O idiocie, po prostu
Gdyby Karol Strasburger któregoś razu w „Familiadzie” wydał uczestnikom komendę: „wymień nazwisko rosyjskiego pisarza”, to z pewnością jedną z najwyżej punktowanych odpowiedzi byłby Dostojewski. Tak rozpoznawalny i popularny to pisarz. Ale Karol o to nigdy nie zapyta, bo TVP byłaby posądzona o zaprzedanie się ruskim. Dodatkowej pikanterii dodałby temu zapewne fakt, iż sam Fiodor nie pałał do Polaków specjalną sympatią. To uraz wyniesiony z katorgi w Omsku (gdzie był skazany na towarzystwo naszych rodaków) i trudno mu się dziwić, gdy człowiek sam był świadkiem i wie, w jaki sposób nasi krajanie potrafią być przykrzy dla bliźniego, jeśli tylko w jakiś sposób mogą na tym zyskać. Ta niechęć Dostojewskiego znajduje odbicie w wielu jego dziełach, gdzie Polacy są epizodycznym ucieleśnieniem pychy, fałszu, cwaniactwa i zachłanności. Przypomina się choćby uwodziciel Gruszeńki („Bracia Karamazow”), jej pierwsza miłość z młodości, oszukujący w karty i małostkowy amant. W „Idiocie” autor także nie odmówił sobie nieznacznych uszczypliwości pod adresem „polaczków”, ale jakoś nie potrafię mieć mu tego za złe. Cała twórczość Dostojewskiego jest w znacznym stopniu projekcją jego przeżyć, odbiciem własnego doświadczenia i światopoglądu. Przemycał on do treści mnóstwo akcentów i analogii z własnym życiem. Choćby epilepsja – choroba, która trapi głównego bohatera „Idioty”, a później dosięgnie również Smierdiakowa (znów „Bracia Karamazow”, uwielbiam) – to problem, z którym sam Fiodor zmagał się od śmierci ojca. Napady padaczki odegrały niebagatelną rolę w kształtowaniu się pisarza, a ich piętno odznacza się w utworach, gdzie również nie sposób epilepsji odmówić istotnego znaczenia. Tego typu zabiegi samego autora nie czynią unikatem, ale też nie w tym tkwi potęga prozy Dostojewskiego, bo to zaledwie jej element. Jednak gdy spojrzysz na czekającą przy łóżku książkę Fiodora i na samą myśl o kontynuowaniu lektury Twoje serce momentalnie zwalnia (nie przyśpiesza!), zalewając ciało uczuciem błogiej, nieszkodliwej chciwości, niecierpliwości i satysfakcji, to już powinieneś wiedzieć, że ubieranie w słowa i rozkładanie na kolejne określenia tej nierozerwalnej całości nie ma głębszego sensu. Na pytanie, co jest takiego ujmującego w prozie Dostojewskiego, mógłbym odpowiedzieć jedynie: proza Dostojewskiego. Po prostu sprawia, że pikawa mi zwalnia.
Lektura „Idioty” momentalnie wciąga i otula czytelnika swoim urokiem. Oto bowiem poznajemy Lwa Nikołajewicza Myszkina, wracającego do Petersburga (z leczenia w Szwajcarii) epileptyka, który już w pociągu nawiązuje znajomość z Rogożynem. Komitywa ta doprowadzi do powstania osobliwego trójkąta miłosnego, w którym udział weźmie także Nastazja Filipowna, kobieta fatalna, rozdzierana przez uczucia do obu mężczyzn. Oczywiście to zaledwie jeden z mnogości wątków pociągniętych przez Dostojewskiego w powieści, bodaj najistotniejszy, ale błędem byłoby nazywanie „Idioty” romansem. Autor w swoim stylu wprowadza do treści multum motywów i barwnych postaci, szczegółowo nas zapoznając z ludzkimi losami, w pewnym stopniu nawet o nich plotkując. Przytaczane opowieści, chwilami niemal rozwlekłe, posiadają jednak ten niezaprzeczalny powab hipnotyzujący czytelnika, a długie, obszerne oracje bohaterów z charakterystycznym zacięciem i wtrętami, w jakiś niesprecyzowany sposób obezwładniają. Niby to wszystko już znamy z innych dzieł Dostojewskiego, ale to właśnie ta maniera paraliżuje czytelnika, nie pozwalając mu się oderwać od lektury.
Czego nie mamy w tej powieści! Emocjonujące sceny, w których sumienie czytelnika może mieć spory dylemat co do pojęcia słuszności. Modelowy przykład XIX-wiecznego romansu, a co za tym podąża, rywalizację kobiet i wszechogarniającą namiętność. Menażerię wielowymiarowych postaci, bohaterów żywych, nieprzewidywalnych, ani czarnych, ani białych i, zgodnie z tendencją Dostojewskiego, nawiedzających ich demonów, doprowadzających nawet do obłędu. Będziemy świadkami ambarasu w związku z pewnym spadkiem i dotkniemy przy tej okazji duszy chciwości oraz honoru. Poruszona zostanie problematyka kary śmierci i pogodzenia się z nią (znów odzwierciedlenie poglądów autora, któremu groziło rozstrzelanie). Widmo śmierci, jednego z ulubionych tematów Dostojewskiego, coraz wyraźniej zawisa nad wydarzeniami wraz z natężającym się mrokiem powieści. Choć „Idiota” początkowo może sprawiać wrażenie utworu o lekkim klimacie, momentami nawet o zabarwieniu komediowym, to jednak atmosfera z czasem wyraźnie gęstnieje, choćby dzięki wprowadzeniu postaci Hipolita, gruźlika, któremu lekarze dają dwa tygodnie życia. Zaskakująca kulminacja dzieła jedynie utrwaliła moją słabość do twórczości Dostojewskiego i podniosła wartość samej powieści.
Tymczasem postać Myszkina jest esencją „wykoślawionego człowieka”, w ukazywaniu którego tak lubował się Fiodor. Książę, przysłonięty cieniem nieuleczalnej choroby, jest traktowany przez wszystkich niczym upośledzony umysłowo. Sam przyłapywałem się na tym, że tak go postrzegam. Myszkin jest dziecinnie naiwny, nie ma napadów gniewu, jest niezdolny dostrzec w ludziach zła i podłości, jego opanowanie, pokora oraz prostoduszność pozwalają określić go mianem „ciepłej kluchy” i właśnie idioty. Wszak w czasach autora tym mianem zwano nie tylko człowieka ograniczonego umysłowo, ale także pozbawionego gwałtowności i przesadnie łagodnego. Trudno opanować chęć wykorzystania do swoich celów takiego naiwniaka i z równie niecnego założenia wychodzą otaczające bohatera postaci. Jedni pragną na nim zarobić, drudzy znajdują przyjemność w wystawianiu go na pośmiewisko, ale nikt nie traktuje Myszkina do końca poważnie. Milczące przyzwolenie księcia na tego typu zachowania jedynie nakręca spiralę kpin, a to nigdy nie prowadzi do niczego dobrego. Całość jest śmiałą próbą Dostojewskiego ukazania człowieka nieskończenie dobrego, bez przywar i skaz. Zadanie iście karkołomne, bo bohaterowi idealnie pozytywnemu zatrważająco blisko do bohatera idealnie nudnego i bezpłciowego. Nikt nie zachwyca się postaciami dobrodusznych altruistów. Zapewne dlatego, że są tacy nierealni i niespotykani na co dzień. Schowajmy jednak sceptycyzm głęboko do kieszeni i pozwólmy Dostojewskiemu pokazać, jak trudny oraz przykry może być żywot człowieka nieskazitelnego. Nie dziwota więc, że jeśli w ogóle istnieją, to jest ich niewielu.
Nie czuję się wystarczająco mocny, by w jakikolwiek sposób oceniać synonim literatury rosyjskiej, którym z pewnością jest Dostojewski. Wymienianie przeze mnie nazwiska Fiodora w pytaniu o ulubionych pisarzy też nie niesie ze sobą jakichkolwiek znamion oryginalności i niebanalności, a nawet może być postrzegane jako swego rodzaju snobizm.
Trudno, będę musiał z tym jakoś żyć, choć nie czuję się tym szczególnie przygnieciony.
[opinię zamieściłem wcześniej na swoim blogu]
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.