Dodany: 05.03.2007 18:43|Autor: dot59
Przygody czarodzieja niedyplomowanego
„Nie natura, lecz chęć szczera zrobi z ciebie…” – nie tylko oficera, ale, jak się okazuje, i maga. Arivald z Wybrzeża nie został bowiem wybrany i powołany, nie pojawił się też na świecie za sprawą jakichś ponadnaturalnych mocy, a tylko pewnego dnia zapragnął zamienić burzliwe życie najemnika-obieżyświata na – jak mu się wydawało – bezpieczniejszą, a już na pewno bardziej prestiżową egzystencję czarodzieja. A to dlatego, że los postawił na jego drodze członka Tajemnego Bractwa z Silmaniony, po którym przypadł mu w udziale spadek w postaci paru niezbędnych akcesoriów. Przez jakiś czas udawało mu się pełnić rolę lokalnego szamana w odludnym, spokojnym zakątku, i gdyby nagle morscy rozbójnicy wraz z wrednym czarownikiem Vargalerem nie zapragnęli największego skarbu Wybrzeża, może nigdy by się nie dowiedział, jakie wyzwania mogą czekać maga z prawdziwego zdarzenia…
Opowieści o przygodach Arivalda nie mają w sobie patosu i podniosłości, nie przejmują dreszczem, nie stawiają włosów sztorcem. Czarodziej–samozwaniec i jego towarzysze nie podejmują misji w obronie świata i nie muszą się mierzyć ze straszliwymi siłami ciemności; oni po prostu wplątują się w różne kłopotliwe sytuacje, poproszeni przez kogoś o pomoc w sprawie pozornie znacznie błahszej, niż się okazuje poniewczasie. Przeciwnicy Arivalda często przewyższają go o niebo czarodziejską mocą, ale on ma za to krzepę, nabytą za czasów awanturniczego żywota, i zdrowy chłopski rozum, przypominając w tym nieco czarokrążcę Debrena z cyklu powieściowego Baniewicza, lecz będąc od niego trochę subtelniejszym.
Klimat i scenerię historii z jego udziałem można zlokalizować gdzieś na styku Eddingsa i Sapkowskiego; pogodny w gruncie rzeczy nastrój i brak scen nazbyt drastycznych pokrewny jest pierwszemu z nich, zaś gatunek humoru i zabawa aluzjami do najróżniejszych tekstów kultury – drugiemu. Mimo tych podobieństw całość nie sprawia wrażenia wtórnej, tym bardziej że świat przedstawiony ma pewne cechy odrębne. Gdyby nie parę nieco zbyt śmiałych scenek i słówek, książkę spokojnie można by polecić nawet najmłodszym miłośnikom fantasy, dla których jeszcze za ciężka jest klasyka w rodzaju Tolkiena i Le Guin; nie znaczy to, że dla „zaprawionego w bojach” czytelnika lektura jest zbyt dziecinna – po prostu jest nieco lżejsza i swobodnie może służyć za odtrutkę na depresję, w którą się wpada po zapoznaniu się z najmroczniejszymi stronami fantastycznego świata.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.