Dodany: 10.04.2011 20:57|Autor: Pok
Konny rycerz jest fikcją
Martin Eden. Prosty żeglarz i robotnik. Przystojny, energiczny, dobrze zbudowany, z mnóstwem sił do życia. Ma dwadzieścia jeden lat, a zwiedził już spory kawał świata. Przeżył przygody, o których inni jedynie czytają w książkach. Brak mu co prawda ogłady osobistej, jest skory do bójek, a i wypić sobie lubi, ale nie można mu odmówić życiowego doświadczenia, które odcisnęło się na jego ciele w postaci licznych blizn. Coś go jednak odróżnia od przeciętnego członka klasy robotniczej. Nie jest wykształcony, ale lubi czytać, a szczególnym uznaniem darzy poezję. Nie to jednak sprawia, że jest inny. To, co go naprawdę odróżnia, to żar widoczny w jego oczach. Nie ma dla niego rzeczy niemożliwej. Gdy postawi sobie coś za cel, nic go nie zatrzyma przed jego osiągnięciem. Kim więc jest Martin Eden? Idealnym kandydatem na nadczłowieka.
Akcja utworu od razu rusza z kopyta. Eden, wyświadczywszy przysługę Arturowi - mieszczaninowi z klasy wyższej - zostaje zaproszony na obiad. Jest to coś nowego w jego życiu. Pierwsze zetknięcie z burżuazją. Przyzwyczajony do życia w byle jakich warunkach, gdzie jedzenie służy tylko do zaspokajania głodu, a mieszkanie - do przespania nocy, nie wie, jak się zachować. Czuje się niezgrabnie, kołnierz go dusi, zostawiając na szyi czerwone pręgi, a niezręcznie wypowiadane słowa ciążą mu niczym ołów. Z drugiej strony - zachwyca go ład i porządek, piękne obrazy wiszące na ścianach, mądre książki leżące na stole. Czuje się jakby wszedł do innego świata. Lepszego świata.
Nieoczekiwanie poznaje siostrę Artura, Ruth i niemal od razu się w niej zakochuje. Wcześniej lubił kobiety, ale traktował je raczej jako zabawę, jedną z ciekawostek i przyjemności tego świata. Ona jest jednak inna. Jej złociste włosy, drobne dłonie, nienaznaczone pracą, blada cera uosabiają anielskie piękno, którego nigdy dotąd nie widział. I jeszcze jej kwiecisty język, zupełnie inny od tego, który Martin zwykle słyszy, pełen gracji, harmonii i dostojności.
Wszystko w tym nowym świecie wydaje mu się piękne i doskonałe. Wszyscy są wobec siebie życzliwi - szczególnie wzrusza go czułe powitanie matki przez córkę. To nie to, z czym on się zwykł spotykać. W jego świecie góruje bowiem prostactwo i grubiaństwo. Tutaj wszystko jest inne. No i jeszcze Ona, boski dar stworzenia. Czuje się taki nieokrzesany i głupi. Jak taka słodka istota mogłaby chcieć takiego gbura? - zastanawia się w duchu. A jednak tli mu się w sercu płomyk nadziei. Jeśli weźmie się w garść, zacznie pracować nad sobą, czytać, uczyć się, to może istnieje szansa, że jego uczucie zostanie odwzajemnione. Wie, że ciężką pracą można zdziałać wiele, a on się ciężkiej pracy przecież nie boi. Jeśli przyjdzie mu spać po kilka godzin na dobę, to trudno. Musi chociaż spróbować. Cel jest tego wart.
Niestety Eden nie wie, że powodem zaproszenia go na obiad była nie życzliwość i dobra wola, a dwulicowość Artura, którego przecież ratował gołymi pięściami. Został zaproszony tylko jako atrakcja, by ci "lepsi ludzie" mogli się w duchu pośmiać i zobaczyć, jak zachowuje się zwierzę na wolności. Jednak ani oni, ani sam Eden nie spodziewali się tak dramatycznego obrotu spraw, jaki nastąpił później. Martin wiedziony miłością dostrzega sens swojego życia. Odkrywa, że może zostać pisarzem. I to nie byle jakim! Przekonany o swych umiejętnościach, chce zdobyć sławę, a literaturą zarabiać na życie swoje i ukochanej. W pełni przeświadczony o słuszności swojej wizji robi wszystko, by osiągnąć cel. Nie wie tylko, że w prawdziwym życiu marzenia się tak łatwo nie spełniają...
Brzmi to wszystko jak z taniego romansidła? Też tak z początku myślałem, choć nie mogę ukrywać, że zostałem gwałtownie wciągnięty w wir wydarzeń. Na szczęście myliłem się sromotnie. Miłość w "Martinie Edenie" odgrywa ważną rolę, nawet bardzo ważną, ale nie jest wcale motywem przewodnim. To tylko jeden z wielu wątków tej znakomitej powieści. Już prędzej poszukiwanie spełnienia literackiego i opis ciężkiego żywota pisarza przekonanego o swojej wartości można by uznać za główny wątek, ale chyba nie o to chodzi. Liczy się nie tyle sama fabuła - choć "Martinowi Edenowi" nie można w tej kwestii nic zarzucić - co raczej zawarte w niej idee. A tych jest po prostu mnóstwo! By wymienić kilka poruszanych zagadnień: walka klas, sens dążenia do piękna, nietzscheańska idea nadczłowieka, wartość teorii ewolucji, siła sławy i pieniądza, istota miłości, redakcyjna obłuda oraz wiele, wiele innych. Jak widzicie, tematyka jest naprawdę obszerna.
A jak się ma do tego wszystkiego styl utworu? Oj, to jest trudne pytanie. Analizując na sucho - nie ma tu nic nadzwyczajnego. Zwykłe, proste, niewyszukane opisy. Dialogi też raczej słabo rozbudowane, z nienaturalnie długimi monologami. Wydawałoby się, że w tej kwestii London nie zabłysnął. A jednak w praktyce sprawa ma się zupełnie inaczej! Już od pierwszych linijek opowiadana historia wciąga jak bagno. Niemal każda strona niesie w sobie ogromne pokłady literackiej pasji! Książkę czyta się z wypiekami na twarzy. Losy głównego bohatera nie są nam obojętne. Z wielkimi emocjami śledziłem każdy jego wzlot i upadek. Zawrzeć tyle uczuć, przemyśleń i życiowej głębi w kilku prostych słowach to rzecz, wydawałoby się, niemożliwa. Londonowi się to jednak udało, nawet jeśli na pierwszy rzut oka tego nie widać. Naprawdę jest to coś niesamowitego. Jestem pod wielkim wrażeniem tej pozornej sprzeczności. Po prostu chce się czytać, czytać i czytać. Dawno żadna książka mnie tak nie wciągnęła. A może i nigdy?
Gdybym miał polecić nieznanej osobie jedną, jedyną powieść, o jak największej wartości, to byłby to bezapelacyjnie "Martin Eden". Nie wiem, czy jest to najlepsza książka, jaką w życiu czytałem - na pewno jedna z najlepszych - ale zawarta w niej przystępna analiza licznych kwestii o ponadczasowym znaczeniu sprawia, że można z niej wynieść ogromne pokłady życiowej mądrości.
Fakt, utwór nie zawsze trzyma równy poziom. Wiele elementów - z głównym bohaterem na czele - zostało przerysowanych, nie do końca poprawnie odwzorowując rzeczywistość. No bo kto by przeżył, śpiąc po 4 godziny na dobę, niemal nic nie jedząc i ciągle pracując? Umysł takiej osoby byłby kompletnie otępiały i wyniszczony. Czy ta hiperbolizacja była zamierzona? Czy autor specjalnie wyolbrzymił niektóre cechy osobowości bohatera? Możliwe. W końcu skrajności najlepiej pokazują, gdzie tak naprawdę tkwi problem.
A jaki jest główny morał tej powieści? Nietzsche głosił, że siłą i uporem, za sprawą swej "woli mocy" można osiągnąć wielkie rzeczy, a nawet dokonać niemożliwości. Nietzsche miał rację, dzięki ogromnej determinacji można szybko sięgnąć szczytów. Ale na jak długo? Za jaką cenę? Zapomniał on o jednym. O szczęściu. Bycie nadczłowiekiem nie gwarantuje szczęścia, gdyż tylko człowiek może być celem samym w sobie. Ten, kto odrzuca człowieczeństwo na rzecz innych, nawet najbardziej godnych wartości, musi skończyć marnie. Ci, którzy przeczytają "Martina Edena" zrozumieją, co miałem na myśli.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.