Wiersze, które mają historię. Książki, które mogłyby ją mieć
Jeszcze nie tak dawno temu zastanawiałem się nad powstaniem książki, która byłaby rękopisem - i w taki sposób wydana, w kilku egzemplarzach, miałaby być dostępna na "rynku" (słowo raczej na wyrost w kontekście niskonakładowego wydawnictwa). Otóż moja ignorancja nie pozwoliła mi szukać takich rzeczy - wierzyłem, że nic w ten sposób już nie powstaje, a podpytywanie ludzi o możliwość zaistnienia moich fanaberii spowodowałaby martwicę towarzyską. Zamknąłem się więc we własnych myślach i gdyby nie przypadek (zbieżność miejsca, czasu i konkretnych uwarunkowań psychosomatycznych), być może nigdy bym nie zaspokoił swojej nienaturalnej potrzeby.
Biuro Literackie przypomniało garstce ludzi wciąż zainteresowanych współczesną poezją, iż takie wydarzenie, jak książka będąca rękopisem, już zaistniało! W Kłodzku! Wiele lat temu, w 250 egzemplarzach. Mówi się trudno i żyje się dalej, albo objeżdża cały kraj nad Wisłą w poszukiwaniu szczęśliwych posiadaczy wydawnictwa. Ale dokładniej o tym pisałem już gdzie indziej.
W każdym razie szaleję z radości, gdy widzę urzeczywistnienie mojego wyobrażenia na skromnej półce równie skromnie urządzonego mieszkania w stylu dojrzały-Gomułka-dla-plebsu. Mówię cały czas, oczywiście, o "Historii pięciu wierszy" Tadeusza Różewicza, mając na myśli również - wydaną w podobny sposób - "Kartotekę. Reprint" W tym roku bodaj tylko dwie jeszcze książki sprawiły mi równie wiele satysfakcji.
Niestety, to tylko połowiczna realizacja mej idei. Pomimo styczności z rękopisem, wciąż nie mam dostępu do autografu. A na tym mi najbardziej zależało. Wyobraźmy sobie: poczytny a inteligentny pisarz tworzy swoje dzieło, przepisuje je ręcznie - załóżmy - pięć razy, idzie do introligatora, który zajmuje się pięknym oprawieniem autografów sztuk pięć; następnie w jakiś sposób autor stara się opchnąć tą bibliofilską edycję jakiemuś bibliofilowi (notabene każdy bibliofil jest również bibofilem oraz babofilem, ciekawa zależność), a ten wraca dumny do domu, gdzie czeka na niego żona ze słowami na ustach: "Gdzie się szlajałeś? Po antykwariatach? Znowu wydałeś wypłatę na książkę?!"
Nie rozumiem, dlaczego sam nie biorę tego pomysłu na serio. Chociaż wart on zrealizowania. Zwykle rękopisy są niedostępne dla nikogo, prócz dziedziców spuścizny pisarza i dla literaturoznawców. A są one świadectwem stanu ducha, procesu twórczego i polem zabawy dla grafologów. Są najwartościowszym sposobem zrozumienia powstania dzieła, żywą tkanką tekstu.
O ile jeszcze ktokolwiek dziś pisze odręcznie w sytuacji innej, niż robienie notatek na wykładach, czy podpisywanie potwierdzenia o uregulowaniu opłaty adiacenckiej. Na dzień dzisiejszy można być tylko Różewicza pewnym. Co jest miłe, że chce się z nami tym znów podzielić. Ileż satysfakcji.
P.S. W czasach Platona umiejętność pisania oraz wytwór tego rzemiosła były uważane za sztuki wizualne; vide "Fajdros" Platona.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.