę ostrzec).
Trudno mi się na niektóre propozycje zgodzić. Dlaczego król królów, człowiek rozsądny i myślący, miałby wysyłać swojego najlepszego lekarza w misję szpiegowską (samobójczą, jak się okazuje)? Człowieka, o którym, co więcej, właściwie nic nie wie i z którym spotkał się kilka dni wcześniej (i znienacka: musisz koniecznie zostać szpiegiem!)? Toć przecież jeśli już koniecznie musi (czy musi?) to być lekarz, to lepiej chyba wysłać takiego, którego a) jest się pewnym i którego b) w razie czego można zastąpić, a nie tego, który jako jedyny leczy przypadki beznadziejne. Czy gdyby chciał wysłać żołnierza, to wysłałby swojego najlepszego generała? A gdyby to miał być inżynier - wysłałby jedynego, który zna się np. na systemach nawadniających? Dlaczego, na litość Dżada, drugiego dnia pobytu dawać temu szpiegowi-lekarzowi zlecenie morderstwa? Przecież od tego są (i byli) kilerzy - zawodowi mordercy, którzy to zrobią i lepiej, i szybciej! Nie wierzę, żeby nie było nikogo takiego pod ręką.
Potężna cesarzowa udająca siostrę ociemniałego i okaleczonego więźnia i usiłująca w tym "przebraniu" wyciągać z niego informacje (jak rozumiem, przez lata całe), bo się strasznie go boi, jest rodem z rosyjskich baśni ludowych, ale oczywiście to, że mu się dla sprawy daje obmacywać, uwiarygodnia całość :). Dlaczego informacja o tym, że na parapecie leży magiczny ptaszek, który gada w myślach, jest taka przerażająca - przecież to nie jest superbroń!?
Co oni wszyscy tacy mądrzy? Autorzy francuscy z okolic dworu Ludwików zaświadczają, że i na dworze jedni są sprytni, inni mniej sprytni. A we "Władcy", jakby ktoś stał przy oknie i chrząknął, to wszyscy pozostali w pokoju w pół sekundy by wiedzieli, że człowiek, który idzie ulicą, ma na sobie zieloną pelerynę, kapelusz z piórkiem i gna do balwierza, bo mu żona kazała. (A i tak ten najmądrzejszy dał się zrobić jak dziecko - jakim cudem przy tak powszechnej przenikliwości weszli w posiadanie tej superstrzeżonej rzeczy?)
A już jak czytam o pięknej i okrutnej kobiecie o zimnych oczach nieznających litości, śmiejącej się złym śmiechem, to mi się robi słabo. W ogóle zimna blond bogini jest strasznie niebezpieczna, a tu mamy aż dwie.
Tak mnie to zirytowało, że o mały włos nie przerwałem lektury, bo nie chciałem do końca psuć sobie dobrego nastroju po pierwszej części. Szczęśliwie dałem sobie i Kayowi jeszcze 50 stron i, o dziwo, wybronił się! W sytuacji, jak by się zdawało, beznadziejnej!
Bardzo dobra książka, acz nie bez mankamentów.
Przy okazji: jeśli pisarz przekręca jedną część rzeczywistości, a drugą pozostawia bez zmian, to sam kręci na siebie bicz: w "Pożeglować" raz do Sarancjum płynie się na wschód, raz na zachód, we "Władcy" chyba już Kay zupełnie zapomniał, że na dzień dobry odwrócił kierunki i wszystko jest jak w atlasie geograficznym :).
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.