Dodany: 06.03.2007 20:55|Autor: hburdon

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Stracone zwycięstwa: Wspomnienia 1939-1944
Manstein Erich von

2 osoby polecają ten tekst.

Stracona Bellona


Pierwszy kontakt ze "Straconymi zwycięstwami" generała Ericha von Mansteina może wywołać u nieprzygotowanego czytelnika szok. Czy to możliwe, by tak pięknie wydana przez Bellonę książka napisana była tak potworną polszczyzną? Wszak według stopki dzieło to przeczytane zostało - po przetłumaczeniu - przez co najmniej trzy osoby: redaktora, redaktora technicznego i korektora.

Wkrótce jednak zszokowany czytelnik dochodzi do jedynego możliwego wniosku: książka ta jedynie z pozoru stanowi kolejny tom z serii wspomnień generałów. W istocie jest to zeszyt ćwiczeń dla początkujących redaktorów. Tłumacz - pan Jan Bańbor - musi być postacią fikcyjną, nikt nie chciałby przecież firmować swym nazwiskiem tego ewidentnie spreparowanego w celach szkoleniowych tekstu. Dwa trzystustronicowe tomy zawierają bowiem każdy błąd, jaki można sobie wyobrazić, jak i wiele takich, których wyobrazić sobie po prostu nie sposób.

Po wyrywkowym przejrzeniu obu tomów postanowiliśmy skoncentrować się na pierwszym rozdziale. Pobieżna lektura wykazała, że na jedenastu stronach pomysłowy i twórczy autor podręcznika dla redaktorów zawarł około 50 rzucających się w oczy błędów stylistycznych, ponad 20 oczywistych błędów gramatycznych, co najmniej drugie tyle niewątpliwych błędów interpunkcyjnych, do tego dorzucił po garści literówek i błędów ortograficznych, wreszcie wtrącił parę zdań kompletnie niezrozumiałych.

Przyjrzyjmy się bliżej problemom, przed jakimi stawia autor młodych redaktorów. Zauważą oni przede wszystkim, że fikcyjny tłumacz lubi formułować zdania z użyciem możliwie największej liczby słów. Jest to zrozumiałe, jeśli wziąć pod uwagę, iż tłumaczom płaci się od ilości przetłumaczonego tekstu. Przykładowe zdania:

"Od początku kwietnia 1938 r. mogłem się raczej jedynie poświęcić mojemu zadaniu w roli dowódcy dywizji"[1].
"Moim zdaniem nie odebrałem kwestii Hitlera poświęconej ewentualnej wojnie z Polską w znaczeniu polityki eksterminacji, jak stwierdziło to oskarżenie w procesie norymberdzkim [sic!]"[2].

Fikcyjny pan Bańbor w ogóle ma ogromne problemy z poprawnym stosowaniem polskich spójników oraz interpunkcji, co owocuje wyjątkową niezdarnością sformułowań i brakiem zrozumiałości (nie wspominając już o ścinającej krew w żyłach gramatyce):

"Według naszego poglądu, jeśli nawet pracowaliśmy właśnie nad »Fall Weiss« i który miałby zostać wprowadzony w życie, nie oznaczało to jeszcze wojny"[3].
"Lepszym rozwiązaniem było istnienie Polski między Związkiem Sowieckim a nami, bezwzględnie czy obecnie darzymy ją szacunkiem czy też nie. (...) Zrozumiale, że wraz ze wszystkimi Niemcami, żywiliśmy nadzieję na dokonanie kiedyś rewizji granicy wschodniej, zamieszkałej w przeważającej części przez ludność niemiecką i posiadającej naturalne prawo powrotu do Rzeszy Niemieckiej"[4].

Tłumacz lubuje się szczególnie w zdaniach prostych rozpoczynających się od słowa "wprawdzie":

"Wprawdzie krótki epizod »wojny kwiatowej«, związanej z zajęciem Sudetów przez Rzeszę Niemiecką, przeżyłem na stanowisku szefa sztabu armii, dowodzonej przez gen. płk. Wilhelma von Leeba"[5].
"Wprawdzie gwarancje brytyjskie były kontrargumentami, stojącymi w sprzeczności wobec wywodów Hitlera"[6].

Wśród przyimków prym wiedzie "dla":

"Jeśli w ówczesnej sytuacji budowa »wału wschodniego« miała jakiś sens, to chyba jedynie tylko dla dokonania większej koncentracji wojsk nad granicą polską dla wywarcia nacisku na Warszawę"[7].

