Dodany: 22.02.2011 20:33|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

„Ach, wojenko przeklęta...”[1]


Dzięki zainteresowaniom mojego małżonka domowa biblioteczka zawiera dość pokaźny zasób tytułów poświęconych najróżniejszym aspektom drugiej wojny światowej i co jakiś czas wzbogaca się o kolejne, spośród których wyławiam głównie te opowiadające o działaniach wojennych z perspektywy zwykłego żołnierza albo i cywila, zaangażowanego w nie niekoniecznie z własnej woli. Dawkuję je sobie dość ostrożnie, w sam raz, by nie zapomnieć, do czego zdolny był cywilizowany człowiek w połowie dwudziestego wieku, ale nie za często, żeby uniknąć snów, w których wbrew swojej pacyfistycznej naturze czaję się z granatem pod barykadą albo uciekam w las przed plutonem Niemców z psami i karabinami maszynowymi.

Aleksijewicz też by się pewnie jeszcze trochę odleżała na półce, gdybym, natrafiwszy (gdzieżby indziej niż w Biblionetce!) na piękny, wzruszający wiersz Konstantego Simonowa „Czekaj mnie”, nie postanowiła sobie przypomnieć trochę więcej rosyjskiej poezji wojennej. A skoro już weszłam w ten klimat zwiadów i bitew, okopów i ziemianek, ręka sama sięgnęła po książkę rekonstruującą tamten czas słowami bezpośrednich uczestników wydarzeń. Uczestników dość szczególnych, bo samych kobiet, których udziału w wojnie na taką skalę historia wcześniej nie znała. Jak pisze we wstępie autorka, „wiele armii powołało je do wszystkich rodzajów wojsk: w brytyjskiej służyło ich 225 tysięcy, w amerykańskiej 400-500 tysięcy, w niemieckiej - 500 tysięcy… W Armii Radzieckiej walczyło około miliona kobiet”[2]. I to nie tylko na tyłach, nie tylko w formacjach pomocniczych, ale i w tych wysyłanych na pierwszą linię frontu. Szły na wojnę w ślad za zmobilizowanymi mężami i narzeczonymi, z miast i wiosek, z domów, zakładów pracy, albo i prosto ze szkolnej ławki. Zostawiały rodziców, młodsze rodzeństwo, czasem maleńkie dzieci, zamieniając całe swoje dotychczasowe życie na „łomot butów żołnierskich, wybuchów błysk, i szynele spłowiałe, i dym…”[3].

Swietłana Aleksijewicz dorastała w czasach, gdy „o wojnie mówiono wszędzie: w szkole, w domu, na weselach i chrzcinach, w święta i na stypach”[4], gdy „połowa książek dotyczyła wojny”[5], ale „pisali mężczyźni i o mężczyznach (…), jak jedni ludzie po bohatersku zabijali innych i zwyciężyli (…) jaki mieli sprzęt, jakich generałów”[6]. I postanowiła napisać o tym, jak wojnę widziały i odczuwały kobiety. Odwiedzała nauczycielki, lekarki, biuralistki, rolniczki, gospodynie domowe, które kilkadziesiąt lat wcześniej połączyło frontowe doświadczenie, wysłuchiwała opowieści, jakże często obficie skropionych łzami… W kobiecej wojnie, choć przecież toczonej w tej samej słusznej sprawie, nie ma dumy i euforii zwycięstwa, „nie ma wiodącej i kierowniczej roli partii komunistycznej”[7] - jest tylko poczucie obowiązku obrony ojczyzny, spełnianego z przekonaniem wprawdzie, lecz wbrew własnej naturze, a obok niego ból, żal, strach, obrzydzenie. I jeszcze gorycz, gdy po powrocie zamiast serdecznego powitania pojawiły się obelgi i oszczerstwa: „ciebie czuć onucami i buciorami wojskowymi”[8], „Wiemy, coście tam wyrabiały! (…) Frontowe k… Suki wojskowe”[9]...

Toteż trudno się dziwić, że książce przyszło odczekać co nieco, aż łaskawie zezwolono na druk jej fragmentów w radzieckiej jeszcze, nie rosyjskiej, prasie. Autentyzm zwierzeń, spisanych z minimalnymi tylko ingerencjami reporterki, jest oczywisty nawet dla kogoś, kto wojnę zna tylko z filmu i literatury. I nie ma znaczenia, że te dziewczyny i kobiety walczyły pod znakiem czerwonej gwiazdy; gdyby pominąć parę specyficznych realiów, trudno byłoby odróżnić ich opowieści od wspomnień sanitariuszek i łączniczek z Powstania Warszawskiego. Taka sama groza, takie samo cierpienie. I takie samo desperackie pragnienie ocalenia czegoś ze swojej kobiecości, nawet tylko symbolicznie. Bo „sednem zawsze jest to, że tak ciężko umierać i tak się nie chce umierać. A jeszcze ciężej zabijać, i tego jeszcze bardziej się nie chce, bo kobieta daje życie”[10].

Podobnie jak po lekturze poprzedniej wydanej u nas książki Aleksijewicz, „Urzeczeni śmiercią”, i po tej trudno dojść do siebie. Ale tak ma być. Żeby kolejne pokolenia pamiętały, że wojna naprawdę nie ma w sobie nic z kobiety. I żeby się zastanawiały, czy - choć jest bez wątpienia ludzkim wynalazkiem - w ogóle ma w sobie coś z człowieka…


---
[1] Bułat Okudżawa, „Do widzenia, chłopcy”, przeł. Witold Dąbrowski, w: „A pośród lat echami wojna grzmi. Wiersze o wojnie”, wyd. Czytelnik, Warszawa 1985, s. 85.
[2] Swietłana Aleksijewicz, „Wojna nie ma w sobie nic z kobiety”, przeł. Jerzy Czech, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2010, s. 6.
[3] Bułat Okudżawa, dz. cyt., s. 85.
[4] Swietłana Aleksijewicz, dz. cyt., s. 7.
[5] Tamże, s. 8.
[6] Tamże, s. 9.
[7] Tamże, s. 22.
[8] Tamże, s. 262.
[9] Tamże, s. 272.
[10] Tamże, s. 17.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2261
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: mirejlle 29.11.2017 21:08 napisał(a):
Odpowiedź na: Dzięki zainteresowaniom m... | dot59Opiekun BiblioNETki
Wspaniała recenzja! Dziękuję za polecenie.
Takich książek się nie zapomina, właśnie skończyłam i z pewnością na długo zostaną ze mną te poruszające, typowe dla kobiet drobiazgi i emocje, w misternie tkanych fragmentach, obrazach.
Charakterystyczna dla rosyjskiej duszy wyważona emocjonalność...
Mistrzowskie reporterskie wyczucie.
Oszczędne dawkowanie siebie w tekście i wkładanie na właściwe miejsca tego, co właśnie tam, nie gdzie indziej, znaleźć się powinno.
Każdą inną książkę w ten sposób pisaną biorę w ciemno, nieważne o czym autorka będzie pisała. Jednakowoż muszę trochę odetchnąć... Jak po każdym znaczącym wydarzeniu.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 29.11.2017 21:43 napisał(a):
Odpowiedź na: Wspaniała recenzja! Dzięk... | mirejlle
Wszystkie są takie. Co do jednej. I masz rację, najlepiej zrobić przerwę, wtedy następna bardziej poruszy.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: