Dodany: 01.04.2011 19:11|Autor: anek7
Centrum czy peryferia - oto jest pytanie
Z pisarstwem Izabeli Sowy spotkałam się już jakiś czas temu, była to „Owocowa trylogia” („Smak świeżych malin”, „Herbatniki z jagodami” i „Cierpkość wiśni”) oraz „Zielone jabłuszko” - książeczki lekkie, łatwe i przyjemne, które miło mi się czytało ale jakoś specjalnie w pamięć nie zapadły. Kilka miesięcy temu, troszkę z przyczyn okołozawodowych, przeczytałam „Agrafkę”, powieść o gimnazjalistach dla gimnazjalistów - i muszę powiedzieć, że dała mi trochę do myślenia; poleciłabym ją każdemu nastolatkowi, ale i jego rodzicom, bo mówi o kilku bardzo ważnych problemach, z którymi borykają się dzisiaj młodzi ludzie. No, ale nie o tym miało być.
W ramach powstałego w naszej Gminnej Bibliotece Klubu Książki przeczytałam powstały w 2006 roku zbiór opowiadań tej autorki, pt. „10 minut od centrum”. Akcja opowiadań toczy się w ciągu jednego lipcowego tygodnia w Krakowie. Jednak nie w tych miejscach, które większość z nas zna z wycieczek szkolnych, kolorowych folderów czy ilustracji w podręcznikach historii. Jak sugeruje tytuł, są to miejsca oddalone o kilka lub kilkanaście minut jazdy tramwajem lub rowerem od centrum miasta. Bohaterowie to ludzie urodzeni i żyjący w „nieciekawych” dzielnicach – Nowej Hucie, Podgórzu, Kozłówce czy Dębnikach (bardzo przepraszam wszystkich krakowian za takie zaszufladkowanie, tym bardziej, że sama przez kilka lat na krakowskich Dębnikach mieszkałam i bardzo miło ten okres wspominam). Te tytułowe 10 minut to nie tylko odległość geograficzno-czasowa; to również, a może nawet przede wszystkim odległość mentalna między mieszkańcami obrzeży miasta, egzystującymi w anonimowych blokowiskach, niemającymi większych szans na ogromny sukces zawodowy czy spektakularną zmianę w życiu a tymi, którym udało się do tego centrum dotrzeć i wygodnie się tam zainstalować.
W czasie lektury po raz kolejny doszłam do wniosku, że nie ma co w życiu szukać sprawiedliwości i że w większości przypadków sukces nie staje się udziałem tych. którzy na niego zasługują. a także - pomimo górnolotnych zapewnień naszego systemu społecznego - że nie istnieje coś takiego, jak równość obywateli. Jeśli ktoś miał nieszczęście znaleźć się na początku swojego życia o te 10 minut od centrum, bardzo rzadko zmniejsza tę odległość. I nieważne, czy z powodu braku talentu, czy ambicji, ze strachu czy może z powodu braku wiary we własne siły i ogólnego marazmu i beznadziei.
Ale mam jeszcze jedną refleksję – może takie życie z dala od centrum to nic złego? Bo kiedy porównuję bohaterów tej książki – tych z centrum i tych z obrzeży, to moja sympatia jest zdecydowanie po stronie tych drugich. Bo może nie mają markowych ciuchów i kosmetyków ani nowocześnie urządzonych apartamentów, jeżdżą tramwajem czy starym maluchem, a nie wypasioną terenówką, fascynują ich latynoskie seriale, a nie współczesne kino irańskie - ale kiedy spojrzą w lustro, mogą zobaczyć ludzką twarz, a nie wypielęgnowaną, zabotoksowaną, i przede wszystkim fałszywą, bo wykreowaną z pozorów maskę.
[Recenzję zamieściłam na moim blogu]
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.