O dalszych hulankach w Londynie
Uwielbiam XIX wiek w literaturze. Odległy naszym czasom, ale nie na tyle, by stanowił jakąś niezbadaną tajemnicę i byśmy narzekali na znikomą ilość źródeł, z których możemy czerpać wiedzę na jego temat. Nawet ja, przeciętnie oczytany w klasykach, mógłbym jednym tchem wymienić kilku XIX-wiecznych pisarzy różnych narodowości, którzy w przepięknym stylu potrafili oddać na papierze ówczesne realia i obyczaje. Gogol, Dumas, Hugo, o Dostojewskim nawet nie wspomnę, bo to absolutny i nadrzędny wzór. Był też Dickens, naczelny kronikarz Londynu, umiejętny obserwator społeczny, szczególnie wrażliwy na dręczącą populację biedę. Nędzę postępującą bezlitośnie niczym korozja progów w oplach. Wspominam o Dickensie nie bez kozery, bo w którąkolwiek stronę spojrzeć, tam "Szkarłatny płatek i biały" regularnie jest zestawiany w twórczością Charlesa. Trudno się zresztą dziwić, a chyba najbardziej trafnym określeniem jest widniejące na okładce "Tak pisałby Dickens, gdyby wolno mu było mówić o wszystkim" ("The Guardian")*. Oczywiście, nie byłby on wtedy tym Dickensem, którego pokochały miliony, ale to już osobna kwestia. Tak że nie sugerujmy zmiany czegoś, co jest dobre, a powyższa teoria niech posłuży jedynie celowi zobrazowania ogólnego konceptu powieści Fabera. Bo pomimo faktu, że urodził się on w 1960 roku, w zadziwiająco obrazowy sposób potrafił wbić się w klimat wiktoriańskiego Londynu. Wciągając nas narracyjnie za rękaw ze sobą.
Ulice pełne psiego i końskiego łajna podmywanego przez nieustannie padający deszcz. Wilgotne izby wypełnione zapachem gnijącego, zbutwiałego drewna, oświetlone jedynie pełgającym płomykiem pojedynczej świecy. Burdel, dom rozpusty, zamtuz czy "przybytek wątpliwej rozkoszy, a niewątpliwej rzeżączki"**. Jakkolwiek go nazwać, to właśnie w nim dochodzi do spotkanie dwojga głównych bohaterów powieści Fabera. Oto William Rackham, spadkobierca fabryki perfum i innych mydeł, który w trudnym dla siebie okresie życia postanawia podbudować swoje ego i "zerżnąć zwycięsko cipę niepowodzenia"***. Kierując się wątpliwej renomy przewodnikiem hulaki, nasz przyszły potentat odnajduje Sugar, dziwkę wyższego sortu, oddaną swojej pracy na tyle, że zdolna jest do wielu ekscesów, byle klient uśmiechnięty i zadowolony wyszedł. I wszedł ponownie. I wyszedł. I wszedł. Rackhamowi podoba się to tak, że postanawia nie dzielić się waginą Sugar z nikim innym i posiąść ją na własność. Bieg wydarzeń przeciągnie czytelnika przez osobliwy trójkąt miłosny William - Sugar - Agnes (bzikująca żona Rackhama), którego rozwój nie pozwala mieć nadziei na optymistyczne zakończenie. Na pewno nie dla każdego z wierzchołków. Gdzieś obok tego poznajemy Henry'ego, brata Williama, mocno zagubionego pierworodnego syna Rackhama seniora, i jego osobiste rozczarowanie. Henry'ego rozdartego między męską lubieżnością oraz pożądaniem kobiecego ciała a miłością do Boga i lękiem przed jego gromowładnym spojrzeniem.
Nad wszystkim, niczym deszczowa mżawka, unosi się wiktoriański nastrój i choć powieść to z założenia leniwie obyczajowa (taka XIX-wieczna "Pretty Woman"), to wyróżnia ją bezpośredniość i bezpruderyjność. Człowiek zapomina się i obcując z tradycyjnie romantyczną treścią historii daje się zaskoczyć autorowi, kiedy ten wprowadza nas na grząski grunt cip, odbytów, spermy i w ogóle istnego porno. Doprawdy, pierwsze zetknięcie z tego rodzaju akcentem nie pozostawia obojętnym i dla mnie to kapitalne stylistycznie połączenie, świetnie wyważone i w żadnym wypadku niepozostawiające niesmaku.
Oczywiście byłoby krzywdzącym stwierdzenie, że to jedynie powieść romantyczna z pornograficznymi wstawkami. Faber porusza w niej problematykę wielu zagadnień. Poczynając od kluczowego wątku prostytucji i społecznych reakcji na nią, poprzez pojęcie niezależności i rozumienia wolności, pożądanie zakazanego, trywialność docenienia czegoś dopiero wtedy, gdy zostaje nam to odebrane, po brak umiejętności szczerego wyznania potrzeb i obaw. W tej powieści nikt nie mówi tego, o czym myśli, a uczciwość uczuć ukryta jest głęboko pod pozorami i maską obaw. Nie ma w tym finalnie może jakichś zaskakujących wniosków i morałów, ale płycizny emocjonalnej w żadnym razie nie można zarzucić.
"Potrzeba teraz tylko wielkiej powieści, która pobudzi wyobraźnię czytelnika - wstrząśnie nim, rozzłości go, wzruszy, przerazi, oburzy. Historii, która weźmie czytelnika za rękę i poprowadzi ulicami, gdzie nie stanęła dotąd jego noga; potrzeba powieści ujawniającej nigdy dotychczas niewidziane uczynki i niesłyszane głosy, skrywane jak pod kołdrą. Potrzeba powieści odważnie wskazującej winnych. Dopóki nie zostanie opublikowana, głos prostytutek nadal będzie tłumiony przez całun wielkiego społecznego zła, a winni ich nędzy zostaną na wolności..."****.
To trafny, choć, moim zdaniem, nieco zbyt przejaskrawiony wniosek. Przyznam jednak, że chwilami blisko było wzruszenia i wstrząsu, bo "Szkarłatny płatek i biały" ma wszystkie atrybuty pięknej literatury, pomimo faktu, że chwilami treść zakrawa na pornografię. Ale to nie powinno nikogo zniechęcić, raczej wprost przeciwnie. Prawda, sprośny dewiancie?
---
* Michel Faber, "Szkarłatny płatek i biały", tłum. Maciej Świerkocki, wyd. W.A.B., Warszawa 2006; tekst z okładki.
** Andrzej Sapkowski "Krew elfów", wyd. Supernowa, Warszawa 1994, str. 33.
*** Michel Faber, "Szkarłatny płatek i biały", tłum. Maciej Świerkocki, wyd. W.A.B., Warszawa 2006, str. 95.
**** Tamże, str. 339.
[recenzję umieściłem wcześniej na blogu]
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.