Do niezbyt trudnych do poprawienia, acz niejednokrotnie zaskakujących, należą typowe błędy kolokacyjne:

"Postrzegałem to za szczęśliwy zbieg okoliczności (...)"[8].
"W każdym razie czołowe osobistości wojskowe nie ziściły wygórowanych marzeń"[9].
"Żądanie (...) stało w sprzeczności z interesem Polski do posiadania własnego portu morskiego"[10].
"Bezwzględne zdecydowanie Hitlera w rozstrzygnięciu obecnego problemu polsko-niemieckiego, także za cenę wojny"[11].
"Hitler podkreślił o przyznaniu Związkowi Sowieckiemu znacznych ustępstw (...)"[12].

Inny częsty błąd gramatyczny to dublowanie cząstki "by":

"(...) gdyby jednak Polska (...) uległaby naciskowi Niemiec"[13].

Mylą się panu Bańborowi rodzaje gramatyczne i liczby:

"Cały dywizjon Stukasów z powodu niewłaściwych danych o wysokości podstawy chmur spadła w locie nurkowym do lasu"[14].
"Wciąż poszukiwała sojuszników na tyłach Niemiec. Gdyby takiego znalazła (...)"[15].

Trudniejsze - zwłaszcza dla początkującego redaktora - mogą być występujące całymi stadami niezręczności i potworki stylistyczne:

"Tym bardziej było to satysfakcjonujące zważywszy także na rezultat tej pracy. W szczególności dla mnie, po długoletniej działalności w Berlinie, ponownie odczuwałem radość z bezpośredniej łączności z wojskiem"[16].
"Dymisja ta zerwała także więzi łączące mnie jeszcze z centralą dzięki darzonemu zaufaniu Becka"[17].
"W zasadzie jego argumentami były: (...) praktyczna niemożliwość udzielenia skutecznej pomocy Polsce przez mocarstwa zachodnie, a jedyna możliwość wiązała się z wykonaniem uderzenia przeciwko wałowi zachodniemu, co pociągało za sobą ryzyko wysokiej daniny krwi przez oba narody; (...)"[18].
"To z pewnością następowało dlatego, że te wszystkie przedsięwzięcia nie mogły pozostać ukryte przed Polakami i służyły one całkowicie celowi nacisku politycznego (...)"[19].

Jako podręcznik dla redaktorów książka ta jest niewątpliwie bezcenna. Zarzucić autorowi można jedynie zbyt gęste nagromadzenie błędów, co może przerazić początkujących. Przypominamy, że powyższe przykłady stanowią jedynie skromny wybór z wielu okropności zawartych na 11 (słownie: jedenastu) stronach pierwszego rozdziału. A nie cytowaliśmy jeszcze fragmentów kompletnie niezrozumiałych, które wymagałyby porównania z niemieckim oryginałem. Nie ma bowiem innego wyjścia, gdy trafia się na podobny akapit:

"Jak niekiedy słabostki charakteru człowieka mogą wzbudzać u nas szacunek, to niezłomny fanatyzm telefonowania u płk. Blumentritta oddziaływał na mnie rozweselająco"[20].
"Pod względem operacyjnym był wyśmienicie uzdolnionym żołnierzem. Natychmiast ujmował wszystkie najistotniejsze problemy i także zajmował się wyłącznie najważniejszymi. Wszystkie towarzyszące okoliczności były mu całkowicie obojętne. Pod względem osobistym było to, co stara się pielęgnować dżentelmen starej szkoły"[21].
"Ta rezygnacja wynikała z nadzwyczaj prostej podstawy militarnej, pominąwszy zwłaszcza pozostałe"[22].

W zasadzie należałoby zwrócić się do Bellony z zażaleniem, nabyliśmy bowiem niniejsze dzieło w przekonaniu, że jest to zwyczajny, dwutomowy pamiętnik, nie zaś zeszyt ćwiczeń dla redaktorów. Wyrywkowa lektura dalszych stron książki dostarczyła nam jednak tak rzadkich wzruszeń, że zrezygnujemy chyba z reklamacji. W najlepszym kabarecie rzadko bowiem zdarza się słyszeć coś równie śmiesznego:

"Budynki zakładu dla głuchoniemych nie były w sposób logiczny wyposażone w izolację przeciwdźwiękową. Wskutek tego dominował nawet daleko w polu głos naszego szefa oddziału wywiadowczego, który nie mogła przytłumić żadna perswazja"[23].
"Jej piękne włosy okalały interesującą twarz, z nazbyt osadzonymi oczami i wybujałą czupryną"[24].
"Obraz batalionu idącego do szturmu w nocy z rozwiniętym sztandarem, przerywanego ogniem z luf karabinów, wśród nieprzyjemnego huku nieprzyjacielskich pocisków, uderzających o twardą drogę przed naszymi nogami"[25].
"Wojak (...) ubrany o wiele za dużą kurtkę i obładowany paczuszką prezentował nie za bardzo figurę żołnierza"[26].
"[Dwie papużki faliste] od tej pory zawsze radośnie fruwały w pokoju naszego szefa wydziału operacyjnego. Zresztą przeszkadzały one zresztą tam w mniejszym stoniu [sic!] aniżeli niezliczone muchy, mające zamiłowanie do koloru czerwonego, z takim skutkiem, że nieprzyjaciel, zakreślany na czerwono na mapach wiszących dłużej na ścianie, stawał się coraz bardziej mniejszy. Niestety w rzeczywistości było odwrotnie!"[27].
"Grupa Armii »A« w ogóle nie miała własnego dowódcy. Nawiasem mówiąc była ona dowodzona przez Hitlera"[28].
"Marszałek, jak wynika z namiętnego listu skierowanego do mnie (...)"[29].
"Jest wprawdzie możliwe, że taki sposób działania kosztowałby gen. Paulusa m.in. głowę"[30].
"(...) gen. Paulus popadł w rozterkę odnośnie rozwiązania dylematu (...)"[31].
"Mój oficer łącznikowy, por. Stahlberg starał się skierować naszą uwagę na inne problemy, stwarzając nam niewielkie przyjemności poprzez słuchanie dobrej muzyki z płyt gramofonowych czy prowadzenie rozmów"[32].
"OKL (...) powinno dokładnie sprawdzić (...) czy było w stanie wydzielić natychmiast wymaganą zdolność transportową (...)"[33].

Suma summarum - polecamy "Stracone zwycięstwa" zarówno młodym redaktorom, jak i wszystkim osobom obdarzonym poczuciem humoru. Bellonę zachęcamy zaś do rozpoczęcia nowej serii wydawniczej, poświęconej dostarczaniu czytelnikom znakomitej rozrywki, jaką jest pastwienie się nad tłumaczem kompletnie nieznającym ojczystego języka.



---
[1] Erich von Manstein, "Stracone zwycięstwa. Wspomnienia 1939–1944", Warszawa 2001, Lampart S.C., Dom Wydawniczy Bellona. Tłumacz: Jan Bańbor. Redaktor: Krzysztof Zalewski. Redaktor techniczny: Cezary Sienicki. Korekta: Krzysztof Zabłocki. Tom I, str. 7.
[2] Ibid., str. 15.
[3] Ibid., str. 10.
[4] Ibid., str. 12.
[5] Ibid., str. 8.
[6] Ibid., str. 15.
[7] Ibid., str. 13.
[8] Ibid., str. 9.
[9] Ibid., str. 11.
[10] Ibid., str. 12.
[11] Ibid., str. 15.
[12] Ibid., str. 16.
[13] Ibid., str. 15.
[14] Ibid., str. 13.
[15] Ibid., str. 11.
[16] Ibid., str. 8.
[17] Ibid.
[18] Ibid., str. 15.
[19] Ibid., str. 17.
[20] Ibid., str. 9.
