Ostrożnie z miłością
Wydaje się, że Masłowska zawsze będzie się kojarzyć z „Wojną polsko-ruską”, a Witkowski z „Lubiewem”. Dehnel będzie przywodził na myśl „Lalę”, a Kowalewska „Zawrocie”. Podobnie chyba jest z Grocholą – mimo znacznej liczby książek, przede wszystkim zawsze będzie się ją wiązać z „Nigdy w życiu”. I często będzie się ją degradować, jakby samo nazwisko znamionowało tandetną literaturę popularną. Czy słusznie? Nie wiem. Po lekturze „Trzepotu skrzydeł” jestem pewien, że to krzywdzące.
Kto by się spodziewał po autorce cukrowanych, zabawnych chick-litowych historyjek służących pokrzepieniu niewieścich serc takiej książki? Kto by się spodziewał opowieści tak okrutnej i tak życiowej jednocześnie, że raczej mogłaby wyjść spod pióra Ewy Ostrowskiej? Kto by pomyślał, że Grochola jest w stanie wykreować postać słabej, nawet nieco bezbarwnej kobiety określonej tylko poprzez lęk? Kobiety, która wpadła w pułapkę – jakże częstą w tych czasach, a jakże niewdzięczną z punktu widzenia dzisiejszej literatury nastawionej na lekkie, łatwe i przyjemne czytadła – toksycznego związku. A wszystko da się sprowadzić do tego, że Hania poślubiła potwora w masce przyjemnego, dobrego człowieka - i on znęca się nad nią.
Bo polędwica jest za twarda.
Bo niedobra kolacja smakuje.
Bo mleko jest nie takie jak zwykle.
Bo powiedziała.
Bo nie powiedziała.
Bo chciała.
Bo nie chciała.
A miało być tak pięknie. Hanka wreszcie znalazła swoją miłość – człowieka, który ją kochał, który oduczył ją wstydu, pokazał, jak doceniać samą siebie. I przede wszystkim miał ją chronić. Jednak ta bajka nie trwała długo. Mąż Hanki okazał się człowiekiem toksycznym, a ona w małżeństwie przeszła przez wszystkie możliwe etapy niepewności, poniżenia i strachu, po drodze tracąc samą siebie, przy okazji przestając już liczyć na szczęście.
„Skąd miałam wiedzieć, że tak potoczy się moje życie? Że jak szukasz kogoś, kto cię ma chronić i opiekować się tobą to wysyłasz sygnał – jestem słaba”[1].
Fabuła jest szczątkowa i chyba stanowi tylko pretekst dla ukazania mechanizmów zniewolenia w złej miłości – a to Grochola robi perfekcyjnie. Przyznaję – nie ceniłem jej pisarstwa zbyt wysoko. Jednak tak idealne odtworzenie stanów towarzyszących osobie zastraszonej w związku, żyjącej w wiecznej niepewności – cóż, wydawało mi się, że to nie jest możliwe w formie zwyczajnej powieści (inna książka o tej tematyce – równie poruszająca „Kochać zbyt mocno” Rosalind Penfold - jest komiksem). Grochola udowodniła mi, że się mylę.
Wszystko zostało ubrane w formę listu czy może strumienia świadomości. Ta historia składa się z krótkich – acz wymownych - scenek. Wydaje się, że takie rozwiązanie jest najlepsze – autorce udało się uniknąć rozwlekłości, wikłania się w wątkach czy zabójczego dla takich książek sentymentalizmu. Całość sprawia wrażenie serii z karabinu wymierzonej w czytelnika. Bo ta literatura zwyczajnie boli, jej odbiorca zostaje potraktowany bez znieczulenia (tak jak znieczulenia nie otrzymała Hanka). Przy czym nie jest to prosta pisanina (charakterystyczna choćby dla „Nigdy w życiu”) – Grochola zdumiewa (tak! zdumiewa!) kunsztem, każdy fragment kończy wstrząsająca, dobrze podsumowująca go pointa, która wydaje się policzkiem wymierzonym czytelnikowi.
Zresztą nie chciałbym się rozpisywać, skoro właściwie książka broni się sama. Posłużę się kilkoma cytatami, dobrze obrazującymi uzależnienie i zaszczucie Hanki. Grochola przedstawia szereg zupełnie - zdawałoby się – absurdalnych sytuacji:
„Teraz można robić, co się chce. Pojechał. Można włączyć telewizor i oglądać jakiś miły film. Ale w telewizji nie ma miłego filmu, można poczytać, ale może włączę pralkę, nie ma co prawda dużo rzeczy do prania, ale będzie lepiej, jeśli nawet to zostanie wyprane. Więc pralka na krótki program. On tak lubi porządek. (…)
Już siódma.
Może zadzwonić do Joasi?
Lepiej, żeby telefon nie był zajęty, on może zadzwonić.
- Miałaś siłę, by gadać, nie byłaś chora, a wyjść to ci się nie chciało – nie lepiej nie”[2].
„Na kolacji imieninowej, zabrał mnie na kolację, nigdy gości, przecież chcemy być sami, prawda? Nikogo nam do szczęścia nie potrzeba, jeśli mamy siebie (…).
- Średnia bardzo średnia [kolacja].
- A mnie smakuje – mówię nieopatrznie.
Nielojalnie.
Przeciwko niemu.
A przecież mogłam przytaknąć, co mi szkodziło?”[3].
„- Źle się czujesz?
- Okres – kłamię. – Boli mnie brzuch.
- Może chcesz, żebym sam pojechał do Jurka.
Uwaga!
Jaka odpowiedź będzie dobra?
Co go zadowoli?
Czy jeśli powiem tak, to go znowu zdenerwuję?
Czy jeśli powiem nie, to on się wścieknie?
Uwaga! Uwaga! Uwaga!
- Nie wiem, kochanie, chciałabym iść z tobą, ale bardzo źle się czuję. Boję się, że zepsuję wam wieczór.
Dobra odpowiedź, dzisiaj ta odpowiedź jest dobra”[4].
Niestety, to nie horror – tylko sposób życia – koszmarny, ale obowiązujący w wielu związkach. Grochola opisuje sposób myślenia ofiary tak, jakby to była autopsja, a nie kreacja literacka. Tak jest na przykład w sytuacji, w której mąż, wściekły, porzuca Hankę i nie wraca na noc – bo przyjaciel żony zwrócił mu uwagę, że za bardzo Hanką dyryguje:
„Najpierw usiłowałam zgadnąć, co się z nim dzieje,
potem złościłam się,
potem złościłam się na męża Joasi. Dlaczego się wtrąca w cudzy związek? Niech zajmie się swoim! Prosił go ktoś o interwencję? Tak było miło…
A potem umierałam ze strachu, że mojemu mężowi coś się stało, że może ktoś go napadł, może ktoś go przejechał, może już nie żyje.
A potem umierałam ze strachu, że nic mu się nie stało, że wróci”[5].
Hanka, włączając mechanizmy obronne, zaczyna wpadać w obsesję – wchodzi w rolę osoby, która wie, że czeka ją cios, tylko nie ma pojęcia, kiedy i z której strony padnie:
„Od razu po przebudzeniu zaczynałam się bać.
Jak spojrzy?
Czy w ogóle spojrzy?
Czy zauważy mnie? (…)
Przestawałam być. I musiałam coś zrobić, żeby zaistnieć.
Znikałam”[6].
„Nie wiem, co mam zrobić, nie ma drzwi ani okien. Jestem w schronie przeciwatomowym, mogę oddychać, jeść, spać, ale nie mogę wyjść.
Nie mam gdzie wyjść. Nie mam dokąd pójść. Mogę się tylko coraz bardziej starać. Mogę się tylko starać. Starać przetrwać”[7].
„Bo musiałam się zmienić.
Nie stawać okoniem. Nie upierać się przy swoim zdaniu. Kompromis jest konieczny w dobrym związku.
Wtedy wszystko będzie dobrze.
Zawsze lepiej mieć nadzieję niż jej nie mieć”[8]
Możecie mówić, że Hanka sama jest sobie winna – widziały gały co brały, a jeśli już się zdecydowało na małżeństwo, należało zwrócić się po pomoc, nie kryć się ze swoim bólem i przerażeniem - ale to nie jest takie proste. Grochola pisze o tym otwarcie i po prostu nie kłamie:
„Świata nie ma, kiedy ktoś cię upokarza. Świat zewnętrzny przestaje istnieć. Nie ma rodziców, nie ma prawników, nie ma terapeutów, nie ma przyjaciół. Jesteś tylko ty i on. Oprawca. Od niego zależy, czy się wyśpisz, czy nie, czy zatrzyma samochód na stacji benzynowej, jeśli chce ci się siusiać czy nie, i będziesz musiała cierpieć do samego domu, czy dzień będzie udany, czy nie. Czy przeżyjesz ten dzień, czy nie.
O tym wszystkim wiesz dopiero wtedy, kiedy z nim żyjesz. Nie wcześniej. To jest tak, jak doświadczenie śmierci, o tym, jaka ona jest, wiedzą tylko ci, co już umarli”[9].
Myślę, że – jak ktoś już w innej recenzji zauważył - stosunkowo łatwo jest napisać chick-litową opowiastkę pokroju „Nigdy w życiu”: jeden schemat, prosty język, szczypta humoru, bajkowe zakończenie i czytelnik już ma poprawiony nastrój, wiarę w lepsze jutro. Trudniej już przekonująco opisać autentyczne problemy, które chyba nawet literatura zamiata pod przysłowiowy dywan. Myślałem, że Katarzyna Grochola potrafi pisać książki tylko tego pierwszego rodzaju. Jak to dobrze, że się myliłem - i ostatecznie mogę napisać: czapki z głów!
---
[1] Katarzyna Grochola, „Trzepot skrzydeł”, Wydawnictwo Literackie, Warszawa 2008, s. 58.
[2] Tamże, s. 105.
[3] Tamże, s. 116-117.
[4] Tamże, s. 100-101.
[5] Tamże, s. 107.
[6] Tamże, s. 114-115.
[7] Tamże, s. 144
[8] Tamże, s. 117.
[9] Tamże, s. 139.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.