Fiksum-dyrdum, śmichy-chichy i Piaskowa Góra
Jak dziwaczny sen, koszmar właściwie, lub jak niepokojące odbicie w krzywym lustrze, wyolbrzymiające jedne szczegóły, te brzydkie, a pomniejszające inne, te ładne, jest książka Joanny Bator "Piaskowa Góra". Przeczytajcie, jeśliście dotąd nie czytali. Warto. Chociaż całą opowieść można sprowadzić do krótkiego: jeszcze jedna historia o brzydkim kaczątku, z którego wyrasta piękny łabędź.
Owym brzydkim kaczątkiem jest Dominika, najmłodsza w rodzinie Chmur i Maślaków, której dzieje poznajemy, bo rzec można, że "Piaskowa Góra" to saga. No, saga dość skromna, niewiele pokoleń wstecz obejmująca – daleko jej pod tym względem do "Lali" Jacka Dehnela. Ale bohaterowie Dehnela są piękni i mądrzy, i dobrzy, ewentualnie obdarzeni innymi cnotami (może dlatego, że Dehnel opowiada o swojej rodzinie), podczas gdy bohaterowie Bator mają znacznie więcej wad niż zalet (może dlatego, że zadbano o dopisek, iż wszystkie podobieństwa do prawdziwych osób bądź zdarzeń są przypadkowe). I właśnie ze względu na te wady bohaterowie "Piaskowej Góry" wydają mi się realniejsi niż bohaterowie "Lali" (ergo tylko pozazdrościć Dehnelowi przodków).
Ale cała ta opowieść o brzydkim kaczątku, które okazuje się kaczątkiem wyjątkowym, to tylko pretekst do pokazania przeciętnego Polaka, co to dziecka własnego kochać nie potrafi (ale, chwała mu za to, czasami potrafi zrehabilitować się uczuciami do wnuka), przed telewizorem siedzi, do kościoła chodzi i niby w Boga wierzy, ale w Boga swojego, heretyckiego, sąsiadom zazdrości, a innego, obcego, tak się boi, że zniszczy. Ma swoje fobie i swoje manie, ośli upór, na oczach klapki. Przy czym, jako że Joanna Bator jest feministką, ów Polak to zazwyczaj kobieta. Bator skupia się na wadach, pomija zalety, jej świat jest brudny, bury i szorstki. Ech, żebyż był nieprawdziwy…
Niestety, książka ma przesłanie. Że oryginalność jest dobra, piękna, cenna (a właściwie – bezcenna). I wszystko pięknie, też tak uważam, tylko zbyt wyraźne rozgraniczenie na tych dobrych, barwnych, oryginalnych i niedobrych, szarych, nieoryginalnych psuje mi wszystko. Mam wrażenie, że Joanna Bator nie chciała opowiedzieć poruszającej historii smutnego dzieciństwa Dominiki ani wytykać tak powszechnych w naszym kraju wad, chciała po prostu stworzyć argument na poparcie swojej tezy. Na szczęście oniryczna atmosfera całej opowieści – oklaski za język, jakim ją napisano – owo wrażenie nieco łagodzi.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.