Dodany: 06.03.2011 10:13|Autor: lirael

Czytatnik: Ulotny most słów

2 osoby polecają ten tekst.

Alan Bradley, "A Red Herring Without Mustard" ("Ucho od śledzia w śmietanie"), cykl "Flawia de Luce"


Pisanie o tej książce będzie jak stąpanie po kruchym lodzie. Zdaję sobie sprawę, że jeśli zdradzę zbyt wiele z fabuły powieści, fani cyklu Bradleya przypuszczalnie potraktują mnie zatrutymi ciasteczkami, czego chciałabym uniknąć. Obiecuję więc ostrożność w tej materii.

Książkę zakupiłam krótko po jej premierze, co dowodzi mojego irracjonalnego uzależnienia od literatury. Cena przypuszczalnie dwukrotnie przekracza koszt edycji polskiej, na którą jednak musiałabym czekać przynajmniej kilka miesięcy. Plusem jest natomiast bardzo porządne wydanie w twardej oprawie. Wersja paperback pojawi się zapewne wówczas, gdy zagorzali flawiomaniacy - vide niżej podpisana - nasycą swój apetyt, nabywając wariant droższy.

Zacznę od ogólnych wrażeń. Atmosfera jest bardziej mroczna, ten tom cyklu nie kipi już sardonicznym humorem. Książka wydała mi się poważniejsza w nastroju. Oczywiście zdarzają się humorystyczne fragmenty, ale nie ma ich aż tak wiele jak poprzednio. Akcent pada na życie wewnętrzne Flawii, którą odebrałam jako jeszcze bardziej samotną i wyobcowaną. Otacza ją wprawdzie rodzina, składająca się z ojca i dwu starszych sióstr, ale w domu wieje emocjonalnym chłodem. Słowo "super" uznawane jest zw Buckshaw za nieodpowiednie dla panienek. Pamiętajmy o tym, że rodzina de Luce to powściągliwi Brytyjczycy z krwi i kości. W dodatku z krwi błękitnej. "Manners and appearances and the stiff upper lip were all of them more important, even, than life itself".[1]

Pan de Luce nie może pogodzić się ze śmiercią żony, a jego depresję pogłębiają kłopoty finansowe. Nadal ucieka w bezpieczny świat znaczków pocztowych. Siostry są wciąż antypatyczne i prześladują Flawię z lodowatą perfidią i okrucieństwem. Ona oczywiście nie pozostaje im dłużna. Te psoty, a zwłaszcza podłe manipulacje emocjonalne Dafne i Ofelii, na mnie robiły ponure wrażenie i kojarzyły mi się z czerwonym pokojem w "Dziwnych losach Jane Eyre".

Chwaliłam tom poprzedni, pisząc, że jest to pozycja dla całej rodziny. Tym razem takiej jasności nie posiadam. Adresat tej powieści ma trochę zatarte kontury. Dla dzieci "A Red Herring Without Mustard" przypuszczalnie okaże się się lekturą nużącą. Dorosłym może przeszkadzać lekki infantylizm książki Bradleya, jego igranie z logiką i prawdopodobieństwem. Nawet jeśli założymy, że pisarz puszcza do nas oko i że powieść należy odczytywać z leciutkim jego przymrużeniem.

Co wydaje mi się niezbyt realne? Chociażby indolencja policji, która znowu tylko biernie towarzyszy genialnej Flawii w rozwiązywaniu zagadki, uzupełniając luki. Inspektor Hewitt rewanżuje się... zapraszając dziewczynkę w imieniu żony na herbatkę. Wciąż zastanawia mnie też wiek panny de Luce. Przy całej sympatii dla jedenastolatek śmiem wątpić, czy sposób rozumowania, dość mroczna wiedza o ludzkiej naturze, odporność psychiczna godna patologa możliwe są u osoby tak młodej. Niezbyt prawdopodobne wydaje mi się również, że dzieci w zbliżonym do Flawii wieku noszą ze sobą na co dzień zapałki, a w powieści obserwacje takie czynimy dwukrotnie (Porcelain i Colin).

Bardziej dociekliwych czytelników zaintryguje ponadto fakt, że w życiu niewielkiej społeczności, w sennej angielskiej wiosce, miało miejsce tyle makabrycznych wydarzeń. Wątpliwości budzi też kilkudniowe ukrywanie się Porcelain w Buckshaw. To, że autystyczny pan de Luce nie zwrócił uwagi na jej obecność, wydaje się zrozumiałe, ale sądzę, że wścibskie siostry wytropiłyby ją na pewno. Zastanawiam się też nad tym, czy armia brytyjska faktycznie zatrudniała Cygankę, by za sprawą wróżb przewidywać kolejne posunięcia Hitlera?

Rozczarowało mnie zakończenie "A Red Herring Without Mustard". Znowu rozwiązaniem fabuły jest tani chwyt deus ex machina. Uważam to za pęknięcie w strukturze powieści. Tak rezolutna i samodzielna bohaterka moim zdaniem powinna była sama wyjść z opresji.

Czytelników, którzy zechcą poznać książkę w oryginale, uprzedzam, że wbrew pozorom pod względem językowym jest to trudna lektura. Bogactwo słownictwa i archaizmy wymagają ciągłej asysty dobrego słownika. To jeden z powodów, dla których bardzo podziwiam polskiego tłumacza poprzednich tomów. Flawia wprost uwielbia niedzisiejsze wyrazy. Zachwyca się na przykład słowem umbrage (obraza), zapamiętanym z lektury "Davida Copperfielda".[2]

Z góry uprzedzam, że planowany polski tytuł "Ucho od śledzia w śmietanie" nie ma kompletnie związku z powieścią! Podobnie jak w przypadku poprzedniej części chwytliwe brzmienie zwyciężyło nad sensem. Czerwony śledź ma liczne konotacje, angielskie oraz polskie, których w naszej wersji językowej nie wykorzystano zupełnie. W oryginale tytuł związany jest z mottem, a odautorskie wyjaśnienia znajdziemy na stronach 163-164. Polski idiom "ucho od śledzia" oznacza kiepski rezultat wbrew oczekiwaniom, coś niepotrzebnego. Mam przeczucie, że naszego tłumacza poproszono o przekład tytułu, zanim miał okazję zapoznać się z treścią książki i efekt jest nieciekawy.

Odnoszę wrażenie, że autor tym tomem cyklu odcina kupony popularności, tak jakby wprawił w ruch machinę, która już napędza się sama, bez większego wysiłku. Obserwuję, że na blogach angielskojęzycznych "A Red Herring Without Mustard" oceniany jest raczej bezkrytycznie, więc cel poniekąd został osiągnięty.

Jak zwykle Flawia jest niesforna i urocza, ale to jednak trochę za mało. Intryga kryminalna mnie nie przekonuje, a w portretach bohaterów trudno dopatrzeć się nowych rysów. Złożyliśmy wizytę u starych, dobrych znajomych. Nasz pobyt przeciągnął się nieco - część "A Red Herring Without Mustard" sprawia wrażenie napisanej trochę na siłę, by zrealizować narzuconą liczbę stron.

Wielki plus powieści to próba przełamywania narodowościowych stereotypów podjęta przez Alana Bradleya. Miłe były też odwołania do literatury angielskiej (Szekspir, Blake, Dickens) i powojennych brytyjskich realiów.

Na końcu książki znajdują się podziękowania autora, które liczą cztery strony z kawałkiem! Ostatnią osobą, której Bradley wyraża wdzięczność, jest jego żona, Shirley. Pisarz dziękuje jej między innymi za... usuwanie okruszków z klawiatury komputera. Cóż, taki los partnerek życiowych wybitnych postaci...

Mimo mojego rozczarowania "A Red Herring Without Mustard" donoszę, że czwartą część cyklu (oczywiście mamy już tytuł polski, choć książka prawdopodobnie jeszcze nie istnieje), "I Am Half-Sick of Shadows", przeczytam na pewno. Planowana data premiery: 31 stycznia 2012.
______
[1] Alan Bradley, "A Red Herring Without Mustard", Delacorte Press, 2011, s. 149.
[2] Tamże, s. 200.

Moja ocena: 3+

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1674
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: