"Dziennik paniczny" - esencja panicznego humoru Topora
Rolanda Topora swobodnie nazwać można "człowiekiem renesansu XX wieku". A to dlatego, iż był zarówno pisarzem, jak i malarzem, scenografem, reżyserem itp., itd... A jego czarny humor przeszywa do szpiku kości (może odczuwamy to w taki sposób, ponieważ Topor był synem polskiego Żyda...?), fascynuje i wciąga do ostatniej linijki.
Najlepsza zazwyczaj jest sama puenta. Często czytamy krótkie opowiadanie, które właściwie jest nielogiczne i nie wydaje nam się ani trochę interesujące. Mimo wszystko czytamy dalej. Dochodzimy do połowy i opowiadanie zaczyna nas przerażać, brzydzić, w "najlżejszym" przypadku zadziwiać, by w końcu w samej puencie ZWALIĆ NAS Z NÓG!
Takie są przede wszystkim opowiadania z kręgu "Dziennika panicznego", w którym Topor wciela się w normalnego z pozoru człowieczka, piszącego własny pamiętnik. Normalność jest tu jednak zaledwie pozorem... Bo jeśli prawdą jest wszystko, o czym pisze tu autor, to niewątpliwie trzeba ustawić go na piedestale jako ucieleśnienie pechowców, nieszczęśników i nieudaczników całego świata.
Najciekawszym (moim zdaniem) jest króciutkie opowiadanko - relacja kolegi narratora ze spotkania z pewnym biznesmenem w restauracji, w której serwuje się naprawdę świeże ryby... I właśnie cała ta świeżość ukazuje niezwykle wysublimowany humor Topora, który on sam nazywa panicznym. Widocznie stąd też tytuł książki.
Doskonałym podkreśleniem zapisanych w książce słów są liczne (czarno-białe) rysunki autorstwa Topora. Całość komponuje się wyśmienicie.
Polecam gorąco wszystkim czytelnikom lubiącym klimaty Latającego Cyrku Monty Pytona - tyle że w wydaniu francuskim - z lekką nutką dekadencji...
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.