[21] Ibid.
[22] Ibid., str. 11.
[23] Ibid., str. 35.
[24] Ibid.
[25] Ibid., str. 41.
[26] Ibid., str. 56.
[27] Ibid., str. 205.
[28] Ibid., tom II, str. 9.
[29] Ibid., tom II, str. 10.
[30] Ibid., tom II, str. 18.
[31] Ibid., tom II, str. 23.
[32] Ibid., tom II, str. 24.
[33] Ibid., tom II, str. 32.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 10743
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 15
Użytkownik: sowa 08.03.2007 13:20 napisał(a):
Odpowiedź na: Pierwszy kontakt ze "Stra... | hburdon
Omatkojodyno. Oszałamiająca to musi być lektura, a i pouczająca wielce (oczywiście, nie mam na myśli zawartości merytorycznej, bo nie o nią tu chodzi). Przypomniały mi się, jako żywo, opowieści na temat wykładów z obrony cywilnej w Studium Wojskowym oraz cytaty z rzeczonych wykładów, pracowicie i z uciechą spisywane przez słuchaczy, którzy potem całymi latami bawili nimi krewnych-i-znajowych.
Użytkownik: woy 08.03.2007 13:58 napisał(a):
Odpowiedź na: Pierwszy kontakt ze "Stra... | hburdon
Haniu kochana, powiedz, czemu Ty się tak katujesz takimi książkami? Zawód masz taki, czy co? Jestem pełen podziwu dla samozaparcia. Ja, choć nie lubię nie kończyć książek, coś takiego bym chyba jednak sobie darował :)
Użytkownik: hburdon 08.03.2007 19:12 napisał(a):
Odpowiedź na: Haniu kochana, powiedz, c... | woy
A tam zaraz katować. Spędziłam z rodziną przeuroczy wieczór, odczytywaliśmy sobie nawzajem najcelniejsze fragmenty, zarykując się ze śmiechu. Właściwie to nie wiem, czy tekst nadaje się do recenzji, bo forma zafrapowała mnie do tego stopnia, że nie mam pojęcia, o czym jest książka. Nie obrażę się za przesunięcie do szuflady.
Użytkownik: carmaniola 09.03.2007 23:25 napisał(a):
Odpowiedź na: A tam zaraz katować. Spęd... | hburdon
Nienienie! Do żadnej szuflady! Przecież to są najistotniejsze informacje o tym wydaniu! Gdyby to było możliwe, to zaproponowałabym jeszcze jakieś specjalne oflagowanie tego tekstu i zakotwiczenie tuż pod tytułem, żeby się nie osunął w dół! Ja nie mam aż takiego poczucia humoru i zapłakałabym się, gdybym sobie sprezentowała taką książkę. Przytoczone cytaty to aż nadto! ;-)
Użytkownik: Pafo 08.03.2007 14:18 napisał(a):
Odpowiedź na: Pierwszy kontakt ze "Stra... | hburdon
Hmm, a gdzie byli korektorzy, redaktorzy, którzy puścili książkę do druku? Wygląda na to, że tłumacz sam nie przeczytał tego, co przetłumaczył i wersja, którą prezentuje czytelnikom, jest wersją roboczą. Nie mogę sobie wyobrazić, żeby po przeczytaniu własnego tłumaczenia "na spokojnie", zostawił je w takiej formie. Jest również możliwe, że tłumaczowi brak kontaktu z językiem polskim na co dzień i nie zauważa on, że niemieckie konstrukcje językowe brzmią koszmarnie, jeśli są przetłumaczone dosłownie na polski.



Użytkownik: verdiana 08.03.2007 15:31 napisał(a):
Odpowiedź na: Hmm, a gdzie byli korekto... | Pafo
Książki do druku nie puszczają redaktorzy i korektorzy, oni nie mają na to wpływu, niestety. Bo pewnie by nie puścili... :-)
Użytkownik: hburdon 08.03.2007 19:15 napisał(a):
Odpowiedź na: Książki do druku nie pusz... | verdiana
Ale czy że redaktorzy i korektorzy nie mają żadnego wpływu na kształt książki?
Użytkownik: verdiana 08.03.2007 19:51 napisał(a):
Odpowiedź na: Ale czy że redaktorzy i k... | hburdon
Czasami tak, czasami nie. Czasami autor/tłumacz się uprze i nie zgadza się na zmiany, a wydawca ma to w nosie. Często składacze napsują już po redakcji, a wydawca nie chce korekty składu. Najczęściej jednak to wydawca rezygnuje albo z redaktora, albo z korektora, albo z redaktora technicznego albo z korekty składu; albo zmusza ich do zrobienia zlecenia w czasie niemożliwym (to jest najczęstsze). Tylko nie rozumiem, czemu się decyduje na umieszczenie fikcyjnych nazwisk.

Redaktorzy i korektorzy mają wpływ na kształt książki, kiedy wydawca pozwala im stosować się do norm i nikt ich pracy potem nie niweczy, a to bardzo, bardzo rzadkie. To wydawca decyduje, na ile im pozwoli.
Użytkownik: verdiana 08.03.2007 15:30 napisał(a):
Odpowiedź na: Pierwszy kontakt ze "Stra... | hburdon
[opadająca szczęka]
Pierwszy raz widzę coś takiego! Pracowałam już z koszmarkami językowymi, ale takiego jeszcze nie widziałam. Już wiem, że tłumacze czy autorzy czasami takie potworki wypuszczają i posyłają do wydawnictwa - naprawdę, choć trudno w to uwierzyć! Mnie by wstyd zeżarł - ale nawet najgorszy redaktor takiego czegoś nie puści. Wydaje mi się, że w tym przypadku redakcja i korekta były fikcyjne. Ciekawe, czy osoby, których nazwiska są w stopce, wiedzą o tym i zgodziły się na umieszczenie ich nazwisk pod tym potworkiem... A może w ogóle nie istnieją?
Użytkownik: niebieski ptak 09.03.2007 19:13 napisał(a):
Odpowiedź na: [opadająca szczęka] Pier... | verdiana
Niestety Pan Bańbor egzystuje w rzeczywistości i niejedną ksiażkę tłumaczył dla Bellony[nie wiem czy reszta jest tak"cudowna"bo po tej jednej będę spr Czy to nie on przypadkiem tłumaczył i jeśli to sie potwierdzi książka nie zostanie zakupiona.Wstyd i skandal.[w goglach mozna wyszukać więcej tytułów tłumaczonych przez niego]
Użytkownik: verdiana 09.03.2007 19:26 napisał(a):
Odpowiedź na: Niestety Pan Bańbor egzys... | niebieski ptak
Ale ja nie poddawałam w wątpliwość istnienia pana Bańbora, tylko redaktora i korektora tej książki. :-)
Użytkownik: niebieski ptak 09.03.2007 23:17 napisał(a):
Odpowiedź na: Ale ja nie poddawałam w w... | verdiana
Dla mnie to wszak dziwne że można puścić coś co nie istnieje i umieścić nieistniejace osoby w dziele jakolwiek ta książka takowym nie jest po spapranej robocie.Za mój błąd przepraszam [odnośnie tłumacza].
Ty pewnie masz większe doświadczenie w kwestii redagowania ksiazek etc ale prawdę mówiać mnie sie to bardzo dziwne wydaje że można coś takiego zrobić,chyba każda książka musi być przez pewien zespół luddzi przeczytana przed wydaniem?!
Może to naiwność ale chcę wierzyć że jakieś prawo w tej gestii jest w naszym kraju.Pzdr Serdecznie Gośka
Użytkownik: verdiana 09.03.2007 23:27 napisał(a):
Odpowiedź na: Dla mnie to wszak dziwne ... | niebieski ptak
Nie masz za co przepraszać, ja też nie wiem, jak w tym przypadku jest. :-)

Niestety, żadne prawo nie nakazuje wydawania książek porządnie, co widać, bo na rynku bubli jest mnóstwo. :( Jeśli wydawnictwo musi ciąć koszty, to na początek na ogół zwalnia właśnie korektorów i redaktorów.

Nie wiem, jak było w tym przypadku, ale ja po prostu nie wierzę, że jakikolwiek redaktor zgodziłby się podpisać własnym nazwiskiem bubel... No nie wierzę i już. :-) Bo ja rozumiem, że zawsze się coś puści - nie ma siły, żeby wyłapać WSZYSTKO. Rozumiem też, że czasami może być więcej błędów niż zwykle, jeśli czasu mało, bo redakcja ma być na wczoraj. Ale takie kwiatki? No nie wierzę, że się ktoś tym zajmował redakcyjno-korekcyjnie... I już. :-)

Użytkownik: niebieski ptak 10.03.2007 01:04 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie masz za co przeprasza... | verdiana
Okropieństwo, jeśli tak to wygląda,pewnie że niektóre wydawnictwa puszczają byle co ale Bellona która zdawałoby się ma jakąś pozycję na rynku?!!!Tym większy wstyd[tak na marginesie przepraszam za moje błędy w drugim poście nic tylko zapaść się pod ziemię[ale nie chciała się rozstapić - żal sąsiadów bo przy okazji oberwaliby po głowie].
Użytkownik: verdiana 10.03.2007 10:03 napisał(a):
Odpowiedź na: Okropieństwo, jeśli tak t... | niebieski ptak
Częstą praktyką jest też zlecanie JEDNEJ osobie redakcji, korekty, redakcji technicznej i korekty składu albo też całkowite rezygnowanie z korekty składu. W tym pierwszym przypadku, jeśli jeszcze wydawnictwo daje czas (10 stron na dobę) i odpowiednio płaci, to książka może być naprawdę wypieszczona. Jeśli nie, to różnie bywa. Dużo zależy od tego, jak ktoś podchodzi do literatury i do swojej pracy. Dużo zależy od tego, jak wydawca podchodzi do książek, które wydaje. Niektórym zależy i chcą je dopieszczać, inni nie. W każdym razie, żeby książka była czytalna, to warunków musi być spełnionych całe mnóstwo i ludzi w to zaangażowanych też mnóstwo, a na każdym etapie mogą powstawać błędy. :-)

ATSD, ciekawa jestem, czy UOKiK zainteresowałby się książkowymi bublami. Gdyby ktoś chciał spróbować, to podaję adres:
http://www.uokik.gov.pl/


PS. Wyczytałam właśnie na prk, że Świat Książki każe redaktorom robić 80 stron z dnia na dzień. To ja nie mam więcej pytań co do jakości redakcji... :(
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: